26.08.2021

Nowy Napis Co Tydzień #115 / Mistrz ukradkowej fotografii [fragment]

Kraków, 30 marca 2020

1. Mgła

- - -

Mgła wyżarła całą prozę.

Życie w pandemii razem z czarną kawą od samego rana kręcą mi w głowie

mentalne latte. Nie mogę myśleć.

Trójkolorowa dracena. Pożółkłe liście, skrzydlaty owad.

Syreni śpiew śmieciarki za oknem ciągnie na dno jak kamień na łańcuchu tonącego.

— A ty gdzie się wybrałeś? – pytam zabłąkanego w pokoju rybika.

Wyprawa trzy metry od łazienki, ale to trzy ludzkie metry!

Zebrał się jak ja, kiedy usiłowałem wyjechać.

A kiedy tupnąłem, umknął, nie patrząc wcale na mnie, w stronę listwy podłogowej.

Ja w takich sytuacjach przynajmniej chowałem się w twoim uśmiechu.

Może dziś, pierwszy raz odkąd od szesnastu dni siedzę w domu, się ośmielę. Poproszę, żebyś mimo gęstej mgły, nie zostawała sobą. Może mógłbym przywyknąć do niewidomych kroków, niewysłanych zdjęć.

Mgła.

Wychodzę. Przecież muszę wyjść.

Strach?

Tak, trochę się boję, obserwuję. Przymierzam się.

Może to jeszcze uda się jakoś załatwić, rozwiązać, uwspółcześnić.

Zaglądam do okien, a moje spojrzenia trafiają celnie jak wszystkie dziwne słowa twojego dziadka Jurka z rana.

Z rana? Czy to nie brzmi za bardzo kampowo?

Raczej nie. Tak, zwyczajnie, z samego rana, ale chyba już nie codziennie.

- - -

Z rana zwykle jestem czeladnikiem spojrzeń spode łba, mistrzem ukradkowej fotografii.

Kraków, 3 kwietnia 2020

5. Brak

- - -

Lubię patrzeć, jak przelewają się dane. Jak bit do bita transmituje porcję informacji. Wiedzy. Świadomości. Nie lubię szumu. Nie lubię hałasu. Te wszystkie bramki, trasy, światłowody, pangeograficzny ruch w obwodach. Nie mam psa, ale jakbym miał brak.

O ósmej rano, gdy zaczyna się koncert, nadal nie mam psa.

Concerto grosso. Może bardziej concertino?

Concerto grosso. Zbudowane zazwyczaj z od czterech do sześciu części jest porozumieniem, dialogiem między niewielką grupą solistów. Może bardziej concertino?

Ach, co za nazwa. Idealna. Niewielka grupa. Dwoje skrzypiec, wiolonczela.

Due violini e un violoncello come basso continuo.

Do tego basso continuo w roli akompaniamentu.

Tak, cała nasza poranna orkiestra (tutti) z basso continuo w roli akompaniamentu.

Nie jest to Einstürzende Neubauten. Jednak mi go brakuje. Zbyt łatwo się przywiązuję.

Części – na przemian powolne largo, adagio i szybkie allegro, a ja wciąż zbyt łatwo się przywiązuję.

Koncert na nowe instrumenty.

Szanowni Państwo. Z powodu epidemii, ale jednocześnie z powodu konieczności dokończenia przeprowadzanego remontu, prace remontowe – wiercenie, kucie – będą realizowane jedynie w godzinach od ósmej rano do dwunastej.

Ach, co za nazwa. Idealna. Niewielka grupa. Dwie wiertarki, szlifierka kątowa.

Basso continuo młotków w roli akompaniamentu. Zbyt łatwo się przywiązuję.

Trochę brakuje mi wanny. Nadal marzną mi nogi. Nie biję się już z myślami.

Przecież jakoś to będzie.

Nie, nadal nie mogę myśleć o królikach.

 

Dwieście trzydzieści jeden megabajtów.

Lubię patrzeć, jak przelewają się dane.

Jak bit do bita transmituje porcję informacji.

 

Lewe oko rejestruje ruch. Odbicie. Za oknem przemyka dumny dziś ze swej smukłej długości półpełny niebieski dorosły wagoneer miejskiej komunikacji, długi solaris.

