Słuch prawie absolutny
Żyjemy w czasach ogromnej nadprodukcji obrazów, które zalewają nas kaskadami i są niemal wszechobecne. Ich domeną przestały być już wyłącznie tradycyjne nośniki, takie jak płótna mistrzów, ekrany kinowe czy telewizyjne – do ich promocji dołączyły coraz bardziej ekspansywne w XXI wieku media elektroniczne, a i literatura, nazywana przecież sztuką słowa, ulega coraz częściej pokusie, by o względy czytelnika zabiegać feerią malowanych piórem obrazów, mających rzekomo rozbudzać jego wyobraźnię. A tymczasem przypomnijmy, że źródła literatury były jednak odmienne, że u swego zarania miała ona przede wszystkim charakter meliczny – była sztuką rytmicznego i fonetycznie zharmonizowanego zestawiania dźwięków i akcentów. Aby wydobyć te „genetyczne” walory literackości, trzeba jednak dysponować nie tylko sprawnym piórem i „płonącą wyobraźnią”, ale również wrażliwym uchem.
O ile w przypadku twórczości lirycznej to ucho wsłuchane jest przede wszystkim we własne wnętrze poety, o tyle twórca epiki powinien mieć dobry słuch wyczulony na głosy z zewnątrz. Słuch powieściopisarza nie jest jak w przypadku poety związany z poczuciem metrum odmierzanego naturalnym rytmem serca zespolonym mistycznie z rytmem otaczającego świata i – mówiąc zupełnie górnolotnie – transcendentną „harmonią sfer”, ale oparty jest raczej na tym, co dziewiętnastowieczny poeta angielski Gerard Manley Hopkins nazwał sprung rhytm
Tym razem w swojej najnowszej książce I co dalej? dzięki znakomitemu słuchowi autor pozwala nam – i naszym „późnym wnukom” – wsłuchać się w głosy współczesnej Polski. Polski przełomów – nie tylko millenijnych i ustrojowych, ale również obyczajowych, mentalnych czy wręcz tożsamościowych. Jestem bowiem przekonany, że książka Wojciecha Kudyby obok wielu innych zalet ma również wymiar dokumentalny – ale nie w tym sensie, jaki mają go oficjalne dokumenty wytworzone przez administrację państwową czy samorządową, lecz raczej na wzór pudełka starych fotografii rodzinnych albo kolekcji taśm z nagraniami prywatnych rozmów, które po latach, wydobyte z lamusa zyskują ponadindywidualny walor „odbitki” swoich czasów.
I co dalej? to zbiór pięciu opowiadań, których klasyfikacja gatunkowa, a nawet przynależność rodzajowa może być dyskusyjna. Pisarz zdecydował się bowiem w tych tekstach na skrajne samoograniczenie, redukując do niezbędnego minimum lub eliminując zupełnie figurę narratora, postrzeganego przecież na ogół (zwłaszcza w przypadku narratora auktorialnego) jako pełnomocnika autora w świecie przedstawionym. To samoograniczenie dokonane zostało na rzecz bohaterów. To im oddano głos w tej książce i na nich scedowano obowiązki relacjonowania fabuły, potraktowanej w gruncie rzeczy dość pretekstowo.
Opowiadanie Dom dla Tereski jest zapisem rozmowy telefonicznej sióstr Basi i Danusi, ale nie jest to wbrew pozorom dialog, lecz monolog tej pierwszej, której przebywająca w depeesie siostra służy wyłącznie za aktywnego słuchacza. Również opowiadanie Michał Sobiesław Śmierciak przypomina niecenzurowany stenogram rozmów tytułowego bohatera – mężczyzny w podeszłym wieku i w stanie postępującej demencji – z żywymi osobami, duchami i samym sobą. Podobnie od strony narracyjnej skonstruowany jest Przypadek Apolonii, będący sprawozdaniem z terapii poznawczo-behawioralnej tytułowej bohaterki, sporządzonym przez psychoterapeutę mgra Piotra Jona. O tekstach tych można w zasadzie powiedzieć, że są zakamuflowanymi monodramami, a o ich przynależności do dramatu mogłyby decydować klasyczne cechy odróżniające ten rodzaj literacki od epiki wymienione w głośnej rozprawie Goethego i Schillera
Dwa pozostałe opowiadania – Jest, jak jest i Niech im świeci – posiadają już co prawda typowego narratora epickiego, ale jego sposób relacjonowania wydarzeń jest wyraźnie spersonalizowany. W przypadku pierwszego z wymienionych tekstów „bohaterką prowadzącą” jest Łucja Malec – współczesna matka Polka, samotnie wychowująca dwoje dzieci po tym, jak mąż-tatuś stwierdził, że „w ich związku coś pękło”, i „poszedł w tango z jakąś lalą”. W Niech im świeci narrator wciela się z kolei w uczestników uroczystości pogrzebowej – od księdza wikarego i organisty Pawła, poprzez bliższych i dalszych krewnych zmarłego (Niech mu świeci) Stanisława. Rozpisana na głosy spersonalizowana narracja przepuszczona przez filtr świadomości, a niekiedy również emocjonalności bohaterów daje efekt zbiorowego polifonicznego autoportretu, w którym to oni sami wypełniają nakreślony pobieżnie ręką narratora kontur fabularny. Mistrzowskie operowanie mową pozornie zależną wydobywa miażdżącą niekiedy ironię, demaskującą powierzchowność uczestnictwa w obrzędzie i fasadową religijność, za którą skrywa się niezdarnie zatroskanie o sprawy „tego świata”.
