Nowy Napis Co Tydzień #103 / Miniaturowa, choć realna tragedia
Alfred Jarry, pisząc Ubu Króla, akcję swojej sztuki umiejscowił „w Polsce, czyli nigdzie”. Licznym autorom mieszkającym i piszącym nad Wisłą ten zwrot tak się podobał, że stał się zdecydowanie nadużywany – ale akurat w przypadku powieści Andrzeja Stasiuka Przewóz wykorzystanie tego zwrotu byłoby zupełnie trafne. Akcja powieści toczy się bowiem w czerwcu 1941 roku nad rzeką oddzielającą tereny zajęte przez Niemców i Rosjan (hitlerowców i sowietów), czyli w Polsce, której w zamierzeniu obu stron miało nie być. A nad rzeką żyją Polacy, miejscowi chłopi, leśni, uciekinierzy, księża, którzy pragną przejść przez rzekę w jedną lub drugą stronę. Wszyscy nagle przestali być u siebie – do tej pory byli po prostu miejscowi i nie do końca zastanawiali się, kim są. Ich ziemia nagle stała się ziemią niczyją, a przez owe wyobcowanie – przestrzenią groźną. Bohaterowie muszą teraz na nowo odkrywać swoją tożsamość, którą – jak się zdaje – coraz częściej określają nie oni sami, ale siły, które nad rzekę przyszły z innych, dalekich stron. Robi tak na przykład plutonowy:
– […] Ojciec był na Sybirze i opowiadał. Za Uralem, dwa miesiące jechali i ani pół drogi nie było…
– A za co? – zapytał plutonowy i zapiął spodnie.
– Za unię, panie Siwy.
Plutonowy poprawił pistolet za paskiem, odszedł dwa kroki i włożył ręce do kieszeni.
– Taki z ciebie Polak?
– Polak, panie Siwy.
– Z ruskiego ojca, z ruskiej wiary?
– Ojciec też był Polak, matka…
– Romaniuk, Polak to jest, kurwa, katolik. Innych Polaków nie ma.
Ten brak tożsamości i poczucie obcości wobec wszystkich dookoła powodują, że miejscowi zamieniają się w wygnańców – i ową grozę wygnańców, którzy nadal żyją u siebie, Stasiuk wychwycił i opisał przewybornie. Zrobił to w sposób, który pasowałby do każdego zakątka ziemi, ale który polski czytelnik pojmie najlepiej, ponieważ wie, co wydarzy się już za chwilę, już za kilka dni. Wie też, co działo się w Polsce przez kilka poprzednich lat i rozumie, dlaczego strach, nędza i smutek są wszechobecne. Wojna się skończyła, ale trwa nadal.
Swojskość, tutejszość – lokalna, a zarazem zdumiewająco kosmopolityczna – umiera nie dlatego, że następuje przemiana obyczajów i wchodzi nowe, ale dlatego, że obumiera ziemia, na której mieszkają bohaterowie powieści. Miejscowi są jak mityczny gigant Anteusz, siłę czerpią z kontaktu ze swoją ziemią. Bez niej obumierają i zmieniają się w widma błąkające się po świecie jak zombie z hollywoodzkich filmów klasy B. Zdaje się, że nie kierują się żadnymi emocjami prócz strachu.
Owo poplątanie losów i lęk są doskonale uosobione w postaci przewoźnika. Na pierwszych stronach książki poznajemy nie tylko jego, lecz także cały mikroświat opisany w powieści. W samym przewoźniku jest coś z Charona, który pomaga martwym dostać się do królestwa cieni. Przewożonym wydaje się, że uciekają, że dzięki przeprawie na drugą stronę przeżyją, ale Stasiuk jest bezlitosny – ziemia po drugiej stronie, opanowana przez sowieckich sołdatów, jest w gruncie rzeczy jeszcze bardziej nierealna, jest krainą umarłych. To stamtąd pochodzi przewoźnik i chociaż uciekł, to tak naprawdę nie jest żywy, ponieważ nikt nie uznaje go za swojego. Wydaje się ożywać tylko na rzece, ponieważ oboje – i człowiek, i rzeka – znajdują się „pomiędzy”, nie należą do żadnej z dwóch rzeczywistości.
