Nowy Napis Co Tydzień #010 / Zofia Kossak o komunizmie. „Pożoga”
Pożoga ma w dorobku pisarskim Zofii Kossak miejsce szczególne. Z kilku powodów. Po pierwsze była jej debiutem literackim. Wydana w 1922 roku stała się wielkim sukcesem, bardzo dobrze przyjęła ją krytyka i czytelnicy. Niewątpliwie to właśnie sprawiło, że wnuczka Juliusza i bratanica Wojciecha Kossaków została pisarką, a nie malarką. A przecież studiowała malarstwo w Warszawie i Genewie. Pożoga odmieniła jej życie – odtąd miała malować nie pędzlem a słowem.
Pożoga należy do gatunku literatury faktu. Ale i tu jest bardzo szczególna, bo nasycona wielką dawką emocji – i poezji. Do wybuchu wojny, a więc w ciągu siedemnastu lat, książka miała sześć wydań. Po wojnie, aż do upadku PRL – ani jednego. Opowiadając o strasznych skutkach rewolucji październikowej, Pożoga nie mogła się podobać komunistom. Student, który w 1965 roku pisał pracę magisterską o Zofii Kossak, dostał od swojej uczelni zakaz wspominania choćby słowem o Pożodze. W niewielkiej biografii Zofii Kossak napisanej w 1968 roku przez Amelię Szafrańską jest zaledwie kilka zdań o książce, a ponadto są one tak napisane, że zupełnie nie wiadomo, o czym Szafrańska opowiada…
Utracona arkadia
Pożoga przedstawia losy Polaków na Wołyniu po 1917 roku. Początek książki przynosi obraz pięknego świata kresów – świetny opis żyznej i bogatej ziemi ukraińskiej, domu i pałacu w Nowosielicy, gdzie rezydują Kossakowie, oraz tamtejszego cudownego parku i przyrody. Opis przesycony miłością i pietyzmem, pełen poezji:
Prawdziwą […] ozdobą starej oranżerii [była] przepyszna róża Mare’chal Niel na głównej ścianie rozpięta, o pniu grubości ludzkiego ramienia, cały strop obejmująca zieloną, gęstą kopułą. Nikt nie umiał oznaczyć jej wieku, ale zapewne musiała ona pamiętać lata odległe i dawne. Pomimo to corocznie kwitła obficie, począwszy od pierwszych dni kwietnia do ostatnich czerwca. W przeciwieństwie do pnia jędrnego i krzepkich konarów, kwiaty miała wiotkie, bezlistne łodygi i mocną woń, właściwą kwiatom konającym. Nawet kolor ich nie był żółtawy, ale zielono-biały. Miały w sobie wdzięk i piękność rzeczy, które giną. Nieraz wówczas patrząc na kwitnącą starą różę, mówiliśmy sobie, że umrze niedługo, nie przypuszczając, że razem z nią zginie wszystko, co dokoła rosło i kwiknęło.
A oto prawdziwa, chociaż też symboliczna historia starego pawia:
Ponieważ pochodził jeszcze z czasów poprzedniego właściciela, służba zwała go jednomyślnie „starym hrabią”. Stary hrabia Paw, z upodobania mizantrop, godzinami siadywał samotny na wielkim modrzewiu, wpatrzony w stojący naprzeciwko pałac, nieruchomy i piękny, jak najpiękniejsza wizja artystyczna. Koło oranżerii leżały – równie jak on stare – sad i ogród warzywny, sięgające aż po wieś.
Hrabia Paw skończył tragicznie. Któregoś dnia usiadł, nie wiadomo czemu, nie na modrzewiu a na ogrodzeniu dla świń. Świnie ściągnęły go za ogon w błoto i zagryzły.
