Nowy Napis Co Tydzień #117 / Dziedzictwo Lasek (2): Matka Elżbieta Róża Czacka
O idei Dzieła Lasek i księdzu Władysławie Korniłowiczu można przeczytać tutaj
Powiedzieliśmy o szlacheckim i pozytywistycznym pochodzeniu Władysława Korniłowicza. Jeszcze bardziej dostojny rodowód przypadł w udziale siostrze Elżbiecie Róży Czackiej, organizatorce dzieła pomocy niewidomym, zwanej przez ludzi Lasek Matką, której beatyfikacja ma zostać ogłoszona 12 września 2021 roku. Wywodziła się ona z rodziny arystokratycznej wsławionej kilkoma wybitnymi przedstawicielami, na czele z Tadeuszem Czackim (pradziadkiem Róży), twórcą słynnego Liceum Krzemienieckiego oraz Włodzimierzem Czackim (jej stryjem), kardynałem i asystentem papieża Piusa IX. Była to jednocześnie jedna z tych rodzin, która nie uległa postępującej w XIX wieku laicyzacji części wyższych warstw społeczeństwa, toteż młoda hrabianka wyniosła z domu głęboką i szczerą religijność, a bliskie stosunki z rodziną utrzymywały osoby duchowne, między innymi późniejszy arcybiskup Aleksander Kakowski, który w odpowiednim czasie przyczynił się walnie do powstania zgromadzenia Franciszkanek Służebnic Krzyża w Laskach. Z pewnością nieobca była też Czackim działalność ojca Honorata Koźmińskiego i powołanych przez niego licznych zakonów bezhabitowych, w większości żeńskich, nazywanych też siostrami „skrytkami” (z uwagi na ukryty, niejawny charakter tych zgromadzeń). Przynależność do takiego właśnie, tercjarskiego zakonu stała się w 1917 roku pierwszym krokiem zakonnej drogi późniejszej Matki Czackiej.
Stwierdziwszy religijną formację młodej hrabianki, nie sposób pominąć także świeckich wymiarów jej wychowania, bo i one odegrały w powstaniu Dzieła rolę niebagatelną. Rzec można, że były to typowe wartości kultywowane w zasłużonych, arystokratycznych rodzinach, a więc szlachetność i prawość, poczucie obowiązku, wewnętrzna dyscyplina, systematyczność i dokładność we wszystkich podejmowanych działaniach. Echa tych cnót odnajdujemy w dwudziestowiecznych biografiach licznych „wysoko urodzonych”, zarówno świeckich (na przykład rodzeństwo Czapskich), jak i duchownych (na przykład ojciec Michał Czartoryski, ojciec Joachim Badeni). Współpracownicy siostry Róży Czackiej z Lasek wspominali jej konsekwencję, czasem może nawet pozorną surowość w podejściu do wychowania dzieci w Zakładzie dla ociemniałych – Matka uważała bowiem, że to, czy jako niewidomi poradzą oni sobie w dorosłym życiu, zależy od stopnia, w jakim staną się samodzielni; nie należy więc wyręczać ich w obowiązkach, ułatwiać zadań, z którymi mogą poradzić sobie sami.
Celem nadrzędnym było bowiem przywrócenie niewidomym godności i poczucia własnej wartości poprzez udowodnienie, że niewidomy może być człowiekiem użytecznym dla społeczeństwa
E. Przybył-Sadowska, Triuno. Instytucje we wspólnocie Lasek 1911–1961, Kraków 2015, s. 53. [1].
Wymagająca postawa łączyła się jednak u Matki z niezwykle dobrotliwym, pogodnym i serdecznym traktowaniem każdego człowieka, bez względu na jego pozycję społeczną i wiek. Surowa była przede wszystkim dla siebie, od siebie najwięcej wymagała. Wiązało się to z jej zapałem organizatorskim. Pamiętajmy, że rodzinną spuścizną Róży Czackiej był też etos tworzenia instytucji, organizowania życia publicznego – który najwyraźniej zaznaczył się w wielowymiarowej działalności jej pradziadka. Zdaje się, że i bez tego rodzaju umiejętności fenomen Lasek nie mógłby nigdy zaistnieć.
