Nowy Napis Co Tydzień #147 / Pilnujmy ludzi i chwil. O opowiadaniach Jerzego Kędzierskiego
Najnowszą książkę Jerzego Kędzierskiego Car życia można czytać przynajmniej na dwa sposoby. Formalnie jest to zbiór opowiadań, czasem bardzo krótkich, w kilku przypadkach przybierających formę kilkuzdaniową (choć może są to wiersze?). Trochę inną lekturę proponuje na czwartej stronie okładki Michał Gołębiowski: „Czytajcie jako zbiór opowiadań lub jako powieść”, a Wacław Holewiński, autor drugiej okładkowej noty dodaje: „Jak ulał do nowej książki Jerzego Kędzierskiego pasuje tytuł, który dla własnej wymyślił Jerzy Stempowski – Notatnik niespiesznego przechodnia”.
Rzeczywiście, jest w tekstach tu zebranych kilka nici przewodnich, które umożliwiają czytanie Cara życia jako zamkniętej całości. Przede wszystkim postać bohatera tej prozy. Kim jest ten, który opowiada nam swoje przygody i przeżycia, bo narracja prowadzona jest tu bez wyjątków w pierwszej osobie? Czy to porte-parole autora? Za tym przemawiają przynajmniej dwa fakty: bohater mówi o sobie jako o pisarzu, a także mieszka – tak jak Jerzy Kędzierski właśnie – w Poznaniu, który w szeregu tekstów jest z dużym znawstwem topografii i historii opisany jako miasto zapoznane, a jednocześnie też zwyczajami swych mieszkańców odpychające (Lekcja).
Ale przecież może być na odwrót – ten bohater jest świadomą kreacją Kędzierskiego i jest taki, jakim chciałby widzieć się autor lub, pójdźmy dalej, jest jego przeciwieństwem. Te wszystkie interpretacje są jak najbardziej uprawnione, a w miarę jak zagłębiamy się w koleje opowieści, poznajemy lepiej owego „niespiesznego przechodnia”, którego codzienność to niespieszne właśnie przemierzanie ulic i uliczek w poszukiwaniu opowieści. A te, chciałoby się powiedzieć, leżą na chodniku i Kędzierski udowadnia, że nieistotny na pozór epizod (na przykład widok rysującego w parku chłopaka, rozmowa z bezdomnym, wizyta w osiedlowym sklepiku) staje się punktem wyjścia opowieści, przez co nieważne zostaje podniesione, potraktowane zaś z należytą uwagą może stać punktem wyjścia do refleksji o charakterze ogólnym. Jaki jeszcze jest narrator Kędzierskiego? Przede wszystkim to osoba o ogromnej pogodzie ducha, przez cały Poznań niesie go élan vital, nakazując z sytuacji zwykłych wydobywać światło:
Tymczasem mamy dni pięknie wygrzane, od rana zroszone. Wyleguję się na placu Wolności; mam tu kontrahentów. Bezdomni wpisują w swoje zardzewiałe komóry mój numer telefonu. Precyzując, ja im wpisuję. Mnie ręce się nie trzęsą i widzę jako tako. Wpisuję śmiało, i tak nic na koncie nie mają, nie zadzwonią.
Na placu Wolno odpoczywam przy fontannie. Metafizyczne piersi. Zabawne to poznańskie podwórko. Ulica jest sceną próżniaka, ale tu nie ma ulic. Śmieję się ostatnio dużo. Łapię słońce. Fontanna wzruszeń mnie budzi, nie pozwala zasnąć. Czytaniem książek, buduję swój prestiż.
Pilnuj chwil – radzi słoweński poeta Tone Škrjanec. Wiersze trzymam na kolanach. Potoczność jest dobra. Soczysta, potoczysta potoczność jest dobra w pisaniu. Lepsza, niż dęty aforyzm (Kotlet z piwonii).
