Nowy Napis Co Tydzień #111 / Ujawnianie podziemia
Literatura jest lustrem, w którym możemy zobaczyć siebie i świat przegapiony. Dlatego nie ma końca pisania nowej prozy, kolejnych wierszy i tak dalej. W tekście literackim trwale zaznaczają się nasze głębinowe dramaty, które umykają w nurcie drobiazgów codzienności, decydujących o naszej egzystencji biologicznej, rodzinnej, uczuciowej czy zawodowej. Ileż to razy przychodzi do głowy proste olśnienie, że to, o czym czytamy, jest o nas, o przypadkach znanych nam skądinąd. Toteż kiedy oddawałem się lekturze powieści Romana Cieplińskiego (rocznik 1965) Ukryte myśli, zaczęły wychodzić na jaw emocje, fakty, oceny, refleksje, wywołane przez późną wiedzę, że nie wiemy, skąd przybyliśmy, co nas kształtuje – i że wśród znajomych byli współpracownicy Służby Bezpieczeństwa.
Wiedza po czasie wydaje się zbędna. A jednak nie do końca. Gdyby treść donosów zachowała się w komplecie, przyszli historycy mieliby przepastną szczegółową i alternatywną dokumentację życia indywidualnego i zbiorowego w Polsce Ludowej. Mnie osobiście nigdy nie ogarnęło nieodparte pragnienie, aby poszukiwać w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej donosicielskich informacji na swój temat. A może zabrakło mi odwagi, by zapoznać się z judaszowymi tekstami. Prysłby czar miłych wyobrażeń o ludziach.
Bohater-narrator Ukrytych myśli Cieplińskiego opowiada o swoim prywatnym dochodzeniu w sprawie kolegi („Alberta Cymerka”), zwerbowanego przez Służbę Bezpieczeństwa. Okazuje się, że geneza donoszenia tajniakom sięgała nierzadko biografii rodziców i założycielskich kłamstw Polski Ludowej; wynikała z charakteru „kapusia”, oczywistych i nieoczywistych okoliczności życiowych. Ciepliński pokazuje jednak raczej bezradność wobec prób wymierzenia sprawiedliwości osobom, które przekazywały „ukryte myśli” pracownikom esbecji, a po 1989 roku zrobiły niekiedy spektakularną karierę. Co prawda pisarz jakby mimochodem podpowiada, że w dalszej konsekwencji sami siebie ukarali, karzą lub ukarzą. Sceptyk powie: to koncert życzeń.
Nie po raz pierwszy literatura polska stawia na wokandzie sprawę zdrady. Każdy czas i obszar ma swoich zdrajców. Widmo Konrada Wallenroda wciąż jest wśród nas. Ciepliński jednak wychodzi poza wątek donosicielstwa. Przedstawia, z perspektywy chłopaka wychowanego w PRL, panoramę przemian polskiej rzeczywistości, zachłystywanie się Zachodem („Z kraju amorficznego jechałem do kraju wyraźnych form” – stwierdza w opisie swoich wrażeń z podróży do Francji). Powraca do rozważań o anarchii. Dalej czytamy:
Wbrew pozorom źródłem anarchizmu jest głęboka, lecz naiwna wiara w dobroć człowieka. Anarchiści wierzą, że ludzie na dole są na tyle dobrzy, rozsądni, szlachetni i tak bardzo pragną miłości, że w imię tych wszystkich wartości gotowi są wyrzec się swoich złych instynktów: pazerności, żądzy władzy, bezwzględności i przemocy, pokusy wywyższenia się nad innych, czyli tego wszystkiego, co stanowi istotę władzy.
Rozmyślania o anarchii wynikają z potrzeby określenia granic pomiędzy wolnością a niewolą, dobrem i złem, a wreszcie z natury ludzkiej. Jednakże prowadzą do spostrzeżenia, że w pewnych sytuacjach społeczno-politycznych anarchistyczne myślenie i anarchistyczny sposób bycia mają pozytywne strony.
Eseistyczna narracja akompaniuje biegowi wątłej i rwącej się akcji. Fabuła rozgrywa się w pewnym sensie jak w kalejdoskopie: te same elementy układają się w coraz to nowe kompozycje nie do powtórzenia. Porównanie to jest o tyle niedoskonałe, że zestaw elementów ze strony na stronę powiększa się.
Ciepliński uniwersalizuje kwestie zdrady i transformacji poprzez umieszczanie ich w wymiarze symbolicznym, religijnym, filozoficznym, wyznaczonym przez dzieła malarskie Hieronima Boscha, Caravaggia, Francisco Goi, Salvadora Dalego i innych. Autor widzi człowieka jako istotę poddaną pokusom i tajemniczym siłom. Pyta o źródło zła, o realność występowania diabła, o powody braku poczucia winy u krzywdzicieli, o Polskę i polskość. Te i pozostałe pytania stawiane są w realistycznej, skrupulatnie odnotowywanej przestrzeni Szczecina i Paryża, ale też Częstochowy z Jasną Górą, Stargardu, Pragi i tak dalej. Ciepliński to urodzony topograf.
