Nowy Napis Co Tydzień #007 / Przeżyjmy to jeszcze raz
Do grona „znających” rodzinę Sobolewskich dołączyłem dzięki książce Anny Sobolewskiej Cela. Odpowiedź na zespół Downa.Po jej lekturze o bliskich tytułowej bohaterki pomyślałem: to są ludzie dobrzy; kiedy miłość ma pod górkę, osiąga szczyty. Anna Sobolewska zauważa zresztą:
Najbardziej pomógł mi mój mąż, Tadeusz, który powiedział raz, kiedy czułam się załamana: „Nie martw się. Będę i ojcem, i matką”. Wspierała mnie także nasza starsza córka, Justyna, i nasi rodzice, którzy zaakceptowali i pokochali Cecylkę bez większych problemów.
Teraz leży przede mną Dziennik. Jeszcze jedno zdanie Tadeusza Sobolewskiego, znanego krytyka filmowego i jednocześnie ojca Celi. W jego książce przedstawiona została druga strona wspomnianej wyżej historii – choćby zapis pod datą 11 grudnia 1993 roku: „Ania z Celą u doktor Olechniewicz. Już przyzwyczailiśmy się, że Cela robi furorę, że jest genialna. Ona naprawdę ma niezwykłą inteligencję, którą pokonuje braki”. Oczywiście Tadeusz Sobolewski w swojej najnowszej książce pisze szczerze również o trudniejszych sprawach, chociażby o tym, że nie prał pieluch, gdy urodziła się starsza córka, o co żal do niego miała żona. „Oboje z Anią wspominamy nasze początki raczej w ponurych barwach” – wspomina tamten czas. Czytając Dziennik. Jeszcze jedno zdanie, dowiadujemy się zatem, że nawet dobrzy ludzie nie umieją kochać doskonale.
Lektura Dziennika Sobolewskiego może przypominać formułę telewizyjnych programów sportowych zatytułowanych „Przeżyjmy to jeszcze raz”. O ile one obejmowały zwykle miniony rok, o tyle w książce znanego krytyka filmowego znajdziemy zapiski niemal z dwóch dekad. Zaczęte w pierwszym roku stanu wojennego kończą się 1 stycznia 2000 roku. Dobrze oddają atmosferę wspomnianego okresu. Znamienny jest chociażby zapis z 1987 roku: „Stolarz, pan Płaza, który robi nam półkę, na widok kalendarza Woli pod znakiem «Solidarności»: «to to jeszcze istnieje?»”. Przypomina, że poparcie dla ówczesnej opozycji nie było powszechne.
Z kolei – mimo mojego skojarzenia z audycjami sportowymi – notatek związanych ze sportem w Dzienniku nie znajdziemy wiele. Dowiadujemy się na przykład, że podczas spotkania z Janem Pawłem II „Stadion X-lecia nabity ludźmi jak wielki słonecznik” czy że „KPN skandował meczowo”, i jeszcze kilka. Znacząca jest także anegdota z windy:
Mundial w Barcelonie.
Rozmowa Krystyny Pisery po meczu Polska–Włochy:
– Pewno pani z meczu wraca? – mówi do niej facet w windzie.
– E, nie. – Krystyna na to. – Mnie to nie interesuje. A pan wie, jaki wynik?
– Co pani z wyniku, jak pani nie Polka? Prawdziwi Polacy oglądają.
– Co z tego? Wygrana i tak pójdzie na konto reżimu – odpowiada Krystyna.
Tamtemu twarz opadła. Wysiadł. Drugi, który się temu przysłuchiwał, uśmiecha się do Krystyny znacząco:
– Patriota, co? – mówi i podaje wynik meczu.
2:0, dla Włochów.
Jedną bohaterkę tej książki już przedstawiłem – to historia – ale nie tylko ona jest tutaj ważna. Stanowi tło. Chociaż jest nauczycielką życia (w dodatku raczej kiepską), to nie jest osobą. Indeks osób, który mógłby powstać na podstawie tej publikacji, liczyłby natomiast kilkaset postaci. Na jednej stronie można spotkać Wajdę, Miłosza, Turowicza, Shlangera, Lemma, Gierata, Makucha, Mickiewicza, Gombrowicza, Całę, Levy’ego, tuż obok zaś Dąbrowską, Łozińskiego, Bieruta, Stalina, Gomułkę, Kuronia, Gierka i Lipskiego. Można byłoby długo wymieniać nazwiska – są tu znani, nieznani, przygodni goście i przyjaciele. To nie przypadek. W wywiadzie Wszystko albo nic, który dla magazynu „Książki. Magazyn do czytania” z Sobolewskim przeprowadziła Dorota Subbotko, na pytanie, czy lubi ludzi, krytyk odpowiedział: „Bardzo. Pławię się, wzruszają mnie. Nawet jazda autobusem jest przygodą. Oczami robię film”
Wiele zapisków potwierdza wyznanie autora. Rzeczywiście Sobolewski „wszędzie widzi sztukę”. Nic dziwnego – to przecież krytyk filmowy, a także mąż i ojciec zajmujących się literaturą publicystek. Tyle wystarczy, by nie dziwiło, że podczas pobytu w Rzymie wypisał sobie sześćdziesiąt kościołów do zwiedzenia, natomiast w czasie zwożenia siana zauważał, że wokół było „pięknie, jak na reprodukcjach Milleta u ciotek na Targowej”, i cytował Pana Tadeusza. Z kolei w Zawoi obserwował dwóch mężczyzn, notując: „Patrzę na nich jak na bohaterów Całej jaskrawości Stachury czy opowiadania Czycza And. W swoim niezdefiniowaniu przypominają bohaterów filmu Andrégo Téchiné Dzikie trzciny”. O kinematografii jest w tej książce rzeczywiście sporo. Jej autor pracował w czasopismach poświęconych tej tematyce i był redaktorem naczelnym miesięcznika „Kino”. Wiele stron poświęcił dylematom, czy przyjąć to stanowisko, a potem, czy z niego odejść.
