Nowy Napis Co Tydzień #116 / Dziedzictwo Lasek (1): Ksiądz Władysław Korniłowicz
Zapewne nie byłoby ogromnego i wielowymiarowego Dzieła Lasek, gdyby nie trzy osoby: Matka Elżbieta Róża Czacka, ksiądz Władysław Korniłowicz i siostra Teresa Landy. Należy także wspomnieć, choćby zbiorczo, o wkładzie dziesiątków ich współpracowników z zakładu dla ociemniałych, księgarni i wydawnictwa „Verbum” czy Biblioteki Wiedzy Religijnej – tych dobrze dość pamiętanych, jak i tych całkiem prawie anonimowych. Lecz przede wszystkim nie byłoby Lasek bez ich wymiaru nadprzyrodzonego. Bez tego podstawowego ich źródła i celu, o których Matka Czacka pisała w Dyrektorium, swego rodzaju konstytucji Dzieła:
Dzieło to z Boga jest i dla Boga – innej racji bytu nie ma. […] Naiwni są ci ludzie, którzy myślą, że Dzieło Boże zależne jest w swoim powstaniu i w swoim rozwoju od woli człowieka.
Z takiej też perspektywy należałoby zawsze na Laski patrzeć. Nie jako na dzieło ludzkich zamierzeń, genialny „projekt” wybitnych jednostek, ale jak na realizację – owszem, za pomocą tychże jednostek dokonywaną – woli Bożej. Komu nie dana jest taka optyka, ten w Laskach zobaczyć może jedynie jego wymiar ziemski – charytatywny, społeczny i intelektualny – który, jakkolwiek imponujący i podziwu godny, nie ukazuje w sposób najbardziej istotny, czym Dzieło było w swoim zarodku i czym być powinno dla swych duchowych spadkobierców.
Co mamy na myśli mówiąc o Dziele Lasek? W wąskim znaczeniu byłby to zakład dla niewidomych dzieci, który od równych stu lat prowadzi swą działalność właśnie w podwarszawskich Laskach, na skraju Puszczy Kampinoskiej. W szerszym, i chyba najczęściej dziś używanym, ujęciu Dzieło oznacza szereg inicjatyw, instytucji i środowisk (czy może lepiej byłoby powiedzieć: grupek składających się na jedno środowisko), które pojawiły się na horyzoncie polskiego życia społecznego w drugiej dekadzie XX wieku, a swój najpełniejszy rozkwit osiągnęły tuż przed drugą wojną światową. Mowa tu o Towarzystwie Opieki nad Ociemniałymi (zarejestrowanym w 1911 roku), a także o Kółku (czyli nieformalnej grupie formacyjno-kształceniowej, spotykającej się pod przewodnictwem księdza Korniłowicza od 1917 roku), o nowym zgromadzeniu zakonnym Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża (założonym przez matkę Czacką w 1918 roku), Bibliotece Wiedzy Religijnej (działającej od 1919 roku), wspólnocie tercjarskiej świętego Franciszka w Laskach (istniejącej od 1919 roku), Księgarni i Wydawnictwie „Verbum” (powołanym do życia w 1931 roku, publikującym od 1934 roku kwartalnik o tym samym tytule), Domu rekolekcyjnym w Laskach (zbudowanym w 1933 roku). Są to główne składniki Dzieła.
„Jedność w różnorodności”, którą widzimy w Laskach, próbowano rozmaicie wyrażać. Z jednej strony odwoływano się do wzoru Trójcy Świętej, która Dziełu – nazwanym przez księdza Korniłowicza i Matkę Czacką „Triuno” – w szczególny sposób patronowała. Mówiono więc o trzech grupach ludzi: osobach niewidomych, osobach świeckich i osobach duchownych, które dopiero razem, właśnie na wzór Trójcy, tworzyły całość; albo o trzech szczególnych celach – „charytatywnym, wychowawczo-tyflologicznym i apostolskim” – łączących się w jeden cel nadrzędny. Inny sposób, w jaki próbowano uchwycić wspólną nić łączącą różne aspekty działalności Dzieła, to podkreślanie wieloznaczności słowa „niewidomy”. Laski służyły więc osobom niewidomym dosłownie, to znaczy fizycznie, ale też osobom „niewidomym na duszy, ludziom nie znającym Boga lub szukającym Go”
Aby prawdziwie opowiadać o Dziele Lasek, należałoby zatem mieć ciągle w pamięci wszystkie jego elementy składowe oraz fakt, że nieustannie przenikały się one nawzajem, tak organizacyjnie, jak i, przede wszystkim, personalnie – bo też gros przedstawicieli Lasek miało do czynienia z więcej niż jedną inicjatywą Dzieła. Było to bowiem przede wszystkim środowisko bliskich sobie i złączonych jednym nadrzędnym celem ludzi. Niezmienny był jedynie ów Boski cel („gdyby [Dzieło] zboczyło z tej drogi – mówiła wprost Matka Czacka – niech przestanie istnieć”) oraz, do pewnego stopnia, ziemskie mieszkania Dzieła: ograniczone z początku do kilku warszawskich adresów, a z czasem przeniesione w przeważającej większości do zacisznych – niejako odgrodzonych od stolicy, choć pozostających w jej bliskości – Lasek.
