Dzieci marzą o tym, żeby nikt nie umierałB. Gruszka-Zych, Mój cukiereczek, Czeladź 2020, s. 61.[1], a jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że wszyscy, w mniejszym lub większym stopniu, w głębi serca, pozostajemy dziećmi, bardzo łatwo będzie nam dojść do wniosku, iż pewne wartości, pragnienia i dążenia nigdy się nie zdezaktualizują. Przemijanie posiada wprawdzie moc destrukcyjną, ale czyż nie to, co jest w stanie oprzeć się tej sile, stanowi sedno egzystencji? Jednakowoż dywagacje na temat szeroko pojętego uniwersum zazwyczaj kończą się konkluzją mglistą i rozmytą, bo też i dotykanie spraw z natury tajemniczych tudzież ostatecznych nie może zakończyć się podsumowaniem prostym, brzmiącym logicznie albo, co gorsze, trywialnie. Autorce tomiku wierszy pod tytułem Mój cukiereczek zetknięcie z tematyką ocierającą się o problemy egzystencjalne udaje się doskonale, ponieważ nie dość, że ucieka się tutaj od populizmu i demagogii, to jeszcze zostawia się czytelnika z poczuciem zrozumienia, akceptacji i szacunku wobec nieuchronności pewnych zjawisk, sił i wydarzeń. Gdybym miała podsumować ten zbiór jednym słowem, użyłabym wyrazu – modlitwa. Aczkolwiek nie chodzi mi tutaj o utarte schematy i stereotypowe ujęcie wiary w kategoriach dewocji czy też fanatyzmu. Zamiast tego dostrzegam raczej zgodę na rzeczywistość i przekonanie, że Bóg czuwa nad światem w sposób rozsądny i pełen miłości do rodzaju ludzkiego. Ta więź Stwórcy i człowieka zdaje się być widoczna również w chwilach trudnych, ponurych czy też wręcz dramatycznych. Smutna twarz konającego Chrystusa spogląda na świat i obserwuje wszystkie jego słabości, namiętności, zniewolenia i bolączki. Nie jest to jednak wizja ocierająca się o katastrofizm czy też dekadentyzm. Wręcz przeciwnie – obraz taki daje raczej poczucie spokoju i nadziei. Okazuje się bowiem, że w tym chaosie ktoś cały czas nad nami czuwa. Ponadto ulgę przynosi kontemplacja przyrody oraz pogodne, choć niepozbawione trosk, relacje międzyludzkie. Filozofia franciszkańska? Owszem. I choć dostrzegam w ostatnim czasie spory przesyt tego motywu we współczesnej poezji polskiej, to jednak w tym przypadku wcale nie czuję się przytłoczona. Stare jak świat prawdy o człowieku ponownie ujawniają więc swoją uzdrowicielską moc.
Literatura jest szczególną formą ekspresji. Poezja natomiast stanowi jeszcze bardziej charakterystyczną metodę wyrażania ludzkiej myśli. Już formaliści rosyjscy nadali jej przecież specyficzną rolę, która dosłownie wykluczyła w przypadku tego przekazu językowego funkcję komunikacyjną. Badania nad tak zwaną literackością dzieła były udziałem wielu szkół teoretycznych. Dochodzono do najrozmaitszych wniosków, skupiano się na najróżniejszych detalach, a dyskusja właściwie do dzisiaj pozostaje nierozstrzygnięta. Dlaczego o tym mówię? Ponieważ te wszystkie dywagacje naukowe od zarania dziejów skupiają się właściwie na jednym problemie – chcą zaspokoić potrzebę zrozumienia tekstu, chcą znaleźć przestrzeń wspólną, chcą dopatrzyć się analogii. Wybitny językoznawca Noam Chomsky doszedł swego czasu do wniosku, iż język jest wrodzony, a co za tym idzie – istnieje w ludzkim mózgu coś na kształt pojęcia „gramatyki uniwersalnej”, której podstawowe zasady zna, o ile można użyć tu tego właśnie czasownika, już noworodek. W mojej opinii teorię tę można rozszerzać na inne obszary działalności umysłu, co pozwoli dojść do wniosku, że ludzie posiadają również wrodzoną zdolność odczytywania metafor. Myślenie w kategoriach abstrakcyjnych jawi się więc jako kolejny czynnik, który odróżnia nas od zwierząt. Umiejętność ta ułatwia nam porozumienie ponad czasoprzestrzenią, ponad pokoleniami i podziałami. Ideowa funkcja symbolu pozostaje ponadczasowa. I być może właśnie dlatego tak mocno oddziałuje na mnie ekspresja, którą posługuje się autorka omawianego tomiku. Coś w rodzaju znaku dostaję bowiem od niej już praktycznie na pierwszej stronie, jeszcze nie w wierszu przecież, a we wstępie, w dedykacji:
– Czy oglądając gwiazdy będziesz o mnie pamiętał? – zapytałam Leona.
– Przecież nie zawsze je widać, czasem kryją się za chmurami – uśmiechnął się wyrozumiale. – Ale wiem, że tam sąTamże, s. 5.[2].
