16.09.2021

Nowy Napis Co Tydzień #118 / Kula [fragment]

Drzwi mieszkania otworzyły się, kiedy Kacper schodził po schodach. W szparze ukazała się twarz starszego mężczyzny. Chłopak nigdy nie zastanawiał się, kto mieszka pod szóstką.

— Przepraszam – powiedział mężczyzna. Miał niski, przyjemny głos. – Myślałem, że to pani Bożenka spod ósemki.

Kacper wzruszył ramionami i ruszył w dół. Drzwi skrzypnęły, ale nie słyszał, żeby ktoś je zamknął. Zresztą, nie zwracał na to uwagi. Znów pokłócił się ze starymi.

Miał po beret trucia o ocenach. Teraz i tak wszystko stanęło na głowie przez tę pandemię. Od tygodnia nie było lekcji. Jak miał poprawić matmę?

— Przepraszam Kacper – usłyszał za sobą ten sam głos.

Zatrzymał się zdziwiony i spojrzał z półpiętra na uchylone drzwi.

— Tak masz na imię, prawda?

— Może, a co? – zapytał zaczepnie.

— Mieszkasz piętro wyżej. Słyszałem, jak rodzice cię wołają.

— Czego pan chce?

Drzwi otworzyły się szerzej. Ocenił, że mężczyzna miał około siedemdziesiątki. Ubrany w koszulę w kratkę i wełnianą kamizelkę. 

Siwe włosy i starannie przystrzyżona broda. Kacper zauważył, że podpiera się kulą.

— Czy mógłbym mieć do ciebie prośbę? Widzisz – wskazał na kulę – jestem uziemiony w domu. Operacja biodra.

— No i? – chłopak wtrącił niecierpliwie.

— Osoba, która do tej pory robiła mi zakupy, nie może przychodzić przez tę całą sytuację z koronawirusem. Czy mógłbyś zrobić mi drobne zakupy spożywcze w sklepiku na dole? – głos mężczyzny był grzeczny, ale brak w nim było tej subtelnej słabości właściwej starszym ludziom, kiedy są zmuszeni prosić kogoś o pomoc.

— Nie mam czasu – odparował Kacper.

— Rozumiem cię – odpowiedział spokojnie staruszek. – A czy w takim razie mógłbyś wracając zadzwonić pod ósemkę i poprosić panią Bożenkę, żeby do mnie zajrzała? Coś mi się stało z komórką. Nigdzie nie mogę się dodzwonić.

Jakiś dziwny impuls sprawił, że Kacper powiedział, zanim pomyślał:

— Mogę rzucić okiem na telefon, jeśli pan chce.

— Mógłbyś? Nie chciałbym cię zatrzymywać. Ludzie w twoim wieku mają swoje bardzo ważne sprawy.

Wyczulone ucho Kacpra nie wyłapało kpiny w słowach mężczyzny.

— Jasne. Nie śpieszę się aż tak bardzo.

— Zaraz przyniosę – powiedział mężczyzna. – Chyba, że chciałbyś wejść na chwilę.

Kacper szybko oceniał sytuację. Sąsiad nie wyglądał na pedofila. Ale jak właściwie wygląda pedofil? Kula nie wydawała się zmyłką – staruszek chyba naprawdę miał problemy z chodzeniem. Wysoki, ale szczupły, nie sprawiał wrażenia siłacza. Kacper ocenił swoje szanse przy ewentualnej przepychance. Miał prawie metr osiemdziesiąt i od roku regularnie ćwiczył na siłce. Zresztą, kiedy się ma szesnaście lat, nie ma przeciwników nie do pokonania.

— Mogę wejść – wzruszył ramionami.

Sąsiad szeroko otworzył drzwi i cofnął się w głąb przedpokoju.

— Wchodź, proszę.

Kacper przekroczył próg i rozejrzał się. Mieszkanie wydawało się większe niż ich.

— Zapraszam – usłyszał głos mężczyzny z pokoju na końcu korytarza.

