30.09.2021

Nowy Napis Co Tydzień #120 / Kosy, szczygły i kruki

Kazimierz Hoffman jest w Bydgoszczy postrzegany jako jeden z najwybitniejszych poetów w historii miasta; w przeszłości dziennikarze (tak to już z dziennikarzami bywa) ukuli nawet termin: „książę poetów” i jeszcze dzisiaj w niektórych środowiskach można się spotkać z tym określeniem. Kujawsko-Pomorskie Centrum Kultury, na którego czele stoi pani dyrektor Ewa Krupa, bardzo konsekwentnie kultywuje pamięć o nim. W 2015 roku utworzono Salon Hoffman, który jest miejscem literackich spotkań, koncertów, prezentacji wystaw malarskich i fotografii artystycznej. Tutaj co roku hucznie obchodzone są urodziny Hoffmana (początek czerwca), a od dwóch lat przyznawana jest Poetycka Nagroda im. Kazimierza Hoffmana KOS. I właśnie podczas gali tegorocznego konkursu zaprezentowano najnowszą publikację zawierającą jego poezję. To wybór wierszy Gaśniemy w magii, którego dokonali znajomi poety: prozaik Grzegorz Kalinowski i poeta, wykładowca akademicki – Robert Mielhorski. Obydwaj są znawcami twórczości Hoffmana, więc czytelnik może mieć nadzieję, że do jego rąk trafia pozycja, w której zawarto najbardziej wartościowe i najważniejsze wiersze bydgoskiego autora. Wybór obejmuje utwory od debiutanckiego zbioru poety (Trzy piętra domu, 1960) po ostatni (Znaki, 2008), który ukazał się krótko przed śmiercią poety.

Książkę otwiera wiersz Nad Safoną. Autorzy wyboru piszą, że Hoffman był do niego szczególnie przywiązany. Utwór zaczyna się od charakterystycznego dystychu: „tu noce są mroźne / otul skronie Safo”, który w kolejnych strofach jest powtarzany, ale zamiast „skroni” pojawią się inne części ciała. Przyznaję, że zawsze miałem problem z poezją Hoffmana. Intuicyjnie czułem, że to poezja warta uwagi, że utwory urodzonego w Grudziądzu poety są precyzyjnie skonstruowane, że każda kropka, przecinek, a nawet spacja, ma tam swoje miejsce, lecz jednocześnie nie przemawiały do mnie, nie mogłem odnaleźć właściwego klucza, który pomógłby mi je zrozumieć; nie potrafiłem zajrzeć pod powierzchnię, podejść do nich bliżej. Czytając te wiersze, odczuwałem jakiś rodzaj obcości i chłodu, jak choćby w końcówce przywołanego utworu o Safonie:

tu noce są mroźne
otul stopy Safo
a bywało przecież
plac drutami spięty
długie igły wody
tysiąc nagich ludzi
kryształ
po krysztale
kto ci co innego
tu przypomni Safo
w śniegu jakie zwierzę
z lodu jaki ptak.

Wybór wierszy pozwala zbliżyć się do twórczości autora Znaków, odkryć w niej to, co najcenniejsze i to, co wyróżnia Hoffmana z poetyckiego bractwa, a mianowicie: wrażliwość na szczegół, czujne obserwacje przyrody, dialog z wybitnymi myślicielami. Poeta w sposób wyjątkowy potrafił uchwycić przemijanie, śmierć i wieczne odradzanie, a jednocześnie miał świadomość tajemnicy: ona była dla niego najistotniejsza. Świat odarty z tajemnicy wydawał mu się bezwartościowy.

Zacznijmy więc od świata natury – poeta uwielbiał obserwować przyrodę, szczególnie zaś ptaki. Nieprzypadkowo jeden ze swoich późnych zbiorów zatytułował Kos i inne wiersze, nieprzypadkowo też nagrodę jego imienia uzupełnia dopisek: o statuetkę KOS-a. Ptaków w jego wierszach jest sporo: pojawiają się kukułki i szczygły, kruki i wspomniane kosy. Hoffman – również w swoim Dzienniku (2000–2008), który do druku rzetelnie przygotował Grzegorz Kalinowski – pokazuje, że świat jest dwubiegunowy, istnieje w nim dobro, o którym często zapominamy, a za dobrem stoją wyższe moce. I w świecie to dobro musi mieć swoje odzwierciedlenie, swoich przedstawicieli. Ptaki i ich niebiańskie odgłosy tak mu się chyba właśnie kojarzyły: ich obecność dawała nadzieję.

