Nowy Napis Co Tydzień #059 / Kryminalne przypadki Stanisława Lema
O swoim sentymencie do kryminału Śledztwo sam autor powiedział, iż „wzięło [się] po prostu stąd, że zawsze miałem maniakalny stosunek do tego, co potrafi zdziałać przypadek, koincydencja, ślepy traf czy Los”. Te kategorie odkrywają istotną rolę w trzech z dorobku Lema powieściach, jakie zaliczyć można do gatunku crime novel. Łączą je Lemowskie ciągoty do relatywizowania świata, w którego centrum zawsze stoi człowiek, odmieniany przez wszystkie przypadki. W tym – również przez te kryminalne.
Lema zawsze cechowała odwaga fabularna i gatunkowa brawura, nigdy też nie bał się zmieniać prawideł gry. Tak jesti z utworami mniej znanymi szerokiemu gronu czytelników (nie licząc oczywiście lemofilów). W swoim dorobku Lem posiada trzy książki, które zaliczyć można do gatunku powieści kryminalnych, detektywistycznych czy „detektywnych”. Rozpatrywać je można w kategorii próby materiału i pewnej propozycji.
Śledztwo jako kryminał matematyczny
Akcję wydanego w 1959 roku Śledztwa umieszcza Lem w zamglonej Anglii, pełnej starych kapliczek i małych, podmokłych cmentarzy. Sprawę zmartwychwstających zwłok prowadzi Scotland Yard, a rzecz dzieje się na początku lat 50.
„Zaproszenie mnie tutaj traktuję, jako novum. Rozumiem, że klasyczne metody śledztwa, czyli kolekcjonowanie śladów, wyszukiwanie motywów – zawiodły zupełnie […]” – słowa te wypowiada matematyk, doktor Sciss. Figura naukowca – nieostatni raz! – odgrywać będzie w Lemowskiej powieści istotną rolę. Lem, niczym kuglarz, proponuje w Śledztwie inny niż w klasycznych kryminałach punkt widzenia i inne rozłożenie akcentów.
Zaproszony przez komendanta Sheparda doktor Sciss twierdzi, że serią czynów przestępczych kieruje… geometria. Naukowiec uchyla się od odpowiedzi na pytanie o realia lub metafizykę. Przyznaje, że zagadka jest trudna do wyjaśnienia, ale odpowiedź mogą dać liczby.
– Nic tu nie pozostawiono przypadkowi. Za dużo skrupulatności, żadnych potknięć… – mówi inny naukowiec, doktor Soerensen.
– Sprawcą mógłby być psychopata-matermatyk – proponuje Sciss. – Który obliczył sobie, że byłoby zabawne, że iloczyn z odległości czasu pomiędzy kolejnymi wypadkami pomnożony przez różnicę temperatur będzie pewną wartością stałą.
– Można mnożyć i dzielić przez siebie różne rzeczy – ironizuje Soerensen. – Długość lasek przez szerokość kapeluszy.
Lem odpowiedzi nie daje, co nie przeszkadza mu w umiejscowieniu w centrum śledztwa dwójki naukowców. Śledztwo to więc w istocie kryminał matematyczny.
Wynik równania jest jednak niejasny, a możliwość prowadzenia śledztwa ostatecznie otrzymuje skryty porucznik Gregory. Choć zdaniem Shepparda ani nie jest zdolny, ani pracowity. Istotne jest jednak to, co o sprawie Gregory myśli:
– Myślę, że to paskudna sprawa – wypalił naraz, jakby mówił do kolegi. – Jest w niej coś… coś przewrotnego. Nie chodzio to, że jest taka trudna. Tam są szczegóły, które nie dają się połączyć nie dlatego, że to jest fizycznie niemożliwe, ale dlatego, że wtedy wynika nonsens psychologiczny, i to tak piramidalny, że dalej nie sposób myśleć.
Chwilę później dodaje:
– Seria działań bez jednego potknięcia. Mnie to przeraża, bo to nie jest ludzkie!
