30.09.2021

Nowy Napis Co Tydzień #120 / Coś wam opowiem…

Opowiadanie historii to dla przedstawiciela gatunku homo loquens czynność niemalże organiczna, a jednocześnie najprostsza, najbardziej naturalna forma kontaktu interpersonalnego – stwarzająca więź, budująca porozumienie, przerzucająca mosty nad rwącymi nurtami rozmaitych namiętności, uprzedzeń czy resentymentów. Według niektórych teorii logocentrycznych świat, nim powstał, został najpierw opowiedziany – słowo, nim stało się ciałem, musiało zostać wypowiedziane. Co więcej, opowiadanie jest też czynnością bezinteresowną, a jeśli już mielibyśmy się mówcy czymś odpłacić, to najlepszą walutą będą uznanie i wdzięczność – na ogół jednak opowiada się z czystej pasji lub miłości (mój świętej pamięci Dziadek z pewnością nie liczył ani na poklask, ani żadną inną zapłatę – po prostu wiedział, że uwielbiam opowieść o kunie).

Taką bezinteresowną pasją opowiadania dzieli się też z czytelnikami znany reżyser filmowy i scenarzysta Janusz Majewski. Jego najnowszy zbiór opowiadań zatytułowany Maleńka liczy czternaście utworów, podzielonych na dwie części. Na pierwszą, złożoną w hołdzie Brunonowi Schulzowi, składają się trzy opowiadania: Ławeczka w Truskawcu, Psalm murmurando Operacja „Masada”. Część druga to epickie variété, którego wspólnym mianownikiem są „przemoc, seks, wulgarny język, czarny humor” – jak uczciwie ostrzega, a może zachęca, autor.

Opowiadanie historii jest czynnością naturalną, jako się rzekło, niemniej, nim otworzy się usta, warto się zastanowić, w jakim celu, do kogo i w jaki sposób zamierzamy przemawiać. Komu zatem opowiada swoje historie sędziwy autor? Z pewnością licznemu gronu oddanych i serdecznych przyjaciół, z których część wyróżniona została imiennie. Każde, bez wyjątku, opowiadanie opatrzone jest dedykacją, a wśród ich adresatów są zarówno osoby zmarłe, jak i żyjące, będące w świetnej formie i kondycji twórczej. Większość z nich autor kryptonimuje, zachowajmy więc i my dyskrecję: Kurt W., Tamara R., Adam Daniel R., N.N., Zosia T., Stefan S., O.I. (dwukrotnie), Julek M., siostra pisarza Zofia, Włodzimierz K., Staszek K., Paweł H. i na koniec Janek Holoubek. Troje z wyróżnionych odwdzięcza się autorowi entuzjastycznymi recenzjami na tylnym skrzydełku okładki, w których zgodnie powtarzają się słowa „mistrzowskie” i „Mistrz”, pisany nie inaczej, tylko wielką literą.

Czyżbyśmy zatem mieli do czynienia z opublikowaną działalnością jakiegoś towarzystwa wzajemnej adoracji i podtrzymywania się na duchu w smętnym czasie pandemii? Nie, bynajmniej. Sposób snucia opowieści przez Janusza Majewskiego ma niewątpliwy urok nieco staromodnej, przez to dystyngowanej i językowo starannej, gawędy. Autor z dbałością filmowego lub teatralnego scenografa czy kostiumologa dobiera wszystkie szczegóły dekoracji i kreacji, całe rekwizytorium – w milieu jego bohaterów nie ma miejsca na przypadek. Jeśli zatem stół kreślarski, to nie jakiś tam, ale konkretny model firmy Rotring; jeśli fotel, to na przykład Chippendale wyplatany rafią; jeśli zegarek, to Citizen, typ Eco-Drive, regulowany radiowo, zasilany solarnie; jeśli kapelusz, to na przykład szary, pilśniowy od Hűdla. Ta katalogowa momentami precyzja buduje iluzję opowiadanej rzeczywistości, skutecznie powołując ją do istnienia w wyobraźni czytelników.

Konwencja stylistyczna tych opowiadań jest niby realistyczna, ale tak obficie podlana hrabalowym sosem i doprawiona groteską, że bardzo często otrzymujemy danie à la surréaliste. Na przykład w opowiadaniu Laska z głową psa bohater-narrator spędza noc w miłosnych objęciach swej psiej kochanki Szury-Milenki. W tym przypadku literackim wybiegiem jest jeszcze balansowanie na nieostrej krawędzi jawy i snu, ale dla szczęśliwego pożycia treserki Ritki i jej lwa z opowiadania Jaszczureczka, który „kochał ją bezgranicznie, uwielbiał, rozpieszczał prezentami. Wykorzystał stare znajomości i sprowadził jej z Afryki rzadki okaz szympansa, który umiał czytać, i ten czytał jej wieczorami Dekameron lub Kamasutrę, aż go zwolnili, jak się okazało, że to oszust z Zambii, który udawał małpę”, żadnego racjonalnego uzasadnienia już nie znajdziemy.