Odwracam głowę w ostatniej chwili. Nie, nie umyka. Widzę go, jak się pręży w swoim przegubie, gdy w końcu jest. Bez wstrętu.

Lubię patrzeć, jak przelewają się dane. Jak bit do bitu, twoje zdjęcia.

 

W Poznaniu biją dzwony, nie emigrantów. Boją się chińskiego wirusa.

A teraz myślę o rybiku, towarzyszu milczącym, który schował swoje przedziwne przegubowe ciałko w ciemnym lochu pod kabiną prysznica. Nie ma co dziwić, przecież nie mam wanny.

Chudnij, kiedy śpisz!

 

Lubię patrzeć,

jak bit do bitu.

 

Nie wychodzę, przecież nie mam psa.

Przecież nie mam już od dwunastej Concerto grosso.

Cisza.

Żadnych pocałunków. Wieczór. Zachód. Okna na wschód. Zachód słońca.

Żadnej wiertarki udarowej.

Żadnego rybika.

Grzegorz odpisuje.

— Świetnie. Zdzwońmy się więc w przyszłym tygodniu.

- - -

To nie są akty. Nie mam negatywu, jedynie same pozytywy.

Czeladnik przy wymyślonym powiększalniku. Kolejny dzień ukradkowo niezrobionych zdjęć.

Kraków, 9 kwietnia 2020

11. Różowy księżyc

- - -

Floksy.

Floksy kwitną w kwietniu.

Floks wiechowaty, płomyk wiechowaty, Phlox paniculata, tworzy gęste kępy o wysokości od pięćdziesięciu do stu dwudziestu centymetrów. Floks łodygę ma sztywną, wzniesioną, pojedynczą.

Jestem jak floks w tej pandemii.

Pan Absurdescu jeszcze się nie pojawił. Ten to ma czas, zawsze ma czas. Nie ma co czekać, trzeba uciekać. Do przodu. Dzień kolejny nie ucieknie bez księżyca.

Wczorajszy dzień różowego księżyca.

- - -

Dziś znowu spotkałem rybika. Chyba nie będę biegał. On jakiś cały osowiały. Nie reagował na moje tupnięcia, po których zwykle zmykał. Pewnie dobija go epidemia. Może ma kwarantannę? Muszę zapytać.

— To przecież jasne, chyba nie masz żadnych wątpliwości?

Ten zjawia się oczywiście nieproszony. Skąd on to wszystko wie? Absurdescu – dekadencki dandys. Domnul Absurdescu. Tak, to w języku rumuńskim oznacza Pan Absurdescu, ale przecież nie wiem, skąd tak naprawdę on jest.

Co on sobie wyobraża? Tylko rogów mu jeszcze brakuje.

Chyba nie mam wrogów.

Nie mam też wanny. Miałem czaszkę, ale wzięła córka. Tak, córka wzięła mi czaszkę.

Może dlatego nie mogę śpiewać, jeść cukinii i myśleć o minipatisonach.

To nie jest fair. Ale z czaszką fair, to była jej czaszka, osobista, sarnia.

Mam córkę. Nie wiem, czy rybik ma córkę.

— Trzeba się dowiedzieć – zapisuję.

Na szczęście nie spałem zbyt dobrze. Obudziłem się zlany siódmymi potami, ale nic na mnie nie leżało. Nikt na mnie nie leżał. Nie, nie stanąłem na rybiku. No, może to był dybuk. Uśmierciłem trzy mole.

Trzy mole zbożowe.

— W locie? – pyta nieproszony niecierpliwie?

Ach, Absurdescu, dobrze, że nie spałem. Czuwałem. Nie przyszedłeś,

Inkubie.

Tak, czasem czuję, że Absurdescu ma ochotę przyjść do mnie nocą. I choć nie jestem tobą, piękną kobietą śpiącą w białych sloogach, czuję, że jest jak Inkub, demon przybierający postać uwodzicielskiego dandysa, nawiedzającego kobiety we śnie, kuszącego je stosunkiem seksualnym. Ale Absurdescu nie pojawia mi się jako postać z rogami i nie porusza się, jak Inkub, na koniu. Musiałbym ciebie zapytać, jak w białych sloogach postrzegasz Absurdesu.

Skąd on tyle o mnie wie?

