23.04.2021

Słuch prawie absolutny

Żyjemy w czasach ogromnej nadprodukcji obrazów, które zalewają nas kaskadami i są niemal wszechobecne. Ich domeną przestały być już wyłącznie tradycyjne nośniki, takie jak płótna mistrzów, ekrany kinowe czy telewizyjne – do ich promocji dołączyły coraz bardziej ekspansywne w XXI wieku media elektroniczne, a i literatura, nazywana przecież sztuką słowa, ulega coraz częściej pokusie, by o względy czytelnika zabiegać feerią malowanych piórem obrazów, mających rzekomo rozbudzać jego wyobraźnię. A tymczasem przypomnijmy, że źródła literatury były jednak odmienne, że u swego zarania miała ona przede wszystkim charakter meliczny – była sztuką rytmicznego i fonetycznie zharmonizowanego zestawiania dźwięków i akcentów. Aby wydobyć te „genetyczne” walory literackości, trzeba jednak dysponować nie tylko sprawnym piórem i „płonącą wyobraźnią”, ale również wrażliwym uchem.

O ile w przypadku twórczości lirycznej to ucho wsłuchane jest przede wszystkim we własne wnętrze poety, o tyle twórca epiki powinien mieć dobry słuch wyczulony na głosy z zewnątrz. Słuch powieściopisarza nie jest jak w przypadku poety związany z poczuciem metrum odmierzanego naturalnym rytmem serca zespolonym mistycznie z rytmem otaczającego świata i – mówiąc zupełnie górnolotnie – transcendentną „harmonią sfer”, ale oparty jest raczej na tym, co dziewiętnastowieczny poeta angielski Gerard Manley Hopkins nazwał sprung rhytmNa ten temat polecam chociażby opracowane przez Macieja Skrzypeckiego hasło metrum ze znakomitego Ilustrowanego słownika terminów literackich. Historia, anegdota, etymologia, pod red. Z. Kadłubka, B. Mytych-Forajter, A. Nawareckiego, Gdańsk 2019.[1] – na rytmie zrywającym okowy arytmetycznej zgodności sylab i akcentów, za to wiernym naturalnej melodyce mowy potocznej z jej specyficznym, czasami nieco „pływającym” frazowaniem. Takim właśnie epickim wyczuciem kolokwialnego rytmu mowy codziennej niewątpliwie dysponuje Wojciech Kudyba, który w roli sprawnego prozaika dał się już poznać jako autor powieści Nazywam się Majdan oraz Imigranciwracają do domu, a także zbioru opowiadań Kamienica.

Tym razem w swojej najnowszej książce I co dalej? dzięki znakomitemu słuchowi autor pozwala nam – i naszym „późnym wnukom” – wsłuchać się w głosy współczesnej Polski. Polski przełomów – nie tylko millenijnych i ustrojowych, ale również obyczajowych, mentalnych czy wręcz tożsamościowych. Jestem bowiem przekonany, że książka Wojciecha Kudyby obok wielu innych zalet ma również wymiar dokumentalny – ale nie w tym sensie, jaki mają go oficjalne dokumenty wytworzone przez administrację państwową czy samorządową, lecz raczej na wzór pudełka starych fotografii rodzinnych albo kolekcji taśm z nagraniami prywatnych rozmów, które po latach, wydobyte z lamusa zyskują ponadindywidualny walor „odbitki” swoich czasów.

I co dalej? to zbiór pięciu opowiadań, których klasyfikacja gatunkowa, a nawet przynależność rodzajowa może być dyskusyjna. Pisarz zdecydował się bowiem w tych tekstach na skrajne samoograniczenie, redukując do niezbędnego minimum lub eliminując zupełnie figurę narratora, postrzeganego przecież na ogół (zwłaszcza w przypadku narratora auktorialnego) jako pełnomocnika autora w świecie przedstawionym. To samoograniczenie dokonane zostało na rzecz bohaterów. To im oddano głos w tej książce i na nich scedowano obowiązki relacjonowania fabuły, potraktowanej w gruncie rzeczy dość pretekstowo.

