29.07.2021

Nowy Napis Co Tydzień #111 / Lekcje sumiennie odrobione

„Tych miasteczek nie ma już / Ale niepamięci kurz / Warto, żeby jakiś wiatr nareszcie zwiał” W. Młynarski, „Tak jak malował pan Chagall”

Materiały do – mającej już dziś status bestsellerowej – książki o nowojorskich chasydach Nina Solomin zbierała pod koniec lat 90. Z uwagi na żydowskie korzenie autorki jej motywacja była jednocześnie zawodowa i osobista. Rodzice Solomin pochodzili z Europy Wschodniej: matka była urodzoną w Polsce Żydówką, ojciec urodził się w Rosji. W roku 1997 świeżo upieczona, dwudziestoczteroletnia absolwentka literaturoznawstwa na Uniwersytecie Sztokholmskim dzięki stypendium Judiska Kulturkomittén przyleciała do Nowego Jorku, w którym spędziła rok, do jesieni 1998 roku, mieszkając na Brooklynie, w dzielnicy Williamsburg – centrum amerykańskiego chasydyzmu.

Do pierwszego polskiego wydania OK, amen przyczyniła się bez wątpienia popularność dwóch seriali telewizyjnych – izraelskiego Shtisela (2013–2016) oraz niemieckiego Unorthodox (2020) o młodej kobiecie, która ucieka z Nowego Jorku do Berlina przed zaaranżowanym małżeństwem, w którym czuje się uwięziona. Oba filmy łączy postać filigranowej Shiry Haas – odtwórczyni roli Ruchamy Weiss w Shtiselu i Esther Shapiro w Unorthodox. Po ich emisji zainteresowanie życiem żydowskich ortodoksów znacznie wzrosło, a w niektórych krajach zapanowała wręcz „chasydzka gorączka” – jak wyjaśnia Solomin we wstępie do polskiego wydania.

Szwedzka dziennikarka, usiłując zbliżyć się do hermetycznego środowiska ortodoksów, wynajęła mieszkanie w malowniczo położonym przy East River Williamsburgu, jednym z czterech – obok dzielnic Crown Heights i Borough Park oraz podmiejskiej osady Kiryas Joel – skupisk nowojorskich chasydów. Pięciopiętrowa kamienica z czerwonej cegły, w której wynajmowała loftową kwaterę od artysty ze Szwecji, położona była przy Broadway Avenue, nieopodal Williamsburg Bridge, prowadzącego wprost na Manhattan i stanowiącego granicę między zamkniętym, bezpiecznym światem religii oraz pełnym pułapek chaosem nowoczesnej, bezbożnej metropolii. Już sama ta lokalizacja czyniła z dziewczyny intruza, w najlepszym razie outsidera. Zbliżenia nie ułatwiało również jej dwuznaczne pochodzenie (tylko matka była Żydówką, w dodatku rodzina nie była szczególnie religijna) oraz płeć (kontakty z obcymi kobietami są w tej społeczności na cenzurowanym).

Mimo to w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy udało się jej przełamać niektóre bariery i zajrzeć za kulisy tego fascynującego i tajemniczego świata. Pomógł w tym szczęśliwy splot okoliczności, grono życzliwych ludzi, ale przede wszystkim chyba pokora i determinacja – nauka jidysz, uporczywe poszukiwanie pracy w sklepikach Williamsburga, respektowanie zasad religijnego dress code’u, a nawet przyjęcie statusu potencjalnej neofitki. W rezultacie Nina – niereligijna Żydówka ze Szwecji, zbierająca materiały do reportażu na temat chasydów, zaglądająca z zaciekawieniem do koszernych sklepików i restauracji przy Lee Avenue oraz na pływalnię podczas „women only”, uczestnicząca w ślubach i pogrzebach, spędzająca szabat w domach swoich żydowskich znajomych i smakująca specjałów ich kuchni – zyskała po kilku miesiącach perspektywę insidera, nieodzowną, by móc wniknąć głębiej, pod podszewkę zrytualizowanego świata; by poznać nie tylko kostium, ale i duszę chasyda.

Pierwotny zamiar był dużo skromniejszy – kilka eskapad do Williamsburga miało zaowocować obszernym reportażem prasowym. W miarę jak obserwacji i znajomości przybywało, zmieniać się zaczął również zakres przedsięwzięcia. Aby dopełnić formatu książkowego, Solomin dwa rozdziały poświęca historii ruchu chasydzkiego, swymi korzeniami sięgającego połowy XVIII wieku. W Dawno temu poznajemy zatem postać pierwszego „pobożnego”Chasyd w języku hebrajskim oznacza pobożnego.[1] Baal Szem Towa – charyzmatycznego nauczyciela, kabalistę i cudotwórcę; założenia teorii średniowiecznego mistyka z Safedy Izaaka Lurii; sensacyjną historię fałszywego mesjasza Sabataja Cwiego i jego sekty czy stosunek do chasydów innych odłamów judaizmu, na przykład rozwijającego się w Wilnie misnagdyzmu oraz haskali – żydowskiego oświecenia.