Ta łączność z Warszawą nie jest zresztą bez znaczenia dla rozwoju Triuno. Stolica, będąca w międzywojniu jednym z intelektualnych i kulturalnych centrów Polski, a jednocześnie emanacją nowoczesnego stylu życia, zapewniała Dziełu dopływ nieprzeciętnych ludzi, wywodzących się przede wszystkim ze środowisk inteligenckich, ale stanowiła także punkt odniesienia, rzeczywistość, z której można było czerpać, ale z którą nierzadko trzeba było się również konfrontować. Było to wszakże miasto, które – zwłaszcza w swojej warstwie inteligenckiej – łączyło dziedzictwo pozytywistycznego ateizmu i antyklerykalizmu ze swoistym neoromantyzmem i modernistyczną tęsknotą za religią lub ideologią, która mogłaby stać się celem życia. Nie będzie chyba przesadą powiedzieć, że dla takiej właśnie nowoczesnej Warszawy – pełnej młodzieńczego entuzjazmu, duchowo rozbudzonej i duchowo poszukującej – stały się Laski czymś na kształt wielkiego ośrodka rekolekcyjnego, który swoją bezinteresowną pracą u podstaw, rzetelnością intelektualną i głęboką, szczerą religijnością fascynował wielu ludzi i niemało z nich do siebie przyciągnął.
Tak naprawdę nawraca miłość
Co stanowiło o sile tego przyciągania? Ksiądz Korniłowicz, referując papieżowi Piusowi XI – którego znał dobrze jeszcze z czasów jego nuncjatury w Warszawie – swoją duszpasterską działalność, stwierdzał, że ludzie nawracają się w Laskach dzięki liturgii i tomizmowi. Papież podobno pokiwał na to głową, lecz po chwili odrzekł, że tak naprawdę to miłość nawraca. Jest w tej anegdocie coś ponad zgrabną aforystyczną efektowność. Zawiera się w niej jakieś głębokie rozpoznanie – poparte zresztą pochodzącą z pierwszej ręki wiedzą o Dziele, wszak to Achilles Ratti zachęcał Matkę Czacką do utworzenia odrębnego zgromadzenia zakonnego, podsuwał jej jako wzór włoską organizację działającą na rzecz niewidomych, w końcu polecał obranie księdza Korniłowicza za przewodnika duchowego Dzieła – istoty tego środowiska, która wyrażała się właśnie w miłości, skierowanej ku Bogu oraz wszystkim bez wyjątku ludziom, w szczególności tym, którzy najbardziej jej potrzebują, niepełnosprawnym i duchowo zagubionym.
Pochodną takiej Chrystusowej, ewangelicznej miłości była legendarna otwartość środowiska Lasek. W burzliwym pod tym względem okresie potrafiło ono utrzymać się ponad podziałami społecznymi, narodowościowymi, politycznymi. Było jedynym chyba w międzywojennej Polsce miejscem, w którym drogę do katolicyzmu – lub choćby okazję do poznania katolicyzmu, dyskusji z katolikami – znajdowali Żydzi, protestanci, ateiści. Jan Kott, spokrewniony zresztą z rodziną Landy, o której przyjdzie nam jeszcze wielokrotnie tutaj powiedzieć, wspominał, że „w parafialnym polskim katolicyzmie, prawie jawnie antysemickim, [...] «kółko» księdza Korniłowicza wydawało się wyspą”
Miłość bliźniego i otwartość nadbudowywała się jednak na bardzo konkretnych fundamentach. Na wartościach, które rzadko kojarzone bywają z egalitaryzmem – a mianowicie na katolickiej ortodoksji.
Na niższej płaszczyźnie [niż traktowanie wszystkich jako członków Kościoła Chrystusowego] – pisała siostra Teresa Landy – istnieje zawsze niebezpieczeństwo kompromisu, który nic nie rozwiązuje, nikogo z nikim nie brata, bo nie jest oparty na Prawdzie i na rzeczywistej Miłości
„Verbum”. Pismo i środowisko, red. S. Sawicki, Lublin 1976, s. 99. [3].
U źródeł tej Prawdy i Miłości stała liturgia i modlitwa, od których wszystko się zaczynało. Jako wielki propagator odnowy liturgicznej w Polsce ksiądz Korniłowicz nie tylko w swym osobistym porządku dnia – do legendy przeszło odmawianie brewiarza z każdym, kto akurat był w pobliżu albo zaczynające rozmowę pytanie o to, z czego interlokutor się modli – ale również we wszystkich współtworzonych inicjatywach na pierwszym miejscu stawiał wspólnotową, żywą relację z Bogiem. Kościół rozumiany jako Mistyczne Ciało Chrystusa; świadomie, w największym skupieniu przeżywana msza święta, czytanie psałterza czy modlitewnika; adoracja Najświętszego Sakramentu – były dla niego autentycznym sednem chrześcijańskiego życia. Rozumienie takie udzielało się bez wątpienia tym, którzy przyłączali się do Dzieła, ale musiało fascynować również osoby pozostające poza nim, a jednak darzące Laski sympatią i szacunkiem, takie jak Witold Gombrowicz czy Karol Irzykowski. Pamiętajmy, że początek XX wieku był w całej europejskiej myśli epoką braku dogmatów oraz wielkiego głodu prawdy. Nieliczne więc miejsca, które tę autentyczną prawdę znajdowały, musiały zadziwiać i pociągać.