Ujmuje jednak w tym pisaniu zainteresowanie nie tylko własnym zachwytem, ale też bliźnim (w tym samym opowiadaniu narrator-pisarz zdobywa się na credo: „Miejsca znikają z planety. Były i nie ma. Tylko ludzie są wieczni. Żałuję, że od razu, od pierwszego dnia nie zapisywałem pierwszych ludzkich wrażeń. «Ludzkich» – to znaczy wrażeń «z ludzi»”). Dlatego wędrujemy z bohaterem i podpatrujemy ludzi na ulicach, w knajpkach i knajpach, przy czym, co ważne – nigdy nie są to lokale z wyszynkiem, wszelkie używki podczas miejskich wędrówek są mu obce. Widzimy więc świat bez zniekształceń, bez rauszu, a obraz jest czysty niczym na obrazach Duńczyka Vilhelma Hammershøia, którego wystawę niedawno podziwialiśmy w Muzeum Narodowym w Poznaniu. Tak jest w moim ulubionym opowiadaniu ze zbiorku zatytułowanym Kazanie na Wielki Piątek w McDonaldzie koło Okrąglaka w Poznaniu. Popkulturalna, nijaka przestrzeń, siedzący w niej ludzie, w tym bohater-narrator. Czas oczekiwania na Mękę Chrystusa, szczególny dla chrześcijanina, wcale jednak nie najważniejszy dla innych w tym miejscu. Kędzierskiemu poprzez szereg drobnych zdarzeń udaje się pokazać kontrast pomiędzy doczesnością a wiecznością, oddać napięcie między tym, co doraźne i krótkie (jak posiłek w McDonaldzie) a wydarzeniem, które zmieniło bieg dziejów. I robi to, co chyba najważniejsze, nie siląc się na metafory, ani tym bardziej górnolotne sformułowania o teologicznym zabarwieniu.
Kategoria wiary – czy może szerzej: religijności, która organizuje życie – jest ważna w tym pisaniu. Nie może umknąć, bo obecna jest w wielu opowiadaniach. Co ważne – jest to wiara katolicka i pisarz traktuje o niej otwarcie, kiedy jesteśmy z nim na mszy w jednym z poznańskich kościołów albo w świątyni na ulicy Nobla w Warszawie (piękne opowiadanie Kazik z Saskiej Kępy). Pojawiają się w tej prozie pojęcia dziś z absolutnego marginesu refleksji literackiej, jak modlitwa, liturgia, kontemplacja. Z uwagą i miłością przypatruje się narrator osobom konsekrowanym, co zwłaszcza dziś – w czasie bezpardonowych ataków na duchowieństwo – zyskuje zupełnie nowy i świeży walor. Czy to jest proza katolicka, a Jerzy Kędzierski jest pisarzem katolickim? Kiedy te same pytania przed wielu laty zadano Julienowi Greenowi, ten protestował: „Jestem pisarzem i katolikiem, ale nigdy nie pisarzem katolickim”, przez co zwracał uwagę na uniwersalny, a nie wyłącznie wyznaniowy wymiar problemów poruszanych w swoich książkach. Czy podobnie rzecz się ma z pisarstwem Jerzego Kędzierskiego? Pozostawmy to pytanie otwarte, bo autor ten na pewno nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
I wreszcie jeszcze jedna, jakby podskórna właściwość bohatera-narratora tych opowiadań, którą natychmiast wyczuwamy podczas lektury – obca jest mu chęć zasmakowania w tak zwanych urokach życia, wydaje się, że przezwyciężył w sobie szatańskie pokusy i pozostaje mu już tylko prostą ścieżką zmierzać do Królestwa. A może nigdy ich nie miał? Czy to możliwe? Nawet gdy przed laty podróżował jako student autostopem po Europie, zawsze był ubrany na biało i wymyty (Nocleg w Alpach). Wyprawę do burdelu dwóch swoich przyjaciół przedstawia jako poryw sumienia, które nakazuje im natychmiast, następnego ranka, udać się do najbliższego klasztoru do spowiedzi, tak bardzo czują się unurzani w grzechu (Dyżurny). Chciałoby się oczywiście poczytać, czego w tym burdelu doświadczali, jakim oddawali się okropnościom, co tak naprawdę wywołało ich przerażenie i skłoniło do skruchy, ale o tym autor milczy, nie chcąc najwyraźniej dotykać swym piórem potworności życia, które przecież także są jego elementem.
Opowiadania Jerzego Kędzierskiego przyrównałbym, pozostając na religijnym gruncie, do „iskier świętości” wedle wierzeń chasydów rozproszonych po całym świecie. Narrator-bohater pracowicie wyławia je z chaosu świata, licząc na powrót Boskiego porządku i – jako katolik – na powtórne przyjście Mesjasza. Czy taką chasydzką iskrą nie jest opowiadanie Trębacz? Czy nie jest nią tytułowa proza Car życia?
Jerzy Kędzierski, Car życia, Wydawnictwo Rosemaria, Poznań 2021.