Nowy Napis Co Tydzień #164 / Szkoła empatii. O „Pisklakach” Lidii Dudy
To jest jajko Andrzeja Brzozowskiego rozpoczyna się od sceny, w której niewidome dzieci uczą się alfabetu Braille’a. Kolejne wypukłe punkty składają się na nieprzypadkowe słowo: jajko. Krótkometrażowy film Brzozowskiego, powszechnie (i jak najbardziej słusznie) uważany za jedno z arcydzieł polskiej szkoły dokumentu, jest niesamowicie haptyczny. Dotyk funkcjonuje tutaj jako zmysł naczelny, to za jego pomocą bohaterowie z Zakładu dla Dzieci Niewidomych w Laskach poznają świat. Ich ręce ślizgają się po przedmiotach, ściskają, głaszczą, obmacują, muskają. Dopóki nauczycielka grzecznie nie poprosi, dzieci nie powąchają obiektu, nie sprawdzą też, jak smakuje. Chętnie jednak wszystkiego dotkną – w ten sposób odsłania się przed nimi rzeczywistość. Kamera Jerzego Chluski cierpliwe śledzi ten proces, skupiając się w pierwszej kolejności na dłoniach oraz na twarzach bohaterów. To w tych dwóch miejscach dzieje się zdecydowanie najwięcej.
Wspominam o filmie Brzozowskiego dlatego, że Pisklaki Lidii Dudy są jego duchowym kontynuatorem. Tak jak w To jest jajko – tutaj również na pierwszym planie znajdują się dzieci z ośrodka w Laskach. W przeciwieństwie do Brzozowskiego (dysponującego ograniczonym, kilkunastominutowym metrażem) Duda stawia jednak nie na bohatera zbiorowego, lecz indywidualnego. Wyłuskuje z grupy siedmiolatków Zosię, Oskara i Kingę – dzieci, które łączy niepełnosprawność, a dzieli właściwie wszystko inne. Zosia jest charyzmatyczna i nadpobudliwa. Szalenie asertywna, wygadana i wszędobylska – urodzona bohaterka filmu dokumentalnego. Oskar jest dużo bardziej spokojny, nieśmiały. Wyraża siebie i własne emocje przez muzykę, kształcąc się w grze na pianinie pod okiem nauczycielki z ośrodka. Wreszcie jest i Kinga, trzymająca się nieco z boku. Jako jedyna z całej trójki nie jest całkowicie niewidoma. Choć nieśmiała, pomaga innym dzieciom z ośrodka, chodząc pod rękę z Zosią i Oskarem albo ćwicząc wraz z nimi pisanie z wykorzystaniem alfabetu Braille’a.
Bohaterów poznajemy w bardzo specyficznym momencie dzieciństwa. Pisklaki rozpoczynają się bowiem, dość paradoksalnie, od pożegnania – Zosia, Oskar i Kinga opuszczają rodzinne gniazda i trafiają do ośrodka w podwarszawskich Laskach. Cała reszta dokumentu, jak sugeruje już tytułowa metafora, to swego rodzaju szkoła latania: bohaterowie uczą się funkcjonowania bez pomocy oraz udziału rodziców. Nawiązują pierwsze autonomiczne relacje, popełniają pierwsze błędy, odnoszą pierwsze sukcesy – wszystko na własną rękę.
Film Dudy to czysty dokument obserwacyjny, pozbawiony odautorskiej ingerencji w postaci „gadających głów”, narracji z offu czy skrzętnie wyselekcjonowanych archiwaliów. Nie ma w nim nawet muzyki (z wyjątkiem tej granej na pianinie przez Oskara), która kierowałaby percepcją widza, sugerowałaby konkretne emocje. Pisklaki to film w stu procentach oparty na bohaterach, czerpiący swoją siłę z relacji, jakie pomiędzy nimi zachodzą. Kiedy Zosia i Oskar wyznają sobie miłość w wyjątkowo bezpośredni i rozczulający sposób, nie potrzebujemy niediegetycznej ścieżki dźwiękowej, aby uwierzyć w szczerość i naiwność tego dziecięcego zauroczenia. Nie potrzebujemy wysłuchania wywiadu z Zosią, aby zrozumieć jej nagłe zagubienie i osamotnienie spowodowane tym, że nauczycielka zabiera Oskara na lekcję pianina. Emocje bohaterów są wyraziste, bezpretensjonalne i bez cienia wątpliwości autentyczne – jednocześnie zachwycają i zawstydzają. Zachwycają, bo świadczą o wewnętrznej dojrzałości tytułowych „pisklaków”. Zawstydzają, bo mimochodem przypominają nam, jak trudno rozmawia się o podobnych sprawach w wieku dorosłym, gdy tematy związane z emocjami i uczuciami obudowane są społecznymi konwenansami. Przez dziewięćdziesiąt minut funkcjonujemy w rzeczywistości, w której podobne bariery nie istnieją. Nadzwyczaj łatwo jest odpłynąć po seansie Pisklaków myślami i zacząć zastanawiać się, jak wyglądałby świat, gdyby wszyscy, nie tylko malutcy bohaterowie filmu Dudy, byli względem siebie tak szczerzy, otwarci i wyrozumiali.