— Miałeś iść wyrzucić śmieci i butelki – przypomina mi znienacka – musisz policzyć kapsle!

To prawda. To, że nie mam wanny i że miałem taki zamiar. Skoro nie mam psa?

Nie mogę się wzruszać. Zbyt łatwo się przywiązuję.

Te wszystkie twoje zdjęcia.

Nie, nie jestem kobietą. Nawet nie jestem ładny. Ale wyczuwam sukinsyna.

Wiem, wskazany wyraz uznawany jest za wulgarny.

Skanuję pamięć. Wyczuwam Inkuba. Od miesiąca nie byłem w pubie. Jak długo tak można?

Żal mi rybika. Żal mi moli zbożowych. Żal mi siebie.

[…]

Ukradkowe spojrzenia. Ważne niezrobione zdjęcia.

Kraków, 14 kwietnia 2020

18. Lot

 Niech mu ciernie z tej korony… Pod Twoją opiekę…

I chociaż budzę się wcześniej, jest już przeraźliwie jasno. Przeraża mnie to wszystko. Wiecznie źle działająca spacja, brak wanny, wszystkie słowa twojego dziadka Jurka, rodzina na swoim moim, zapachy łąki, na której nie byłem, od kiedy czuło się tam woń dojrzałego zioła.

— Chyba ziela?

Wygląda na to, że jednak wczoraj nie wyszedł, chociaż go o to prosiłem. Przecież tu nie spał.

Dosypiam do szóstej trzydzieści. Zdalna praca, nie wykopki. Słodkie smutki.

A kiedy tuż po południu nadlatuje majestatycznie, wprost płynie, zataczając krąg,

niesie jak powietrzny lewiatan w paszczy masy (massy) pandemicznych darów.

I jest nam jakoś z tym dziwnie.

 Niech mu ciernie z tej korony… Lotem koszącym, ze wschodu…

Ten obcy głos to jednak nie wytwór mojej wyobraźni ani senne mary. To nie towarzysz mej bolesnej chwili, o obcobrzmiącym romańskim nazwisku.

[…]

Sąsiadka przez okno recytuje swe koronki.

[…]

A kiedy słyszę zza ściany z nastawionego na pełen regulator telewizora, że biało-żółty największy na świecie latający darczyńca-donosiciel w końcu wylądował i doniósł dary, głos przechodzi w skowyt:

 Zmiłuj się nad nami, Panie, zmiłuj się nad nami.

[…]

Czuję się już trochę zmęczony. Jednak zbyt łatwo się przywiązuję. A kiedy zapalam światło w łazience i staję w drzwiach, nikt się nie łasi pod moimi nogami.

— Wyjechali na wakacje – mówi pogodnie Absurdescu, zaglądając mi przez ramię.

— Minister od zdrowia mówił, że w tym roku nie będzie dla dzieci takich wakacji, do jakich się przyzwyczailiśmy, no wiesz, obozy, kolonie…

Nie kończę zdania, bo Absurdescu nie zwraca na mnie w ogóle uwagi. Wciska swoją głowę pod moją pachą, gdy ciągle stoję w drzwiach do łazienki:

— No to zrobili ich lepiej niż kobiety na dzisiejszym sztrejku – ślązaczy.

Skąd ta śląska godka, nie rozumiem.

— Nie rozumiesz? Kaja Godek!

Zza okna znowu, mimo że minęło już dobrych kilka godzin, podnosi się litania:

Zmiłuj się nad nami, Panie, zmiłuj się nad nami.

Absurdescu dopina swego i w końcu wciska się do łazienki. Przygląda się z radością swojemu odbiciu w lustrze. A kiedy staram się udawać, że tego nie dostrzegam i usiłuję odwrócić się i odejść, mamrocze coś pod nosem. Nie mogę zrozumieć. Nie widzi księżyca?

— Ry….hali, ry….hali – bełkocze z zadowoloną miną.

Przystaję i odwracam głowę. Teraz słyszę wyraźnie. Cieszy się i melorecytuje z wyraźnym zadowoleniem coś nowego:

— Ale wreszcie czuję zapach krwi. Ach! Zaiście radosny to zapach!