Opowiadanie Dom dla Tereski jest zapisem rozmowy telefonicznej sióstr Basi i Danusi, ale nie jest to wbrew pozorom dialog, lecz monolog tej pierwszej, której przebywająca w depeesie siostra służy wyłącznie za aktywnego słuchacza. Również opowiadanie Michał Sobiesław Śmierciak przypomina niecenzurowany stenogram rozmów tytułowego bohatera – mężczyzny w podeszłym wieku i w stanie postępującej demencji – z żywymi osobami, duchami i samym sobą. Podobnie od strony narracyjnej skonstruowany jest Przypadek Apolonii, będący sprawozdaniem z terapii poznawczo-behawioralnej tytułowej bohaterki, sporządzonym przez psychoterapeutę mgra Piotra Jona. O tekstach tych można w zasadzie powiedzieć, że są zakamuflowanymi monodramami, a o ich przynależności do dramatu mogłyby decydować klasyczne cechy odróżniające ten rodzaj literacki od epiki wymienione w głośnej rozprawie Goethego i SchilleraMowa o rozprawie Über epische und dramatische Dichtung z 1797 roku, opublikowanej po raz pierwszy w roku 1821.[2] – akcja wewnętrzna, czas teraźniejszy i usytuowana centralnie, na pierwszym planie osoba opowiadacza (w tym przypadku bohaterów).

Dwa pozostałe opowiadania – Jest, jak jestNiech im świeci – posiadają już co prawda typowego narratora epickiego, ale jego sposób relacjonowania wydarzeń jest wyraźnie spersonalizowany. W przypadku pierwszego z wymienionych tekstów „bohaterką prowadzącą” jest Łucja Malec – współczesna matka Polka, samotnie wychowująca dwoje dzieci po tym, jak mąż-tatuś stwierdził, że „w ich związku coś pękło”, i „poszedł w tango z jakąś lalą”. W Niech im świeci narrator wciela się z kolei w uczestników uroczystości pogrzebowej – od księdza wikarego i organisty Pawła, poprzez bliższych i dalszych krewnych zmarłego (Niech mu świeci) Stanisława. Rozpisana na głosy spersonalizowana narracja przepuszczona przez filtr świadomości, a niekiedy również emocjonalności bohaterów daje efekt zbiorowego polifonicznego autoportretu, w którym to oni sami wypełniają nakreślony pobieżnie ręką narratora kontur fabularny. Mistrzowskie operowanie mową pozornie zależną wydobywa miażdżącą niekiedy ironię, demaskującą powierzchowność uczestnictwa w obrzędzie i fasadową religijność, za którą skrywa się niezdarnie zatroskanie o sprawy „tego świata”.

Sam dobór bohaterów oraz wątków fabularnych mógłby sugerować, że autora I co dalej? bardziej interesują marginalia aniżeli mainstream polskiego życia społecznego czy politycznego. Może jednak te niepozorne kreacje postaci i epizodyczna konstrukcja fabuły łączą się parabolicznie z opowieścią o pryncypiach, o tym co we współczesnej Polsce najistotniejsze i najbardziej bolesne? Może opowiadania Wojciecha Kudyby to de facto przypowieści, a przynajmniej przypowiastki, o Polsce początku XXI wieku i o Polsce w ogóle?

Powtarzam to „może”, ponieważ nawet jeśli świat przedstawiony tych opowiadań rozpięty jest na ramionach jakiejś paraboli, to jej konstrukcja jest dyskretna i nie narzuca się natrętnie czytelnikowi. Bardzo dobrym przykładem tego taktu i powściągliwości autora jest opowiadanie Przypadek Apolonii. Apolonii R. – dodajmy. Oczywiście możemy w tym imieniu dostrzec odwróconą nazwę Ojczyzny, a w losach bohaterki doszukiwać się obecnej sytuacji Polski – zagubionej w obcym środowisku, niemodnej, niedopasowanej, która niefortunnie się wydała i której nikt teraz nie chce, żyjącej życiem wyczytanym z książek, które okazały się tylko literacką fikcją, poszukującej własnej tożsamości, potrzebującej terapii lub szczerej spowiedzi i powrotu do źródeł… Ale przecież wcale nie musimy w ten sposób czytać tego zapisu trwającej od 12 marca do 10 listopada 2018 roku terapii psychologicznej, by dowiedzieć się czegoś istotnego o nas samych. Podobnie w opowiadaniu Jest, jak jest rozsypujący się blok z wielkiej płyty może być symbolicznym obrazem rozłożonej w czasie agonii poprzedniego systemu, ale możemy go również – z nie mniejszym przejęciem – odczytywać dosłownie – jako zmaganie z niedoskonałą materią budowlaną.