Wszedł do dużego salonu. Białe ściany kontrastowały z setkami kolorowych grzbietów książek, poustawianych w regałach zajmujących prawie cały pokój. Na środku stała kanapa, wielki fotel i okrągły stolik. Umeblowanie wyglądało na stare i cenne jednocześnie.

— Usiądź proszę – mężczyzna wskazał na kanapę. – Telefon leży na stoliku. Coś się stało z wyświetlaczem. Wciąż się wyłącza.

Kacper usiadł i wziął do ręki aparat. Całkiem nowy model.

— Może to dlatego, że ostatnio wylałem na niego trochę kawy.

Chłopak włączył ekran.

— Musi pan odblokować – wyciągnął urządzenie w kierunku mężczyzny.

— Cztery jedynki – uśmiechnął się tamten. – Przepraszam, powinienem się przedstawić. Tomasz Czerski – podszedł powoli, opierając się na kuli, i wyciągnął rękę.

Kacper zauważył, że ma delikatne dłonie z wypielęgnowanymi paznokciami.

— Kacper Krajewski – odwzajemnił silny uścisk.

Skupił się na telefonie. Wyświetlacz faktycznie szwankował. Wyłączał się chwilę po uruchomieniu, po czym na ekranie pojawiały się kolorowe pasy.

— Wyświetlacz jest rąbnięty. Trzeba dać do naprawy. Nie wiem, czy teraz działają jakieś punkty. Wszystko pozamykali przez wirusa.

— Niestety. W moim wypadku telefon to jedyny kontakt ze światem. Jakoś będę musiał sobie poradzić.

— Jak pan chce, mogę poszukać w necie.

— Już sprawdzałem. Serwis przy Lipowej zdaje się działać. Ale nie mam, jak tam się dostać. Pal licho, że jestem w grupie ryzyka. W styczniu miałem wszczepiony staw biodrowy. Chodzenie po schodach jeszcze zupełnie mi nie wychodzi.

— Mogę panu zanieść, jak pan chce.

— Naprawdę? Nie chcę robić ci problemu.

— Spoko. Mam tam niedaleko kumpla. I tak planowałem wpaść do niego na chatę.

— Świetnie. Niech sprawdzą, co się stało i dadzą znać, czy i za ile da to się naprawić. Dodzwonić się do mnie nie dodzwonią, ale dam ci swój adres mejlowy. Poproś, żeby ktoś do mnie napisał w tej sprawie, ok?

— Spoko. Poproszę, żeby oblukali i wdepnę, jak będę wracał od Arka. To znaczy – zreflektował się – poproszę, żeby sprawdzili, co trzeba naprawić i wejdę tam, jak będę wracał od kumpla.

Mężczyzna uśmiechnął się.

— Zrozumiałem. Zapytaj, ile to kosztuje i czy mogą wystawić fakturę na przelew. Raz jeszcze dziękuję.

— Nie ma sprawy – Kacper podniósł się z kanapy. Ale… – przypomniał sobie – jakieś zakupy pan chciał.

— Faktycznie – roześmiał się mężczyzna. – Czy byłby to dla ciebie problem podejść do sklepu? To nie musi być teraz. Jak będziesz wracał też będzie… spoko.

— Mogę iść teraz.

— Powinienem chyba zapytać twoich rodziców, czy mogę cię o to prosić – mężczyzna zastanawiał się głośno.

— A co oni mają do tego? – zdziwił się chłopak. – Zresztą, mają gdzieś, co ja robię. Do sklepu chodzę bez pytania. To chce pan, żebym poszedł, czy nie? – Kacper zniecierpliwił się.

— Tak. Dam ci listę. Nie ma tego dużo.

Mężczyzna wyszedł do drugiego pokoju i wrócił z kartką w dłoni.

Wyrazy napisane były wyrobionym, starannym charakterem pisma.

— Chleb, mleko, masło, powidła, ser… – Kacper przebiegł kartkę wzrokiem.