– W tej serii – odpowiada Shepard – jest matematyczna doskonałość. Doskonałość, która być może podpowiada, że sprawca… nie istnieje. Przestraszyłem pana? A kto robi dzień i noc, i znów dzień? Prawidłowość, która wyłania sięz naszej serii jest bezosobowa. Jak prawo natury.
– Bezosobowy, niewidzialny sprawca. To naprawdę świetne! Po cmentarzach grasuje imitacja natury!
– Imitacja? Oczywiście. Ale tak idealna, że wróci pan do mnie z pustymi rękami.
Lem prowadzi nas przez śledztwo najpierw oczami nauki – matematyki, a potem biologii. Ze statystyk doktora Scissa wynika, że zachodzi związek między obszarem, gdzie jest niski odsetek zachorowań na raka, a wysoki odsetek znikania zwłok.
„– Sprawcy zachorowań na raka jednak nie szukacie? – ironizuje Sciss”.
Gdy Gregory mówi, że przy ruszanych zwłokach znaleziono martwe koty, Sciss sugeruje, że mogą odgrywać taką rolę jak szczury przy dżumie: przenośnika, czynnika uruchamiającego zwłoki. Po czym dodaje, że badanie tego zająć może 50 lat. Tak, jak i badania nad rakiem.
Koncepcja, którą ustala Sciss, przypomina pomysły proponowane sześćdziesiąt lat później w dobrze znanym czytelnikom (i widzom telewizji HBO) utworze Stephana Kinga Outsider. Przyczyna zbrodni, która tkwi poza światem widzialnym,a jednak – zachowująca sprawnie działający mechanizm spoza świata logiki. Mechanizm próbuje racjonalizować policjant, dla którego świat jest kwestią faktów, a nie przeczuć. U Lema – Gregory, u Kinga – Ralph Anderson.
Kryminał staje się punktem wyjścia do rozważań na temat ludzkiej egzystencji, uporczywie nie dającej się w pełni pojąć. Przewodnikami po świecie tych rozważań są policjant i ludzie nauki, pojawia się również pisarz. Fabułę wypełnia dedukcja, omówienie śladów, zeznań i chronologia zdarzeń. Jak jednak przyznaje Gregory, nigdzie nie prowadzą. Lem w Śledztwie sprawnie lawiruje między kolejnymi poszlakami, by zostawić czytelnika z argumentem za tezą, że jedyną stałą w kryminale jest… niewiedza.
Nieprzypadkowo osią tytułowego Śledztwa są zmartwychwstające zwłoki: u Lema zagadka nie jest kwestią dowodów, ale wiary. To ona ćmi w głowie Gregory’ego na końcu śledztwa, które pozostaje nierozstrzygnięte. Jego zdaniem, to człowiek wymyślił, że rzeczy muszą mieć początek i koniec.
– Być może – mówi – nawet Bóg bywa tylko czasami?
– Naszym patronem powinien być Poncjusz Piłat – odpowiada Shepard. – Ale nie ma dobrej prasy!
Śledztwo nie jest kryminałem klasycznym. Z fabularnego punktu widzenia bliżej mu do antypowieści w rodzaju Dżin. Czerwona wyrwa w bruku ulicznym. O ile jednak u Robbe-Grilleta logikę zdarzeń celowo zmienia dekonstrukcyjny narrator w myśl pewnej propozycji formalnej, tak u Lema fabuła obudowana jest traktatem filozoficznym, w którym kryminał jest po prostu punktem wyjścia do rozważań o człowieku i jego percepcji. A z tej perspektywy książka od razu staje się lekturą pasjonującą.