W rozdziale Odtwarzanie świata autorka wywodzi z kolei dzisiejsze, surowe i dla wielu niezrozumiałe, obyczaje chasydów z traumatycznego doświadczenia drugiej wojny światowej. Tezą wielokrotnie powtarzaną w tej książce jest to, że bezwzględna wierność tradycji – zarówno religijnej, jak i kulturowej – jest próbą zrekonstruowania świata sprzed Zagłady. Z blisko stu wielkich przedwojennych dynastii chasydzkich liczących łącznie około miliona wyznawców wojnę przetrwało zaledwie około czterdziestu, w dodatku poważnie zdziesiątkowanych. Jednak dzięki silnemu przywództwu, dobrej organizacji, płodności – i oczywiście dzięki Bogu – w ciągu zaledwie trzech pokoleń chasydyzm z garstki niedobitków rozrósł się do ogromnej i bardzo wpływowej społeczności, liczącej w latach 90. w Ameryce już około dwustu tysięcy wyznawców (dziewięćdziesiąt procent w stanie Nowy Jork). Wśród dzisiejszych chasydów prym wiedzie dynastia satmarska wywodząca się od Joela Teitelbauma, a swą nazwę zawdzięczająca miejscowości Szatmárnémeti na Węgrzech, gdzie Teitelbaum był przed wojną rabinem. To właśnie skrajnie ortodoksyjni i antysyjonistyczni satmarczycy zdominowali Williamsburg. Z kolei w Crown Heights rządzi rosyjska dynastia Lubawicz – bardziej otwarta i liberalna, dlatego spotkać tu można nieco krótsze brody i spódnice.

W pracy reportera najważniejszy jest bezpośredni kontakt z opisywaną rzeczywistością, a ten Nina Solomin zapewnia sobie, zanurzając się coraz głębiej w świat zamieszkujących Williamsburg chasydów i dokonując kolejnych kulturowych eksploracji. Młoda dziennikarka penetruje z zapałem sklepiki, restauracje i bary szybkiej obsługi przy Lee Avenue – głównej ulicy handlowej żydowskiej dzielnicy, odkrywając w nich imaginowaną na podstawie rodzinnych opowieści atmosferę przedwojennego wschodnioeuropejskiego sztetla: szyldy w języku jidysz oferujące usługi koszernego rzeźnika, piekarza, kapelusznika; brodaci mężczyźni z długimi pejsami przystający na rogach ulic w strojach noszących wyraźny osiemnastowieczny sznyt – na głowie sztrajmł lub czarny kapelusz, biała obszerna koszula, długi chałat, nogawki spodni związane na wysokości kolan, białe podkolanówki; kobiety z przepisowo zasłoniętymi włosami i wszystkimi nieprzyzwoitymi częściami ciała, otoczone gromadką starszych dzieci, pchające wózki z największym skarbem i radością żydowskich rodzin. Chociaż znajdujemy się w samym sercu światowej metropolii, zaledwie kilka przecznic od tętniącego życiem Manhattanu, pod koniec XX wieku, można odnieść wrażenie, że czas się tu zatrzymał – podkreśla wielokrotnie autorka.

Nina smakuje specjałów żydowskiej kuchni: kugla, czulentu (gęstego gulaszu z mięsa i fasoli z dodatkiem ziemniaków i jajek), przepysznych wypieków – rumianej chałki, placka z jabłkami. Uczestniczy w żydowskich świętach i uroczystościach rodzinnych. Obchodzi szabat, którego rozpoczęcie oznajmia w Williamsburgu odgłos syreny alarmowej, kaparot, taszlich, Jom KipurSukot. Dwa dni świętuje Rosz ha-Szana, żydowski Nowy Rok. Bierze udział w żydowskich weselach (jedno w osadzie satmarskich chasydów pod Nowym Jorkiem) i w loterii charytatywnej. Pływa z tutejszymi kobietami na basenie. Przebiera się w ich stroje, których nigdy by sobie sama nie kupiła, a prawdopodobnie nawet by na nie nie spojrzała – długie plisowane spódnice, grube rajstopy, bluzki ze stójką, dwurzędowy żakiet z poduszkami, swetry z angory ozdobione plastikowymi perełkami. Niewiele brakowało, a dałaby się nawet wyswatać.