Osobny świat na Wołyniu, w słynnych Sławucie i Antoninach, ale też w wielu mniejszych majątkach stanowią konie. Także we dworze w Nowosielicy najcenniejszym dobrem jest stado rasowych folblutów, arabów i angloarabów, przedmiot wielkiej miłości autorki. Tak o tym pisze:
Codziennie wieczorem, po skończonej pracy, szliśmy nacieszyć się do stadnicy. […] Starszy stajenny, Jewdokim, gwiżdże przeraźliwie i na znak ten w głębi parku porywa się tętent. W moment się przybliży. […] Naprzeciw, daleko, z wysokiego wzgórza, toczy się fala lśniąca, płowa i mieniąca. Wspięła się na rzeczce, już jest po tej stronie, już wali ku nam pod górę. Potęga lotu bije z chrap rozwartych, z oczu jak gwiazdy błyszczących. Pierwsze, jak zwykle, jaskółki-folbluty. Niby dzieci rozbawione obiegną wprzód dziedziniec, zanim się skupią przy korycie pełnym wody. […] Radosne prześmiechy, żartobliwe chwyty za kolano sąsiada, za jedwabną grzywę… Zimna, świeża woda pluszcze, raz po raz lube parskanie. Gromadki nasycone już – podchodzą ku nam. Delikatnie, ostrożnie, obwąchują twarz i ręce. […] Dreszcz rozkoszy prawie że zmysłowej pod lekkim drżącym dotknięciem aksamitnych chrap. Serce zalewa tkliwość i ogromna czułość bratnia za to oddanie się ufne i bezbronne. Z otwartej stajni, jak dzwon najpiękniejszy niesie się rżenie ogierów. […] Po klatkach słychać już chrupanie owsa, w powietrzu czuć ostrą woń potu i suchego siana. Przegląd jest zakończony.
Autorka opisuje stosunki polsko-ukraińskie przed rewolucją. Majątki ziemskie i szlachta zagonowa – to Polacy. Chłopi to z kolei Ukraińcy – Rusini, jak ich tam nazywano. Ziemianie polscy i chłopi ukraińscy żyją w doskonałej zgodzie. Służba, w większości rusińska, to niemal członkowie rodziny, „familia”. Chłopi uznają wyższość kulturalną panów, nie mają nic przeciwko istniejącemu stanowi rzeczy. Niestety, to, co nastąpi za chwilę, fala pogromów, morderstw i zniszczenia, zaprzeczy temu wyidealizowanemu obrazowi. Prawie wszyscy ukraińscy słudzy zdradzą swoich panów. Aż dziwne, że pod wpływem następujących wydarzeń autorka nie skoryguje wcześniejszego sielankowego opisu – a przecież konflikty narodowościowe i klasowe, nie ujawniając się, musiały istnieć w świadomości ludzi już wcześniej.
Pierwsze echa rewolucji lutowej docierają na Wołyń w marcu 1917 roku. Od razu pojawiają się komunistyczni agitatorzy podburzający chłopów przeciw panom. W relacji Kossak-Szczuckiej rewolucje lutowa (burżuazyjna) i październikowa (komunistyczna) jakby zlewają się ze sobą, a przecież te dwie rewolucje dzieliło wszystko. Tej drugiej Zofia Kossak poświęca zaledwie trzy zdania. O Rządzie Tymczasowym mówi tylko, że był słaby. Nawiasem mówiąc, ten prawie zupełny brak odniesień do wydarzeń poza Ukrainą, takich jak zakończenie pierwszej wojny światowej, tworzenie się państwa polskiego czy wojna polsko bolszewicka wydają się pewnym brakiem znakomitej zresztą książki.
Czyżby autorka naprawdę nic nie słyszała o reformach Rządu Tymczasowego? Orlando Figes w Rewolucji rosyjskiej pisze o „oszałamiającej serii reform”. Warto je przypomnieć. A więc: amnestia dla więźniów politycznych, zniesienie ograniczeń stanowych, w wyniku czego, na przykład Żydzi mogli się odtąd osiedlać, gdzie mieli ochotę, i mieli prawo zajmować stanowiska w administracji państwowej. Dalej: reformy samorządów, podporządkowanie im miejscowej policji, reforma prawa pracy. Co prawda, czas pracy zmniejszono ledwie do dwunastu godzin, ale przedtem na przykład szwaczki pracowały po szesnaście a nawet osiemnaście godzin dziennie. Aż trudno to sobie wyobrazić. Ale przede wszystkim rozpisano wybory do zgromadzenia konstytucyjnego – i to z ordynacją wyborczą przyznającą prawa wyborcze kobietom. Wcześniej w Europie kobiety miały takie prawa jedynie w Księstwie Finlandzkim, autonomicznym w ramach imperium carskiego. Niestety sprawę reformy rolnej i zakończenia wojny Rząd Tymczasowy zostawił do rozstrzygnięcia konstytuancie. Ten błąd wykorzystali bolszewicy: obiecali ziemię i natychmiastowy pokój. Obietnicę spełnili w Brześciu w 1918 roku, oddając Ukrainę Niemcom.