Śmieje się do tego w głos, podskakuje i w końcu wykrzykuje z radością:

— Rybiki wyjechali, rybiki wyjechali, rybiki wyjechali, rybiki wyjechali…

 

Kiedy przed zaśnięciem myślę, że jutro pewnie będzie to samo, zdaję sobie sprawę, że przecież nie mam wanny. Zrywam się z łóżka i lecę do łazienki. Daleko nie jest, cztery kroki.

Nie zapalam światła.

Robię dziurkę i ustawiam obok brodzika kabiny prysznicowej małe tekturowe pudełko.

Może wrócą?

- - -

Poczekam cierpliwie.

Fotopułapki ukradkowej fotografii.

Lekcja pierwsza – fotopułapka otworkowa.

Kraków, 18 kwietnia 2020

23. Wykolejeńcy

- - -

Mówili o nas wykolejeńcy. Wy – kolejeńcy!

Fakt, zamiast przed monitorem, woleliśmy siadywać na torach linii kolejowej wiodącej w stronę Nowej Huty. Osobowe tędy nie jeździły. Towarowe nocą.

Było nas trzech,

więc kiedy siedzieliśmy na torach, nie groziła nam na podkładach kontrofensywa bakterii coli. Co najwyżej byliśmy spłoszeni, kiedy kozioł sarny przebiegł torowisko.

Piliśmy rum z papierowych kubeczków.

Przeciekały.

Słońce zachodziło i robiło się coraz chłodniej. Założyłem hoodi.

— Kaptur – chciałeś powiedzieć?

— Tak, a teraz tamci czytają swoje wiersze w onlajnie.

— Zostańmy jeszcze na torach, słońce dopiero zachodzi.

I siedzieliśmy, a Krzysztof przykładał ucho do szyn, nasłuchując jak Indianin,

czy nie nadjeżdża stalowy potwór.

Wcześniej byliśmy zdenerwowani, siedząc nad brzegami potoku, popijając rum, kiedy nagle, zupełnie znienacka, zawisł nad nami dron.

— Spierdalamy, psy – rzucił któryś z nas, chyba to byłem ja

i wyszliśmy w łąkę chwastów, bojąc się policji.

A kiedy okazało się, że dronem latał grubas, stojący obok ekskluzywnych bloków, poszliśmy usiąść koło nasypu i dokończyć czytanie francuskiej i czeskiej poezji i piwo.

A później, kiedy zachodziło słońce, myślałem o tobie.

Była dopiero dwudziesta i wolałem zostać w domu, niż iść z nimi,

chciałem mieć przywilej myślenia o tobie.

To był taki wieczór, kiedy nie myślałem już o tym, czego się boję.

Chciałem tylko przytulić się, a zamiast twoich jędrnych ud,

czułem jeszcze chłodny metal kolejowych szyn.

- - -

Tak w zachodzącym słońcu naświetlają się niewywołane akty.

Struktura twojej skóry. Błękitne żyłki.

Kraków, 19 kwietnia 2020

24. Siejba – maska

- - -

„A skoro ci do smaku miłować tak rośnie,
Niechaj z przedwczesnej siejby dzieciuch pannie rośnie”
Maj, Stanisław Grochowiak, w: Wiersze wybrane, 1978

 

Siejeje. Obowiązek maski.

Sieje wiatr. Zbiera. Burzy.

Kto sieje, zbiera burze i burzy.

Nie ma Absurdescu

 być może śpi, ale kto go tam,

A kiedy nie ma Absurdescu – burzy się córka.

Tak to wygląda, jakbym był trochę nieodpowiedzialny. Żal mi rybików,

żal mi siebie.

Nie biorę udziału w wydarzeniu online.

Mimo braku księżyca. Wydłużam listę niezbędnych życiowo spraw.

Tak wygląda miasto nocą.

Nie wychodzę przez trzy dni i trzy noce.

Wychodzę na prośbę znajomych.

Wychodzę wyrzucić butelki.

Wychodzę posiedzieć na torach.

Wychodzę w masce.

Zbyt łatwo się przywiązuję.

Używam pszczelego kitu. Wyłączam muzykę. Wychodzę z siebie.

Ja wam pokażę!

Jeszcze tu wrócę!

 

Rowerzysta w masce z pomarańczowym sześcianem jedzenia na plecach.

Rowerzysta w masce z zielonym sześcianem jedzenia na plecach.

Rowerzystka w zielonej masce w pomarańczowej spódnicy. Gołe nogi.