Oczywiście żadna z tych emocji nie zostałaby „złapana”, gdyby twórcy nie uzyskali najpierw zgody rodziców na filmowanie, a następnie zaufania bohaterów. Udało się to w dużej mierze dzięki specyficznej liczebności ekipy realizacyjnej. Na planie obecne było bowiem zaledwie trzy osoby: reżyserka, operator bądź operatorka (Wojciech Staroń i Zuzanna Zachara-Hassari) i dźwiękowiec (Krzysztof Ridan). Do podobnych rozmiarów swoje ekipy uszczuplali niegdyś amerykańscy twórcy zaliczani dziś do nurtu Direct Cinema. Skrajny przypadek stanowili na tym polu bracia Albert i David Mayslesowie, realizujący część ze swoich dokumentów właściwie we dwójkę. Uzbrojeni jedynie w mobilną kamerę i sprzęt do nagrywania dźwięku ganiali za Beatlesami w What’s Happening! The Beatles in the U.S.A i za wędrownymi handlarzami w Domokrążcy. Marzeniem twórców należących do Direct Cinema było przyjęcie perspektywy „muchy siedzącej na ścianie” – stanie się niewidzialnymi, przezroczystymi, co pozwoliłoby łapać rzeczywistość „na gorąco”, dokładnie w takim stanie, w jakim się przed nami odsłania. Pisklakom bardzo blisko do spełnienia tego marzenia: bohaterowie są przed kamerą niezwykle naturalni. Nie jest to jednak, jak wyraźnie podkreśla w wywiadach Duda, efekt ich niepełnosprawności oraz braku świadomości obecności ekipy (dzieci błyskawicznie wyczuwały najmniejsze zmiany w otoczeniu), lecz właśnie atmosfery bezpieczeństwa i wzajemnego zaufania, którą udało się zbudować jeszcze na wczesnym etapie produkcji.
Najlepszym tego efektem (a zarazem dowodem) są czarno-białe zdjęcia autorstwa Staronia, weterana kina dokumentalnego, a także Zachary-Hassari, studentki wydziału operatorskiego łódzkiej filmówki. Raz oszczędne, funkcjonalne, a raz wystudiowane, zachwycające precyzją kompozycji. Kamera często operuje na linii wzroku siedmioletnich bohaterów, właściwie nigdy nie patrząc na nich z góry (zarówno metaforycznie, jak i dosłownie). Za sprawą uważnej, cierpliwej obserwacji wyłapuje każdy grymas ich twarzy, uśmiech, płacz, zdziwienie, rozczarowanie. Skupiona na dzieciach, niewiele czasu poświęca dorosłym, drugoplanowym bohaterom filmu. Rodzice „pisklaków” oraz ich nauczycielka funkcjonują najczęściej jako bezcielesne głosy zza kadru bądź fragmenty ogromnych ciał, które okazjonalnie wchodzą z dziećmi w różnego rodzaju interakcje. Jeszcze bardziej radykalną strategię obrali Brzozowski i Chluska, którzy ani razu nie pokazali w To jest jajko twarzy nauczycielki, kierując uwagę widza na niewidome dzieci i budując wrażenie, że świat przedstawiony składa się wyłącznie z nich. Duda i jej operatorzy są pod tym względem nieco bardziej liberalni, choć efekt, jaki udaje im się osiągnąć jest podobny – to Zosia, Oskar i Kinga królują na ekranie, a ich panowanie nie zostaje zagrożone nawet na sekundę.