Komunistyczne rządy
Na opisywanym przez Kossak-Szczucką Wołyniu tymczasem zaczynają mnożyć się napady na majątki ziemskie, grabież i mordowanie właścicieli. W „Gazecie Kijowskiej” pojawia się stała rubryka poświęcona tym napadom i informowaniu o zabitych. Wkrótce gazeta musi drukować te informacje małym drukiem, żeby się zmieściły. Kossakowie postanawiają trwać mimo wszystko, chociaż Nowosielica nie jest ich własnością, lecz Potockich. Mąż Zofii, Stefan, jest tu tylko zarządcą. Także Skowródki, gdzie gospodarują rodzice Zofii, są tylko dzierżawione przez jej ojca. Nic ich nie zobowiązuje do narażania życia dla tych majątków, a jednak postanawiają walczyć. Dlaczego się narażają? Bronią polskości tych ziem? A może czują się zobowiązani bronić mienia, które im powierzono nawet za cenę życia?
Każdego dnia Kossakowie oczekują napaści. Wreszcie dochodzi do walki. Napastnicy są w dużej części dezerterami z frontu, więc posiadają broń. Zofia i Stefan odpierają atak. Później starają się zdobyć ciężki karabin maszynowy, co im się jednak nie udaje. (Zofia potrafi się posługiwać bronią. Nie poświęca tej sprawie ani słowa komentarza, jakby to było oczywiste, że kobieta walczy u boku mężczyzny. Może na tym właśnie polegała specyfika dawnych kresów Rzeczypospolitej?) Czasem Kossakom udaje się uzyskać pomoc polskich partyzantów, innym razem bezpieczeństwo zapewniają im Kozacy gwardyjscy, zwolennicy dawnego porządku – i tak trwają.
Zofia Kossak nie pisze o tym i może nawet nie wie, że w lipcu 1917 roku, kiedy w Piotrogrodzie trwają demonstracje i zamieszki sprowokowane przez bolszewików, Lenin przemawia do tłumu z balkonu pałacyku Krzesińskiej
Z Pożogi dowiadujemy się, że chłopi niszczą Skowródki, a rodzicom autorki ledwie udaje się ujść z życiem. Znów zagrożona jest Nowosielica. Wobec wieści o planowanym napadzie, jak pisze Kossak-Szczucka,
w planie naszego działania leżała obrona do ostateczności; w razie zaś, gdyby wysadzono żelazne wrota bombami, mieliśmy skorzystać z pierwszej chwili oszołomienia, przebić się przez tłum i z bronią w ręku cofać się ku stajniom.
Powstają polskie oddziały wojskowe i partyzanckie do obrony ziemian. Autorka pisze o nich z zachwytem; Polacy nie szczędzą środków na ich wyposażenie.
Sytuacja na Wołyniu poprawia się, kiedy po pokoju brzeskim w marcu 1918 roku Niemcy dostają od Lenina Ukrainę. Rządzący z ich nadania w Kijowie, hetman Pawło Skoropadski, stara się przywrócić praworządność. Agitatorzy komunistyczni i grabieżcy trafiają do więzień, a sądy orzekają odszkodowania na rzecz pokrzywdzonych. Ten stan rzeczy zmienia się niestety po kilku miesiącach, kiedy po zakończeniu wojny władzę z pomocą Jewhena Konowalca i jego Strzelców Siczowych obejmuje Symon Petlura
[…] pola zasiali, zasiali mimo wszystko, zasiali tak jak w czasach najnormalniejszych, z jednakową troską o dobre spulchnienie roli, o odpowiednią pogodę. Myślę, że nie można położyć dostatecznego nacisku na ten objaw, tak prosty pozornie, a tak głęboki w swej treści. Owe zasiewy jesienne nie były bowiem wynikiem złudzenia – nikt już wtedy się nie łudził, żeby dotrwać mógł do wiosny. Jednakże nie tylko zasiano oziminy, ale wszędzie pozostawiono zasiew wiosenny w spichlerzach. A przecież tak łatwo byłoby to ziarno za wysoką cenę sprzedać i z gotówką w kieszeni uciec z płonącego domu, nie czekając aż dach runie na głowę.
Jeszcze gorzej dzieje się, kiedy w wyniku zakończenia wojny po wycofaniu się Niemców na Ukrainę wchodzą wojska bolszewickie. Kossakowie stają przed dramatycznym wyborem: polskie oddziały i partyzanci Jaworskiego zmuszeni są wycofać się do Polski. Rodzina powinna ewakuować się z nimi, ale warunki ewakuacji w czasie ciężkiej zimy są zbyt niebezpieczne dla małych dzieci. Stefan, mąż Zofii, musi uciekać, ponieważ jest zbyt znany. Małżonkowie rozstają się. Zofia, udając krawcową, ukrywa się w opuszczonym mieszkaniu w Starokonstantynowie.