Najważniejszym sposobem przeniknięcia do żydowskiego świata są jednak osobiste kontakty międzyludzkie. Chasydzi z jednej strony są nieufni i zamknięci, traktują obcych z ostentacyjną rezerwą i podejrzliwością, z drugiej zaś potrafią okazać im mnóstwo życzliwości – gościnność to wszak jedna z podstawowych micwot, przykazań religijnych wywiedzionych z Talmudu.

Osoby, z którymi dziennikarka nawiązuje bliższe relacje reprezentują szerokie spektrum chasydzkich osobowości i casusów. Jest wśród nich dwudziestoośmioletni Isaac – właściciel Katz Investment, który byłby skłonny potraktować Ninę nawet jako kandydatkę na żonę, gdyby ta powróciła do religii. Jest ponad pięćdziesięcioletnia psychoterapeutka Necha, która dwadzieścia lat wcześniej porzuciła religię, ale wciąż ma rodzinę i przyjaciół w Williamsburgu. Jest Judith – szkolna koleżanka Nechy, której mąż wywodzi się z łódzkiej dynastii Ger. Judith, mimo że jest bardzo religijna, pozwala sobie na jazdę na rowerze, co w przypadku kobiety uważane jest za pewną ekstrawagancję. Są Chava i Pinchas Silberstein należący do kategorii baalej tszuwa, czyli żydów nowo nawróconych. Nina jest dla nich początkowo wyzwaniem religijnym, obiektem do nawrócenia. Co ciekawe, Pinchas jeszcze cztery lata wcześniej miał na imię Peter i był awangardowym performerem, tworzył eksperymentalne przedstawienia z muzyką na żywo, występował w klubach na Manhattanie. Swoją żydowskością paradoksalnie zainteresował się podczas studiów w Japonii. Jest wśród znajomych rodzina Cohenów – jedna z najpobożniejszych w całym Williamsburgu. Pan Cohen jest soferem, kaligrafem, a Pani Cohen, której twarz przypomina kształtem serce, to wzór gospodyni, matki i babci. Dla odmiany jest wreszcie Sam – zaliczany do the bums i wytykany palcami w synagodze. Tym mianem pobożni chasydzi określają lumpa, łachudrę, odwiedzającego bary po północnej stronie mostu, zaczepiającego sziksy, czyli dziewczyny-gojki. Sam uważa się za rebelianta, nie odpowiada mu fanatyzm i ciasne horyzonty myślowe współbraci. Prowadzi podwójne życie: w domu stara się być religijny, żeby nie urazić żony, poza nim robi sobie przerwę od religii – wychodzi do klubów na imprezy rave, zdarza mu się zażywać ecstasy. Przede wszystkim bardzo dużo czyta i to bynajmniej nie literatury religijnej. Nic dziwnego, skoro już jako piętnastolatek był w kinie na RoboCopie – co więcej, wcale tego nie żałował. Ten film naprawdę potrafi zmienić życie.

Dziesiątki godzin spędzonych na rozmowach z żydowskimi przyjaciółmi i znajomymi, towarzyszenie im na co dzień oraz w rodzinnych uroczystościach i żydowskich świętach pozwalają Ninie Solomin zajrzeć za kulisy hermetycznego świata chasydów, poznać jego obyczaje, osobliwości i paradoksy, lepiej zrozumieć duszę chasyda – jej dumę i radości, jej troski i niepokoje. „Imiona i nazwiska osób opisanych w tekście są fikcyjne. Zmienione zostały również dotyczące ich szczegóły, które mogłyby zdradzić ich prawdziwą tożsamość. Poza tym książka ta – na ile to możliwe – opisuje prawdziwą historię” – przyznaje uczciwie autorka.

Gdyby reportaż Niny Solomin potraktować jako zadanie domowe: Spróbuj, sięgając do własnych korzeni rodzinnych, lepiej zrozumieć siebie, jego autorka zasłużyłaby chyba na piątkę z plusem. Przeprowadziła stosowną kwerendę (licząca dwadzieścia trzy pozycje bibliografia) i wizję lokalną, sumiennie odpytała świadków, nie szczędząc czasu i energii. Naprawdę dobra robota.

Nina Solomin, OK, amen. Miłość i nienawiść w świecie nowojorskich chasydów, tłum. E. Wojciechowska, Kraków: Wydawnictwo Otwarte, 2020.

okładka książki

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Tomasz Chlewiński, Lekcje sumiennie odrobione, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 111

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...