Język, który wszyscy rozumiemy, przekaz, którego nie trzeba tłumaczyć, ponieważ jest na swój osobliwy sposób oczywisty. I właściwie owa literackość, o której z takim przekonaniem mówił swego czasu Roman Jakobson, jest tym, co urzeka mnie najbardziej. Liryczne ujęcie rzeczywistości, proste, miejscami dobitne, formułowanie myśli. Projekcja, której nie da się do końca wytłumaczyć, ale która mimo wszystko pozostaje klarowna. Swoisty kod porozumiewawczy, który łączy różne rodzaje wrażliwości, różne sposoby postrzegania i opisywania świata. Bo te gwiazdy, do których wszyscy przecież zmierzamy, i wśród których kiedyś będziemy mogli się nawzajem odnaleźć, są tak oczywiste i zrozumiałe, tak proste i nieskomplikowane, a zarazem tak poruszające.
„las wszedł do mojego domu…”Tamże, s. 11.[3] – czytam, spoglądam za okno i rozumiem, bo sama mieszkam w lesie. „Gdzie szykują wagony sypialne / na tę najdłuższą w roku noc…”Tamże, s. 18.[4] – przyjmuję i nie trzeba mi tłumaczyć, bo nieuchronność owej nocy determinuje niejedną moją myśl. „…jest taki Jeden który najlepiej zna kształt / mojej każdej kostki Kto wyniósł mnie z łona matki / i moje prochy wyniesie na wysokości…”Tamże, 40.[5] – odbieram i nie potrzebuję wyjaśnień, ponieważ równie mocno czuję tę obecność obok siebie. Umiejętność nazywania stanów emocjonalnych, które mogą stać się charakterystyczne dla większej grupy osób, jest w moim przekonaniu cechą doskonałego warsztatu poetyckiego. Metafory, które z łatwością przenosi się na grunt własnych doświadczeń i obserwacji, sprawiają natomiast, że utożsamienie się z przeżyciami podmiotu lirycznego przynosi ulgę również na płaszczyźnie osobistych doznań. O Moim cukiereczku Barbary Gruszki-Zych bez wątpienia można powiedzieć, iż jest książką na trudne, klaustrofobiczne, pełne osamotnienia i izolacji czasy pandemii (autorka wspomina o nich zresztą w kontekście odwiedzin kościoła w Bergamo). Czasem bowiem samo nazwanie pewnych stanów stanowi antidotum. Jest to jednak równocześnie zbiór bardzo bogaty tematycznie. Wątki mieszają się dosyć swobodnie, a autorka sprawnie manewruje między motywami. Z meandrów interpretacyjnych wyłania się jednakowoż coś w rodzaju myśli przewodniej, którą należy odbierać w kontekście religijnym. Bóg, który nieustannie czuwa nad światem; dogmaty ujęte w ramy swobodnego przepływu myśli – miłość wynikająca z wiary, wiara dająca nadzieję; cierpiący Chrystus, który rozumie; spokojni, łagodni święci, którzy dali świadectwo. Czy jest to w związku z tym książka dla katolików? I tak, i nie. Z jednej strony nie da się oczywiście nie zauważyć, iż część tego typu ekspresji nie zostanie zrozumiana przez osoby niewierzące lub wyznające inną religię. Stanie się tak na przykład z często przewijającą się przez wiersze symboliką krzyża. W takiej sytuacji pozostanie jedynie odbiór na poziomie artystycznym, który, nie ma powodu, aby unikać tego określenia, będzie po prostu płytszy i niepełny. Jednakże, i to jest dosyć istotne, w tomiku znajdziemy wiele tekstów, które – mimo tego, że zawsze gdzieś tam osadzone w wizji Boga i z Bogiem w jakiś sposób powiązane – będą współgrać również z innymi aspektami egzystencji. Relacje międzyludzkie, a wśród nich także miejscami ocierająca się o erotykę zmysłowość; przemijanie; odchodzenie; trudy życia zaklęte w choroby, samotność i niezrozumienie; nienachalny, aczkolwiek widoczny, patriotyzm. Ta różnorodność tematyczna sprawia, że grono odbiorców wierszy wydanych w tomiku Mój cukiereczek niekoniecznie musi ograniczać się do wyznawców konkretnej religii czy też jednego, jasno określonego światopoglądu. A to z kolei czyni ten zbiór pod wieloma względami wyjątkowym.
„nasłuchujemy wielkiego nieba / od którego odrywają się / strzępki rozmów”Tamże, s. 49.[6]. Czytając podobnie skomponowane określenia metaforyczne, nietrudno ponownie dojść do wniosku, iż sednem artyzmu, który na warsztat bierze słowo, jest właśnie wspomniana już przeze mnie literackość. Detal, który z literatury czyni literaturę. Faktor, który poprzez nadanie językowi kształtu poezji odziera przekaz z funkcji i konotacji komunikatywnych w ujęciu dosłownym, a przenosi je zamiast tego w rejony porozumienia na płaszczyźnie czysto abstrakcyjnej. W liryce Barbary Gruszki-Zych urzeka mnie właśnie ta ulotna, sensualna, eteryczna powłoczka poetycka. Rozumiem, o czym autorka mówi, nawet jeśli sama nie jestem w stanie werbalnie tego wyrazić. I niechaj fakt, że moje osobiste i bardzo subiektywne przecież stany emocjonalne zostają tutaj tak szczegółowo nakreślone będzie finalnie komplementem skierowanym w stronę autorki. Charakterystyczny dla gatunku ludzkiego kod porozumienia abstrakcyjnego. Uniwersalna gramatyka metafory. Dzięki temu właśnie tak dobrze wiemy, czym jest „serce stukające w nadgarstkach”Tamże, s. 59.[7].
B. Gruszka-Zych, Mój cukiereczek, Ursines, Czeladź 2020.