*
Nie wiemy, czy Dziennik jest wyborem z notatek, czy były one pisane niesystematycznie, z różną częstotliwością. Rok 1985 kończy się na przykład już 9 lipca, w 1986 roku po 18 stycznia mamy od razu 10 sierpnia, natomiast ostatni zapis – „Zmarł w Paryżu Andriej Tarkowski” – nosi datę 30 grudnia. Z tej nieciągłości wynikała też moja strategia czytelnicza: sam potrafiłem przeskoczyć kilka lat do przodu albo o kilkadziesiąt stron, by potem powrócić do lectio continua. Na kartkach, fiszkach, rachunkach za zakupy, wydrukach z bankomatów wypisałem wiele stron z zaznaczonymi cytatami. Uderzają chociażby te: „Milicjantów więcej niż tulipanów”; „Największy cham, od święta wbity w garnitur, robi się miły”; „Chrystus? Nawet on nie pogodził wszystkich” (niejeden na końcu tej myśli postawiłby wykrzyknik). Wzruszają wyimki z listu do żony („Jesteś najlepsza i najbliższa”) czy fragmenty opisujące ojcowski niepokój („Justyna należy do Oazy. I teraz boję się trochę, żeby ta Oaza mi jej nie zabrała”). Sygnalizowane są sprawy prozaiczne, ale ważne („Muszę brać signopam”).
Wśród wynotowanych przeze mnie zdań sporo dotyczy Polski. Są tu zdania trudne („Polska to rodzinna sprawa. Dlatego bywa tak nieznośna”), refleksyjne („Tyle piękna w Polsce, ile da się podejrzeć z pociągu, na odjezdnym”) i zabawne (kiedy znajoma opisuje nową Polskę: „Niech pan spojrzy, panie Tadziu, jaka ta Polska kształtna, jaka okrąglutka, nie to, co przed wojną! – zachwala jak owoce na straganie”). Znalazłem u Sobolewskiego również mój ulubiony cytat z Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego: „Polak jest wariat, A wariat to lepszy gość”.
Są w Dzienniku także takie miejsca, w których czas, wydarzenia i związane z nimi myśli wydają się zagęszczone. Tak jest na przykład podczas wizyty Jana Pawła II w czerwcu 1983 roku, kiedy umarł Miron Białoszewski, ważna postać dla autora i jego bliskich, a potem także w 1987 roku, kiedy Sobolewski przebywał na dwumiesięcznym stypendium w Rzymie. W innym miejscu, tuż po obejrzeniu przedstawienia Kantora Niech sczezną artyści, Sobolewski zaprasza nas do czytania Ameryki Kafki. „Jest w tym talmudyczne przeświadczenie, że jeśli ktoś przeżył czterdzieści dni szczęśliwych, nie należy mu się w życiu więcej, nieszczęście czeka za progiem” – komentuje. Sporo to mówi i o nim samym.
Interesujący szkic do portretu Sobolewskiego jest z kolei nakreślony ręką Roksany, jego „sympatii z podstawówki”. W przytoczonym przez autora liście zauważa ona:
Z powodu drobnych przejściowych kłopotów zawodowych, w dodatku takich, które na dobre się obróciły, popadasz w skrajną rozpacz i przywiązujesz wagę do drobiazgów, które normalnie nie miałyby żadnego znaczenia. Jesteś zdolnym facetem. Masz dom, który kochasz, zarabiasz wystarczająco na utrzymanie, masz przyjaciół, znajomych, kontakty z ludźmi, robisz to, co lubisz, i jeszcze Ci za to płacą. Miliardy (nie miliony, a miliardy) ludzi na świecie nie mogą o tym wszystkim nawet marzyć.
Sobolewski rzeczywiście ma skłonność do przerysowywania kłopotów. Sam zresztą pisze wcześniej, że „Mimo powodzenia i wielu pozornych sukcesów – poczucie, że znikąd pomocy. Mam wrażenie, że świat chce mnie osłabić, upokorzyć”. Chociaż pogodzony ze światem, zdaje sobie sprawę, że nie zawsze jest on skrojony na jego miarę.
Myślę, że przygotowanie tej książki było dla Sobolewskiego retransmisją z życia, bo notatki, chociaż są datowane, to często odnoszą się do wydarzeń sprzed wielu, nawet kilkudziesięciu lat. Są próbą zrozumienia siebie i swoich bliskich, może także przymiarką do innej, nienapisanej książki. Wstęp do Dziennika autor zaczyna przecież słowami: „Zawsze pisałem coś w rodzaju dziennika. Nawet w dzieciństwie. Nie zastanawiałem się, po co to robię. Jakbym zbierał materiały do powieści, która nigdy nie zostanie napisana”. W cytowanym wyżej wywiadzie dla „Książek” Sobolewski wyjaśniał, że tematem takiej powieści mogłyby być losy jego rodziców oraz próba zrozumienia samego siebie.
Po napisaniu Ucha igielnego Wiesław Myśliwski wyznał, że powieść zaczyna pisać „kiedy się pojawia pierwsze zdanie. Czekam nieraz latami na to zdanie”
Tadeusz Sobolewski, Dziennik. Jeszcze jedno zdanie, Warszawa 2019.