Drugim filarem pozostającym w służbie miłości, która nawraca, był tomizm. Tu też widać wpływ księdza Korniłowicza, wykształconego we Fryburgu – jednym z kilku głównych ośrodków ówczesnego renesansu filozofii Akwinaty – ale również jakby ze swej natury i z rodzinnych uwarunkowań (o czym jeszcze powiemy) usposobionego do rozumowego poznawania rzeczywistości, zwłaszcza w jej wymiarze metafizycznym, który poza sferę swoich zainteresowań wypchnęli pozytywiści. Ponowne, po wielu wiekach czynione, odczytania Summy teologicznej pozwalały wejść w dialog ze świecką filozofią ówczesnej Europy, ale także zająć się sprawami społecznymi, nie ograniczać chrześcijaństwa do kultu, ale wpleść je w sposób codziennego postępowania. W tym myśleniu brały swe źródło takie postulaty, jak poszerzanie roli świeckich w Kościele, proponowanie katolickiego postrzegania spraw ekonomii czy afirmatywne odniesienie się do współczesności – próbujące w rzeczywistości obecnej znaleźć jak najwięcej dobra, nowoczesność łączyć z tym, co nieprzemijalne. Zainteresowanie współczesnością – w różnych dziedzinach życia, od rozwiązywania problemów socjalnych po literaturę – stało się znakiem rozpoznawczym środowiska Lasek i linią przewodnią pisma „Verbum”. Zaważyło też zapewne – co w pełni docenić możemy dopiero z perspektywy czasu – na pozbawionym anachroniczności, ponadczasowym kształcie Dzieła.
Zarysowawszy, tytułem wstępu, główne kontury Dzieła Lasek – które w dalszej części tego szkicu będziemy starali się uszczegółowić i pogłębić – wypada raz jeszcze powtórzyć uwagę o jego wzajemnej integralności. Wydaje się bowiem, że tylko połączenie pracy fizycznej, duchowej i intelektualnej zaowocowało powstaniem tej harmonijnej podstawy wieloaspektowej działalności, odpowiadającej wszechstronnie na różnorodne naturalne potrzeby człowieka i w pełni realizującej jego Boże powołanie. To, że było to połączenie niezwykłe, nawet dla epoki zapowiadającej soborowe zmiany w Kościele, świadczyć mogą wrażenia, jakie Laski zrobiły na Jacques’u Maritainie oraz księdzu Charlesie Journecie, którzy – odwiedzając z różnych okazji Polskę w latach trzydziestych – spędzili także trochę czasu w Warszawie i w Laskach. Przyszły kardynał Journet, zresztą miłośnik polskiego romantyzmu i autor antologii jemu poświęconej, wspominał o „pewnym zakątku w Polsce”, gdzie realizuje się w praktyce wezwania Ewangelii. Odnowa chrześcijaństwa, która odbywała się wtenczas w całej przecież Europie, a we Francji zaznaczyła się zwłaszcza w działalności dominikanów oraz szeregu wybitnych pisarzy i myślicieli katolickich – bodaj tylko w Laskach dała o sobie znać przez stopienie w jednym miejscu i czasie ducha franciszkańskiego (w pracy na rzecz niewidomych), benedyktyńskiego (w odnowie liturgii) i dominikańskiego (w twórczym powrocie do tomizmu).
Dlatego, powtórzmy to po raz kolejny, nie sposób pisać osobno o składowych częściach Triuno. Ich połączenie jest substancjalne. Były tym, czym były, ponieważ były wielością zrośniętą w jedność. Z drugiej strony – zwłaszcza w ujęciu historycznym, próbując z dzisiejszej perspektywy nakreślić dziedzictwo Lasek – trzeba dokonywać pewnej selekcji, skupiając się na tym, co najtrwalej i najpełniej to dziedzictwo przechowało. Oczywistym jest, że będzie to głównie intelektualna płaszczyzna działalności Lasek, a więc przede wszystkim Kółko księdza Korniłowicza oraz zapis i zwieńczenie tej działalności, czyli wydawany od 1934 do 1939 roku kwartalnik „Verbum”. Nie dlatego, żebyśmy tę intelektualną płaszczyznę uważali, kierując się jakimiś wyższościowymi uprzedzeniami, za ważniejszą od innych. Jest to jednak jedyna dziedzina, którą da się rzetelnie i możliwie kompleksowo zrekonstruować w słowie, bo też słowna, dyskursywna była jej natura. Trudno natomiast przywrócić, opowiedzieć to, co materialne nigdy nie było: atmosferę Lasek, relacje międzyludzkie, które się tam rodziły, nie mówiąc już o praktyce liturgicznej i apostolskiej. Próby tego rodzaju kończą się zazwyczaj na prozie wspomnieniowej i anegdocie, która, jakkolwiek daje pewne wyobrażenie o wspólnocie Lasek, to jednak niesie z sobą ryzyko uproszczeń i zaburzenia proporcji. Coś takiego można zauważyć w rekonstrukcji spuścizny Dzieła przez inteligencję solidarnościową ostatnich dziesięcioleci XX wieku, która, choć wydała również tak pogłębione analizy jak Rodowody niepokornych Bohdana Cywińskiego, to często utożsamiała Laski jedynie z enklawą swobodnego dialogu i niepostulującej żadnego światopoglądu tolerancyjności. A takim bytem Dzieło Lasek nigdy nie było.
Ksiądz Władysław Korniłowicz
Historia środowisk czy szerszych nawet warstw społecznych jest w jakiejś mierze historią rodzin. […] Sylwetki ich członków są nieprzeciętne nieprzeciętnością ludzi wybitnych, a zarazem w pewien sposób typowe dla środowisk stanowiących przedmiot naszych badań
B. Cywiński, Rodowody niepokornych, Warszawa 2010, s. 333. [4]
– pisał w 1971 roku Bohdan Cywiński, czyniąc tymi słowami wstęp do przedstawienia – jako przykładu wyjątkowo symptomatycznego dla losów polskiej inteligencji przełomu XIX i XX wieku – dziejów rodziny Korniłowiczów. Stawiamy tutaj ów cytat z dwóch powodów. Po pierwsze książka, z której on pochodzi, stanowi chyba, jak się rzekło, najpełniejszą powojenną rekapitulację dokonań Dzieła. Po drugie zaś zdaje się on idealnie pasować nie tylko do rodziny, która zrodziła księdza Korniłowicza, ale również do wielu innych rodzin i ich wybitnych przedstawicieli współtworzących Dzieło. Przytoczenie genealogii tych osób daje bowiem najlepsze pojęcie o różnorodności i, by tak rzec, niemożliwości ludzkiego konglomeratu, który zbudował to środowisko.