Okno.

Troje różnych rowerzystów.

Pani z dwoma psami. Pani w masce. Dwa psy bez masek. Dwie panie.

Kierowca bez maski. Dwa psy w radiowozie bez masek.

Dwa psy w radiowozie w maskach. Młode liście na drzewach bez masek.

Samochód z dużym napisem BOLT na masce.

Samochód z małym napisem UBER na masce.

Samochód z dużym napisem BOLT na masce i z małym napisem UBER na masce i dachu.

Okno. Trzy różne samochody.

Dwóch ludzi z szafą. Dwóch ludzi bez szafy. Dwóch ludzi w maskach. Trzy różne pary ludzi.

Dwie dziewczyny. Gołe nogi. Maski. Dwie dziewczyny. Jedna w masce. Dwóch chłopaków.

— Widziałeś, jaką miała tapetę na masce?

— Która?

— Ta druga, bez maski.

Okno.

Trzy różne pary ludzi.

Maski. Maski. Maski.

Trzech panów w masce, nie licząc psa.

Trzech panów w łódce, nie licząc psa.

Trzech panów na rowerach, nie licząc psa.

Okno.

Trzech różnych panów w maskach. Nie licząc psa.

Masque (maska) – typowo angielska forma muzyczna – wstępna forma opery i baletu.

Maska – zbiór opowiadań i scenariuszy spektakli telewizyjnych Stanisława Lema.

Rozwód w masce – komedia Walentego Gurskiego, poeta i dramatopisarza – 1797 r.

Maska – film. Maska Zorro – film. Człowiek w żelaznej masce – film. Szpieg w masce – film.

Maski szpiega – film. Hannibal – po drugiej stronie maski – film. Życie w masce – film.

Okno. Życie. Film. Bal maskowy.

Życie to nie film

Maski. Maski. Maski Marka Hłaski.

Życie. Życie. Życie. Campo di Fiori.

 

Pomięta czarno-biała fotografia. „19-tego kwietnia 1943 r. – Biedni Polacy patrzą na getto”.

Kraków, 22/23 kwietnia 2020

28. 40 dni

- - -

O, bracie mój, którego nigdy, poza dość niejasnymi sugestiami nieżyjącej siostry, podobno nigdy nie miałem. O, bracie mój starszy, o nieznanym imieniu. Gdyby tylko było takie miejsce, grób nieznanego brata, może udałbym się tam, być może w maseczce z dowodem pamięci. O, bracie mój.

O, bracie mój z tych nieożywionych, towarzyszu codziennej niedoli, pandemii i nie ty, który bierzesz na siebie cały ciężar zachowania zdrowego rozsądku i zdrowia psychicznego w ten trudny czas. Który zostałbyś złożony na ołtarzu braterstwa jako dar dla godnego uczczenia grobu nieznanego brata, trwający w zielonym szklanym zamknięciu. O, bracie mój.

O, bracia moi, nieosamotnieni jak ja, trwający razem w codzienności, pozwalający jakoś lepiej znosić sytuację, której wyjątkowo nie ty jesteś przyczyną, siostro mego ducha, która nigdy fizycznie mi siostrą być nie powinnaś, w prawie takie związki są wzbronione.

O, bracia i siostro.

O, córko, która wypominasz mi nieroztropne prowadzenie się w chwilach pandemii, dorastająca przez lata, w końcu dorosła, nie zielonooka. O, córko ma.

O, towarzyszu codzienności, nienazwany z imienia, o egzotycznym nazwisku, ożywiający nieoczekiwaną obecnością szarość życia w blockhausie, za oknami którego rozwija się, rozrasta, pięknieje przyroda. O, towarzyszu codzienności.

O, towarzysze codziennej oddali trwający w wiadomościach wymienianych między nami, a ci, którzy w bliży, ryzykujący możliwościami pandemicznymi, trwający na posterunku.

O, towarzysze.

O, kobieto moich marzeń i snów, ikono ołtarza, nieopisywana z imienia, nietrwała w trwaniu, obecna w skanie myśli i uczynków nieuczynionych. O, kobieto.

