20.05.2021

Nowy Napis Co Tydzień #101 / Przemówić własnym głosem

Lekturę Pogłosów Marii Buko zacząłem pięć lat wcześniej, nim książka powstała. To właśnie wtedy, w zupełnie innej książce trafiłem na zdanie, które zapadło we mnie, pracowało, aż teraz znalazło swoje dopowiedzenie. „Zazdroszczę Żydom Holokaustu”, mówi Stefan Lipniak, działacz krakowskiego Klubu Auschwitz w książce Agnieszki Daukszy Klub Auschwitz i inne kluby. Rwane opowieści przeżywców. „Słucham?”, dopytuje autorka. „Zazdroszczę im tego terminu Holokaust. Mocny jest. […] Od razu wiadomo, o co chodzi. A my nie potrafiliśmy nazwać tego, co nas spotkało. «Wojna», «obozy», «niewola»? Tyle lat minęło, a my nie mamy nazwy”. Dauksza: „Ma pan jakiś pomysł?”. Lipniak: „Kiedy właśnie nie mam”[1] A. Dauksza, Klub Auschwitz i inne kluby. Rwane opowieści przeżywców, Gdańsk 2016, s. 17.[1]. Wtedy, gdy przeczytałem tę rozmowę pięć lat temu, siedziałem przez dłuższą chwilę i nie byłem w stanie ani się ruszyć, ani zebrać myśli. Trafił. Mocno. W punkt. Ta wypowiedź powracała do mnie często nieoczekiwanie, w trakcie innych lektur, lub nagle wyłaniała się z odmętów (nie)pamięci. Przez pięć lat nie przyszło do mnie żadne rozwiązanie, które mogłoby stanowić jakąś odpowiedź na słowa Stefana Lipniaka. Poza jednym, które umacniało się we mnie coraz bardziej: miał rację. W Pogłosach Marii Buko odnajduję dalsze rozwinięcie słów „przeżywców”, jak nazwała swoich rozmówców, więźniów obozów koncentracyjnych, Agnieszka Dauksza. Termin użyty przez Daukszę zgrzyta mi nieco w uszach, ale nie sposób odmówić mu nośnej siły znaczeniowej. Autorka nie mówi „ocalały”, mówi za to dobitnie „przeżywca”. Przeżył i musi przeżywać to dalej, ale musi też z tym doświadczeniem żyć. Maria Buko idzie niejako krok dalej i pyta tym razem dzieci „przeżywców”, drugie pokolenie, jak żyło się z rodzicami, którzy wciąż szukali nie tylko nazwy na to, co ich spotkało.

 

Ten mój dom rodzinny był jakiś inny

 

Dzieci patrzą na swoich rodziców i starają się zrozumieć: dlaczego oni są inni, dlaczego ja różnię się od rówieśników? Podejmują próbę racjonalizacji:

Gdyby mama nie była w obozie, pewnie byłaby bardziej radosna, pewnie dostrzegałaby więcej uciechy w byciu matką. Pewnie my byśmy miały spokojniejsze, bardziej ustabilizowane i w sensie psychicznym zdrowsze życie.

Najbardziej bolesnym jest jednak to, że nie ma tu pewnych odpowiedzi.

Maria Buko zebrała wywiady z przedstawicielami drugiego pokolenia ocalonych. Szesnaście rozmów przeprowadzonych bez pośpiechu ani nadmiernej ingerencji (natarczywego dopytywania) Buko układa się w jedną bolesną opowieść. Historycy zajmujący się dziećmi przeżywców oraz ich relacjami z rodzicami będą w tych szesnastu wypowiedziach widzieli specyficzne strategie przetrwania w świecie rówieśników, a także mechanizmy życia rodzinnego. Zwróci na to uwagę zarówno Maria Buko w doprawdy świetnym, wielowymiarowym wprowadzeniu do książki, usystematyzuje to także psycholożka Katarzyna Schier w posłowiu. Czytelnik zainteresowany tematem może zatem wejść głębiej w zebrane wywiady i odnajdywać poszczególne elementy traumy złożonej.

W wywiadach zawartych w „Pogłosach” konsekwencje te [traumatyczne przeżycia rodzica – M.C.] obserwujemy w obrębie kilku kategorii: wycofanie z życia i zamrożenie, walka oraz przymilanie się do rodzica (w tym spełnianie jego oczekiwań). W literaturze opisującej możliwą reakcję na zdarzenie traumatyczne, szczególnie traumę złożoną […] mówi się o czterech formach reakcji (4Fs): fight (walka), flight (ucieczka), freeze (zamrożenie) oraz fawn (przymilanie się) – wyjaśnia Katarzyna Schier.