Kossak-Szczucka obszernie opisuje wprowadzane komunistyczne zwyczaje i sądy:
Donośnym głosem Łapczuk wywoływał nazwiska podsądnych, zapytując się chłopów przy każdym, kto jest i czy winien? ‘Winien! Winien!‘ krzyczeli srogim ujadaniem. Sawicki
Sawicki był starym i oddanym sługą Kossaków. [3] usłyszał nazwisko swoje i drgnął. ‘Ce łokaj – chłopi wołali – perwszyj burżujskij słuha! On bez pana niczeho nie ponimaje, szcze teper za nim płacze.’ – Prawdu każut, Josif Sawicki?– Prawda – odpowiedział stary, na poły ze łkaniem – Mnie z panami było dobrze, a z wami – bieda i śmierć!
– Ot, jak sobie sam powiedział! Ano bratcy, po jednemy!
Pop stał pierwszy z brzegu. Wyprowadzono go przed dom i zarąbano. Po długich włosach kilkakrotnie ślizgała się szabla. Z na wpół odrąbaną głową, drapiąc śnieg palcami, mruczał jeszcze półprzytomne słowa cerkiewnej modlitwy za konających, za siebie…
Drugi z kolei był kruhlecki chłop. Nieruchomy dotychczas i milczący ujrzawszy wzniesioną nad sobą szablę jak gdyby teraz dopiero zrozumiał – klęknął na śniegu.
– Bracie – przemówił do kata, głosem spod serca wyrwanym – synku miły, czy ja tobie wróg, obcy? Czy ja ciebie nie znam? Ty starego Pyłypa z Niemierzeniec syn, Osipowej żonki brat. I ty mnie znasz także. Co ja tobie winien, że chcesz mnie zabijać? Ja pana całe to lato nie widział. Tyle co jechał przez wieś; pomyłuj, podumaj tylko i pomyłuj.
– Bez rozgaworów! Ubiwaj! – ryknął z pasją Łapczuk. Chłopa zarąbano.
Trzeci z kolei nie prosił się już, perekrsestył się kilkakrotnie i stęknąwszy zaciekle ‘Przyjdzie na was kolej, zbóje! ‘– runął porąbany na ziemię.
Bolszewicy wprowadzają także „społecznie sprawiedliwy” podział dóbr:
ogłoszono rekwizycję poduszek, kołder i prześcieradeł. Wolno było zatrzymać tylko po jednym na głowę, resztę należało oddać dla komuny. Zaledwie mieszkańcy odetchnęli po tym bolesnym podziale, gdy wielkie plakaty ogłosiły unarodowienie mebli. Jedno łóżko na głowę, jedno krzesło, stół jeden na trzy osoby. Jeżeli w mieszkaniu znajdowała się kanapa, mieszkańcy tracili prawo do łóżka lub krzeseł. Zostające ponad to meble zabrała komuna dla urządzenia mieszkań komisarzy, wojskowych i wyższych urzędników, których normy meblowe nie dotyczyły bynajmniej. […]
Po meblach nastąpił podział łyżek i łyżeczek, po łyżkach noży i talerzy, po talerzach bielizny, ubrania, obuwia, na koniec najboleśniejszy ze wszystkiego: podział zapasów. Zostawiono tylko tyle, ile potrzebne na tydzień, resztę zabrała komuna. […]
Komuna nie tylko jednak zabierała. Wspaniałomyślnie mogła ofiarować rzecz, której się nie posiadało. Pamiętam, że kiedyś jedna z pań znajomych, u której robiono, nie wiem którą już z rzędu rewizję, wspomniała, że ma już tylko jedną parę pończoch. ‘O to mało, należą ci się trzy’ odparł robiący rewizję urzędnik i w parę godzin później przysłał jej ‘order’ treści następującej: ‘Niniejszym upoważnia się towarzyszkę Hannę Nowakowską do zarekwirowania sobie, gdzie się jej podoba dwóch par pończoch.’ Następowały pieczęcie i podpisy prezesa Rewkomu i sekretarzy.
Inny dekret głosił:
„Poleca się rodzicom bezdzietnym wziąć na wychowanie po jednym dziecku z rodzin posiadających ich więcej, tak, aby na każde małżeństwo wypadała równa liczba dzieci”.
