Nowy Napis Co Tydzień #113 / Kenny wraca
1.
Oh my God, they killed Kenny. You bastards! – maszynka unicestwiająca kolejnych Kennych nie może się zatrzymać. Dzień ma tutaj dwadzieścia cztery godziny, podczas których słońce łazi sobie po horyzoncie i zawsze ktoś lub coś musi zabić chłopca z głową owiniętą kapturem jak bandażem.
Kenny się budzi, pije szklankę zimnego mleka, je trashową fasolkę w sosie pomidorowym (wystarczy mu na cały dzień, tj. wystarczy mu do momentu śmierci, bo pod wieczór, czyli po śmierci, zwykle nie ma apetytu). Potem bada powłokę swojej czaszki. Owija ją ciasno kapturem i kaptur staje się bandażem. W ten sposób głowa nie eksploduje, a automatyczna eksplozja nie uprzedzi śmierci z zewnątrz. Nie może się przez ten bandaż komunikować ze światem, ale to nieistotne. Trzeba się trzymać reguł gry i zaraz wyjść. Może spędzi trochę czasu z kolegami, ale potem koniecznie musi dać się unicestwić.
Co robi Kenny, kiedy tym draniom znowu udało się go zabić? Wraca do siebie, za każdym razem. Wraca do domu przygnębiony i siedzi w kuchni. Lodówka nie działa od dawna, stół jest pusty. Milczy, czeka na pozostałych. Tacy chłopcy spędzają w niedogrzanych mieszkaniach całe wieki. Tłoczą się w nich, żeby, jeden przy drugim, zapadać się w siebie i nie móc z tym niczego zrobić.
Widzimy, jak pierwszy zabity dzisiejszego dnia Kenny wspina się sennie po schodach. Jak otwiera drzwi i zostawia je otwarte, bo zaraz nadciągną następni i usiądą obok niego. Milczący, pogodzeni z rytmem multiplikacji i tym dziwnym światłem, które robi dzisiaj słońce.
Teraz Kenny zdejmuje bandaż. Widzimy jego pooraną bliznami czaszkę. Co więcej, ten koleś ma chyba wodogłowie. Czuje, jak skóra jego głowy oddycha. Wreszcie w domu. Teraz nie boi się eksplozji, niech przyjdzie i niech upapra ściany na kolorowo, niech wygląda, jakby ktoś się zrzygał. To wszystko bez znaczenia. Może już mówić, ale jakoś mu się nie chce. O, przyszedł Kenny, słychać go w korytarzu. Zaraz wymienią wymowne spojrzenia i tyle, po prostu znowu nic się nie wydarzy.
2.
Wstawaj, Kenny!, tu twoje słońce, mówi lampa w kostnicy, czyli coś jak uderzenie led-śmierci.
Pobudka w kostnicy ma to do siebie, że budzisz się dokładnie umyty, ale przemarznięty do szpiku kości. Do tego Kenny to postać trapiona przewlekłymi bólami pleców i nagłymi uderzeniami paraliżu ciała, co wiąże się, przy jednoczesnym utrzymaniu funkcji myślowych, z niezłą galopadą neuroz. I on teraz leży sparaliżowany, przerażony wspomnieniem niedawnej śmierci, z pustym żołądkiem. Leży na obolałych plecach, twarzą do wstrętnego słońca, a w głowie chciałby znaleźć jakieś bum, które dałoby mu ciepło.
Chciałby wsadzić brudny kciuk w usta dziewczyny, kiedy ta czule wymawia jego imię i gdzieś pomiędzy N a N jego kciuk zaczyna czuć ciepło jej śliny, a ona kończy N i Y mamrotaniem podobnym do jego mamrotania i z ręką na jego pośladku.
Chciałby wybrać się z nią na długi spacer po metrze. Wsiadać do losowych wagonów, pędzić pustymi torami z przystanku na przystanek i igrać ze śmiercią, z którą i tak się igra, ale chciałoby się igrać inaczej: wobec czyjejś temperatury ciała, z odsłoniętą głową, z zapałem zapadania się we wspólny los.