Kryminał typu sknocony
Tym razem autor Głosu Pana zabiera nas w podróż do Nowego Jorku. Tam, podobnie jak w Śledztwie, historia zaczyna się na cmentarzu. Wzięty detektyw, Pat Cavish, ma rozwiązać sprawę zleconą przez niejakiego Milforda Chrisa Washera. Chodzi o śmierć jego przyjaciela, Cyryla Maystersa. Gdy Cavish przybywa na umówione spotkanie na cmentarzu, znajduje Washera martwego w wozie. Tu Lem rozpoczyna swoją rzemieślniczą marszrutę, kreśląc całkiem sprawne rozdziały kryminału, w których kolejne zwroty akcji i kolejne trupy pchają fabułę do przodu. Tropy prowadzą tu do tajemniczej kliniki doktora Johnsona, ten trop podsuwa szemrana kelnerka. Lem zdaje się czerpać z klasyki gatunku pełnymi garściami, nie brakuje tu atmosfery rodem z książeczkowych wydań Chandlera, tak jak nie brakuje pięknej kobiety – córki martwego Washera.
Sknocony kryminał tytuł ma jednak nadany nieprzypadkowo. Otóż książka nieoczekiwanie się po prostu… urywa.
Sknocony kryminał pisał w pośpiechu ktoś, kto sam od siebie poznawał dalszy ciąg tego, co wystukiwał na maszynie – opowiadał w 2009 roku biograf, Wojciech Orliński:
Żeby nie tracić czasu na zastanawianie się nad nieistotnymi detalami, Lem wymyślił wiele nazw tymczasowych, które zapewne poprawiłby na koniec, przepisując utwór na czysto. Nigdy tego nie zrobił, stąd mamy w tej powieści adresy takie, jak „Mirdyfirdy Avenue”, „Mumber Drumber”, „Amber Pamber 19” czy miasto „Pimparduła”.
Historia będzie mieć swój finał, ale o tym później.
Katar, czyli kryminał biochemiczny
Napisany w 1974 roku Katar, to snuta w pierwszej osobie historia emerytowanego astronauty, który ma za zadanie odegrać rolę w eksperymencie detektywistycznym. W związku z serią tajemniczych samobójstw, do jakich doszłow wyniku pobytu kilku mężczyzn we włoskim kurorcie, pada pomysł zdania się na niejako ślepy traf i przypadek. Ponieważ jedną z ofiar jest niejaki Adams, były astronauta, rolę jego sobowtóra ma odegrać człowiek tej samej profesji.
W ten sposób nasz bohater odtwarza krok po kroku „ostatnią drogę” Adamsa. Opasany diodami i sprzętem elektronicznym, jest stale monitorowany przez podążających za nim badaczy. Nie unika jednak komplikacji, kiedy podczas pobytu na lotnisku jest świadkiem zamachu terrorystycznego. Na lotnisku zwanym Labiryntem udaje mu się rozpoznać zamachowca i ocalić przed śmiercią małą dziewczynkę. Eksperyment kryminalistyczny prowadzi tymczasemw ślepy zaułek. Nic w historii zdaje się nie zgadzać, a serią samobójstw zdaje się nie rządzić żadna reguła.
Propozycja kryminalna Lema to jednak nie zawiłe policyjne śledztwo ani policyjny pościg, ale samotna podróż bohatera, zagubionego w dwóch labiryntach jednocześnie – tym zewnętrznym i tym skrytym pod obrazem anatomicznym człowieka. Nieprzypadkowo bohaterem jest były astronauta, a jego sprawa nieprzypadkowo ma charakter podróży naukowej. Świat bohatera jest bowiem światem nowoczesnym, czuć, że Lem trzyma na wodzy swoje futurystyczne wizjei jedynie zaznacza pewne zwiastuny nadchodzących przemian. Skonstruowane jak labirynt lotnisko jest tego świata symbolem – portalem pełnym ludzi i króliczych nor, do których w każdej chwili możemy wpaść.
Osią śledztwa jest z kolei zagadka biochemiczna. Wszelkie ślady wskazują, że seria samobójstw ma mglisty związekz wiekiem ofiar, siarkowymi kąpielami, a nawet łysieniem. W Katarze Lem idzie więc krok dalej niż w Śledztwie, i poza atmosferą absurdu i grozy, serwuje czytelnikom konkretne pytania i konkretne tropy.