Wokół bohaterów dzieje się wiele zła – nie do końca opisanego, zaledwie przeczuwanego przez mieszkańców nadrzecznej krainy. Wspomniane zło przychodzi do nich wraz z obcymi, więc nie dziwota, że miejscowi są im niechętni. Groza nie zostaje do końca opisana, pojawia się w niejasnych relacjach słyszanych tu i ówdzie, jest zła w swoim niedopowiedzeniu. Po przeciwnej stronie rzeki również panuje nędza, strach i śmierć, trudno więc ustalić, czym się różni jeden świat od drugiego. Zatem czemu niektórzy, światowi i wykształceni, uciekają z jednego piekła do drugiego? I dlaczego w książce raz po raz pojawia się miejscowość Sobibór (rodzinna wieś jednej z postaci)? Zło wojny, okupacji i ludobójstwa zdaje się być jeszcze nierealne, odległe, odgrodzone…
Siłą książki jest przede wszystkim doskonale opisana natura, w podwójnym tego słowa znaczeniu – zarówno w sensie przyrody, zwierząt i krajobrazów, jak i natura ludzka, budowana dobrze skonstruowanymi dialogami. Język, jakim snuta jest opowieść, wciąga swa mięsistością i barwnością:
Podnosi się mgła i otwiera się widok na zieloną pofałdowaną dal. Na pastwiska, pola i łąki. Na osikowe zagajniki, na ciemną sośninę na horyzoncie. Na kępy wysokich topól, w których kryją się pojedyncze zagrody. Na miejsce, gdzie pejzaż lekko opada i chowa w zagłębieniu rzekę. Nie zna niczego więcej. Ojciec zabrał go kiedyś na targ do Hruszowej. Koń ciągnął furę z paroma workami zboża. Zapadał się po pęciny w piasku gościńca. Powietrze pachniało kurzem, końskim potem i końskimi pierdami. Patrzył na przesuwający się krajobraz i wydawało mu się, że podróż trwa w nieskończoność, chociaż do Hruszowej było tylko pięć kilometrów.
W powieściowy świat wdziera się ktoś jeszcze – narrator rekonstruujący wydarzenia kilkadziesiąt lat po wojnie. Słowo „wdziera” jest chyba najodpowiedniejsze, ponieważ pisarz w żaden sposób nie wyjaśnia tego zabiegu, pozostawiając jego zrozumienie inteligencji czytelnika. Trudno powiedzieć, kto jest osobą prowadzącą tę późniejszą opowieść: czy to autor lub jego alter ego, a może jakiś everyman? Ten „obcy” jest podobny do wojennego przewoźnika i tak samo jak tamten przewozi przez rzekę. Jeżeli jednak postać umiejscowiona w historii z czasów wojny przewozi ludzi przez odpowiednik Styksu – granicy piekieł, to ten drugi przewozi przez Lete – rzekę zapomnienia. To on dowozi do naszych czasów wojenną opowieść. Skoro jednak opowiada nie to, co ustalił w książkach, ale to, co usłyszał nad rzeką, nie dziwmy się, że jego opowieść jest nieobiektywna, pełna przekłamań, usprawiedliwień i oskarżeń. To możliwe, ponieważ historia przetwarzana w prywatnych opowieściach rządzi się swoimi prawami. Właśnie ta postać, późniejsza, dopełnia opowieść. Jeżeli ktoś się zżyma na te wstawki, które dzieją się o wiele później, to niewiele z Przewozu rozumie. W gruncie rzeczy to, co prawdziwe i realne, to jest właśnie ta późniejsza opowieść, reszta to wspomnienia, gawędy, majaki…