— Proszę, tu masz pieniądze – mężczyzna podał mu stuzłotowy banknot. – Dziesięć złotych dla ciebie za fatygę.

— No co pan. Nie trzeba. – Chętnie kupiłby sobie napój energetyzujący, ponieważ rodzice nie pozwalali mu pić takich rzeczy w domu. Jednocześnie branie pieniędzy za zejście do sklepu pięćdziesiąt metrów dalej nie było warte aż tyle.

— Daj spokój, Kacper. Zawracam ci głowę. Marnuję twój czas. Zarobiłeś.

— Nnno dobra. Piątka wystarczy.

— Zgoda. Piątka z tego jest twoja. Inaczej na wszystkie posiłki jadłbym jajecznicę. W lodówce mam tylko jajka – mężczyzna uśmiechnął się.

— To idę.

„Nieźle się ogarnia jak na staruszka”, pomyślał Kacper, schodząc po schodach. „Babcia Basia nie potrafi włączyć komputera, a ten dziadek net, mejl, przelewy”.

Kacper stanął w kolejce. Dziwnie to wyglądało. Zwykle kolejka nie wypełniała niewielkiego osiedlowego sklepiku. Dzisiaj trzy osoby przed wejściem formowały ogonek do połowy osiedlowej alejki. Wszystko przez przepisy o utrzymywaniu dystansu społecznego.

Sprzedawczyni spojrzała na Kacpra wyraźnie zdziwiona, kiedy ten wyrecytował listę zakupów. Zwykle jego zakupy ograniczały się do coli, snickersa lub redbulla.

Teraz też chłopak do zamówienia dorzucił puszkę energetyka. Za piątkę.

Po pięciu minutach zadzwonił do drzwi pod szóstką. Chwilę trwało, zanim usłyszał dźwięk otwieranego zamka.

— Kacper, naprawdę ci dziękuję – staruszek wyraźnie się ucieszył.

— Yolo. Nie ma sprawy. Wezmę ten telefon do naprawy. Polecę do kumpla. Oddam po drodze. Teraz przynajmniej jak mnie psy… policja znaczy się złapie, będę miał wytłumaczenie, że idę załatwić coś dla starszej osoby.

— No dobrze. Ale uważaj na siebie. Jak spotkam twoich rodziców, to im podziękuję. Powiem, że mają fajnego syna.

Kacper wyłapał inną nutę w tonie głosu mężczyzny. Jakby smutek.

— I tak nie uwierzą – chłopak uśmiechnął się ironicznie. – Zresztą, permanentnie są w pracy. Nerdzą bardziej niż moi kuple.

— Nie wiem co to znaczy, ale zakładam, że nic dobrego – zainteresował się mężczyzna.

— Siedzą w necie. W pracy.

— A mogliby nie pracować?

— To znaczy?

— Czy uważasz, że stać ich na to, żeby nie musieli pracować? – zapytał poważnie mężczyzna, patrząc Kacprowi w oczy.

Ten odwrócił głowę.

— Nie wiem. Chyba nie.

Pan Tomasz uśmiechnął się do niego.

— Daj znać, jak dowiesz się czegoś o telefonie.

— Jasne – Kacper wziął komórkę. – Dzięki za redbulla. To za piątkę.

Mężczyzna uśmiechnął się.

Idąc na Lipową, chłopak zastanawiał się, co się właściwie wydarzyło. Do tej pory nie zwracał uwagi, kto mieszka dwa piętra niżej. Być może widział Tomasza Czerskiego już wcześniej, ale z reguły szesnastolatkowie nie zwracają uwagi na starych ludzi. Nie podejrzewał też siebie o taki wolontariat. Jeszcze dzisiaj rano do głowy by mu nie przyszło, że będzie pomagał jakiemuś kulawemu dziadkowi w zakupach.

Kumple mieliby z niego bekę. Sam nie rozumiał tego impulsu, który kazał mu zareagować na zaczepkę sąsiada. Jego bunt w stosunku do świata nie zakładał wyjątków.