Nauczycielka niewidomych
Faktem indywidualnym, osobistym, ale też wpływającym na ukształtowanie charakteru Matki Czackiej była jej niepełnosprawność, która dała o sobie znać już w dzieciństwie. Początkowo Róża była jedynie niedowidząca, ale choroba postępowała i w wieku lat dwudziestu dwóch doprowadziła do całkowitej utraty wzroku. Wtedy usłyszała po raz pierwszy szczerą diagnozę, wcześniej bowiem mamiono ją rozmaitymi szansami na wyleczenie. Lekarzowi, który tę diagnozę przekazał – okuliście Bronisławowi Gepnerowi – była bardzo wdzięczna, a sam moment uświadomienia sobie, że nie będzie widzieć i pogodzenia się z tą decyzją uznawała za najważniejsze i najbardziej błogosławione chwile swojego życia. Kilka lat później doktor Gepner zachęcił Czacką do stworzenia zakładu dla ociemniałych.
Tak jak dr Gepner był moim wielkim dobroczyńcą – powtarzała Matka – tak największym moim szczęściem jest to, że zostałam niewidomą. Cóżby ze mnie było, gdyby nie to kalectwo? Jakie byłoby moje życie bez niego?
J. Doroszewska, Matka Czacka w oczach przyjaciół [w:] Ludzie Lasek, red. T. Mazowiecki, Warszawa 1987, s. 71. [2]
To cierpienie jednostkowe, ten własny krzyż niesiony przez większość życia – wybija się na plan pierwszy, gdy myślimy o Dziele Lasek. Nie tylko z powodów oczywistych: utrata wzroku przez Różę Czacką stała się powodem jej zainteresowania losem ludzi niewidomych. Jednak także dlatego, że owa specyficzna, symboliczna chciałoby się rzec, ułomność ciała właściwie od razu zrosła się w postrzeganiu młodej hrabianki z życiem duchowym, i znów, nie tylko swoim, ale również tych wszystkich, którzy na skutek takiej czy innej ślepoty cierpią. Bycie niewidomym w sensie dosłownym otwierało oczy na „duchową ślepotę świata”. W przyjęciu niepełnosprawności jako zadania – poza niewątpliwym działaniem łaski – znaczną rolę odegrały znów indywidualne cechy osobowości, w szczególności wyjątkowa odwaga.
Bo Matka odwagę ceniła w ludziach. Sama była taka odważna. Całe jej życie, każda chwila to była odważna, świadoma realizacja tego zobowiązania, jakie podjęła jako młoda dziewczyna – wtedy, w ciągu tych trzech dni, jakie spędziła sama jedna w swoim pokoju po dowiedzeniu się o wyroku: że będzie niewidomą
J. Doroszewska, Matka Czacka w oczach przyjaciół [w:] Ludzie Lasek…, s. 71. [3].
Do realizacji tego zobowiązania należało jednak odpowiednio się przygotować. Nie wystarczyło poznać i zrozumieć niedolę niewidomych, trzeba było posiadać wiedzę i narzędzia, aby jej zaradzić. A pomoc – zgodnie z etosem skrupulatności i dobrze wykonywanej pracy – musiała być najwyższej jakości. Dlatego – podobnie jak Władysław Korniłowicz przed podjęciem powołania kapłańskiego pragnął w pełni się do niego przygotować, i rozumiejąc skalę wyzwań, chciał odpowiedzieć na nią skalą swojego przygotowania – Róża Czacka, stając przed nie mniej trudnym zadaniem (opieka nad niewidomymi ograniczała się w Polsce początków XX wieku właściwie do kilku przytułków zapewniających podopiecznym jedynie minimum biologicznej egzystencji), postanowiła oprzeć swoją inicjatywę na mocnych merytorycznych fundamentach. Dla zdobycia wiedzy tyflologicznej dużo czasu spędziła we Francji, gdzie kwestią pomocy ociemniałym zajmowano się od ponad stu lat, kiedy to Valentin Haüy założył w Paryżu pierwszą szkołę dla niewidomych, której wychowankami byli między innymi Louis Braille, twórca słynnego alfabetu, oraz Maurice de La Sizeranne. Ten ostatni opracował kompleksowe założenia wsparcia niewidomych.