Tak zamierzonego przeglądu genealogiczno-biograficznego nie sposób rozpocząć inaczej niż dokładnie tak, jak to uczynił Cywiński, czyli od sylwetki księdza Władysława Korniłowicza. Jest on bowiem centralną postacią Dzieła, spinającą w całość różne jego składowe. Tak widziała jego rolę również Matka Czacka, która mimo swej niewątpliwej osobistej wielkości i roli, jaką sama w Dziele odegrała, uznawała – w katolickim rozumieniu poszanowania zwierzchności – przywództwo duchowe księdza Korniłowicza, tak nad sobą jako przełożoną zakonu, jak i nad wszystkimi inicjatywami, którym poświęcała swoje siły. Ona też jako pierwsza, dysponując doprawdy przenikliwym i dalekosiężnym widzeniem rzeczywistości, dostrzegła, jak różne duszpasterskie działania podejmowane przez Ojca, zainicjowane przecież wcześniej niż ich wzajemna znajomość, tajemniczym, Bożym sposobem wplatają się naturalnie i dopełniają to wszystko, czemu ona dała początek. Co jednak było oczywiste dla oczu niewidomej świętej, nie było bynajmniej oczywiste i zrozumiałe dla innych, w tym dla rodziny Władysława Korniłowicza.
Była to rodzina o dawnych korzeniach, kiedyś ziemiańska, z gniazdem rodowym zlokalizowanym gdzieś na Litwie, lecz w drugiej połowie XIX wieku, wskutek popowstaniowych zawirowań, osadzona już w Warszawie, gdzie należała do czołówki pozytywistycznej inteligencji polskiej. Ojciec Władysława, Edward, ukończył medycynę w stołecznej Szkole Głównej – przez którą przewinęła się w latach sześćdziesiątych XIX wieku większość późniejszych wybitnych pisarzy, naukowców, społeczników – oraz na paryskiej Sorbonie. Był znanym i cenionym psychiatrą i neurologiem, jego dom zaś – a właściwie dwa domy, warszawski na Nowym Świecie oraz zakopiański, w Bystrem, gdzie przenoszono się na wakacje – stanowiły centrum życia umysłowego i kulturalnego tamtej epoki. Korniłowiczowie mieli czterech synów, wszystkich ponadprzeciętnie uzdolnionych i, co zapewne ważniejsze dla ich losów, wychowanych w kulcie idei pozytywizmu. Trzech z nich (Rafał, Tadeusz, Kazimierz) poświęca swe życie pracy społecznej, przede wszystkim w rodzących się po 1905 roku instytucjach kształceniowych, ale także w organizacjach niepodległościowych czy administracji publicznej. Jeden, urodzony w 1884 roku Władysław, zostaje księdzem. O ile jednak drogi społecznikowskie były dla pozytywistów warszawskich czymś naturalnym, czy może wręcz pożądanym – nawet jeśli, w imię ideałów narodowowyzwoleńczych, wiązały się z rezygnacją ze spokojnego życia i intratnych karier – to szlak zmierzający w stronę Kościoła oznaczał ścieżkę egzotyczną, ciemną, od dawna już zarosłą chwastami. Trzeba na tym miejscu przypomnieć, że Kościół tamtego czasu dość dobrze pracował na taki wizerunek i sprowadzanie katolicyzmu – jak to czynili wychowani na Comcie czy Tainie inteligenci – do pazernego, dobrze odżywionego proboszcza i ludowej dewocji, miało, niestety, swoje podstawy w rzeczywistości. W najlepszym razie Kościół stanowił kwestię niegodną uwagi światłego umysłu, rzecz wstydliwą i niemodną, w gorszym – urastał do rangi ograniczonego intelektualnie, ale ciągle silnego materialnie przeciwnika w walce o rząd dusz. Nie ma się zatem co dziwić, że doktor Edward, jakkolwiek reprezentujący wobec Kościoła raczej pierwszą, niewojowniczą z powyższych postaw, na wieść o zamiarach syna próbował uchronić go przed zgubnym losem i wysłał na studia przyrodnicze do Zurychu, licząc, że oddziaływanie tamtego środowiska akademickiego, wierzącego raczej w postęp nauki, tudzież w socjalizm i rewolucję aniżeli w Boga, podziała na Władysława trzeźwiąco. Ale pomimo uczęszczania na wykłady z chemii, na spotkania polonijnej Filarecji, a nawet na zabawy z dziewczętami – o czym zaświadczał kompan Korniłowicza z tamtych lat Władysław Tatarkiewicz – pierwotne zamierzenie syna pozostało niewzruszone. W 1905 roku przerwał studia, wrócił do Warszawy i od razu, bez ojcowskiego błogosławieństwa, ale i, jak się zdaje, bez szczególnego już oporu rodziny, wstąpił do seminarium.
