Rembrandt
Jak u Rembrandta cienie się nie ukrywają,
cienie są jawne, ich siła jest wszechwładna,
dlatego budzą lęk, chociaż są zniewolone
światłem. Świt i zmierzch rodzą się we krwi,
zbrązowiałej, zakrzepłej, a ty zachwycasz się
zakochana w tym starcu zmarłym w zapomnieniu.
Jak u Rembrandta nasze źrenice spotykają się
w lśnieniu jedwabi, batystów, aksamitów,
wśród koronek… Zapowiedź szczęścia,
przeczucie rozkoszy i… zazdrość! o niego!
O trzeciego syna młynarza z Leydy, niegdyś…
szkicującego ciebie i mnie… w Raju.
Jak u Rembrandta podejrzewam, co może się stać
za chwilę, w tej nocy połyskującej ogniem
niewidzialnym… Być w drodze to stały stan
wędrujących – dokąd? Niepokój to sposób bycia
tych co uciekają przed sobą… a ty ścigana
przez nocną straż telefonujesz do mnie
z ciemności.
Jak u Rembrandta początek jest nieskończony,
początek wciąż trwa… Światłocień, nerwowy dotyk
pędzla, drapieżne plamy… Sens jest w pobliżu, lecz
niedopowiedziany i tylko suflerów wielu… Nie chcesz
słuchać ich szeptów, bo to jakby się cienie spod nóg
usunęły, albo usnęły słowa.
Jak u Rembrandta lekcja tkliwości trwa,
połączyły nas ptaki te chore i te wysoko
lecące, i te wyrzucone w zimny mrok,
powracające z pamięci… Sięgasz po lustro
już wiesz: – miłość jest próbą przetrwania,
próbą przetrwania, próbą…
I dokąd mnie prowadzisz artystko ciemnowłosa,
przez mgłę zaróżowioną od ran zadawanych jabłoniom,
przez podejrzenia niesprawdzone, pogubione słowa;
nie znam tych muszli, ani nazwy brzegu, nic
nie wiem o przyszłości, która wciąż przystaje
i czeka… Lampa zapalona przy wejściu
jak u Rembrandta.