A jednak – mówi nam Lem – o losie bohatera od początku decyduje przypadek. Najpierw przez tytułowy katar – toz powodu alergii astronauta jest bezrobotny i dlatego staje się idealnym kandydatem do roli Adamsa. Przypadek również sprawia, że bohater jest o włos od popełnienia samobójstwa, jak prawdziwy Adams. Kluczem okazuje się kombinacja chemiczna leków, kosmetyków oraz prażonych migdałów.
Gdy nasz bohater dochodzi do siebie, szybko zostaje sprowadzony na ziemię: w rozwiązaniu zagadki nie było nic niezwykłego. Jego rozmówca, Barth, porównuje to do próby ustrzelenia znaczka pocztowego z odległości kilometra:
– Niechaj jednak strzelaniem zajmie się stu strzelców miernych, ale niech prażą całymi tygodniami. Jest zupełnie pewne, że kula jednego z nich w końcu trafi tę kropkę. Trafi ją nie dlatego, że był to strzelec fenomenalny, ale dlatego, że tak gęsto się strzelało. […] Jest lato i w strzelnicy nie brak much. Prawdopodobieństwo trafienia kropki było bardzo małe. Prawdopodobieństwo równoczesnego trafienia kropki oraz muchy, co się nawinęła pod lufę, jest jeszcze mniejsze. Prawdopodobieństwo trafienia kropki i trzech much tą samą kulą będzie już astronomicznie znikome, jak się pan wyraził,a jednak zapewniam pana, że i taka koincydencja się ziści, jeśli tylko strzelanina będzie dostatecznie długo trwała!
– Przepraszam, ale pan mówi o całym potopie strzałów, a ja byłem jeden…
– To się tak panu tylko wydaje. W danym przedziale czasu kula trafiająca kropkę przez trzy muchy też będzie tylko jedna. Strzelec, któremu to się przydarzy, będzie się obnosił ze swoim zdumieniem tak samo jak pan. To, że on właśnie trafił, nie jest ani cudowne, ani dziwne, dlatego że ktoś musiał trafić. Pojmuje pan? Zdrowy rozsądek jest tu na nic. […] Za rok, za trzy lata, za pięć lat. Doszłoby do tego, bo żyjemy już w takim właśnie losowo zgęszczonym świecie. W molekularnym gazie ludzkim, chaotycznym i zdumiewającym „niewiarygodnościami” poszczególne atomy – jednostki. To jest świat,w którym wczorajsza niezwykłość staje się dzisiejszym banałem, a dzisiejsza skrajność – jutrzejszą normą.
Zdaniem badacza, Jerzego Jarzębskiego, Lem w Katarze zanotował pierwsze symptomy zjawiska znanego dziś jako globalizacja. Realia siódmej dekady XX wieku to świat po śmierci starych mediów i starej powieści, to czas sieci telewizyjnych oraz galopującej przez zachodni świat ekspansji zjawisk masowych. Komplikacje zaczynają się w latach siedemdziesiątych – tak, jak w każdej epoce technologicznych przełomów – nie tylko w skali masowej, lecz także w skali mikro, na poziomie atomów i molekuł.
Tylko biochemik wie – pisał Jarzębski – jak niezmiernie skomplikowane są zasady oddziaływania związków chemicznych na żywe organizmy i jak decydująco wpływać mogą śladowe ilości pewnych substancji na właściwe ludziom odczucia, zachowania czy fizjologiczne procesy. Z tego właśnie powodu twórcy nowych leków nie idą do celu prostą drogą komponowania ich „logicznie” – z cegiełek pierwiastków o znanym uprzednio działaniu, ale dokonują setek i tysięcy doświadczeń z rozmaitymi związkami, zanim natrafią na ten jeden, który ujawni pożądane efekty.
Sam Lem przyznawał po latach, że Katar jest po prostu wiarygodniejszą wersją Śledztwa.