Można dopatrywać się w tej drodze do stanu kapłańskiego niezrozumiałej i niedającej się logicznie wytłumaczyć ideowej wolty wobec własnego środowiska. Można widzieć w niej bunt i chęć młodego człowieka do pójścia na przekór, w kierunku, który wydawał się pozbawiony jakichkolwiek szlachetnych wartości (taki wizerunek Kościoła musiał nabyć w ramach pozytywistycznego wychowania). Tak pewnie na całą sprawę patrzyli krewni Władysława. Lecz my, spoglądając na te zdarzenia ze znacznej odległości czasowej i wspomagając się świadectwami tych, którzy w międzyczasie próbowali o tym pisać, zauważyć musimy, że obraz jest znacznie bardziej zniuansowany, a sam wybór dokonany przez przyszłego księdza – wcale nie tak nieracjonalny, jak mogło wydawać się jego otoczeniu.
Po pierwsze dostrzegamy w formacji, którą młody Władysław otrzymał w domu rodzinnym, wiele z tych elementów, które wykorzystywał później w pracy kapłańskiej. Religijność oparta na racjonalnym poznaniu, umiłowanie prawdy, gotowość do poświęceń dla innych ludzi czy tolerancja i otwartość dla różnych poglądów i postaw nie tylko nie konfliktowały się z posługą kapłańską – jak zapewne postrzegał to Edward Korniłowicz – ale wręcz wzbogacały tę posługę, okazywały się osobistym naddatkiem, które ksiądz Władysław potrafił wpisać w odnowiony model kapłaństwa. Oczywiście, potrzeba było odpowiedniego intelektualnego potencjału, solidnej wiedzy, a przede wszystkim odpowiednio silnej, charyzmatycznej osobowości, aby te atuty wykorzystać do przemienienia instytucji, do której się weszło, zamiast wpaść w jej dotychczasową, utwierdzoną długim trwaniem bezwładność. Ale i tych przymiotów – dzięki Bogu, ale i dzięki otrzymanemu wychowaniu – Władysławowi nie zabrakło. Żywość charakteru znamionowała chyba wszystkich braci Korniłowiczów. Przenikające do głębi spojrzenie odziedziczył Władysław podobno po ojcu. Dla kapłana-społecznika, który zaangażowany był w tak wiele rozmaitych przedsięwzięć, nieocenione musiały być zdolności organizacyjne, także zapewne wyuczone w domu, które jego bracia pożytkowali na niwie działalności oświatowej. W końcu zwykła zaradność, zapobiegliwość, oszczędność i szacunek dla wszystkiego, co się posiada – tak charakterystyczna dla rodzin żyjących przede wszystkim nie dla siebie, a dla innych, dla biedniejszych i słabszych – pomagały istnieć współtworzonym później przez księdza instytucjom, opartym w większości na ofiarności ludzi i cierpiących na ciągły brak funduszy.
Miał zawsze szczególny szacunek dla pracy fizycznej – wspominała s. Teresa Landy – i dbał o to, żeby była wykonywana starannie i fachowo. […] podczas II wojny w Żułowie […] okazała się w pełni jego zaradność i […] kompetencja w sprawach gospodarstwa domowego. […] Uczył zabezpieczania żywności przed zepsuciem, starannego […] czyszczenia lamp, co pomagało w oszczędzaniu nafty, czyszczeniu szczotek i odpowiedniej konserwacji sprzętów gospodarstwa domowego w ogóle
T. Landy, R. Wosiek, Ksiądz Władysław Korniłowicz, Warszawa 1978, s. 39. [5].
W młodzieńczej fascynacji Władysława katolicyzmem pomógł także z pewnością duch odnowy, który w Kościele, już w tych ciemnych latach końca XIX wieku, powoli się budził. Prawda, że działo się to w większym stopniu w krajach zachodniej Europy, we Francji z jej pisarzami katolickim, w Niemczech, gdzie działały ośrodki odnowy liturgicznej, że związane to było z pontyfikatem Leona XIII i jego encyklikami: Rerum novarum – otwierającą nowy rozdział w społecznej aktywności Kościoła oraz Æterni Patris – nawołującą do powrotu do nauki św. Tomasza. Ale również w Polsce tu i ówdzie dało się zauważyć pierwiosnki tych procesów, które ksiądz Korniłowicz miał w przyszłości z całą mocą podjąć i kontynuować.
O odnowie zachodnioeuropejskiej przyjdzie nam jeszcze powiedzieć, bo wiąże się ona mocniej z latami studiów filozoficznych i teologicznych, tymczasem wypada kilka zdań poświęcić owym wcześniejszym, polskim inicjacjom katolickim. Bodaj pierwszym wyrazistym kapłanem, którego spotkał na swojej drodze Władysław Korniłowicz, był prefekt Warszawskiej Szkoły Realnej ksiądz Jan Gralewski. Duchowny ten, po odsunięciu od oficjalnego nauczania przez carskie władze, zaangażowany był w tajną oświatę, brał aktywny udział w organizowaniu strajku szkolnego w 1905 roku (wśród księży, lojalnych z zasady wobec caratu, był to raczej wyjątek), później założył nowoczesną, prywatną szkołę średnią, ukształtowaną na wzór angielskiego college’u. Ów pełen niepodległościowego i pedagogicznego zapału kapłan, niestroniący od działalności społecznej i politycznej – ale realizowanej na własnych zasadach, bez kompromisów – musiał, mimo wczesnego i krótkiego kontaktu, być postacią dla księdza Korniłowicza ważną, skoro wygłosił kazanie podczas jego prymicji w 1912 roku. W latach szkolnych uczestniczył też Władysław w spotkaniach, które organizował młody ksiądz Wawrzyniec Rostworowski, który później został kapłanem mariawickim. Władysław Tatarkiewicz, również biorący w tych spotkaniach udział, wspominał ich wyjątkową atmosferę:
Miejscem poznania [z Władysławem Korniłowiczem] była plebania w Wiśniewie pod Mińskiem Mazowieckim. Proboszczem był tam ks. Wawrzyniec Rostworowski, późniejszy mariawita. […] Po tylu latach ze wzruszeniem wspominam tę niezwykle czystą i podniosłą atmosferę, jaka tam panowała. Przyjeżdżało tam wielu młodych studentów i uczniów z wyższych klas
Wspomnienie W. Tatarkiewicza, cyt. za T. Landy, R. Wosiek, Ksiądz Władysław Korniłowicz…, s. 17. [6].