A rozmawia tylko z tym wstrętnym, jednorodnym blaskiem słońca i kiedy paraliż ustępuje, on wstaje z grymasem i będzie niósł grymas tak długo, aż nie straci go z ust w którymś z kątów mieszkania, w czymś, co nazwałbyś nagłym atakiem wirusowym, a Kenny mówi na to sen.
3.
Wisi głową w dół, wylew krwi do mózgu, a teraz Kenny znów musi otworzyć oczy. Otwiera, patrzy; przekrwione gałki oczne jak kamery. Wisielec w drugą stronę, wpierdolony przez kogoś jak kołek w sam środek miasta i co on teraz zrobi.
Zostanie i popatrzy chwilkę, uspokoi się.
Niebo nad South Parkiem jest dzisiaj pomarańczowe, widzi je do góry nogami, wylew kolorów, bo oto nadchodzi jeszcze rząd smutnych zielonych czapeczek. Idą zgnębieni harcerze, a on chce widzieć wszystko i wije się ten kołek, bo chce kolorów. Ale jaki właściwie kolor odbija od pomarańczowego słońca żółty lakier na samochodzie? A teraz ten niebieski neon, a Kenny to przecież wizualny ćpun i patrzcie, co dzieje się nagle z jego gałkami ocznymi. Pamiętacie fidget spinnery? To one, schowane za kapturem, a on leci w niebieski i to w pięciu kierunkach jednocześnie: trzaski, falbanki, morze, blacha, usta i robi się tego coraz więcej, i nagle wszystko zbyt przypomina plamę, kiedy krew pompuje się do mózgu. No i on po prostu musi natychmiast zeskoczyć, a fajnie było, nie zawsze budzisz się głową w dół, w atrakcyjnej perspektywie do popatrzenia sobie chwilkę na różne rzeczy.
Boże, ten Kenny wraca do mieszkania jak pijany.
4.
Kenny zostawił obrzydliwą plamę krwi na ulicy i leżał w spokoju przez kilka godzin, a kiedy się wyleżał, to wstał i sobie poszedł.
Zbity psiak wraca do mieszkania, gdzie na pewno jest już jakiś inny zbity psiak i siedzi na krześle, jakby przeżywał właśnie paraliż senny.
Słońce praży nieznośnie, na mieście dzisiaj więcej proroków niż terrorystów i każdy opowiada o ewakuacji.
Podobno zwierzęta wreszcie powstały przeciwko ludziom, mówi mu jeden z najsympatyczniejszych tutejszych proroków. Postanawia odprowadzić Kenny’ego do mieszkania i sprzedać mu po drodze kilka proroctw z puli breaking. Za każde zwykle bierze jedną Mordoklejkę albo pół Szczura, ale z Kennym idzie dla towarzystwa i opowiada mu historie, mimo że ten nie ma grosza przy dupie. Po prostu czasem trzeba się z kimś bezinteresownie podzielić opowieścią, a takim chłopcom jak oni nie pozostało wiele więcej do roboty. Jeśli zwierzęta powstały przeciwko ludziom w Australii, u nas będą zamieszki za kilka dni, mówi, kiedy mijają budynek starej przychodni zdrowia. Kenny przyszedł na świat podczas zamieszek i wie, o co chodzi, ale szybko traci koncentrację i dysocjuje wokół opuszczonego budynku. Ona ma sztuczne futro i różowe najki. Biegają po pustych korytarzach. Kradną tablice informacyjne. Trzymają się za ręce, a starszy mężczyzna intonuje jakąś miłą piosenkę, do której dołączają się ci, którzy wysiedli z tramwaju dokładnie wtedy, kiedy mężczyzna zaczął piosenkę, a Kenny i dziewczyna w różowych najkach wybiegali z tego budynku, trzymając się blisko siebie i ciesząc jak wariaci. Jeśli zwierzęta powstały przeciwko ludziom w Australii, u nas będą zamieszki za kilka dni, przypomina mu, kiedy dochodzą pod adres Kenny’ego, a przychodnia i piosenka już dawno wygasły.