Sam dobór bohaterów oraz wątków fabularnych mógłby sugerować, że autora I co dalej? bardziej interesują marginalia aniżeli mainstream polskiego życia społecznego czy politycznego. Może jednak te niepozorne kreacje postaci i epizodyczna konstrukcja fabuły łączą się parabolicznie z opowieścią o pryncypiach, o tym co we współczesnej Polsce najistotniejsze i najbardziej bolesne? Może opowiadania Wojciecha Kudyby to de facto przypowieści, a przynajmniej przypowiastki, o Polsce początku XXI wieku i o Polsce w ogóle?
Powtarzam to „może”, ponieważ nawet jeśli świat przedstawiony tych opowiadań rozpięty jest na ramionach jakiejś paraboli, to jej konstrukcja jest dyskretna i nie narzuca się natrętnie czytelnikowi. Bardzo dobrym przykładem tego taktu i powściągliwości autora jest opowiadanie Przypadek Apolonii. Apolonii R. – dodajmy. Oczywiście możemy w tym imieniu dostrzec odwróconą nazwę Ojczyzny, a w losach bohaterki doszukiwać się obecnej sytuacji Polski – zagubionej w obcym środowisku, niemodnej, niedopasowanej, która niefortunnie się wydała i której nikt teraz nie chce, żyjącej życiem wyczytanym z książek, które okazały się tylko literacką fikcją, poszukującej własnej tożsamości, potrzebującej terapii lub szczerej spowiedzi i powrotu do źródeł… Ale przecież wcale nie musimy w ten sposób czytać tego zapisu trwającej od 12 marca do 10 listopada 2018 roku terapii psychologicznej, by dowiedzieć się czegoś istotnego o nas samych. Podobnie w opowiadaniu Jest, jak jest rozsypujący się blok z wielkiej płyty może być symbolicznym obrazem rozłożonej w czasie agonii poprzedniego systemu, ale możemy go również – z nie mniejszym przejęciem – odczytywać dosłownie – jako zmaganie z niedoskonałą materią budowlaną.
Opisywanie rzeczywistości na bieżąco, bez czasowego dystansu, jest jak balansowanie na linie i wymaga niemałej zręczności. Łatwo bowiem przechylić się niebezpiecznie w kierunku tendencyjnej publicystyki interwencyjnej lub schlebiającego masowym gustom modnego banału. Chociaż w opowiadaniach Wojciecha Kudyby słychać echa bieżących wydarzeń (afera z parabankiem), współczesnych konfliktów politycznych (miesięcznice smoleńskie), to autor zręcznie wymyka się jakiejkolwiek politycznej pokusie, pozostając wierny swoim bohaterom, a ci są przede wszystkim ludźmi – nie działaczami politycznymi, nie agitatorami, nie przedstawicielami handlowymi czy agentami ubezpieczeniowymi. Nie próbują nam nic sprzedać ani do czegokolwiek przekonać. Opowiadają po prostu swoje historie, nawet nie opowiadają – zwyczajnie mówią.