Staruszek go zaintrygował. Było w nim coś takiego… Nie potrafił tego wyłapać i nazwać. Był trochę jak Harrison Ford z filmu Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki, gdyby go ubrać w garnitur.

Wracał popołudniu. Pomimo, że przekonywał się, że ma to gdzieś, wiedział, że matka denerwuje się, kiedy nie ma go w domu w porze obiadu. Dzieciaki miały teraz przerąbane. Komórkowa smycz sięgała zawsze i wszędzie. Nie miał ochoty na jałowe dyskusje o obowiązkach, przyjemnościach i ich proporcjach w życiu.

Zadzwonił do drzwi Czerskiego.

— O, Kacper. Wejdź proszę. Serwis był otwarty?

— Niby nie. Ale okazało się, że drzwi są otwarte. Wytłumaczyłem, że to dla pana. To znaczy, że pan jest… starszy i musi mieć telefon. Podszedłem do gościa na powrocie. Powiedział, że wyświetlacz jest walnięty i trzeba wymienić. Telefon zostawiłem, bo nie wiedziałem, co pan zdecyduje, ale wziąłem od kola numer telefonu, żeby mógł pan zadzwonić z mojego i zdecydować co dalej robić. Proszę – podał Czerskiemu swój telefon. – Numer na wyświetlaczu.

— Super. Załatwiłeś to modelowo – powiedział mężczyzna.

Zadzwonił.

— Dzień dobry. Mówi Tomasz Czerski. Mój sąsiad był dzisiaj u pana z moim telefonem. Tak, wyświetlacz. Tego się spodziewałem. Ile to będzie kosztować? Dobrze. Mogę przelewem? Rozumiem, nie może pan oficjalnie. Proszę zaczekać.

Zwrócił się do Kacpra.

— Mamy tu przykład wirusowej szarej strefy i serwisowego podziemia. Pan przyjmie tylko gotówkę i naprawi pod ladą. Czy gdybym dał ci pieniądze, odebrałbyś naprawiony telefon?

— Jasne – powiedział Kacper, wzruszając ramionami.

Mężczyzna zwrócił się do telefonu: – Dobrze, przyjdzie do pana ten sam miły, młody człowiek, który był dzisiaj. Kiedy naprawi pan wyświetlacz? Rozumiem. Chwileczkę.

Znów zwrócił się do Kacpra.

— Na przyszły wtorek będzie gotowy. Wcześniej musi zamówić nowy wyświetlacz. Dałbyś radę odebrać go we wtorek po południu? Albo po wtorku, kiedy będziesz mógł?

— Pan powie, że będę we wtorek.

— Dobrze, mój sąsiad odbierze go we wtorek i zapłaci gotówką. Dziękuję.

— Pan powie – wtrącił się Kacper – że gdyby coś się działo, niech dzwoni na mój numer. Zostawiłem mu. Przekażę panu, jakby co.

— Gdyby coś się działo, proszę zadzwonić na numer, z którym pan teraz rozmawia. Dziękuję za pomoc. – Podał Kacprowi telefon.

— Tobie też dziękuję.

— Spoko. Wpadnę we wtorek po kasę na sprzęt.

Poszedł do korytarza. Mężczyzna poszedł za nim.

— To do widzenia – rzucił Kacper.

— Do widzenia – Czerski uśmiechnął się. – Gdybyś zobaczył panią Bożenkę, poproś, żeby do mnie zajrzała.

Kacper wrócił do domu. Po jakimś czasie, problemy nastolatka sprawiły, że sąsiad spod szóstki wyleciał z jego pamięci.

Przypomniał sobie o nim dwa dni później, natykając się na schodach na sąsiadkę spod ósemki, która właśnie zamykała drzwi do mieszkania.

— Dzień dobry. Sąsiad spod szóstki, ten starszy pan, prosił, żeby pani powiedzieć, jak panią zobaczę, że popsuła mu się komórka i że prosi, żeby pani do niego zajrzała.

