Mgławica miłości
Okiem uzbrojonym w lunetę uparcie czesałem niebo
niczym żołnierz wypatrujący kuli ognia
tęcza mgławic zlewała się z szarzyzną życia tu i teraz
szukałem rajskiej planety z jabłkami wiedzy
czekałem na pokuszenie, nutkę zachęty
gdy sypałaś sól do zupy starając się zachować umiar
chciałem być nagą myślą owiniętą kokonem figowego listka
gdy splatałaś we włosach ogryzki papilotów
nasłuchiwałem echa Wielkiego Wybuchu
prapoczątku tego co nas kiedyś łączyło
szmeru dawno już wyschniętego źródła
gdy bezgłośnie rosiłaś łzami poduszkę
komety orały warkoczem
skiby przestrzeni stęsknionej ziarna siewcy
przeoczyłem chwilę gdy czas zaorał twe czoło
pierwszą zmarszczką
czarne dziury wirując jak oszalałe
wchłaniały wszystko strzegąc zazdrośnie
by nie wydobył się z nich bodaj promyk nadziei
coraz bardziej zgarbiona patrzyłaś
jak twoją miłość odwzajemniam mi(z)łością