Ksiądz Rostworowski prawdopodobnie utrzymywał związki z ojcem Honoratem Koźmińskim, kapucynem z Nowego Miasta nad Pilicą, twórcą licznych, tajnych (oficjalne były przez carat zakazane) zakonów, głównie żeńskich, które prowadziły pracę apostolską i pomocową wśród najuboższych. Działalność tych zakonów miała później bezpośredni związek z przyjęciem habitu przez Matkę Czacką. Niewykluczone, że w pierwszych latach XX wieku z tą prekursorską formą pracy tercjarek w najbiedniejszych środowiskach zetknął się również Władysław Korniłowicz. Z pewnością uczestniczył on w spotkaniach młodzieży, które organizowała w swoim warszawskim salonie Cecylia Plater-Zyberk, a które później zapoczątkowały działalność pierwszego nowatorskiego pisma odradzającego się w Polsce katolicyzmu, wydawanego na emigracji w Zurychu „Prądu”. Spędzając liczne wakacje w Kuźnicach, uczęszczał także na msze w kaplicy założonej przez generałową Zamoyską (w tej samej kaplicy odbyła się później wspomniana msza prymicyjna), w której można było usłyszeć patriotyczne kazania (rzecz możliwa w tamtym czasie tylko w Galicji); w pobliżu kaplicy siedzibę miał zakon Albertynów, w którym obecny był legendarny jego założyciel Brat Albert, powstaniec 1863 roku, malarz i opiekun najuboższych.
W nurcie katolickiej odnowy
Z tego pobieżnego przeglądu pierwszych klerykalnych kontaktów Władysława Korniłowicza widać, że już we wczesnej młodości miał on okazję zetknąć się z ożywczymi ruchami katolickiej odnowy. Jednocześnie doświadczenia te skutkować musiały również spostrzeżeniem, jak trudno ruchy te torują sobie drogę w polskiej hierarchii kościelnej mającej bądź co bądź więcej wspólnego z wyobrażeniami pozytywistów niż z ideałami młodych księży. Widział więc potrzebę zmian, które muszą się w Kościele dokonać, ale widział także, że zmiany takie, choć trudne i mozolne, są możliwe, więcej nawet, że punktowo co prawda i na najniższych szczeblach, ale jednak już się rozpoczęły.
Studia przyrodnicze w Zurychu, przypadające na lata 1903–1905, upłynęły młodemu Korniłowiczowi pod znakiem wykładów (między innymi z zoologii, antropologii, ale także filozofii), życia towarzyskiego polskiej kolonii studenckiej (z nastawienia lewicowej, ze światopoglądu głównie nietzscheańskiej), przyjaźni z Edwardem Lothem czy wspomnianym już Władysławem Tatarkiewiczem, wspólnych wyjazdach do muzeum w Rapperswilu i wycieczkach w góry. Na ten okres datuje się także początek znajomości z Adamem Woronieckim, przyszłym ojcem Jackiem, dominikaninem, studiującym wtenczas teologię we Fryburgu (wcześniej uzyskał on w tej samej uczelni licencjat z nauk przyrodniczych). Kilkudniowy pobyt Korniłowicza w tym niewielkim szwajcarskim miasteczku, znanym przede wszystkim z działającego tam od 1889 roku katolickiego uniwersytetu z wydziałem teologii pozostającym pod opieką dominikanów, wpłynął z pewnością na konkretyzowanie się jego przyszłych życiowych planów. Dwudziestoletni Władysław jest już bowiem bliski podjęcia ostatecznej decyzji dotyczącej kapłańskiego powołania. Znamienne dla duchowości przyszłego księdza jest to, że po radę w tej sprawie udał się do Friedricha Foerstera, znanego etyka wykładającego w Zurychu, który miał mu powiedzieć: „co masz tu robić, jedź do Fryburga”. I tak głos człowieka, który powrócił do chrześcijaństwa, człowieka wyznającego protestantyzm, jakkolwiek życzliwego również dla katolicyzmu, definitywnie przypieczętował kapłańską przyszłość Władysława Korniłowicza.
Należało czym prędzej wracać do Warszawy. W październiku 1905 roku Władysław wstąpił do tamtejszego seminarium, a kilka miesięcy później udał się ponownie, tym razem już na znacznie dłużej, do Fryburga. Studia filozoficzne i teologiczne, odbywane w latach 1906–1914, stały się podstawową intelektualną formacją przyszłego księdza, jednym z głównych narzędzi jego przyszłego apostolatu w środowiskach inteligenckich. Żeby uchwycić wagę takiego wykształcenia – będącego na tle ówczesnego polskiego kleru właściwie ewenementem – trzeba spojrzeć nie tylko na rozległość i czas trwania tych studiów, ale również zrozumieć, czym był fryburski uniwersytet w początkach XX wieku. A stanowił on w tamtym czasie jeden z głównych ośrodków zachodnioeuropejskiego odrodzenia katolickiego.