Zdarzyło się, że jeden ze znajomych nam Rosjan dla żartu złożył w Rewkomie podanie, iż jako bezdzietny chce wziąć na własność jedno z dzieci Kopciów. Rewkom skwapliwie wydał odpowiedni „order” w dosłownym tłumaczeniu brzmiący jak następuje: „Niniejszym daje się prawo Mikołajowi Fedorowiczowi Kawarinowi zarekwirować w mieście Starokonstantynowie, na ulicy Aleksandryjskiej, w domu Czakczisa, u towarzyszki Kopciowej – należącą do niej córkę, imieniem Renia, wieku lat sześć i wymienioną Renię przeprowadzić do swego mieszkania przy ulicy Konstantynowskiej dom Domaradzkiego.” Zaznaczam, że o ile „order” zażądany był żartem, o tyle wydany został najzupełniej serio.
Ostatni rozdział książki ma inny charakter niż pozostałe. To zapiski z dziennika datowane od 22 maja do 21 sierpnia 1919 roku. Ciągle pobrzmiewa w nich tęsknota za Polską i żal, że Polska nie interesuje się swoimi kresami. Co chwilę przychodzą wieści, że polskie wojska nadchodzą, że są już niedaleko – i wciąż okazuje się, że to tylko plotki. Kiedy przychodzi list od Stefana, że jest w nieodległym Ostrogu, Zofia natychmiast rusza w niebezpieczną podróż. Po siedmiu miesiącach rozstania małżonkowie znów są razem. Województwo Wołyńskie po wojnie znajdzie się w granicach Rzeczypospolitej, lecz Kossakowie nigdy już tam nie powrócą.
Świadectwo odwagi
Pożoga jest niezwykłym świadectwem odwagi i poświęcenia kresowych Polaków w latach rewolucji bolszewickiej. Kiedy kończyłem pracę nad tym tekstem, zajrzałem jeszcze do Internetu, żeby przekonać się, jak książka jest odbierana dzisiaj. Wpisów było bardzo dużo, co oznacza, że Pożoga nadal jest czytana często. Po 1989 roku miała siedem wydań. Ogromna większość uwag czytelników jest bardzo życzliwa wobec dzieła Kossak-Szczuckiej, jednak zdarzają się wyjątki.
Na portalu Lubimyczytac.pl czytelnik podpisujący się jako „pan Bartek” pisze:
Książka przedstawia świat polskich panów feudalnych na Ukrainie. Żyją w bogactwie, gdy ich poddani – ukraińskie chłopstwo i służba – żyją w nędzy i utrzymywani są w ciemnocie. Kossak uważa ich za podludzi i taki stan rzeczy uważa za naturalny. Ukraińska "czerń" żyje po to by służyć polskim panom. Ten jedynie słuszny stan naruszają bolszewicy, których Kossak określa mianem zwierząt. Bolszewicy przynoszą ideę wyzwolenia ukraińskiego chłopstwa i przepędzenia polskich wyzyskiwaczy. Posłuszni dotąd poddani wypowiadają panom wojnę klas! Nadchodzi godzina sprawiedliwości. Dla Kossak to koniec świata. Nie pomagają modły do Boga, ani Kozaków i polscy krwiopijcy zostają przegnani. Kossak płacze, że została skrzywdzona przez niewdzięczny motłoch ukraiński z bolszewikami na czele i leje krokodyle łzy nad utraconym majątkiem i darmową siłą roboczą. Niech się cieszy, że nie dostała na tyłek! Za setki lat wyzysku i ucisku polscy panowie zasłużyli sobie na baty.
Ktoś inny przewiduje, że książka szkodzi stosunkom polsko-ukraińskim. Z kolei komentatorka przedstawiająca się jako „Skrybcia” notuje:
Bardzo tendencyjnie napisana książka, aż nieprzyjemnie się dziś ją czyta. Szczucka opisuje innych ludzi z pozycji „ja, pan”, np. o swoich biednych sąsiadach Ukraińcach ciągle pisze „czerń”.
Kiedy przeczytałem te opinie, sprawdziłem dość dokładnie, czy takie określenia rzeczywiście znajdują się w książce – i nie znalazłem. Kossak-Szczucka kilkakrotnie zaznacza natomiast, że nie wszyscy ukraińscy chłopi napadali na majątki. Robiła to większość z nich, ale jednak nie każdy.
Przypominam o tym wszystkim, ponieważ komunizm wciąż żyje i nigdy nie został jednoznacznie, powszechnie potępiony i rozliczony. Uważam, że trzeba się temu przeciwstawiać.