„Nawet w kategoriach naturalizmu i wiarygodności naiwnej jest to lepiej zrobione – pisał w liście do Michaela Kandla. –A moje przywiązanie do tego pomysłu bierze się po prostu stąd, że zawsze miałem maniakalny stosunek do tego, co potrafi zdziałać przypadek, koincydencja, ślepy traf czy Los”.
Katar to interesująca propozycja, która w odróżnieniu od Śledztwa nie zostawia czytelnika bez odpowiedzi ani też z niego nie żartuje. Tak, jakby autor pod płaszczem kryminału postanowił zadać pytania równie poważne, jak w swoich największych dziełach science-fiction. To, co charakterystyczne dla Lema, to żelazna logika, skrupulatność i upórw dążeniu do ułożenia pytań i odpowiedzi w odpowiednie sekwencje. Nawet w labiryncie nic nie jest pozostawione przypadkowi.
– Więc gdyby nie ja, to kto? Jakiś detektyw? – pyta astronom.
– Nie wiem kto i wcale mnie to nie interesuje. Ktoś – odpowiada Barth.
W pierwszej połowie 2020 roku labirynt wykreowany przez Lema i diagnoza autorstwa Jarzębskiego brzmią jeszcze bardziej przekonująco. Uparte trwanie przy linearnej logice przegrywa pod naporem nadciągających falami zjawisk. Łańcuch dostaw w Azji znajduje odbicie w osiedlowym sklepie, zaś wyekstrahowane z łańcucha pewnego wirusa białko jest przyczyną zasobności naszej domowej apteczki.
Brzmi to zabawnie – pisze badacz Jerzy Jarzębski – ale świat Lema tak jest w tej powieści skonstruowany, że sam musiw końcu rozwiązać swoje zagadki. Służy temu ta sama złożoność i nadmiarowość, która uprzednio przekreśliła szanse logicznych dedukcji. A zatem sukcesy, jakie odnoszą dziś uczeni, wynikają nie stąd, że genialnie przenikają wzrokiem chaos tłoczących się przed nimi faktów, ale stąd, że do pracy przystępują stutysięczną armią i, statystycznie rzecz biorąc, któremuś z nich musi w końcu przytrafić się właściwa odpowiedź na zadawane wciąż te same pytania.
Przypadki kryminalne
Autor Solaris opowiadał za życia o stosunku do swoich tekstów niepełnych lub słabych. Te zwykł puszczać z dymem, jako niewarte uwagi wprawki. Pisany pod koniec lat 50., drugi już kryminał, był jego zdaniem sknocony, jak wiele innych próbek, ale… kartek nie wyrzucił. Był wtedy w posiadaniu tekstu o Stalinie swojego autorstwa. Będąc przezornym, kartkio radzieckim wodzu postanowił zamaskować jakimś innym tekstem. Padło na sknocony kryminał. Potem Lem nie byłw stanie odnaleźć brulionów.
Badana przez Lema koincydencja nie opuściła go nawet po śmierci w 2006 roku. Na papiery natrafił syn pisarza. Pełne były notatek i adiustacji.
Gdy Lem był niezadowolony z jakiegoś zdania, pisał je jeszcze raz w zmienionym szyku, nie troszcząc się naweto wykreślenie poprzedniego. Syn pisarza, Tomasz Lem, wykonał więc tytaniczną pracę „oczyszczenia” tego maszynopisuz całych zdań czy akapitów, które Lem wystukiwał jakby „na próbę”, szukając właściwej formuły.
„Sknocony” maszynopis stał się więc Lemowską meta-zagadką godną rasowego kryminału. Śmierć autora dała książce suspens. Rozwiązanie napisało życie. Przypadek?
Lem – w poszukiwaniu cudu
„Zawsze miałem maniakalny stosunek do tego, co potrafi zdziałać przypadek, koincydencja, ślepy traf czy Los” – mówił Lem.