— Pan profesor? O matko, faktycznie od kilku dni nie dzwonił. Jezu, może on nie ma co jeść! Przecież nie zejdzie po schodach! – kobieta zdenerwowała się.

— Zrobiłem mu przedwczoraj zakupy. We wtorek będzie miał naprawiony telefon.

— Naprawdę? To dobrze – uspokoiła się nieco. – Dziękuję ci. Zaraz do niego zapukam.

— Spoko – Kacper wzruszył ramionami i ruszył po schodach.

Poczuł wyrzuty sumienia. Nie pomyślał, że sąsiad może czegokolwiek potrzebować. „A co ja, Matka Teresa jestem?”, pomyślał. „Zresztą, sąsiadka się nim zajmie”.

We wtorek, po lekcjach online, zszedł dwa piętra niżej i zadzwonił do drzwi Tomasza Czerskiego. Na szczęście przypomniał sobie rano o złożonej sąsiadowi obietnicy. Usłyszał stukot kuli i drzwi uchyliły się.

— A to ty, wejdź, proszę – mężczyzna otworzył szerzej drzwi.

— Idę po pana telefon. Musiałbym zapłacić – dodał niepewnie.

— Oczywiście, wejdź. Już daję ci pieniądze.

Kacper wszedł do korytarza. Mężczyzna sięgnął po banknoty leżące na szafce przy drzwiach.

— Człowiek w serwisie mówił, że będzie to kosztować około dwustu złotych. Weź dwieście pięćdziesiąt na wypadek, gdyby okazało się, że będą jakieś nieprzewidziane wydatki. Poza tym dwadzieścia dla ciebie za fatygę.

— No co pan – obruszył się Kacper. – Nie robię tego dla pieniędzy.

— Nawet tak nie pomyślałem – uśmiechnął się mężczyzna. – Ale pewnie miałbyś teraz coś znacznie ciekawszego do roboty niż odbieranie mojego telefonu z serwisu.

— Chętnie się przejdę. Tym bardziej, że od czwartku wprowadzają zakaz wychodzenia z domu bez dorosłych. Masakra. Nie wiem, jak tam wytrzymam – wskazał głową sufit. A pan się nie boi, że pana czymś zarażę?

— No cóż. Każde życie kończy się śmiercią. Poza tym – wskazał na kulę – jestem zdany na ludzi. Dasz radę – zmienił temat i też wskazał na sufit. – Ja od dwóch miesięcy spaceruję wyłącznie po balkonie. Nie mogę się już doczekać, kiedy będę na tyle sprawny, że zejdę i wejdę po schodach. Niestety, przez pandemię mój rehabilitant nie może do mnie przychodzić – dodał z westchnieniem. – Pokłócić też nie mam się z kim. A to czasami pomaga wyrzucić z siebie emocje. Nie martw się, to przecież nie będzie trwać wiecznie.

— Pewnie ma pan rację – powiedział Kacper bez przekonania, chociaż pomyślał, że jego sytuacja jest jednak lepsza niż samotnego, starego człowieka poruszającego się o kuli. – Dobra, idę – powiedział chwytając za klamkę. – Nie zajdę do kumpla, żeby pana nie narażać.

Dwa kwadranse później był z powrotem.

— Sprawdzałem – działa – powiedział wręczając sąsiadowi telefon. – A to reszta. Kosztowało dwie stówy – podał Czerskiemu banknot pięćdziesięciozłotowy.

— Nie wiem, jak ci dziękować. Dwadzieścia złotych jest twoje.

— Naprawdę nie trzeba.

— Poczekaj chwilę – mężczyzna wyszedł z pokoju, w którym rozmawiali. Po chwili wrócił trzymając w ręku dwie dziesiątki. – Weź. Inaczej będzie mi bardzo niezręcznie o cokolwiek jeszcze cię prosić. Chociaż, oczywiście, absolutnie nie planuję. Nie chcę, żebyś pomyślał, że teraz będę cię nękał nieustannymi prośbami. Radzę sobie, z pomocą pani Bożenki.

