śliwki
kupiłam ostatniego sierpnia ciemne śliwki
słodkie od słońca granatowe pszczoły
rozłażące się w przezroczystej siatce
łapałam je pojedynczo i wkładałam do ust
wilgotne wargi uchylonego miąższu
dotykały mojego języka szepcząc ostatnie słowa
tryskający sokiem akt strzelisty miażdżonego owocu
obecnego ostatkiem sił tak jak uczepione
rzucanej przez wiatr kartki nekrologu
nazwisko znajomego zatrzymane na moich półbutach
sześćdziesiąt trzy lata na odartym skrzydle papieru
jutro zostanie pochowany na cmentarzu parafialnym
pod rozłożystymi gruszami i śliwami którym co roku
przycinają konary bo zasłoniłyby całe niebo nie pozwalając
duszom przedostać się w gorę on też dbał o porządek
układał własne życie jak równo rąbane kawałki drewna
zwykle o tej porze każdego roku wyjeżdżał samotnie
łowić ryby spać na dworze przestawać się denerwować
że cały jego czas spłonie kiedyś nie ogrzewając nikogo
zrywał śliwki do wiklinowych koszów i dowoził
w nich do domu czarne mięso lata składane w słojach
zamkniętych białą pieczęcią cukru dziś trzeba ją zerwać
żeby odczytać szyfr jego palców jutro
złożą je w ziemi ja też wrzucę w nią grube pestki
pofałdowane wewnętrzne oczy owoców
może wyśledzą zmienioną w cieniu twarz
z tomu Zapinając kolczyki (2000)