Przełamał dotychczasowy sposób myślenia o pomocy dla osób niewidomych ograniczającej się wyłącznie do wsparcia filantropijnego, a co za tym idzie skazującej podopiecznych na bierne oczekiwanie na działania z zewnątrz. Jego metoda zakładała przełamanie izolacji niewidomego poprzez umożliwienie mu pracy, co z kolei pozwalało mu na samodzielność i wzięcie odpowiedzialności za własne życie. […] [W]ydzielił w swym stowarzyszeniu trzy komisje. Pierwsza zajmowała się edukacją, czyli informowaniem społeczeństwa o rzeczywistych potrzebach i ograniczeniach niewidomych oraz prostowaniem błędnych przekonań na ich temat. Celem drugiej komisji było rozwijanie tyflologii, czyli nauki zajmującej się problematyka związaną z utratą wzroku. W ramach tej komisji zajmowano się szukaniem nowych dróg aktywności zawodowej dla niewidomych, a także opracowywaniem programów nauczania, tworzeniem pomocy szkolnych i urządzeń technicznych ułatwiających życie niewidomym. Obie komisje wspierała trzecia, która zajmowała się pracą patronacką polegającą na osobistym kontakcie z niewidomymi i ich rodzinami w celu niesienia pomocy w zakresie wychowania i kształcenia niewidomych. Najważniejsze i przełomowe było jednak to, że miała to być przede wszystkim współpraca z niewidomymi, a nie traktowanie ich wyłącznie jak podopiecznych
E. Przybył-Sadowska, Triuno. Instytucje we wspólnocie Lasek …, s. 53–54. [4].
Wszystkie powyższe aspekty da się zauważyć w działalności Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi od samych początków jego istnienia, a więc od 1910 roku, gdy rejestrowano status Towarzystwa (do jego władz poza główną inspiratorką weszli między innymi wspomniany doktor Gepner i niewidomy prawnik, późniejszy minister sprawiedliwości Stanisław Bukowiecki) oraz uruchomiono – z własnych funduszy Róży Czackiej – pierwszy dom opieki, który mieścił się w wynajętym mieszkaniu przy ulicy Dzielnej w Warszawie. Matka Czacka osobiście spotkała Sizeranne’a i wprost mówiła o inspiracji jego pomysłami: „Jemu zawdzięczam w głównej mierze kierunek fachowy instytucji”. Jednak przeszczepiając je na polski grunt i odpowiednio modyfikując, aby dopasować do tutejszych warunków – sama stała się niebawem autorytetem nauk tyflologicznych. Zasiana przez nią w środowisku Lasek wiedza szybko się pomnażała, skutkowała własnymi dokonaniami (jak opracowanie polskiej adaptacji alfabetu Braille’a) i coraz szerszym gronem specjalistów w tej dziedzinie.
„Dzieło to z Boga jest i dla Boga”
Zupełnie unikalnym zamysłem było wpisanie działalności Towarzystwa – instytucji fachowej i o konkretnie zdefiniowanych celach doczesnych – w porządek nadprzyrodzony, nadanie jej wymiaru religijnego. Choć słowo zamysł należałoby chyba opatrzyć cudzysłowem, działo się to bowiem niejednokrotnie wbrew ludzkim rachubom, może nawet na przekór im, jednak pchane do przodu przede wszystkim – jak to skłonna była widzieć Matka – Boską koniecznością, z niewielkim udziałem tych, którzy stali się narzędziami tej konieczności.
Bóg z taką siłą i mocą – pisała w Dyrektorium – trzyma ludzi pod prasą konieczności, a nie swobodnego wyboru, że człowiek pchany i gnany koniecznością warunków, okoliczności, wypadków i zdarzeń spełnia to, co w danym momencie wobec Boga wydaje mu się obowiązkiem.