Czytelnicy preferujący bardziej naukowe podejście mogą wracać do wywiadów i wskazywać elementy reakcji 4Fs. Co jednak z czytelnikami, a tych pewnie będzie więcej, którzy nie czytają książek w tak analityczny sposób? Pogłosy zdecydowanie bronią się jako literatura sama w sobie. To głosy odziedziczonego cierpienia, z którym coś trzeba zrobić, tylko nikt nie wie co. Nie ma ani psychologów, ani książek-poradników, nawet nauczyciele nie potrafią służyć pomocą. Pozostaje ból, który trzeba przyjąć jak swój. Lub przeciwnie: odrzucić, bowiem czyjś ból nie może mnie definiować. Pogłosy pokazują, że to wszystko nie jest jednak takie proste.

Ten mój dom rodzinny był jakiś dziwny.

Czułam się jak piąte koło u wozu. Zawsze. Nie wiem, po co ja im byłam… do dziś tego nie rozumiem.

Każde z nich żyło swoim życiem.

 

Ona i on

Maria Buko pozwala wybrzmieć bólowi, niezrozumieniu, czasem pogodzeniu się po latach i akceptacji – słowem: mówią lata, doświadczenie życiowe, rany zabliźnione i te nie. I chociaż rozmówcy będą opowiadać o swoich rodzinach, a czytelnik poprzez wstęp Buko i posłowie Schier będzie ukierunkowany na wczytanie się w relacje rodzic-dziecko, to powstaje jeszcze jeden arcyciekawy temat: osobnych dróg radzenia sobie z przeszłością obozów podejmowanych przez ojca i matkę. Mężczyzna jest przede wszystkim nieobecny. Rzadko bywa w domu. Rzuca się w wir pracy, aż do przekroczenia granic pracoholizmu. To praca, długie godziny spędzane nad biurkiem za ladą, na budowie są próbą odzyskania utraconej na pewien czas męskości i jej atrybutów. To sprawczość, siła, poczucie bycia w grupie, branie życia za rogi, rozwiązywanie problemów. Dominacja, akcja, przygoda. Taki był też w latach okołowojennych model mężczyzny. Ojcowie nieobecni to przecież… normalni ojcowie. Niewiele w tym modelu bliskości, przytulania, wspólnie spędzanego czasu w codzienności. Raczej – ojciec odległy, na froncie wiecznej walki o byt, ojciec, którego nie można dotknąć, bo właśnie drzemie powróciwszy z kolejnych zmagań o lepsze jutro. Jeśli ojciec, to raczej ten: od wakacyjnych wyjazdów raz w roku. Nie dziwi zatem, że mężczyźni próbują odzyskać stracony czas. W większości to przecież byli ludzie młodzi, którym obóz zabrał ileś lat życia. Życie ojców po wyjściu z obozu koncentracyjnego i szybkim wpisaniu się w rolę dorosłego (założenie rodziny, spłodzenie potomstwa) to odzyskanie straconego czasu i udowodnienie sobie, że męskość nie przepadła. Ojcowie, zwłaszcza na tle matek, to królowie życia: nie stronią od mocnych trunków (aż do uzależnienia), nie stronią od życia towarzyskiego aż do zdrady i porzucenia żony i dzieci.

Kobiece strategie „życia po obozie” są zgoła odmienne. Tu nie ma ani miejsca, ani przyzwolenia na nadmierne życie towarzyskie, wesołość, chwytanie życia. Nawet jeśli w pracy kobiety trzymają narzucony model pracownicy, to w domu następuje opuszczenie maski. Matki w opisach dzieci to znerwicowane kobiety, które lawirują od życia w zamkniętym pokoju po szantaże emocjonalne i przemoc wobec synów i córek (zwłaszcza córki stają się upatrzonym celem). Bardzo często następuje rozwód, co potęguje tylko zastygnięcie kobiety w posągu cierpiętnicy i niezrównoważonej psychicznie. Samotnej i uczepionej tej niezrozumiałej, bo zarówno zaczepnej (agresywnej), jaki i wiążącej ze sobą (szantaże) dzieci. W tej podwójnie, skrajnie różnej strategii, przebija historia społeczna PRL. Tego, co można było mężczyźnie i tego, co wolno było kobiecie. Przypisanych rolach społecznych. Aprobacie dla męskich ucieczek przed odpowiedzialnością i dezaprobacie wobec kobiecych niepowodzeń w dźwiganiu zbyt wielkich ciężarów. W tych osobnych strategiach jest jeszcze jedna przeraźliwa historia: braku pomocy ze strony państwa, wybiórczej polityce historycznej.

