W poszukiwaniu śladów
Miasto przywitało mnie smogiem
i nowiutkimi budynkami,
które stanęły na miejscu tych starych
z wielkimi bliznami po szrapnelach
i potrzaskanych bombami.
W drodze z dworca do hotelu,
wymoszczoną atłasem taksówką,
obraz po obrazie:
droga, budynki, drzewa,
skręt z drogi, gdzieś w nieznane...
Przed oczami
wcale nie za mgłą
przesiąknięte łzami i rozdartym sercem
wspomnienia ojca,
który świadomie pomija nazwę tych służb,
a ja próbuje przypomnieć sobie
czy choćby raz
użył skrótu NKWD.
Pamiętam tę małą fotografię
starą, zniszczoną, z oderwanym
rogiem i śladami po krwi
którą przez te wszystkie lata
tuliła z namaszczeniem
babcia.
To już tyle lat, kiedy
żegnała męża
we wrześniu 1939.
Byli tacy młodzi,
piękni, niewinni i zakochani
ona,
on w oficerskim mundurze
i mały, pucołowaty berbeć.
Fotografię w blaszanym pudełku
po przedwojennych landrynkach
odkopali fachowcy od ekshumacji
wszyscy płakali, kiedy zobaczyli,
że ludzie na niej
byli tacy młodzi,
piękni, niewinni i zakochani
ona,
on w oficerskim mundurze
i mały, pucołowaty berbeć.
Dzisiaj, mogiły porośnięte są
jak wtedy mchem, a na skraju lasu
stare drzewa,
czerwone od wypitej krwi nieszczęśników,
mieszają się z kopułami cerkwi
nietkniętych żadnym zniszczeniem,
jakby mówiły o swojej niepotrzebności...
Nazajutrz, znowu był słoneczny dzień,
ale po wódce dnia poprzedniego
nic nie czułem,
a jakiś nieznajomy o semickich rysach twarzy
powiedział mi przy saturatorze:
– ЎХОДИ! ПАН, ЎХОДИ!
Tekst został zakupiony w ramach programu Tarcza dla Literatów.