Jak się to odbywało? Otóż Towarzystwo od początku miało – przynajmniej w zamyśle głównej założycielki – charakter katolicki, jakkolwiek nie było to zapisane w żadnym dokumencie statutowym. Zapewne jednak dla niektórych, w tym dla części jego założycieli, przymiotnik ten oznaczał jedynie pewną etykietę, nie wiązał się z żadną ścisłą od Kościoła zależnością, nie odbierał świeckiego charakteru Towarzystwu. Dużo instytucji charytatywnych miało przecież taką katolicką etykietę, co zresztą pasowało do miejsca społecznego katolicyzmu, jaki wyznaczyli mu oświeceniowi reformatorzy – religia miała być, jeśli już w ogóle być musiała, użyteczna, a użyteczność tę definiowano najczęściej jako pomoc ubogim i potrzebującym. No więc z takim rysem Towarzystwa nikt nie protestował. Ale wybuchła wojna, Róża Czacka z konieczności znalazła się poza Warszawą, na rodzinnym Wołyniu i tam, z dala od bieżącej działalności Towarzystwa, w samotnej kontemplacji postanowiła dopełnić dotychczas powzięte kroki. To dopełnienie – w 1917 roku widziała to już bardzo wyraźnie – mogło dokonać się tylko w jeden sposób, poprzez całkowite uświęcenie dzieła pomocy niewidomym. Jasność tych spraw klarowała się przed przyszłą Matką równolegle do jej rozwoju wewnętrznego – szczególnie w tym okresie dynamicznego – który doprowadził do przyjęcia zakonnego habitu. Jak się te dwie sprawy ze sobą przenikały, jak wpływały na siebie, czy się warunkowały – o tym trudno jest mówić, jak o wszystkich zresztą nawróceniach, powołaniach i innych przygodach życia duchowego – wydaje się jednak, że w myślach Róży Czackiej te dwie kwestie, osobistego powołania do życia zakonnego i włączenia działalności na rzecz niewidomych w dzieło Kościoła, wiązały się ze sobą ściśle i od dawna. Faktem jest jednak, że Matka miała niezwykły dar rozpoznawania woli Bożej i w ogóle widzenia różnych spraw życia doczesnego w logice nadprzyrodzonych celów. Dowodem na to niech będzie reakcja na zdarzenia, które miały miejsce nieco później, w 1924 roku, gdy Laski działały już z pełnym rozmachem – a mianowicie na śmierć dwójki młodych artystów należących do Kółka, Zofii Sokołowskiej (siostry Katarzyny) i Franciszka Tencera. Nagłe te śmierci, niedawno nawróconych i pozyskanych dla środowiska Lasek ludzi, w wielki smutek wpędziły także księdza Korniłowicza, który obwiniał za nie siebie. Jedynie Matka ze spokojem i Bożą ufnością powtarzała od początku, że ofiary te nie są daremne i będą w przyszłości fundamentem wielu aktywności Dzieła. Tak też się istotnie stało.
Wróćmy jednak jeszcze na chwile do czasów wołyńskich.
Zatrzymałam się w Żytomierzu – wspominała lapidarnie Matka Czacka początek swojej zakonnej drogi – gdzie spędziłam 3 lata, prowadząc życie, które było przygotowaniem do życia zakonnego. Gdy dowiedziałam się, że został ogłoszony dekret zezwalający w Rosji na noszenie habitu, zdecydowałam się wybrać tę formę życia zakonnego, jako bardziej odpowiadającą mojemu charakterowi, zwalniającą mnie z obowiązków towarzyskich i ułatwiającą mi oddanie sią całkowite Bogu i uczynkom miłosiernym. W roku 1917, za pozwoleniem biskupa łucko-żytomierskiego przywdziałam habit III Zakonu św. Franciszka i z myślą o stworzeniu zgromadzenia odbyłam nowicjat pod kierunkiem ks. Władysława Krawieckiego
R. Czacka, Historia Triuno [w:] Chrześcijanie, t. 2, red. B. Bejze, Warszawa 1976, s. 243. [5].
Róża Czacka mówiła także, że myśl o życiu zakonnym i powiązaniu pomocy niewidomym z jakąś organizacją zakonną pojawiła się u niej znacznie wcześniej, już około 1910 roku. Wymieniano w tym kontekście zakon Szarytek i francuskie Zgromadzenie Sióstr Niewidomych świętego Pawła. To ostatnie zgromadzenie Matka Czacka chciała nawet sprowadzić do Polski i powierzyć mu prowadzenie Towarzystwa, a że sama widziała siebie jako część tego Dzieła, zamierzała wstąpić do Sióstr Niewidomych. W końcu jednak uznała, że nie jest to idealna formuła na prowadzenie pracy tyflologicznej w Polsce, jakkolwiek paryski zakon stał się w wielu aspektach wzorem przy tworzeniu zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża.