No właśnie, ogromnym atutem tej książki jest zwyczajna polska mowa – nie wolna, kiedy trzeba, od wulgaryzmu, za to wolna od nieznośnego bełkotu korporacyjnej czy marketingowej nowomowy, od medialnego ponglishu czy epatującej absmakiem obsceny. W opowiadaniach Kudyby słyszymy Polaków mówiących swoim własnym językiem. Nie jest to bynajmniej język wytworny, ale jest to język prawdziwy, taki jaki słychać na przystankach autobusowych w polskich miastach, w poczekalniach u stomatologa i jaki przenoszony jest w mega i giga objętościach na posłusznych operatorom telefonii komórkowych falach radiowych. Bohaterowie I co dalej? nie wspinają się na żaden stylistyczny koturn, nie udają, nie pozują. Bliższa od dostojnych strof jest im popularna frazeologia radiowych przebojów
Wojciech Kudyba udowadnia, że prostym językiem można mówić o sprawach istotnych i zasadniczych, bynajmniej nie obniżając ich rangi. Przykładem może być chociażby tytuł zbioru – choć zawarte w nim pytanie „I co dalej?” brzmi zupełnie bezpretensjonalnie, ma przecież powagę klasycznego Quo vadis?, ponieważ autor rzeczywiście stawia tu pytania o to, dokąd zmierzamy jako społeczeństwo. Co dalej, jakie są teraz nasze cele – kiedy już osiągnęliśmy „małą stabilizację”: z bloków przeprowadziliśmy się do inteligentnych domów, zapełniliśmy wnętrza naszych mieszkań wielkoformatowymi odbiornikami telewizyjnymi, linoleum z podłogi zastąpiliśmy „prawdziwymi dębowymi deskami, nawet bez lakieru, tylko woskowanymi” – jak z dumą podkreśla jeden z bohaterów Niech się świeci, lekarz Maciej – kiedy z małych fiatów i polonezów przesiedliśmy się – w najgorszym razie – do fiata stilo? Czy mamy jeszcze o co się starać, do czego dążyć, o co zabiegać?
Pytania w literaturze są zazwyczaj istotniejsze niż odpowiedzi, dlatego Wojciech Kudyba również nie formułuje tu żadnej diagnozy socjologicznej. Niemniej zauważalny jest w tych opowiadaniach motyw rozproszenia i zagubienia. Młode i średnie pokolenie rozjechało się po świecie – córka Mariana Rexa na stypendium w Niemczech, syn Basi w Ameryce, mąż Łucji Malec Michał również ma zamiar wyjechać za granicę. Apolonia R. poszukuje równowagi i nowej tożsamości w kompulsywnej lekturze i w gabinecie terapeutycznym. Stosunek bohaterów do wiary i religii jest obojętny. „Czy oni w ogóle są jeszcze wierzący? […] Wszyscy są na zewnątrz, za drzwiami, chociaż byli do Pierwszej Komunii, do Bierzmowania […] Wyszli nie wiadomo kiedy, wymknęli się po cichu” – zastanawia się z troską ciotka Janka, bohaterka Niech im świeci. Podczas uroczystości pogrzebowej w tym samym opowiadaniu przyjaciel zmarłego Stanisława – Tadek radzi Zośce, żeby patrzyła „na to, co jest pod spodem”. A pod spodem jest niestety umieranie – „powolne przybliżanie się do śmierci, dzień za dniem, godzina za godziną”. Ratunkiem mogłyby być słowa chorału Bacha Jesus bleibt meine Freude, ale tego poza snobistyczną parą nikt nie rozpoznaje.
Zgodnie z radą Tadka autor opowiadań zagląda pod spód oficjalnych ceremonii oraz codziennych rutynowych czynności, w których uczestniczą jego bohaterowie, i dokonuje swoistej wiwisekcji. Nie używa jednak do tego celu ani wziernika, ani „szkiełka i oka”. Jego instrumentem jest raczej przystawiony do serc współczesnych Polaków stetoskop nasłuchujący, co im w duszy gra, albo raczej – co im w piersiach zgrzyta i rzęzi. Stendhalowska formuła realizmu – powieść/opowiadanie jako zwierciadło przechadzające się po gościńcu i odbijające otaczającą rzeczywistość – została więc zastąpiona lub uzupełniona inną – dzieło realistyczne jako mikrofon rejestrujący głosy ludzi.
To oczywiście nie przypadek. Autor I co dalej? jako filolog, literaturoznawca, poeta podziela wiarę w porządkującą i ocalającą moc słowa. Jego wcześniejsza powieść Nazywam się Majdan zaczyna się taką refleksją tytułowego bohatera: „Może i w nas rozrastałaby się pustka tylko, gdyby nie opowieść. To w niej przecież – w tym języku naszym i nie naszym się ujawniamy […]"
W. Kudyba, I co dalej?, Pewne Wydawnictwo, Kielce 2020