Nowy Napis Co Tydzień #120 / Bezpieczeństwo trwania wiersza. Anna Piliszewska wobec materii
Pierwsza książka poetycka Anny Piliszewskiej – Perszerony jesienne – ukazała się szesnaście lat temu (w 2005 roku). Był to późny debiut, ale od czasu tej publikacji autorka nie daje o sobie zapomnieć czytelnikom, regularnie wydając kolejne tomiki. Ostatni, Tibi et igni, czyli Tobie i ogniowi, ujrzał światło dzienne w 2018 roku dzięki zwycięstwu Piliszewskiej w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O Złotą Pszczołę” organizowanym przez Fundację czAR(T) Krzywogońca. Tłumacząc znaczenie tytułu swojego projektu, poetka powiedziała:
To coś, co jest przeznaczone tylko dla oczu konkretnej osoby, potem powinno zostać spalone. Tak powinno się robić z poezją. Arystoteles twierdził, że każdy byt: roślina, zwierzę, rzecz czy człowiek, posiada swoją entelechię – duszę ucelowioną. Zastanawiałam się, co mogłoby być entelechią arcydzieła […]. Materię spalimy, ale zostanie entelechia, dzieło poza materią. Chciałabym, aby było tak w przypadku mojej książki
Cyt. z: E. Doniecka, „Tibi et igni”. Premiera tomiku zwyciężczyni konkursu „O Złotą Pszczołę” już w środę. „Tygodnik Tucholski”, https://tygodnik.pl/pl/11_wiadomosci/6000_tibi-et-igni-premiera-tomiku-zwyci-czyni-konkursu-o-z-ot-pszczo-ju-w-rod.html [dostęp: 6.02.2021]. [1].
Sporo w tym patosu, egotyzmu oraz egoizmu, ale równocześnie to trafna autodiagnoza, pasująca też do najnowszych wierszy publikowanych na niniejszych łamach i zdająca się w ogóle nadawać kierunek tej twórczości, która po pierwsze sama próbuje się ocalić i – pozostając w obszarze stosowanych powyżej pojęć – „ucelowić”, a po drugie bada elementy świata materialnego właśnie po to, by dojrzeć ich pozamaterialną zasadność. Piliszewska czasem szuka przyczyny, a czasem skutku, najczęściej jednak interesuje ją to, co dzieje się pomiędzy przyczyną a skutkiem. I to nie w konwencji prostych następstw, do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni, zgodnej z logiką, chronologią czy czasem, lecz raczej w formie złożonej relacji, gdzie przyczyna i skutek wpływają na siebie nawzajem. Dobrze przedstawiają to wiersze, którym zaraz przyjrzymy się nieco bliżej.
Przed czytelnikiem Lakierki oraz Sople. Jak sugerują tytuły – uwagę będziemy koncentrować na przedmiotach, przyglądając im się skrupulatnie i – jak zwykle u Piliszewskiej – z czułością.
Odwołując się do przytoczonego przez Piliszewską Arystotelesa – entelechia organizmów żywych był to ontologiczny początek wewnętrznego ruchu, zasada urzeczywistniająca potencjał, będąca siłą życiową nadającą cel i jedność. Dla człowieka był to rozum, dla zwierząt ruch i odbieranie bodźców, dla roślin rozmnażanie i odżywanie się. Czym innym była jednak entelechia tego, co nieożywione, sprowadzająca się właściwie do określonego stosunku elementów, powiedzmy: formuły. W kontekście obu prezentowanych tekstów poetki elementy nieożywione – czyli lakierki i sople – wyłamują się z tak pojmowanej entelechii. Lakierki „idą same, / obite, z wytartymi noskami”, a sople „[…] jak zęby psa. // gdy się trzęsą i dzwonią szklane brody gałęzi, znaczy: / drzewo chichocze”. Lakierki i sople sprawiają wrażenie organizmów żywych, a więc podlegają prawu ruchu. Ich ożywienie wiąże się jednak bezpośrednio z konkretną postacią – z ojcem. Relacja przyczyna–skutek staje się nieoczywista. Zanim pojawił się ojciec, były i sople, i lakierki. Jednak dopiero jego spojrzenie na te elementy świata, spojrzenie udzielające się też osobie mówiącej w wierszu, która zaczarowana opowieścią o drzewie biegnie „słuchać śmiechów starej renklody”, nadało zasadność przedmiotom, wyróżniło je, uczyniło czymś więcej, niż były. Ojciec dysponuje tu właściwie boską mocą stwórczą – powołuje do życia przedmioty życia pozbawione. Jest to moc realnie wpływająca na rzeczywistość, choć tylko w pewnym zakresie. Jej brak jest właściwie równoznaczny z porażką poznawczą, a w tym przypadku także tożsamy z dojrzewaniem i dorosłością.