Pomysł powołania do życia nowego zgromadzenia, „które odpowiadałoby w pełni potrzebom opieki nad niewidomymi w Królestwie Polskim i mogłoby współpracować z wcześniej założonym przez nią Towarzystwem, tam właśnie powstałym”[6] zrodził się w Żytomierzu, najprawdopodobniej pod wpływem księdza Władysława Krawieckiego, profesora żytomierskiego seminarium. Jako tercjarz oraz opiekun Trzeciego Zakonu świętego Franciszka nakierował on Różę Czacką na nurt franciszkański. Warto podkreślić ten moment. Wydaje się bowiem, że powołanie przyszłej Matki przez wiele lat czekało na właściwą dla siebie formę, nie chcąc zadowolić się arbitralnie wybranym zakonem. I właśnie święty Franciszek okazał się tym poszukiwanym patronem. To ciekawe, bo przecież właśnie tercjarstwo chrześcijańskie było jedynym właściwie, w dobie zamkniętych lub dożywających swych dni zakonów, żywym zgromadzeniem; wspominaliśmy o szeroko zakrojonej, choć formalnie ukrytej, działalności ojca Honorata Koźmińskiego. Tak więc Róża Czacka musiała stykać się już wcześniej z jego przedstawicielami. Jednocześnie nie dostrzegamy w jej wcześniejszej biografii franciszkańskiej duchowości; być może była to dla religijnych rodzin arystokratycznych duchowość obca – choć z drugiej strony przecież włączały się one w działalność charytatywną franciszkanów – więc właściwiej byłoby może powiedzieć, że była to formuła znana, lecz, w postrzeganiu klas wyższych, zarezerwowana raczej nie dla nich. Tymczasem dla Róży Czackiej, mającej już dość jasne wyobrażenie służby niewidomym na ciele i duszy, właśnie proste ubóstwo i pełna radości afirmacja rzeczywistości spod znaku świętego Franciszka wydała się tym długo poszukiwanym kształtem dla własnego życia zakonnego oraz dla życia zakonnego, w którym chciała umieścić działalność Towarzystwa.
Róża Czacka została więc tercjarką w sierpniu 1917 roku, a kilka miesięcy później – za specjalną zgodą biskupa Ignacego Dubowskiego – przywdziała habit. W 1918 roku założyła nowy, lecz w duchu franciszkańskim utrzymany zakon, zatwierdzony już w Warszawie przez arcybiskupa Aleksandra Kakowskiego (swój udział doradczy i opiekuńczy miał nad tą inicjatywą Achilles Ratti, przyszły papież Pius XI) i przekierowała Towarzystwo – nie bez oporu jego dotychczasowych członków – pod skrzydła nowopowstałego zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża. Wbrew obawom części pierwszych założycieli o utratę darczyńców, po obraniu katolickiej ścieżki Dzieło nabrało znacznie większej dynamiki. Od 1921 roku, po otrzymaniu terenów w Laskach zaczęło się tam stopniowo instalować. Po śmierci księdza Krawieckiego nowym duchowym opiekunem – znów za radą Achillesa Rattiego – został ksiądz Korniłowicz.
Od tego spotkania Matki Czackiej z Ojcem Korniłowiczem rozpoczął się najważniejszy, właściwy okres rozwoju Dzieła. Oboje wnieśli do niego całe swoje dotychczasowe doświadczenie: duchowe, intelektualne i organizacyjne. Mówiąc o księdzu Korniłowiczu, wymienialiśmy dziedzictwo dominikańskie (tomizm) oraz benedyktyńskie (odnowa liturgiczna). Do tych dwóch nurtów chrześcijańskiego odrodzenia włączył się trzeci, przyniesiony przez Matkę Czacką nurt franciszkański. Triuno nabiera ostatecznych, pełnych kształtów. Warto pamiętać o tych trzech jego filarach w odniesieniu do wszystkich składników Dzieła; wydaje się bowiem, że o ile w przypadku Zakładu dla niewidomych komponent franciszkański uznaje się za dominujący, o tyle, gdy reasumuje się działalność Kółka i „Verbum”, umyka on często uwadze. Postaramy się pokazać, że i dla tych – najbardziej intelektualnie zorientowanych – obszarów działalności duch franciszkański, na równi z dwoma pozostałymi, pozostaje elementem koniecznym i ważnym.
Ciąg dalszy szkicu za tydzień.