Pytanie to autor Cyberiady zawiesza nad każdym z omawianych tu utworów. Ale razem z rozwojem twórczości autora, rozwija się także jego koncepcja kryminalnych przypadków. Śledztwo to ukłon w stronę wyspiarskiej klasyki. Nisko ciągnące nad grzęzawiskami mgły nie pozwalają Gregory'emu rozwikłać zagadki zmartwychwstających zwłok. Lemowska kreacja to staroświecki, znany z klasycznych (wszak głównie takie w latach 50. dominowały gatunek) kryminałów, wypełnionych artefaktami retro, atmosferą opowiadań Edgara Allana Poe i dedukcją rodem z Baker Street. Autor puszcza oko do miłośników powieści detektywistycznych, a potem gra im na nosie, by przez formalną żonglerkę pokazać, jak wiele pytań kryje się za skonwencjonalizowanym i pozornie logicznym światem w detective stories.
Sknocony kryminał to wciąż stary świat o zapachu skóry i forniru, choć przeniesiony za Atlantyk, do ojczyzny Philipa Marlowe. Tu autor Dzienników gwiazdowych jakby płynął już pewniejszym crawlem, omijając rafy, zdaje się pewnie zmierzać do wyjścia z labiryntu śledztwa. I wtedy śledztwo się urywa, a maszynopis opatrzony zostaje notatką „sknocony kryminał”.
Dwie i pół dekady później doskonale zaprawiony w powieściowych szaradach Lem pisze Katar, który jest powieścią nie tylko sprawniej poprowadzoną, ale przede wszystkim lepszą, pełniejszą i nader aktualną. Lem z 1974 roku to człowieko rozwiniętym światopoglądzie i olbrzymim doświadczeniu pisarskim. Opisany w Katarze świat nie zapuszcza kotwicw przeszłości, przeciwnie, Lem śmiało galopuje przez epokę rozwoju satelitów i podboju kosmosu, i daje nam powieść świeżą, zręcznie napisaną, a przede wszystkim – oryginalną w podejściu do gatunku. Lema nie opuszcza poczucie przypadkowości w świecie, dalej podpiera się statystyką i ślepym trafem, ale świat w Katarze, to dobrze nam dziś znany, globalny labirynt, w którym trzepot skrzydeł motyla może wywołać sztorm na drugim końcu świata (może to być nawet trzepot skrzydeł nietoperza).
Omawiane propozycje Lema rozpatrywać można w kategorii próby materiału. Do tego kryminalnego Lem zdaje się podchodzić na przestrzeni lat, jak materiałoznawca. Niczym chemik Dunant z Kataru to opukuje, to podgrzewa, to tnie na mniejsze części, to składa je na nowo. Jego substancją X jest w tym wypadku ludzkie poznanie i literacka konwencja.
Fakt zatrzymania się jedynie na trzech, a właściwie dwóch utworach kryminalnych, z których dopiero ten ostatni był dla autora zadowalający, świadczy, że Lem poszukiwania uznał za satysfakcjonujące. Z dwóch najbardziej skonwencjonalizowanych gatunków literackich – science fiction i kryminału – jeden znalazł się poza nawiasem. I choć to dobrze, bo dzięki temu mamy pokaźną kolekcję dzieł wybitnych, po kryminały i tak warto chwycić. Lem zawsze miał bowiem oryginalne spojrzenie na człowieka. Zagadkę sensu naszego istnienia rozwiązywał jako detektyw przez całe życie.
– Dlaczego nie dopuszcza pan innego rozwiązania, niż kryminalne? – pyta Shepard.
– Ponieważ alternatywą jest cud – odpowiada Gregory.
Bibliografia:
- S. Lem, Śledztwo, Kraków 2016.
- S. Lem, Sknocony kryminał, Warszawa 2009.
- J. Jarzębski, Posłowie [do:] Stanisław Lem, Katar, Kraków 2018.
- W. Orliński, Lem kryminalny i Lem kabaretowy, dostęp online 30.04.2020:
- https://wyborcza.pl/1,75410,6204711,Lem_kryminalny_i_Lem_kabaretowy.html
- W. Orliński, Życie nie z tej ziemi, Warszawa 2017.