Dobremu kontaktowi z dziećmi przysłużyło się z pewnością doświadczenie, jakie reżyserka Pisklaków zdobyła na planach swoich poprzednich filmów dokumentalnych. Duda właściwie od początku swojej drogi twórczej interesowała się trudną sytuacją osób wykluczonych, funkcjonujących gdzieś na marginesie społeczeństwa. Pojawiała się z kamerą wśród osób w kryzysie bezdomności, mniejszości romskiej, dzieci ulicy, ofiar pedofilii. Największym powodzeniem cieszył się dyptyk dokumentalny, który poświęciła Krzysiowi „Herkulesowi” Sawczukowi – chłopcu wychowującemu się w patologicznej rodzinie w jednej z najbiedniejszych dzielnic Bytomia. Ocierające się pod względem poetyki o materiał interwencyjny Herkules i Herkules wyrusza w świat portretowały, na zasadzie pars pro toto, istotny problem społeczny, nie przyczyniając się jednak do jego rozwiązania. Gdy dziennikarze Interii dotarli do tytułowego bohatera po siedemnastu latach od premiery pierwszej części dyptyku, wciąż znajdował się on w katastrofalnej sytuacji bytowej – bez pracy, w rozpadającym się mieszkaniu. Trudno o lepszy przykład na to, jak trudno jest permanentnie wpłynąć na rzeczywistość za pomocą kina. Oczywiście można naświetlić pewne kwestie społeczne, przedstawić na ekranie konkretne ludzkie tragedie, zmusić kilkudziesięciu, a może nawet kilkuset odbiorców do choćby chwilowej refleksji. Koniec końców jednak twórcy odbierają nagrody, widzowie wyłączają telewizory, a bohaterowie zostają na miejscu, w takim samym stanie, jak przed realizacją filmu. Reżyserka zdaje sobie z tego zresztą sprawę, o czym najdobitniej świadczy przewrotny, właściwie manifestacyjny tytuł drugiego z jej krótkometrażowych dokumentów: Czuję się bezradna wobec świata, w którym żyją moi bohaterowie. Lidia Duda.
W rozmowie z Dariuszem Janiszewskim dla „Zwierciadła” Duda stwierdziła:
Nie jest tak, że jak zrobimy film, to świat zatrzęsie się w posadach. Możemy coś zmienić jedynie w mikroskali, ale mnie ta skala całkowicie zadowala
D. Janiszewski, Skąd niewidome dzieci czerpią siłę? Rozmowa z Lidią Dudą, reżyserką filmu „Pisklaki”, https://zwierciadlo.pl/kultura/527616,1,skad-niewidome-dzieci-czerpia-sile-rozmowa-z-lidia-duda-rezyserka-filmu-pisklaki.read?fbclid=IwAR3VOIQ_V_dUNEHFA03DDtrBiC1EzT7S1joVEc09C0jC8PKc0X0MVtQL8FY. [1].
Choć życie Herkulesa nie zmieniło się w skali makro, to w rozmowie z dziennikarzem Interii bohater powiedział, że po telewizyjnej premierze dokumentów Dudy pozytywnej przemianie uległo zachowanie jego rodziców – film obnażył ich przemocowe praktyki, umożliwił zaistnienie autorefleksji. Analogiczna sytuacja ma miejsce w przypadku Pisklaków. Obecność kamery nie sprawiła, że los Zosi, Oskara i Kingi uległ nagłej, magicznej transformacji. Jednak to właśnie dzięki niej widzowie w całej Polsce otrzymali szansę rozwijania swojej inteligencji emocjonalnej poprzez utożsamienie się z tymi trzema niezwykłymi osobami – autonomicznymi jednostkami, których nie definiuje ich niepełnosprawność, ale całe mnóstwo innych, indywidualnych cech.
Duda zrobiła więc dla swoich bohaterów to, co niegdyś dla dzieci z ośrodka dla osób z upośledzeniem umysłowym w Kozicach Dolnych zrobił Jacek Bławut, realizując Nienormalnych. Stworzyła piękny, empatyczny dokument, który – bez popadania w ckliwe tony – umożliwia współodczuwanie z osobami doświadczającymi świata w zupełnie inny sposób. Roger Ebert, jeden z najwybitniejszych amerykańskich krytyków filmowych, wygłosił niegdyś przemowę, w której dowodził, że kino to
[…] maszyna generująca empatię. Jeżeli film jest dobry, to pozwala nam zrozumieć nieco więcej na temat tego, jak to jest być innej płci, rasy, w innym wieku, w innej sytuacji ekonomicznej, innej narodowości, pracować w innym zawodzie, mieć inne nadzieje, aspiracje, marzenia i lęki. Za jego sprawą możemy utożsamić się z osobami, które dzielą z nami tę podróż. I to jest dla mnie najbardziej szlachetna rzecz, możliwa dzięki dobrym filmom. To jest również powód, dla którego warto wspierać ich powstawanie i chodzić na nie do kina.
Jeżeli ośrodek w Laskach jest dla Zosi, Oskara i Kingi „szkołą latania”, to seans Pisklaków stanowi dla widza szkołę empatii. I trudno wyobrazić sobie lepszych nauczycieli niż bohaterowie dokumentu Dudy.
Pisklaki, reż. Lidia Duda, Polska, 2022.