Uniwersytet Fryburski – czytam w biografii ks. Korniłowicza – przeżywał w tych latach okres swej świetności. Wśród wykładowców liczył cały szereg sław europejskich, takich jak znani bibliści Czech o. Vincenty Zapletal OP, Francuz o. Bernard Allo OP, w apologetyce Niemiec o. Albert Weiss OP, w teologii dogmatycznej o. Norbert del Prado OP – jeden z najwybitniejszych ówczesnych tomistów, Francuz o. Joachim Berthier OP, słynny komentator Boskiej komedii, w teologii moralnej o. Jordan de Langen-Wendels OP – jeden z inicjatorów odnowienia tej nauki, cieszący się dużym wpływem na młodzież, i o. Dominik Prümmer OP, autor znanego podręcznika, w filozofii Szwajcar o. Gallus M. Manster OP, uważany także za czołowego tomistę tego okresu, i znakomity wykładowca – Belg o. Marc de Munnynck, wreszcie o. Mandonnet – jeden z odkrywców średniowiecza
T. Landy, R. Wosiek, Ksiądz Władysław Korniłowicz…, s. 26. [7].
Był więc Fryburg – obok Papieskiego Uniwersytetu świętego Tomasza z Akwinu, gdzie wykładał między innymi słynny tomista ojciec Reginald Garrigou-Lagrange OP, obok Paryża oraz położonego w jego pobliżu klasztoru w Juvisy, z którymi związani był ojciec Marie-Vincent Bernadot, wydający nieco później pisma „Vie Spirituelle” oraz „Vie Intelectuelle” (będące jednymi z pierwowzorów „Verbum”) oraz najbardziej znani świeccy teologowie katoliccy Jacques Maritain i Etienne Gilson – jednym z czołowych ośrodków tomistycznych w ówczesnej Europie. I to właśnie tomizm – od czasu studiów zgłębiany właściwie nieustannie przez samodzielną lekturę pism świętego Tomasza, przez rozważania jego nauk w różnych grupach samokształceniowych – stał się dla księdza Korniłowicza tą rozumową podstawą niezbędną dla świadomej, racjonalnej wiary. Wracając nieco do genealogii, można by powiedzieć, że zachowując szacunek dla rozumowego poznania, właściwy dla pokolenia Edwarda Korniłowicza, jego syn zastąpił materializm i naturalizm uniemożliwiający wyjście poza rzeczywistość ziemską, widzialną i poznawalną zmysłowo – tomizmem, który otworzył mu drogę do rzeczywistości w tym szerszym wymiarze.
Bez wątpienia dzięki Uniwersytetowi Fryburskiemu stał się Władysław Korniłowicz jednym z najwybitniejszych polskich tomistów swojego czasu. Poza nim chyba jedynie ojciec Jacek Woroniecki – zresztą jego najbliższy przyjaciel z czasów studenckich – posiadał tak gruntowne tomistyczne wykształcenie. Ojciec Woroniecki został niebawem, w 1922 roku, po śmierci Idziego Radziszewskiego, rektorem KUL i dał początek polskiemu tomizmowi akademickiemu, który w późniejszych latach zaowocował postaciami tego formatu, co prof. Stefan Swieżawski czy ojciec Mieczysław Krąpiec OP. Ksiądz Korniłowicz poprzez oddziaływanie na środowisko Lasek i wszystkich, którzy pozostawali w jego kręgu, wkorzenił tomizm w chrześcijaństwo dnia codziennego, zaaplikował go – zresztą zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem tej filozofii – do objaśniania współczesnej, otaczającej każdego człowieka rzeczywistości we wszystkich wymiarach życia, od pracy społecznej po dylematy życia osobistego.
Plejada uczonych i nauczycieli, w większości dominikanów, odcisnęła silne piętno na intelektualnej formacji księdza Korniłowicza. Stała się też – jak zresztą wszystkie jego kontakty z ludźmi na wszystkich etapach życia – okazją do nawiązania głębokich przyjaźni, podtrzymywanych później i powracających w opowieściach. Profesorowie z Fryburga dla szerszej publiczności obecni stali się także w piśmie „Verbum”, czy to pośrednio, za sprawą recenzji ich publikacji, czy wprost jako autorzy artykułów specjalnie dla kwartalnika przygotowanych (na przykład ojciec Marc de Munnynck, ksiądz Charles Journet).
Koniecznie wspomnieć trzeba o jeszcze jednej przyjaźni księdza Korniłowicza, która zawiązała się we Fryburgu, a mianowicie przyjaźni z Maxem Josefem Metzgerem. Niemiecki duchowny był prekursorem ruchu ekumenicznego w Kościele i gorącym orędownikiem pacyfizmu. Związany był również z ośrodkiem odnowy liturgicznej w Grazu.
Założył pierwszy katolicki ośrodek ekumeniczny „Una Sancta” oraz Zgromadzenie Chrystusa Króla w Meiningen. Był także twórcą dzieła i zakonu Gesellschaft für Inneren Missionen vo Weisse Kreutz (rodzaj zorganizowanej Akcji Katolickiej), które ks. Korniłowicz bardzo cenił. Podobała mu się zwłaszcza panująca tam prostota obyczajów, wzajemna ufność i radość, której przejawem było hasło „Alleluja”
Tamże, s. 27. [8].
Ksiądz Metzger odwiedził także Laski, gdzie w 1937 roku spędził kilka tygodni. W czasie wojny skierował do Hitlera list otwarty zawierający protest przeciw zbrodniom nazistowskim. Dwukrotnie aresztowany, został ścięty w 1944 roku – ofiarując swą śmierć za jedność Kościoła.