Opisywanie rzeczywistości na bieżąco, bez czasowego dystansu, jest jak balansowanie na linie i wymaga niemałej zręczności. Łatwo bowiem przechylić się niebezpiecznie w kierunku tendencyjnej publicystyki interwencyjnej lub schlebiającego masowym gustom modnego banału. Chociaż w opowiadaniach Wojciecha Kudyby słychać echa bieżących wydarzeń (afera z parabankiem), współczesnych konfliktów politycznych (miesięcznice smoleńskie), to autor zręcznie wymyka się jakiejkolwiek politycznej pokusie, pozostając wierny swoim bohaterom, a ci są przede wszystkim ludźmi – nie działaczami politycznymi, nie agitatorami, nie przedstawicielami handlowymi czy agentami ubezpieczeniowymi. Nie próbują nam nic sprzedać ani do czegokolwiek przekonać. Opowiadają po prostu swoje historie, nawet nie opowiadają – zwyczajnie mówią.

No właśnie, ogromnym atutem tej książki jest zwyczajna polska mowa – nie wolna, kiedy trzeba, od wulgaryzmu, za to wolna od nieznośnego bełkotu korporacyjnej czy marketingowej nowomowy, od medialnego ponglishu czy epatującej absmakiem obsceny. W opowiadaniach Kudyby słyszymy Polaków mówiących swoim własnym językiem. Nie jest to bynajmniej język wytworny, ale jest to język prawdziwy, taki jaki słychać na przystankach autobusowych w polskich miastach, w poczekalniach u stomatologa i jaki przenoszony jest w mega i giga objętościach na posłusznych operatorom telefonii komórkowych falach radiowych. Bohaterowie I co dalej? nie wspinają się na żaden stylistyczny koturn, nie udają, nie pozują. Bliższa od dostojnych strof jest im popularna frazeologia radiowych przebojówNa przykład tytuł opowiadania Jest, jak jest może nawiązywać do przeboju Jana Borysewicza i Pawła Kukiza.[3]. Bliski jest im również humor – mistrzynią jest moim zdaniem pani Basia z Domu dla Tereski, która relacjonuje siostrze, jak sąsiad wskazał panu Marianowi drogę do domu jego siostrzeńca: „jakby tą ulicą «Ku słońcu» poszedł dalej, to by doszedł do cmentarza…” albo opowiada o tym, jak temu samemu panu Marianowi ciszę sobotniego popołudnia w Piasecznie zakłócił zapach grillowanego mięsa i apokaliptyczny dźwięk kosiarki elektrycznej.

Wojciech Kudyba udowadnia, że prostym językiem można mówić o sprawach istotnych i zasadniczych, bynajmniej nie obniżając ich rangi. Przykładem może być chociażby tytuł zbioru – choć zawarte w nim pytanie „I co dalej?” brzmi zupełnie bezpretensjonalnie, ma przecież powagę klasycznego Quo vadis?, ponieważ autor rzeczywiście stawia tu pytania o to, dokąd zmierzamy jako społeczeństwo. Co dalej, jakie są teraz nasze cele – kiedy już osiągnęliśmy „małą stabilizację”: z bloków przeprowadziliśmy się do inteligentnych domów, zapełniliśmy wnętrza naszych mieszkań wielkoformatowymi odbiornikami telewizyjnymi, linoleum z podłogi zastąpiliśmy „prawdziwymi dębowymi deskami, nawet bez lakieru, tylko woskowanymi” – jak z dumą podkreśla jeden z bohaterów Niech się świeci, lekarz Maciej – kiedy z małych fiatów i polonezów przesiedliśmy się – w najgorszym razie – do fiata stilo? Czy mamy jeszcze o co się starać, do czego dążyć, o co zabiegać?