Autor wprost, ustami swoich bohaterów, lub nawiasowymi wtrąceniami narratora-narratorów wielokrotnie podkreśla, jak ceni sobie sztukę błyskotliwej riposty, ironii (na jej patrona kreowany jest tu Anatol France) oraz celny, czasem dosadny, dowcip. Maleńka niewątpliwie pisana była również z takim zamiarem – żeby śmieszyć. Czy śmieszy? Ocenę pozostawiam czytelnikom. Moje uznanie zdobyły dwa dowcipy słowne: w opowiadaniu Skeleton in the cupboard główny bohater pan Eryk, szary, przeciętny człowiek w rozmiarze M, ma narzeczoną, której temperament przypomina „staw zarośnięty rzęsą, nad którą niemrawo bzyka otumaniony słońcem trzmiel”; z kolei w Drodze do Formentor znajdujemy następujący opis przyjęcia u przyszłych teściów bohatera: „Mama Helenki, wciśnięta w różową garsonkę, nie zważając na protesty gości, nakładała im na talerze piramidy mięsiwa tak różnych rodzajów, jakby wyrżnięto całą arkę Noego […]”. Dodam, że co najmniej dwa inne wywołały uczucie lekkiego zażenowania, tak więc rzecz gustu.

Większość opowiadań Janusza Majewskiego ma charakter retrospektywny, jest jakąś formą rekonstruowania, wspominania, wskrzeszania wydarzeń minionych lub dawno minionych i prawie zapomnianych. Dlatego ich narratorzy mierzą się nieustannie nie tylko z meandrującym strumieniem czasu, który w dodatku pokonywać muszą pod prąd, ale również z zakamarkami, zapadniami i szczelinami pamięci, obwarowanej psychologicznymi mechanizmami wyparcia lub upośledzonej banalnym niedoborem lecytyny. To wspominanie bywa wielką zaletą prozy Majewskiego, na przykład gdy poznajemy obrazki z przedwojennego Lwowa (rodzinne miasto pisarza), przebieg rzezi ukraińskiej na Podolu, atmosferę czasów stalinowskich czy później Marca 1968, ale zdarzają się też pułapki. Akcja kilku opowiadań ulokowana jest w czasie pandemii, ale ich narracja brzmi jak przepisana z literatury połowy XX wieku. Przykładem jest zamykająca cały zbiór tytułowa Maleńka, Maleńka… Właściciel klubu „Nocna Ćma” pan Mieczysław, w brudnym filcowym kapeluszu, i jego przybytek oferujący gościom popisy tancerek na rurze wydają się wyjęte z lat 90. poprzedniego stulecia, podobnie jak scena „zapłaty” za bilet w przedziale konduktorskim pociągu do Mińska Mazowieckiego. Trudno też uwierzyć, żeby dla dziewczyny urodzonej na warszawskiej Pradze około roku 2004 idolem mógł być Alain Delon, rocznik 1935. Zdjęcie francuskiego amanta filmowego wycięte z tygodnika „Ekran” matka miała przypiąć „przed laty do półeczki nad zlewem”. Wcześniej jednak musiało co najmniej kilkanaście lat leżeć w jakiejś szufladzie, ponieważ ostatni numer czasopisma ukazał się w roku 1992. Można więc odnieść wrażenie, że w Maleńkiej, Maleńkiej… narrator opowiada nam jakąś inną historię, pochodzącą z innej epoki, adaptowaną naprędce do nowych realiów. Dodam, że znacznie lepiej wypadł retrospektywny koncept połączenia współczesności z okresem międzywojnia w opowiadaniu Dubel.