O, wszyscy niewymienieni w mej litanii, trwający jak ja w czterdziestodniowym poście niezwykłej codzienności, chwil radosnych, smutnych, dramatycznych, chwalebnych, pełnych głębszej refleksji, a czasem walki, trwający ze mną i beze mnie 40 dni i 40 nocy jak Mojżesz na górze Synaj, 40 dni, które ciągną się nam jak 40 lat wędrówki okrężną drogą przez Synaj, jak 40 lat, będące symboliczną długością trwania pokolenia.

O, wszyscy pominięci, będący na myśli, i ci niepojawiający się w moich myślach, wszyscy jak grzeczność nakazuje, poza kobietą, absurdalnie towarzyszącą mojej tożsamości, i wszyscy inni, poza milczącym towarzyszem, tulącym w potrzebie, najbliższym zimnym carlsbergiem –

dajcież wy mi wszyscy święci święty spokój!

- - -

Niedopowiedziana tajemnica, zaczernione w połowie niezrobione zdjęcie. Pstryk.

Spalona żarówka powiększalnika

Kraków, 23 kwietnia 2020

29. Gładki operator

- - -

 Poszukiwany operator drona!

To ogłoszenie zaskakuje mnie. Muszę, jak załoga zalanej łodzi podwodnej, sięgnąć po aparat tlenowy.

— Wstydziłbyś się!

Ach, to znowu ten. Higienista Absurdescu! Odzywa się w najmniej oczekiwanym momencie, równie spodziewanie, jak twój dziadek Jurek zapytany, czy chciałby poznać moją dziewczynę:

— A chuj mnie to obchodzi!

Ale ma rację. Wstyd.

Nie, nie dlatego, że nie mam wanny, ale zupełnie blisko.

Mój stary,

mający wytatuowanego na łokciu wielkiego drapieżnego ptaka podrywającego się do lotu, wpisanego w koło ratunkowe z napisem ORP Sęp, tak, ten sam Sęp, bliźniaczy brat ORP Orła, więc mój stary reagował alergicznie:

— Łódź podwodna! Widziałeś kiedyś łódź, co pływa pod wodą? Okręt!

Okręt Podwodny Rzeczypospolitej Polskiej!

Nadal nie mam wanny, jednak zastanawiam się w kabinie prysznica, trochę marząc, aby znaleźć się teraz tutaj z tobą, skąd ten mentalny obdartus Absurdescu znał tak dobrze życie mojego ojca.

Niedopowiedziana tajemnica.

Jednak te wątpliwości nie przeszkadzają mi zaczerpnąć życiodajnego środka z aparatu ratunkowego.

Wiem, pomyślisz, że za dużo piję, ale to dopiero pierwsze dzisiaj, ratunkowe, a jest już przecież osiemnasta trzydzieści jeden, czasu środkowoeuropejskiego.

Od kilku dni nie ma szczekaczek.

A ja nie będę się chował za higienicznego uchodźcę

 

Absurdescu z rumuńskiej Bukowiny,

z Cluj,

czy chuj wie go skąd,

choćby nawet był moim przyjacielem Bogusem,

z angielskiego

(1.1) podrobiony

(1.2) nieprawdziwy.

A ten, jak zwykle niepytany, odzywa się jakby urażony:

— No na pewno nie z Cluj, chyba ty! A w ogóle to po polsku Kluż. Siedmiogród, Transylwania.

A ja, żeby go ukarać, mówię:

— Sylwana? Znałem kiedyś jedną Sylwanę, pokazywała dupę w przedszkolu,

A jeszcze później, żeby podkreślić, że znam historię rumuńskiego Siedmiogrodu, ironizuję;

— Przyśniły ci się czasy cesarza Hadriana?

Nie znam rumuńskiego. Nie znałem Ceaușescu. To znaczy znałem, z telewizji, jak Kaczyńskiego, Ziobrę i Gowina. I wszystkich świętych. I Galla Anonima. A tego to jak ni ma, tak ni ma! A teraz, kiedy pewnie jeszcze nie śpisz, i kiedy niemal biały kolor twoich włosów podoba się pani redaktorce mojego tekstu,

nie, nie dlatego, że widziała mój ołtarzyk,

bo tylko korespondujemy elektronicznie,

ale podoba jej się to sformułowanie,

te «niemal białe włosy», są bardzo ładne,

a ja, ja ledwie wykrztuszam z siebie:

— One rzeczywiście są niemal białe, i bardzo ładne!