— Jasne. Nie ma sprawy. Jak coś będzie potrzeba, to niech pan dzwoni. Dam panu mój numer. Z tym, że teraz raczej nie wyjdę z domu. No, chyba że ze starymi. Matka taka praworządna, wie pan. W życiu nie złamałaby prawa. Ojciec raczej ma w du… gdzieś – Kacper włożył ręce do kieszeni.

Rozejrzał się po pokoju.

— Dużo ma pan książek – zmienił temat.

— Lubię czytać – powiedział Czerski.

Podszedł do stolika przy kanapie i położył na nim pieniądze.

— Może usiądziesz, jeśli masz chwilę.

Kacper wzruszył ramionami i usiadł.

— Napijesz się czegoś? Mam herbatę i sok pomarańczowy. Przez to przymusowe uziemienie, nie ma dużego wyboru.

— Nie, dzięki. Jest pan profesorem? Sąsiadka tak pana nazwała – dodał wyjaśniająco.

Czerski usiadł w fotelu naprzeciwko Kacpra.

— Jestem historykiem. Przez wiele lat wykładałem na uniwersytecie. Byłem tak zwanym profesorem nadzwyczajnym.

Kacper szukał wzrokiem jakiś zdjęć, pamiątek, które świadczyłyby o tym, czy Czerski ma rodzinę. W końcu zapytał:

— Nie ma pan rodziny?

Mężczyzna spojrzał w okno.

— Niestety, nie mam. Im człowiek starszy, tym bardziej zostaje sam. Mam kontakt z wieloma moimi byłymi studentami. Rozmawiamy o historii i życiu. Ale mieszkam sam.

— Zazdroszczę. Też chciałbym mieszkać sam.

— Nie chciałbyś – powiedział mężczyzna. – W samotności nie ma nic fajnego.

— Przynajmniej nikt nie mówiłby mi ciągle co mam robić. I czego mi nie wolno.

— Nie będę się wymądrzać, że twoi rodzice robią to dla twojego dobra. Cokolwiek powiem i tak będziesz przekonany, że świat dorosłych robi wam, młodym, pod górkę. Czy jak to teraz się mówi. Poza tym prawda jest taka, że nie wszyscy dorośli zachowują się… jak dorośli – zakończył po chwili zastanowienia. Widziałem cię kilka razy z twoimi rodzicami. Wyglądają na spoko ludzi – jak to mówisz. Nie podglądam sąsiadów – wytłumaczył szybko. – Spędzam dużo czasu na balkonie – taka namiastka spaceru na świeżym powietrzu. Widok mam akurat na wejście do bloku. Chcąc nie chcąc obserwuję sąsiadów – zaśmiał się i potarł brodę. – Jak to ktoś kiedyś gdzieś napisał – „Zaglądanie w cudze okna, dowodzi wielkiej samotności” – powiedział i spoważniał.

— Gówno prawda – powiedział nagle Kacper. – Zaczęła go irytować ta rozmowa. – Moi starzy sami nie wiedzą, czego chcą. Ojciec rok temu zostawił matkę dla jakieś młodszej dupy. Nie było go trzy miesiące. Potem wrócił z podkulonym ogonem, a matka go przyjęła, chociaż wcześniej jechała przez miesiąc na prochach uspokajających. Moje dobro mieli raczej z tyłu – zaciął zęby i wbił pięści głęboko w kieszenie bluzy. – Gówno ich obchodziło i dalej obchodzi, co ja czuję.

— Jestem pewny, że jednak obchodziło i obchodzi. Myślę, że bardzo ich obchodzisz.

— Co pan może wiedzieć! – co ten facet mógł wiedzieć o jego popapranej rodzinie. O tym jak bardzo czuł się zdradzony. Najpierw przez ojca, kiedy ten zostawił ich dla innej kobiety. Potem przez matkę, która pozwoliła mu wrócić pomimo tego, jak bardzo ich zranił.

— Coś mogę – powiedział poważnie mężczyzna.