Narrator rekonstruuje udział studentów w historii lat 80. naszego kraju; bohater Ukrytych myśli wyznaje:
Komuna upadała. Na wydziale humanistycznym pojawiła się grupa inicjatywna, która chciała stworzyć Niezależny Związek Studentów
Jeśli idzie o historyczną zgodność, powinno być: Niezależne Zrzeszenie Studentów. [1]. Idea jak najbardziej słuszna, pomyślałem. Ale czy nie jest to początek kolejnego uwikłania i kolejnej próby przykrycia czegoś, czego nie ma i nie będzie? Z taką wewnętrzną sprzecznością przystąpiłem do działania. Organizowałem wiece poparcia, demonstracje protestacyjne, zbierałem na różnych wydziałach uniwersytetu podpisy pod petycjami, a nawet organizowałem strajk na własnym wydziale. Mogłoby się wydawać, że zaangażowałem się bez reszty w działalność opozycyjną i w walkę o prawdziwą demokrację. Gdyby nie jeden drobiazg – nie wstąpiłem do komitetu założycielskiego. Kiedy mnie pytano dlaczego, odpowiadałem, że „nie chcę nigdy uprawiać polityki, nie chcę angażować się w sprawy publiczne tak bardzo aktywnie z uwagi na moje przekonania”. Ale tak naprawdę nie miałem przekonań, nie licząc mojego organicznego wręcz wstrętu do komuny.
Ciepliński wypowiada bezkompromisowe poglądy na to, co faktycznie, zwłaszcza w ostatniej dekadzie XX wieku, uczyniono z prawdą o obalaniu PRL:
Rzekoma wolność, którą w 1989 roku otrzymaliśmy w prezencie, obnażyła całą ohydę biedy. Wiarę, że to najwyższe społeczne dobro wywalczyli głodni wolności szlachetni robotnicy z Wybrzeża pod przywództwem Lecha Wałęsy, straciłem zresztą stosunkowo niedawno, co zgodne jest z teorią spóźnionej świadomości wydarzeń historycznych, które swego czasu wymyśliłem pod wpływem zdziwienia, że ludzie mają problem z właściwym rozpoznaniem sytuacji. Wolność ta okazała się zresztą później wielką iluzją. Dopiero w kontekście żądzy pieniądza bieda jawi się jako stan poniżenia. Wcześniej, kiedy wszyscy mieli mniej więcej tyle samo, czyli prawie nic, była po prostu stanem rzeczy, którego zmienić nikt nie mógł. Biedacy, którzy akceptują swój status, mają swoją godność, jednak z chwilą, kiedy ruszą swoje cztery litery, by wykazać się przedsiębiorczością i poczują smak pieniędzy, stają się często prostakami. Niejeden dorobkiewicz, zwany wówczas człowiekiem sukcesu, miał pokusę, by w trakcie przyjęcia zaimponować gościom, wrzucając do pieca swój pierwszy świeżo zarobiony milion. Kiczowatych scen było wówczas zresztą bardzo wiele. Sam pamiętam, jak pewien kupiec z przygranicznego bazaru wynajął mały statek wycieczkowy i organizował na nim imprezy okolicznościowe. Raz byłem gościem na przyjęciu. Statek pływał po Odrze przez cały dzień i noc. W górę i w dół.
Nie tylko zdarzenia, także niektóre postacie są z życia wzięte, niekiedy wprost, jak katastroficzny poeta i librecista Henryk Banasiewicz (1957–2003); ma on w powieści wyeksponowane miejsce; jest kreowany na „obywatela świata idealnego, członka bractwa spraw niezauważalnych, mieszkańca Niempolski”, czyli Polski nieopowiedzianej, niemej, spychanej do niepamięci. Wiele świadczy o tym, że Ukryte myśli są powieścią z kluczem o aspiracjach moralistycznych, historiozoficznych, po trosze politycznych i patriotycznych, a przede wszystkim pisaną z zamiarem krytycznego ujawnienia zakrytej polskiej rzeczywistości.
Niektóre partie tej prozy to „dziennik dziejowego insekta”. Zmienia się gatunek wypowiedzi, aby uwiarygodnić bieg wypadków czy też tego, który pisze. Dalej książka ta staje się opowieścią o pierwszych latach polskiego Szczecina, kiedy to obserwowano cud płaczącej figury Madonny – i powraca do wyjściowego tematu donosicielstwa, wzbogaconego o namysł nad działalnością dziwnej, antykomunistycznej i anarchistycznej, organizacji podziemnej Ruch Ukrytych Myśli. Opierała się ona na paradoksalnym przekonaniu, że „trzeba zaryzykować błędne zdania, by dotrzeć do prawdy ukrytej”. Program brzmi jak manifest jakiejś spóźnionej awangardy artystycznej z pierwszych dekad XX wieku. Metoda walki z systemem zła polegająca na upowszechnianiu jawnych kłamstw ma wielką siłę destrukcyjną. Po lekturze książki nasuwa się straszne pytanie: Czy współczesne kłopoty Polski i Polaków wynikają z uruchomionych niegdyś w naszym kraju, a dotychczas nie zatrzymanych mechanizmów samozniszczenia? Żyjemy według przyjętych kiedyś błędnych założeń?
Narracja Ukrytych myśli jest wielowątkowa i dygresyjna, dotyka spraw niedokończonych. Migawkowe reminiscencje historyczne i literackie zagęszczają jej tok. Powstaje wrażenie niezborności powieściowego przekazu, jakby pisarz chciał wypowiedzieć wszystko, co ma do powiedzenia, jak najszybciej. Dopomaga mu w tym zwięzłość i aforystyczność stylu.
Być może to zasygnalizowane rozwarstwienie powieści wyjaśni się, gdy ukaże się druga jej część. Ukryte myśli bowiem należą do dyptyku Maszyna do pisania. Ciekawe, czy tytuł sygnalizuje związek z głośną książką poetycką Zdzisława Jaskuły z 1984 roku – identycznie zatytułowaną.
Roman Ciepliński, Ukryte myśli, Wydawnictwo FORMA, Dom Kultury 13 Muz, Szczecin, Bezrzecze 2020, seria „KWADRAT”.