Po przeczytaniu trzech pierwszych, niewinnych opowiadań „schulzowskich” czytelnik może się zastanawiać, czy tytuł drugiej części jest poważnym ostrzeżeniem, czy żartobliwą rekomendacją. Uprzedzam, przynajmniej „seks i wulgarny język” należy potraktować poważnie. Druga część opowiadań Janusza Majewskiego jest zdecydowanie przeerotyzowana. Jeśli nie liczyć spójników, przyimków i czasownika „być”, najczęstszym w nich słowem jest chyba „cipka”, często nazywana też mniej delikatnie. Na palcach jednej ręki policzyć można w tym zbiorze opowiadania, w których jako wiodąca motywacja działań bohaterów nie pojawiałby się popęd płciowy, często zorientowany w niestandardowy – ujmijmy to eufemistycznie – sposób. Oto krótki przegląd wątków seksualnych: Blisko sześćdziesięcioletnia Gladys, wdowa po poruczniku Królewskiej Marynarki Wojennej z opowiadania Apollo Belwederski jest nimfomanką, w żadną podróż nie rusza się bez dilda, a przy jej fantazjach z greckim bóstwem marzenia panny Izabeli Łęckiej wydają się niewinne jak nieśmiały pocałunek w policzek. Na hiperlibidemię („wściekłość macicy”) cierpi też – choć jest to wyjątkowo rozkoszne cierpienie – matka tytułowej Maleńkiej. Niemal cała przedśmiertna retrospekcja Karola – bohatera opowiadania Droga do Formendor – wypełniona jest wspomnieniami jego romansów (Maria, Tatiana, Helena i dwadzieścia parę bezimiennych, często „jednorazowych” kochanek), z nieukrywanym podziwem wspominany jest tu też wyczyn niejakiego pana Stasia, który wyznaczył sobie konkretny cel życiowy: tysiąc kochanek – i realizował go konsekwentnie (przekroczona liczba dziewięćset). Seksualne pobudzenie zaczyna się bardzo wcześnie i trwa właściwie do ostatniego tchnienia. Obiektami erotycznego zainteresowania niejednokrotnie są dzieci, na przykład w opowiadaniach Jaszczureczka (dwunastoletnia Marita na kolanach tureckiego bosmana), Droga do Formentor (erotyczne doznania kilkuletniego chłopca dotykającego piersi swojej niańki, współżycie bohatera z piętnastoletnią Tanią), Maleńka, Maleńka… (nastoletnie prostytutki w domu uciech pani Lulu, tytułowa bohaterka zaczynająca swoją karierę zawodową w wieku szesnastu lat, jeszcze przed inicjacją seksualną). Z kolei „starcze rozwydrzenie” poza wspomnianą już Gladys prezentuje chociażby teściowa z opowiadania Skeleton in the cupboard szturmująca w przypływie seksualnego amoku drzwi sypialni ledwo owdowiałego Eryka czy obleśny typ z „Kryształowej” (Niedojrzałe czereśnie). Główny bohater Drogi do Formentor przyleciał na Majorkę, żeby się zabić, jak informuje bez ogródek już w pierwszym zdaniu narrator. Wybrał już nawet miejsce, w zasadzie wszystko jest postanowione, a mimo to w hotelu Royal Hideaway nieustannie łypie w stronę młodej, wysportowanej Szwedki, zaś wśród jego lektur zabranych w ostatnią podróż jest oczywiście LolitaNabokova. Urokom szesnastoletniej Vanessy (Maleńka, Maleńka…) nie potrafi się oprzeć lekarz pneumolog w sanatorium dla dzieci w Otwocku, a nieco później kolejarz w wieku przedemerytalnym – ten akurat zachował się przyzwoicie, nie wiadomo, czy bardziej z powodu chorej żony, czy impotencji (ale i tak, skoro nie można, pozostaje jeszcze cunnilingus i fellatio).

O bardziej pikantnych wątkach nie wspominam, ale proszę wierzyć, że Majewski nie żałuje w swoich opowiadaniach ostrych przypraw. Mimo wszystko byłbym ostrożny z prymitywnymi interpretacjami freudowskimi, gdyby nie to, że autor sam podsuwa ten trop – i to zupełnie niedwuznacznie. W Drodze do Formentor czytamy:

Wrócił na balkon, już nie ukradkiem, a pewnym siebie krokiem, i spojrzał odważnie na dół – nie było ich, na stoliku stały dwie puste szklanki po koktajlach, słomki kołysały się w nich leniwie, łapiąc wietrzyk od morza. Patrzył na nie chwilę, a potem podniósł twarz ku słońcu i odczytał gdzieś w przestrzeni tekst, wyraźny i prosty jak wykuty w kamieniu klasyczną antykwą: SPOKOJNIE, CZŁOWIEKU, TO BOGOWIE WALCZĄ O CIEBIE. TANATOS ZACZYNA SIĘ NIECIERPLIWIĆ, NIE MOŻE SIĘ DOCZEKAĆ, A EROS CHCE PRZYKUĆ CIĘ JESZCZE CHOĆ NA CHWILĘ DO ZIEMI, KUSZĄC ZMYSŁOWYMI ROZKOSZAMI. ALE BĄDŹ SPOKOJNY, ZEUS ROZSTRZYGNIE ICH SPÓR!J. Majewski, Maleńka. Opowiadania, Warszawa 2021, s. 330.[1]