— Przecież nie ma pan rodziny!

— To nie znaczy, że kiedyś nie miałem – Kacper zauważył, jak kostki na dłoniach mężczyzny zaciśniętych na podłokietnikach fotela wyraźnie pobielały.

— Sorki – zreflektował się. – Nie wiedziałem. To znaczy nie chciałem… – Kacper poczuł, że wkroczył na prywatne terytorium mężczyzny.

— Nie ma sprawy. Może kiedyś ci opowiem.

— Pana sprawy. Nie wtrącam się. Pójdę już.

— Jeśli chcesz. Bardzo ci dziękuję za telefon. To dla mnie bardzo ważne.

— Jasne – chłopak podniósł się z kanapy.

— Twoje pieniądze – Czerski gestem wskazał na banknoty na stoliku.

— Dzięki, ale nie wezmę – powiedział Kacper zdecydowanie. – Do widzenia – ruszył do drzwi wejściowych.

— Kacper – mężczyzna stał w drzwiach pokoju. – Możesz zawsze wpaść, kiedy będziesz chciał porozmawiać. Albo z kimś pomilczeć. W ogóle jak będziesz się nudził uziemiony na swoim balkonie. Jakbyś potrzebował – z historii też ci pomogę – uśmiechnął się.

— Jasne – powiedział Kacper i zamknął za sobą drzwi.

— Gdzie byłeś? – zapytała matka, kiedy wrócił do domu.

— U sąsiada spod szóstki – rzucił przechodząc do swojego pokoju.

— Jakiego sąsiada? – głos matki stał się podejrzliwy i zaniepokojony.

— Profesor Tomasz Czerski. Staruszek chodzący o kuli po operacji biodra. Możesz iść i zapytać, jak nie wierzysz.

— A co ty tam robiłeś? – tym razem zainteresował się ojciec.

— Nic, co by cię interesowało – uciął krótko Kacper.

— Kacper, nie tym tonem – ostrzegł ojciec.

— Po co u niego byłeś? – drążyła matka.

— W telewizji trąbią, żeby pomagać starszym sąsiadom, to pomagam! Komóra się dziadkowi popsuła, to pomogłem mu naprawić. A wcześniej chleb kupiłem. Nie powinniście być ze mnie dumni?! – Kacper trzasnął drzwiami do swojego pokoju.

Wciąż łapał się na tym, że nie potrafi z nimi spokojnie rozmawiać. Każdy temat kończył się tak samo. Kłótnią. Po chwili matka uchyliła drzwi do pokoju.

— Nie denerwuj się. Po prostu się martwimy.

— Niepotrzebnie – Kacper odpalał komputer. – Wydaje mi się, że to nie ja jestem w tym domu źródłem największych zmartwień. Ojcu jednak nie robisz codziennie awantury o wszystko.

— Kacper, przestań. Ile razy będziemy wałkować ten temat – matka wyglądała na zrezygnowaną.

Kacprowi zrobiło się głupio. Wiedział, że czasami przesadza.

— Dobra już, mama. Naprawdę pomagałem sąsiadowi. Nie może wychodzić. Mieszka sam. Spodobałoby ci się u niego, bo ma mnóstwo książek. Uprzedzając twoje pytanie – nie, nie jest pedofilem.

— Kacper… – matka westchnęła. - Jestem z ciebie dumna, że pomagasz starszemu panu. Uprzedź nas jednak, kiedy będziesz się do niego wybierał następnym razem. Tak na wszelki wypadek.

— Nie wiem, czy będę się do niego jeszcze wybierał. Od pierwszego kwietnia mam przecież szlaban na wychodzenie z domu.

— Faktycznie – zmartwiła się matka. – Zapomniałam, że nie będziesz mógł sam wychodzić.

— Zwariujemy tu razem – powiedział Kacper zakładając słuchawki. 

 

Dzienniki pandemiczne dostępne są w e-sklepie Instytutu Literatury.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Katarzyna Zielińska, Kula [fragment], „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 118

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...