Dzieciństwo wyłaniające się z opowieści poetki jest tu błogim azylem, a równocześnie krainą wyobraźni, fantazji i złudzeń, która nie wytrzymuje próby czasu. Świat widziany oczami dziecka można wspominać, ale nie da się go odtworzyć; wszelkie próby zazwyczaj kończą się fiaskiem: „strząsam śnieg. pukam / w sople – w szklane brody gałęzi. ale już się nie śmieją…”. Zazwyczaj – bo zdarzają się też i próby udane, przynajmniej do pewnego stopnia. W Lakierkach wspomnienie, które udaje się przywołać, okazuje się na tyle prawdziwe, że przez chwilę tworzy wiarygodną iluzję. Jednak tym boleśniejsze okazuje się zderzenie z rzeczywistością, które wzbudza smutek, rozpacz, ale także grozę. Pozostawia podmiot bezradny i zagubiony w zaskakująco opustoszałej przestrzeni.
Lakierki i Sople są przede wszystkim wierszami o stracie: „dogorywa południe. ojciec mnie nie poznaje, ojciec, którego nie ma”. Strata to nie tylko brak rozumiany jako jednostkowa śmierć – czy to fizyczna, czy wynikająca z innych przyczyn, jak odejście, choroba. Strata jest tu większa, ponieważ nie dotyczy jedynie osoby, ale też świata, który ta osoba stwarzała. Nie ma już śmiejących się sopli, nie ma kuchni, w której „pęczak pyrka na blasze. […] przeciągają się koty”. Potencjalność zawarta w materii okazuje się niewystarczająca, bo jej cel i zasada funkcjonują niezależnie od bytu; nie wewnątrz niego, a na zewnątrz. Sens światu nadawał ojciec. Bez niego świat został sensu pozbawiony. Chwieje się w posadach.
Anna Piliszewska pisze o traceniu – z uwagą i uczuciem. Przyglądając się drobiazgom, diagnozuje rzeczywistość w jej wielu różnych przejawach. Próbuje oswajać obce nagle otoczenie, koncentrując się na tym, co bliskie – butach, wspomnieniach, szczegółach, których nie chce spisać na straty. Ocalanie sprowadza się do detali – chwil, momentów, błysków, zapachów. W tym, co robi, jest bardzo wiarygodna, właśnie dzięki temu, że nie sięga po filozofię czy naukę, pozostawiając to poza wierszem jako możliwy – ale niekonieczny – sposób czytania.
Na koniec chciałabym powrócić do przytoczonej wypowiedzi poetki. Gwarantem zasadności opisywanych w wierszach przedmiotów staje się ojciec. Czy zatem celowość, esencja dzieła też mają charakter osobowy i sprowadzałyby się do autora? Takie myślenie nie tylko każe się zastanowić nad trudem ocalenia czegokolwiek – czy to uczucia, czy jakiegokolwiek wytworu sztuki lub innej aktywności człowieka – ale też wydaje mi się bardzo odległe, jałowe i bezproduktywne, choć równocześnie w jakiś sposób ciekawe. Na pewno może z tego wynikać przesłanie: czytajmy poetów żyjących, póki mają w sobie wszystkie wiersze, póki są gwarantem ich bezpieczeństwa. Czytajmy „coraz donośniej, śmielej”. I pod takim przesłaniem mogę się podpisać.