Pytania w literaturze są zazwyczaj istotniejsze niż odpowiedzi, dlatego Wojciech Kudyba również nie formułuje tu żadnej diagnozy socjologicznej. Niemniej zauważalny jest w tych opowiadaniach motyw rozproszenia i zagubienia. Młode i średnie pokolenie rozjechało się po świecie – córka Mariana Rexa na stypendium w Niemczech, syn Basi w Ameryce, mąż Łucji Malec Michał również ma zamiar wyjechać za granicę. Apolonia R. poszukuje równowagi i nowej tożsamości w kompulsywnej lekturze i w gabinecie terapeutycznym. Stosunek bohaterów do wiary i religii jest obojętny. „Czy oni w ogóle są jeszcze wierzący? […] Wszyscy są na zewnątrz, za drzwiami, chociaż byli do Pierwszej Komunii, do Bierzmowania […] Wyszli nie wiadomo kiedy, wymknęli się po cichu” – zastanawia się z troską ciotka Janka, bohaterka Niech im świeci. Podczas uroczystości pogrzebowej w tym samym opowiadaniu przyjaciel zmarłego Stanisława – Tadek radzi Zośce, żeby patrzyła „na to, co jest pod spodem”. A pod spodem jest niestety umieranie – „powolne przybliżanie się do śmierci, dzień za dniem, godzina za godziną”. Ratunkiem mogłyby być słowa chorału Bacha Jesus bleibt meine Freude, ale tego poza snobistyczną parą nikt nie rozpoznaje.

Zgodnie z radą Tadka autor opowiadań zagląda pod spód oficjalnych ceremonii oraz codziennych rutynowych czynności, w których uczestniczą jego bohaterowie, i dokonuje swoistej wiwisekcji. Nie używa jednak do tego celu ani wziernika, ani „szkiełka i oka”. Jego instrumentem jest raczej przystawiony do serc współczesnych Polaków stetoskop nasłuchujący, co im w duszy gra, albo raczej – co im w piersiach zgrzyta i rzęzi. Stendhalowska formuła realizmu – powieść/opowiadanie jako zwierciadło przechadzające się po gościńcu i odbijające otaczającą rzeczywistość – została więc zastąpiona lub uzupełniona inną – dzieło realistyczne jako mikrofon rejestrujący głosy ludzi.

To oczywiście nie przypadek. Autor I co dalej? jako filolog, literaturoznawca, poeta podziela wiarę w porządkującą i ocalającą moc słowa. Jego wcześniejsza powieść Nazywam się Majdan zaczyna się taką refleksją tytułowego bohatera: „Może i w nas rozrastałaby się pustka tylko, gdyby nie opowieść. To w niej przecież – w tym języku naszym i nie naszym się ujawniamy […]"W. Kudyba, Nazywam się Majdan, Warszawa 2015, s.7.[4]. Jest to wiara zapożyczona jeszcze od starożytnych aojdów, a przekonująco wyrażona między innymi przez Martina Heideggera: „Mowa jest domostwem bycia. Pod jej strzechą mieszka człowiek. Stróżami domostwa są myśliciele i poeci. Ich stróżowanie polega na tym, że dokonują jawności bycia; dzięki ich opowieści jawność ta staje się mową i w mowie jest przechowywana”M. Heidegger, List o humanizmie [w:] Tenże, Budować, mieszkać, myśleć. Eseje wybrane, Warszawa 1977, s. 76.[5]. Wojciech Kubyda w swoich opowiadaniach nie tylko ujawnia więc stan świadomości współczesnych Polaków, ale również utrwala go dla późniejszych pokoleń na wieczną pamiątkę lub wieczną przestrogę.

W. Kudyba, I co dalej?, Pewne Wydawnictwo, Kielce 2020

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Tomasz Chlewiński, Słuch prawie absolutny, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...