Tekst „prosty jak wykuty w kamieniu klasyczną antykwą”. Zastanawiam się, czy nie za prosty… A gdzie etyka z jej uniwersalnym poczuciem przyzwoitości, gdzie kultura i zasada stosowności? Czy rzeczywiście człowiekiem niepodzielnie rządzą instynkty? W opowiadaniach Majewskiego tak – ulegają im księża, lekarze i konduktorzy. Pod wpływem instynktu, obdarzony najwyższym zaufaniem przyjaciel rzuci się zachłannie na dziewczynę kolegi, a może to ona rzuci się na przyjaciela swojego ukochanego (Nielegalny list, Droga do Formentor), mąż zdradzi żonę, a żona męża. Symbolicznie zmagania Erosa z Tanatosem przedstawia skok śmierci Karola w głębiny rozkoszy w zakończeniu opowiadania Droga do Formentor oraz – nieco bardziej groteskowo – obraz śmierci starego kolejarza w altance działkowej, z czarną pończochą niespełnionej kochanki na szyi. „Jakaś baba go zadusiła – powiedział po namyśle operator buldożera i zdjął z uszanowaniem czapkę”.

W opowiadaniach z tomu Maleńka ujmująca może się wydać czytelnikowi sympatia i wyrozumiałość, z jaką narrator traktuje swoich bohaterów. W moim ulubionym utworze pod tytułem Niedojrzałe czereśnie rodzące się właśnie romantyczne uczucie między ocalałą z Holokaustu młodą Żydówką Natalią a ocalałym z rzezi na Podolu potomkiem polskich ziemian kresowych Staszkiem zostaje brutalnie zbrukane fekaliami fizjologii (rozstrój jelit po wypiciu litra mleka i zjedzeniu kilograma niedojrzałych czereśni). A jednak autor pozwala trwać tej niespełnionej miłości we wzruszającym zakończeniu „bieszczadzkim”. Najpierw stary pszczelarz-samotnik komentuje fragment wiersza Walc Czesława Miłosza:

To piękny wiersz. Mądry. O cierpieniu niełatwo mówić, a przecież cierpią wszyscy, od początku świata. Trzeba sobie z tym radzić po swojemu: napisać wiersz albo hodować pszczoły. One spijają całą gorycz świata i przerabiają na słodycz. To też jest poezja…Tamże, s. 191.[2] 

Kilka tygodni później Staszek pisze swój pierwszy wiersz, a z pointy utworu dowiadujemy się, że „umarł w wieku osiemdziesięciu dwóch lat, opromieniony sławą mistrza słowa uwielbianego przez czytelników”. Tego samego dnia, 28 maja 2019 roku, zmarła w Tel Awiwie jego ukochana – Natalia Roudnick.

Jeśli miałbym zatem polecać książkę Janusza Majewskiego, moja rekomendacja byłaby warunkowa: tym, których bawi dowcip gefreitera Kani i którym imponują jego erotyczne podboje, opowiadania z pewnością przypadną do gustu i będą z nich mieli wcale niemaleńką uciechę; pozostałym polecam jednak Niedojrzałe czereśnie  trochę cierpkie, ale smaczne.

Na koniec trzy pytania do autora lub redaktora prowadzącego książki. Dlaczego Natalia – bohaterka opowiadania Niedojrzałe czereśnie na stronie sto osiemdziesiątej piątej ni stąd ni zowąd nazwana zostaje Tatianą? Jak właściwie nazywa się bohater Drogi do Formentor – Karol Laschke, jak nazywa go kolega ze studiów, czy Bieliński, jak przedstawia się doktorowi Landauowi? Dlaczego ten sam Karol najpierw twierdzi, że nigdy nie palił, a potem, że rzucił palenie przed maturą, skoro całkowitą abstynencją znacznie bardziej zaimponowałby w tej sytuacji – ubiegając się o wynajęcie pokoju w willi dystyngowanego łódzkiego chirurga, a nie w środowisku filmowców? Chyba że uznają oni, iż lepiej, aby pozostały one bez odpowiedzi…

 

Janusz Majewski, Maleńka. Opowiadania, Warszawa: Wydawnictwo Marginesy, 2021.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Tomasz Chlewiński, Coś wam opowiem…, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 120

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...