Trzeba tu omówić jeszcze jeden wątek poruszony w książce – chodzi o leśnych. Powieść Stasiuka będzie zapewne wzbudzać spore emocje u niektórych czytelników z powodu sposobu, w jaki prezentowani są polscy partyzanci. Chciałoby się, żeby byli piękni i szlachetni, aby nie klęli i żeby nie śmierdziały im nogi. Ale tacy nie są. Zapewne jest w tym element odbrązawiania, burzenia pomników, a sam autor zapewne uważa to za odkłamywanie legendy. Wydaje mi się też, że gdyby polski czytelnik czytał podobny opis na przykład francuskiego La Résistance, to doceniłby twardy realizm i uznałby, że prawda jest ważniejsza od legendy. Tylko że w książce Stasiuka to nie realizm jest najważniejszy – autorowi nie chodzi o to, by pokazać jak paskudne jest życie żołnierza, także tego „leśnego”. Stasiukowi chodzi o piętnowanie nielubianego przez siebie nacjonalizmu – nie przez przypadek najpaskudniejsza z postaci książki jest poprzez szereg aluzji możliwa do zidentyfikowania jako Romuald Rajs „Bury”, czyli ta postać z polskiej historii, która dla lewicy (i nie tylko) stała się ostatnio prawdziwym szwarccharakterem, zbrodniarzem, a z kolei dla nacjonalistów (i nie tylko) jest uosobieniem bohaterskiej walki o niepodległość. Za pomocą takich detali Stasiuk dokonuje w Przewozie ocen sięgających o wiele dalej niż tylko świat przedstawiony, a jego książka staje się przez to polityczna. Można nie zgadzać się z opiniami i poglądami autora, ale trzeba przyznać, że Stasiuk robi to perfekcyjnie.
Żołnierze podziemia odgrywają w książce także inną rolę. To prawda – czytelnik jest epatowany faktem, że polscy partyzanci zdają się być paskudniejsi niż stacjonujący we wsi Niemcy. Jest to jednak odczytanie bardzo powierzchowne, ponieważ logika powieści wiedzie nas w zupełnie inną stronę. Stacjonujący na dwóch brzegach rzeki Niemcy i Rosjanie są zdehumanizowani, oni są jedynie złowrogą siłą – jak powódź, pożar czy trzęsienie ziemi. Są personifikacją strachu, ale w ten sposób zostają przeniesieni poza sferę dobra i zła. Tak jak rzeka.
Żołnierze podziemia są natomiast źli, bo są ludźmi, wzbudzają emocje, ich działania podlegają ocenie – jesteśmy w stanie pojąć ich intencje i motywy. Podobny zabieg widzieliśmy chociażby w klasycznym westernie Dyliżans (1939) – Indianie byli tam zagrożeniem (dosłownie budzili grozę), ale prawdziwa rozgrywka toczyła się miedzy pasażerami. Oglądając ich, konfrontowaliśmy się z własnymi demonami.
Muszę przyznać, że po ludzku żal mi partyzanckiej legendy z dzieciństwa. Żal mi, że tymi złymi Stasiuk uczynił leśnych, a nie na przykład polskich bandytów, co nie byłoby aż tak niepokojące – a bandytyzm był w czasach wojny procederem powszechnym. Także w tym przypadku moglibyśmy się zmierzyć z naszymi narodowymi demonami, i również to byłoby okazją do rozważań na temat złożoności natury ludzkiej.
Świat powieści Stasiuka kończy się 22 czerwca 1941 roku. Zgodnie z tym, czego możemy się spodziewać, książka kończy się tragicznie. Co prawda gdzieś na horyzoncie widzimy rozbłyski, słuchać huk armat i drży ziemia, lecz wydaje się, że to wszystko jest nierealne, że nie dotyczy owej krainy nad rzeką, w której zaraz wreszcie wszystko wróci do normy – że będzie jak wcześniej. Ale jest to niemożliwe, Eden swojskości został już skażony. Ale nawet ta realna – dotycząca ludzi zapełniających Przewóz – tragedia jest miniaturowa, tak jak opisany w powieści mikroświat.
Świat się skończył, ale życie trwa dalej… i to chyba jest w powieści Stasiuka najsmutniejsze.
A. Stasiuk, Przewóz, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021.