Słowa, których się unika

Często to dzieci przejmowały rolę „opiekunów” wobec własnych rodziców.

Oni przy mnie mało rozmawiali na ten temat, prawie nigdy. A jak mówili, to dokładnie to, co można wyczytać w książkach […].

Dla nich to było bolesne, to była trauma. Każdorazowo, taka rozmowa – trauma. Żyłam w cieniu tych obozowych historii całe dzieciństwo. To ponuractwo, które było w domu, ta niemożność dogadania się…

I to jest bzdura, że byli więźniowie próbowali robić z siebie bohaterów… Oni nie chcieli do tego wracać.

Niedomówienia, ponuractwo w domu. Tematy, których się nie porusza. Słowa, których się unika. Sytuacje, które zaskakują. Trudne relacje rodziców ze szkołą, bo samo słowo „apel” kojarzy się jednoznacznie, do tego mundurki. Język niemiecki jest pulsująca pamięcią. Widok owczarka niemieckiego potrafi sparaliżować. W nocy męczą koszmary i krzyczy się przez sen. Do tego dochodzą te wszystkie sytuacje związane z jedzeniem: dokończ obiad, nie wyrzuca się jedzenia, musisz zjeść wszystko, weź kanapkę na drogę, zawsze miej przy sobie coś do zjedzenia… W podeszłym wieku temat pożywienia odzywa się ze zdwojoną siłą – ukrywanie jedzenia, aby zawsze coś było na „czarną godzinę”, choć lodówka pełna, kromki chleba upchane w kieszeniach, pod poduszką. Pogłosy to w sumie niewielka książka, same wywiady też są krótkie, jednak jedno zdanie lub obraz potrafią otworzyć przed czytelnikiem przepaście rozważań snutych na marginesie lektury. Zastanawiam się nad pytaniami, które musiały stawiać sobie dzieci więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych. Czy matka jest bohaterką, skoro przeżyła? Jak zatem zwracać się, patrzeć, bawić z kimś, kto jest heroiczny, a więc jakoś nieziemski? I być może najbardziej palące pytanie: jak się bawić w wojnę, ulubioną grę na podwórku, na którym nic nie ma, gdy rodzice przeszli przez obóz? Przy tym ostatnim dziecko było zmuszone do dokonania wyboru ponad swoje możliwości: grupa rówieśnicza czy rodzic? Każdy z tych wyborów w konsekwencji oznaczał przyjęcie stygmatu „inności”.

Nadając swojej książce tytuł Pogłosy, Maria Buko wskazuje na możliwość wielorakiego odczytania złożonych świadectw. Dzieci więźniów dodają coś od siebie, co jest właśnie pogłosem: próba racjonalizacji doświadczenia, które staje się nierozpoznaną ziemią niczyją, poszukiwanie w języku polskim (języku ludzkim?) odpowiednich słów… To również nazywanie tego wszystkiego, co było przemilczane, urwane, wyśnione. No właśnie – sny. W Pogłosach odgrywają one olbrzymią rolę. To nie tylko sny rodziców, którzy krzyczą w nocy lub mówią po niemiecku. To również sny dzieci, które śnią cudze życie. Nawet w domach, gdzie temat obozu był okryty milczeniem, dzieci mają sny o bombardowaniach, zniszczonych miastach, płonących domach, ścigających żołnierzach niemieckich, sceny z łapanki, bicie, strach… To też jeszcze jeden wymiar „po-głosów”: to, co niewyrażone jest wyśnione.

Pogłosy Marii Buko są lekturą niesamowicie wciągającą. Każdy z tych wywiadów zawiera w sobie olbrzymi ładunek emocjonalny. Czytelnik wyczulony na „czytanie z człowieka” – urwane zdania, przemilczanie pewnych tematów, uporczywe powracanie do pewnych słów – znajdzie tu pełną gamę zachowań. Pogłosy czyta się również pomiędzy wierszami, a znaki przestankowe nagle stają się komentarzem samym w sobie. Jakby język chciał sięgnąć po słowo, którego jeszcze nie ma.

 

M. Buko, Pogłosy. Dzieci więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych, Dom Spotkań z Historią, Warszawa 2020.

 

okładka książki

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Cielecki, Przemówić własnym głosem, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 101

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...