Chce już odwinąć bandaż i chce już zastygnąć w bezruchu. Chce zapomnieć o światłowstręcie. O, jest Kenny, Kenny i Kenny, więc Kenny Kenny Kenny i Kenny wymieniają właśnie wymowne spojrzenie.
5.
Moment, kiedy zmartwychwstajesz i chce ci się sikać tak bardzo, że przypomina ci to od razu, w ułamku sekundy, całe paskudztwo bycia człowiekiem. W takim właśnie momencie Kenny gmera przy rozporku, a wokół niego rozpościera się szarość dworca kolejowego. Nawet teraz jest to miejsce przeludnione i dziwnie duszne, no i pod kiblem kolejka, i wejście kosztuje, a on nie ma ani grosza. Prosić kogoś w kolejce o drobne znaczyłoby czuć ich oddechy i potem zsikać się przy nich w gacie, no bo przecież żaden niczego nikomu nie da. Patrzy na nich i chce mu się jeszcze bardziej sikać, a szarość dworca i fioletowość ich twarzy zostają przejęte przez żółte projekcje moczu przed jego oczami. Boli od tego brzuch, słabną nogi: aż tak bardzo chce mu się sikać. Pod dworcem chmara niebezpiecznych ludzi i gdzie tu się, kurwa, odlać, w drodze od dworca do siusiania masa przygód: standardowy obrazek z wpadaniem na wściekłą staruszkę, paranoja przy próbie z sikaniem i losowo otwartą klatką schodową, dziwnie zachowujące się psy w dziwnych zaułkach, szum aut przypomina szum, a szum to sikanie, każda kobieta ma żółtą twarz o boże czy to hpv, no i Kenny potyka się o ludzi, błądzi, chce mu się płakusiać pod kapturem. O, już wie i zdobywa się na resztki sił, żeby dojść tam, gdzie szum przypomni mu o tej przyjemniejszej stronie ludzkiego pęcherza.
Siusianiem jest ciepły supermarket. Kilka kibli na każdym piętrze. W kiblach po kilkanaście kabin. Przedziera się przez ludzi, blady odczekuje pół minuty, naprawdę długie pół minuty, w kolejce, a potem, popatrzcie: przez całe dwie minuty, czyli sto dwadzieścia sekund, za kapturem Kenny’ego promienieje błogi wyraz twarzy. Ile razy widzieliście go w takim stanie?
Naprawdę wyluzowany Kenny chodzi po supermarkecie i myśli o złotym prawie jumki. Spotyka Szczury w supermarkecie, ale to banda luzaków. Kenny jest postacią typu trash i oto przechodzi obok strażnika, uśmiecha się do chuja i kieruje na dział spożywczy. Świetliste rzędy żarcia, a w jego kangurce mieści się naprawdę dużo pysznych płatków śniadaniowych. Wraca z nimi do mieszkania, dziwnie spokojny i pewny swego jakby jadł trzy posiłki dziennie.
6.
Kenny wyszedł z kosza na śmieci i śmierdzi w ten wyjątkowo cierpki sposób, a jej to po prostu nie przeszkadza. Siedzi obok niego, niczego nie musi mówić. Przed chwilą biegła trzydzieści kilometrów. Przed kim uciekała? Nie mówi, opiera tylko głowę o jego ramię i uczy go dyszeć w swoim rytmie. To rodzaj dziewczyny lubiącej trash, niech nazywa się Magda i niech jej tiki nerwowe będą seksi. Może uciekała przed ojcem, a jej ojciec był standardowym obrazkiem pęczniejącej czerwonej mordy, białego podkoszulka i niezdrowego podniecenia? Jest ich tak dużo, że jeden przypada na co czwarty dom. Wyobraźcie sobie, jak musiała uciekać: najpierw nie spotkać sąsiadów, potem dalszych sąsiadów, a potem biegnie przez nieznane sobie ulice i nie wie, gdzie pójść dalej, i już chce po prostu się położyć w tym śmierdzącym zaułku, i słuchać muzyki do wyładowania telefonu, i oprzeć głowę o te żółte śmietniki. I nagle z jednego z nich wyskakuje urodziwy pomarańczowy kapturek. Śmierdzi szczyną, ale mamrocze czule i ona wie, że kolejnych trzydzieści kilometrów chciałaby przebiec właśnie z nim; że chciałaby uciekać z kimś takim jak Kenny przed wszystkimi strasznymi i standardowymi obrazkami świata.