W przyjaźni z księdzem Metzgerem i w podziwie dla „jego” Dzieła dostrzegamy wyraźnie ślady młodzieńczych fascynacji Władysława Korniłowicza żywymi katolickimi wspólnotami, z jakimi stykał się między innymi w Wiśniewie. Był to pewien ideał wspólnoty, który sobie upodobał i do którego wraz z różnymi grupami – najpierw w Kuźnicach i podczas pracy na KUL w latach dwudziestych, a później już przede wszystkim w Dziele Lasek – jednoznacznie dążył. Widzimy tu także, po raz kolejny, zrozumienie dla inicjatyw ekumenicznych – korespondujące zarówno z wychowaniem w duchu otwartości i tolerancji, jak i dogłębnym przejęciem się wskazaniami Ewangelii, które w Kościele dopiero torowały sobie drogę wyjścia spod warstwy klasowych i narodowych uprzedzeń.
Również z Fryburgiem wiązała się fascynacja przyszłego księdza liturgią. Działając w tamtejszym ruchu liturgicznym, poznając właściwą, a zapoznaną przez Kościół ówczesny, głębię obrzędów religijnych i modlitwy, wchodził on w krąg oddziaływania jeszcze jednego aspektu chrześcijańskiej odnowy. Odnowa liturgiczna, zainicjowana w pierwszej połowie XIX wieku przez benedyktyna Prospera Guérangera, który reaktywował opactwo w Solesmes, rozwijająca się później w krajach Europy zachodniej – jednocześnie piętnowana przez władze państwowe wielu krajów – zmierzała do przywrócenia klasztorów mnisich i kontemplacyjnych, a przez to także dowartościowania modlitwy jako wartości samej w sobie. Miał być to też odpór dla zbyt utylitarystycznego traktowania religii. W początkach XX wieku odnowa liturgiczna – zataczająca w Kościele coraz szersze kręgi – przybrała kształt konkretnych postulatów, takich jak powrót do czystej, poważnie traktowanej liturgii, włączanie świeckich do udziału w liturgii (przez jej śledzenie za pomocą mszałów), położenie nacisku na wspólnotowy charakter modlitwy, także modlitwy brewiarzowej i modlitwy świeckich. Wszystko to żyło we Fryburgu i we wszystkim tym zanurzony był Władysław Korniłowicz. Podobnie jak w przypadku tomizmu, pozwoliło mu to stać się, po powrocie do Polski, najbardziej kompetentnym i entuzjastycznym propagatorem ruchu liturgicznego – którego oddziaływanie odnaleźć można w biografiach wybitnych przedstawicieli Kościoła powojennego, z prymasem Stefanem Wyszyńskim na czele.
Zdaniem Księdza Prymasa, umiłowanie liturgii Kościoła w teologicznym jej rozumieniu oraz wyprowadzanie z niej wniosków mających znaczenie dla codziennego życia, wyniósł ojciec Korniłowicz ze studiów na uniwersytecie we Fryburgu w Szwajcarii, gdzie musiała istnieć myśl o życiowym powiązaniu teologii liturgii i codzienności. Kardynał Wyszyński widział w nim człowieka, który, przekazując wiedzę, przekazywał nie tylko teorię, wiedzę zaczerpniętą z książek, ale sam żył liturgią i innym dawał życie Boże z jej pomocą. Życie liturgiczne było głównym narzędziem jego oddziaływania. Teksty liturgiczne były źródłem, inspiracją do licznych konferencji, kazań i odczytów. Wrażliwy na piękno śpiewu liturgicznego, znawca chorału, sam uczył śpiewu gregoriańskiego
P. Waleńdzik, Wpływ idei Ruchu liturgicznego na sposób pojmowania liturgii przez kardynała Stefana Wyszyńskiego [w:] „Studia Prymasowskie” 2009, t. 3, s. 257. [9].
Społecznikowska pasja Władysława Korniłowicza nie ustała również w czasach studenckich. Przeciwnie – właściwie, zgodnie z powołaniem, obrane życie okazało się otwarciem na niezliczone inicjatywy duszpasterskie, kształceniowe, charytatywne – czynione teraz już z pełnym przekonaniem i oddaniem, bo czynione pod Chrystusowym sztandarem. Działał więc student teologii w kole abstynentów, w organizacji charytatywnej pod patronatem świętego Wincentego a Paolo, organizował spotkania dla przedstawicieli młodej Polonii i wycieczki dla Polaków, przyjeżdżających do pracy sezonowej. I znów powiedzieć możemy, że jest to krzepnięcie wcześniejszych upodobań do działalności z innymi i dla innych – żeby przypomnieć jedynie Filarecję czy salon Cecylii Plater-Zyberk – po to, aby już we właściwej pracy kapłańskiej mogły one rozkwitnąć w pełne i długotrwałe zaangażowanie w Dzieło Lasek.
Tak ukształtowany i przygotowany młody ksiądz – przyjąwszy w międzyczasie, w 1912 roku, święcenia z rąk biskupa Adama Sapiehy – w 1914 roku wrócił do Polski, by po dwóch latach swoistego „obozu przygotowawczego” w Zakopanem, gdzie przy kaplicy w Kuźnicach spełnia w małej skali te wszystkie role, które później wypełnią jego kapłańskie życie – a więc, jako kapelan Zakładu generałowej Jadwigi Zamoyskiej wzbogacał tamtejszą aktywność liturgiczną, dał się poznać jako dobry spowiednik, prowadził rekolekcje dla uczennic, objął nawet dowództwo nad powstałą w Bystrem drużyną harcerską. W 1916 roku znalazł się ponownie w Warszawie, na „docelowym froncie” swojego apostolatu.
Ciąg dalszy za tydzień.