Hoffman prawie zawsze był poetą zdyscyplinowanym, dążył do skrótu. Jawi się jako solidny rzemieślnik, w pocie czoła wykuwający swoje poetyckie „ja”. Niektóre jego utwory wydają się surowe jak drzewo po ścięciu. Ale chyba właśnie to jest istotne dla prawdziwego twórcy – że przede wszystkim jest rzemieślnikiem, potrafi odpowiednio zagospodarować posiadany budulec. Oszczędność słów to jedna z cech rozpoznawczych poezji Hoffmana. Czasami aż prosiłoby się napisać trochę więcej, ale jak widać, autor nie był zbyt wylewny i ascetyczny styl, który zaprezentował choćby w wierszach: Tleń, Pisarstwo, Szron, Skąd, był mu bliski. Nawet tytuły są esencjalne i składają się przeważnie z jednego, krótkiego wyrazu. We wspomnianym Skąd pojawia się słynna „ręka pisząca”:

wiersz. Słów ileś tam
spiętych ciszą
skąd
jesteśmy ręką piszącą. Kto
powiedz. Kto nami pisze.

To jest właśnie ta wspomniana tajemnica. Twórca w tym wypadku nie jest najważniejszy, nie jest postacią pierwszoplanową, a tylko przekazicielem poetyckiego, natchnionego słowa, które być może pochodzi z jakiegoś innego wymiaru. W tekstach, które były pisane na przestrzeni prawie pięćdziesięciu lat, przejawia się światopogląd twórcy, jego fascynacja chrześcijaństwem. W wierszu Jutrznia pisze:

A jeśli przyjmiemy
że nie był kłamcą,
Ośmiu błogosławieństw z kazania na Górze
nie mógł nam wmówić oszust, wtedy

wszystko co mówił
jest prawdą.

Jest to też forma gry z czytelnikiem, w tym konkretnym przypadku – z wykorzystaniem najprostszych prawideł logiki.

Osobną sprawą są wiersze-rozmowy, które powstawały pod wpływem lektury poezji i tekstów filozoficznych. Świadczą o tym już same tytuły: Staff, Seneka, Rousseau, Benn, Parandowski, Pound. Jest to jedna z przyczyn, dzięki którym Hoffman ma osobne miejsce w poezji polskiej, ponieważ chętnie wchodził w dialog ze znanymi myślicielami, z ich dziełami. Robił to zawsze specyficznie, na swój własny sposób, pochłaniając i twórczo interpretując dzieło. Często jego uwagę przykuwał jakiś drobiazg. W wierszu Benn dwa razy powtarza: „Cała wiedza tkwi w uchu”, a później nawiązuje do medycznego wykształcenia poety:

Doświadczony poeta
otwierał klatki piersiowe długim,
zimnym nożem.

Wydaje się, że dobra lektura dopełniała to, co było dla niego ważne – upewniała go w przekonaniu, że idzie właściwą drogą, choć w nieznane.

Po lekturze książki Gaśniemy w magii tajemniczy i wcześniej trochę niedostępny autor wydaje mi się bliższy, a jego poezja bardziej osobista. Oczami wyobraźni widzę go, jak siedzi przed domkiem letniskowym w sercu Borów Tucholskich w Tleniu, jak idzie duktem leśnym w Smukale. Drobne spostrzeżenia stały się zaczynem wierszy, bo Hoffman napisał przecież TleńSmukałę. Jego poezja jest mocno związana z ojczystym miejscem, ale nie ma charakteru regionalnego, wprost przeciwnie – jest uniwersalna. Poeta mówi o tym, co najważniejsze: przez wielkie sito wyobraźni udaje mu się odcedzić cenne okruchy, chwile pełne metafizycznej zagadkowości. W naszej szarej egzystencji potrafi odnaleźć dobro. Pisze głębokie wiersze o przemijaniu, o tym, że ten świat jest pełen tajemnic, tylko trzeba być na nie otwartym i cierpliwie przyglądać się rzeczywistości. Przywołajmy na koniec Kruki w locie:

Dwa kruki w locie ponad linią borów
widać właśnie moment,
jak zwracają ku sobie dzioby gwałtownie
oznaka to zwady czy porozumienia?
Wciąż nieodgadnione pozostają ekstrema,
nie jesteśmy bowiem godni.
A jednak dany jest nam czasem znak
do odczytania. Jak ten właśnie teraz.

Kruki już znikły.
Przesuwając wzrok powoli w dół
widzę las
cały błękitny
od tej czerni czystej po nich.

Kazimierz Hoffman, Gaśniemy w magii. Wiersze wybrane, pod red. G. Kalinowskiego i R. Mielhorskiego, Kujawsko-Pomorskie Centrum Kultury w Bydgoszczy, Bydgoszcz 2021.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Bartłomiej Siwiec, Kosy, szczygły i kruki, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 120

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...