Ten Kenny nie wróci dzisiaj do mieszkania. Rozluźniła mu kaptur, stoją teraz razem na rogu ulicy. Dziewczyna śpiewa, a Kenny, ach, widać jego twarz, słychać jego słodki skowyt. Dzisiaj coś się stanie i puszczają to w obieg dwiema strużkami dźwięku.
7.
Kenny’ego nieźle popierdoliło: założył biały podkoszulek na kangurkę i jeszcze ciemne okulary do tego. Gdzie on był, skąd on to ma i czemu nie wraca smutny do domu tylko rebloguje fantazje czteroletniego przestępcy, widzianego ostatnio w wieczorny serwis informacyjny 24.03.20?
Prawo tripa: jeśli jeden Kenny stoi, tak jak ten tutaj, na uboczu przy drodze szybkiego ruchu, to zaraz musi zjawić się drugi i wziąć go ze sobą w rytm najcudowniejszego dialogu z Maczety:
– Maczeta, where are we going now?
– Everywhere.
Prawo tripa w praktyce: dwóch schizofreników połączonych motocyklem na dwóch kołach i tym motocyklem robią spacer dwóch Kennych, czyli coś jak obłęd, który się uruchamia, a potem rusza z miejsca. I oni chcą, żeby było szybciej. Lubią, jak boli, więc ave satan do gawrona na kablach wysokiego napięcia plus standardowy obrazek tylnego koła, które rozpędza się w miejscu i nieźle trze asfalt. A teraz wiatr zdziera kaptury z głów i oto wąskie szpary oczu, które pytają: jak długo dasz radę patrzeć w podwójną ciągłą, skurwysynku? I ten drugi, też w kasku z przeoranej głowy, po prostu się uśmiecha, bo oto Kenny i Kenny są on the road, tylko że na prawdziwej piździe. Rozpędzają się i ciekawe, co będzie dalej, Oh my God, they killed Kenny. You bastards!, i skąd wrócą żywi, złaknieni czegoś, co pozwoli im nie wracać do mieszkania przez kolejne cykle.
8.
Kenny, zbyt smutny żeby ruszyć od razu do mieszkania, siedzi na parapecie w pustostanie i jedyną przyjemność zsyła na niego nóżka, którą, założoną na drugą nóżkę, telepie w rytm czegoś dziwnego i pięknego, czegoś z powietrza i czegoś dochodzącego przez oddalone o kilka pomieszczeń okno. Dopóki telepie w rytm tego czegoś zza okna, będzie trzymał falę smutku na dystans i wie to na pewno.
Kenny, jeszcze zbyt smutny żeby ruszyć od razu do mieszkania, zeskakuje z parapetu, ląduje na jednej nodze, a drugą trzyma roztelepaną w powietrzu: jak złapać ten rytm do odpędzania smutku inaczej niż nogą? I oto łapie go dwoma kamieniami, które leżały sobie na dwóch końcach parapetu. Wprawia je w falowanie, są statkami na morzu i rozwibrowane zbliżają się do siebie, żeby spotkać nagle w akrobatycznym muśnięciu, które Kenny programuje już w głowie z wysuniętym jęzorem. Można też złapać rytm w obie nogi i maniacko chodzić w kółko, Kenny długo chodzi po kole, aż czuje, że rytmu wystarczy na zwiedzanie pustostanu i bezwiednie idzie w stronę tamtego okna, i kiedy jest już w pomieszczeniu z tamtym oknem, zauważa na samym środku fioletowy namiot, więc: oh my god!, Kenny do niego wchodzi, a jego oczy to teraz oczy kreta i strasznie się świecą.
