miasto
Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień. Wywodzi
Z nieżywej ziemi łodygi bzu, miesza
Pamięć i pożądanie…
T. S. Eliot Jałowa ziemia (tłum. Czesław Miłosz)
świt
od początku miasta
głuchy świt
spakowane walizki
wyrwane ze snu ściany na sztorc
ulice na sztorc
przesypują się bramy
sypkie
od początku miasta
pukam do drzwi
ulica sienna
ulica podmiejska
pukam i ręce obłażą tynkiem
łuszczą się paznokcie
podskórna woda
zwilża spieczone cegły
zapiera z pragnienia język
kocie łby, pelargonie
pukam
kogut i jego kumple
kogut i miasta ulice
zdobywca kogut
podbite powieki, oczy
nie domykają się
w ostry trójkąt cienia
zapadają się złamane palce
nie domykają się
wąską ścieżką na której
kładzie się cień
spaceruje
wśród pijanych domów
parujących wspomnień
w głąb, wszerz
wszędzie wzbiera miasto
rośnie
pęka skóra na plecach
jak przypalony pergamin
wrasta
przysycha do podniebienia
Drzewo nie daje osłony ani świerszcz ulgi
ani suchy kamień — plusku wody...
zachód jest tutaj kamienny
i klatka kamienna żeber
oddech, klatka oddechu sucha
pomarszczona
wydźwignięty pod płaskie niebo
wygolone z szeptów
gdzie nie lęgną się słowa
nie spacerują w sandałach
rzemiennych ściągnięte do krwi
Tyrezjasz, chociaż tylko widz
bacznie obserwuje spławik pulsu
spośród bloków kamiennych
wyławia
strzępy rozmów
wywrócone na lewą stronę twarze
a rytm powraca
uszczuplony
o końcowy przystanek
zwiotczałą ulicę
pętlą zaciągającą się wokół miasta
[z zeszytu poetyckiego Miasto (Częstochowa 1976)]