I chyba zaczynam wariować w ten czterdziesty pierwszy dzień odosobnienia, jak armia czerwona w tysiąc dziewięćset czterdziestym pierwszym roku, kiedy tak jak im samolotów i nabojów,

brakuje mi w pamięci twojej twarzy,

aż muszę się posiłkować – cóż za fenomenalny źródłosłów – posiłkować 

Słownik języka polskiego PWN – posiłkować się «pomagać sobie czymś, aby osiągnąć cel».

zdjęciami z mojego ołtarzyka, czując, jakby latał nade mną

cichy czarny helikopter jak nad bohaterem Teorii spisku,

a może dron, bo w końcu chyba nie poszukuje się operatora drona w ogłoszeniu

bez przyczyny.

 

Może jedynie po to,

żeby zawisł pod sufitem tysiąc kilometrów stąd

i transmitował obraz, kiedy wychodzisz spod prysznica, przecież nie wiem, czy masz wannę,

i swobodnie, tak, cholernie swobodnie, naturalnie, bo tak zachowują się ludzie, kiedy albo nie wiedzą, że ktoś ich ogląda, albo czują się przy innych swobodnie,

i swobodnie podchodzisz do toaletki, siadasz, pielęgnujesz stopy, wcierasz krem w ciało,

a później ubierasz indyjską bawełnianą sukienkę w granatowe wzory,

może z wizerunkiem Ganeśy,

to dew mądrości i sprytu,

nieposiadająca ciała fizycznego istota nadprzyrodzona,

bóg lub półbóg, patron uczonych i nauki, opiekun ksiąg, liter, skrybów i szkół,

przedstawiany zwykle jako czteroręki mężczyzna o głowie konia z jednym kłem,

albo innego bóstwa

adekwatnego do twojej urody,

chociaż przecież zazwyczaj nie nosisz sukienek,

ale to nic,

to bardziej podniecające,

a ja dzięki temu mogę wreszcie się jakoś pozbierać,

posiłkując się – cóż za fenomenalny źródłosłów – posiłkować –

jedynie wyobraźnią.

 Poszukiwany operator drona!

- - -

Niewykonana fotografia lotnicza.

Wyższa szkoła jazdy uczestników kursu Ukradkowej fotografii

Kraków, 24 kwietnia 2020

31. Sen

- - -

Rejestruję fazy snu.

Tak, być może poszedłem spać za wcześnie,

ale pobudka już o pierwszej trzydzieści dziewięć, to raczej

przesada.

Godzina druga zero osiem. Spać. Nie będę sprawdzał, co u rybików.

To przecież musi się jakoś skończyć. Szybko.

Skończyć. Żeby można było

obudzić się wypoczętym rano.

Może to są w pewnym sensie naruszenia zasad samoizolacji?

Nie będę spał w maseczce.

Czy gdyby tu spało jeszcze inne ciało, czy wtedy byłoby inaczej?

— Niech to się wreszcie skończy, skończy – słyszę swój głos.

— Co ty się tak tym wszystkim przejmujesz – odpowiada głośno Absurdescu.

Druga pięćdziesiąt dziewięć. Rozprostuj plecy.

W pustym mieszkaniu w nocy

mój głos brzmi jak tykająca bomba. Trzecia czternaście.

Nie, nie jest już po szóstej.

Piąta pięćdziesiąt siedem. Mam katar, nie, nie będę przecież tak leżał.

Siódma trzydzieści. Mamy stan remontu.

Wiertarki udarowe wgryzają się w jaźń.

Dziś na szczęście bardziej komuś, kto mieszka, jak sądzę, co najmniej na dziesiątym piętrze.

A kiedy po południu wychodzę pobiegać, na ślimaku przy Opolskiej

znowu tworzy się wirus.

— Czy ty się słyszysz? Powiedziałeś wirus!

— Wreszcie się przydasz, miałem powiedzieć korek. Samochodów jak przed epidemią.

- - -

Polaroid, stare klisze, to wszystko już było.

Szklana płyta powleczona tlenkami srebra? Zadanie na dziś.

Dzienniki pandemiczne dostępne są w e-sklepie Instytutu Literatury.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Mariusz Sambor, Mistrz ukradkowej fotografii [fragment], „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 115

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...