9.
W tym momencie przy stole jest ich zaledwie kilku. Wszyscy z odsłoniętymi głowami. Ich blizny, kiedy tak łakną powietrza, wyglądają jak posypane solą dżdżownice, ale co innego wprowadza tutaj ferment. Oczy zwrócone mają w stronę okna, przez które przedziera się dźwięk i oni synchronizują z nim swoje oddechy.
Wchodzi następny Kenny, on też to słyszy i on także synchronizuje z tym oddech. Jest ich dziewięciu i następny odsłania głowę, żeby szybko zająć miejsce przy stole i pokazać reszcie, że udało mu się zgarnąć mnóstwo płatków śniadaniowych. Jeden Kenny podgrzewa mleko, drugi szoruje wspólną miskę do jedzenia płatków. Będzie dla wszystkich płatków z ciepłym mlekiem, a kiedy wchodzą następni i następni, a płatki są coraz bardziej rozmoczone, wiadomo już, że dzisiaj coś się jednak wydarzy. Jedzą, na pozór, żarłocznie. Prosiątka z przeoranymi łbami, ale dziwnie patrzeć im teraz w oczy. Posmak ciepłego mleczka na języczku takiej postaci jak Kenny to może być przerażenie albo podniecenie.
Teraz jeden Kenny zaplątuje się w kable, drugi przypina sobie i trzem pozostałym głośniki, kolejni znoszą syntezatory, odbijają się od siebie, szukają się i znajdują nawzajem, strasznie podnieceni, trzymający oddechy w rytmie muzyki docierającej zza okna. Wchodzą kolejni i łapią w lot, synchronizują się, rozstawiają po mieszkaniu: dzisiaj coś się wydarzy, mówią ich spojrzenia, a potem lewa gałka oczna znów spierdala gonić tik nerwowy.
Jest ich już naprawdę wielu, a robi się coraz więcej. Syntezatory łapią najpierw ich oddechy, potem muzykę zza okna, a na końcu docierają do ośrodków bólu pod przeoranymi czaszkami i przetwarzają go na pasaż dźwięku migreny, i pasaż dźwięku migreny przechwytuje aurę milczenia, i oplata pozostałych, wchodzących właśnie do mieszkania A TERAZ WYOBRAŹ SOBIE, ŻE CO SEKUNDĘ ZOSTAJE ZAMORDOWANY JEDEN KENNY I CO SEKUNDĘ DRUGI KENNY OTWIERA DRZWI DO MIESZKANIA: ...8 9 10 I WYOBRAŹ SOBIE, JAK SZYBKO SIĘ MULTIPLIKUJĄ: 11 12 13 14 15 (popatrz jak jest ich coraz więcej) 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 (pomiędzy nimi z nich z nimi, nieustannie, ten dźwięk bólu głowy) 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 (roją się te sukinsynki) 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63, stop: WYOBRAŹ SOBIE, ŻE SĄ NAPRAWDĘ NIECIERPLIWI, tak: sfora zabijanych codziennie chłopców wibruje coraz mocniej, mieszkanie musi przestać być scenerią. Mieszkanie to odklejka, mieszkanie to milczenie. Ulica to inny rodzaj podłączenia, ulice wyglądają teraz jak roje. Skończył się czas otwierania; zatkało się, zaczyna gnić, ale to nic: NADSZEDŁ CZAS DYMIENIA i sfora Kennych wychodzi na ulicę, po prostu. Zamiast siedzieć w mieszkaniu, idą w stronę dźwięku i z dźwiękiem migreny wokół siebie. Oh my God, they killed Kenny. You bastards!, słychać gdzieś głębiej w mieście i oni łapią ten głos w pasaż migreny, i niosą ze sobą, w miasto, chyba w kierunku tamtego głosu, a idą coraz bardziej jak marynarze.