Nowy Napis Co Tydzień #123 / Dramaturgia drzwi
Waldemar Bawołek stanowi dziś ważny punkt odniesienia dla polskiej literatury. Kolejne jego książki wychodzą w prestiżowych oficynach, mocno rezonują w recepcji krytycznej, otwierają dyskusję o Schulzu czy wyzwaniach i wzlotach literatury dziejącej się na prowincji. Ciężkowice, rodzinne miasto Bawołka, stały się rodzajem uniwersum, do którego autor wraca, aby rozpisywać swój projekt jeszcze szerzej, w głąb przeszłości, pamięci, poprzez poetyckie postrzeganie świata i z ducha biblijne epifanie. Krytyka zgodnie zauważa, że mamy do czynienia z literacką sagą, gdzie z jednej, konkretnie ulokowanej na mapie Małopolski mieściny wyrastają kolejne światy. Charakterystyczna fraza Bawołka oraz konsekwentnie, z książki na książkę, podtrzymywana i kontynuowana podmiotowość narratora stały się towarem pożądanym i fetowanym. Niedawno jego książka Pomarli (Wydawnictwo Czarne, 2020), osadzona w świecie Ciężkowickich zmarłych, została nominowana do Nagrody Nike, a sam autor zapowiada już kolejne.
Wydana przez Niszę Furtka przy dozorcy wyróżnia się przede wszystkim jako książka osadzona poza Ciężkowicami, na krakowskich Azorach, gdzie narrator wraz z brygadą remontową otwiera kolejne drzwi i zanurza się w mikroświaty mieszkań, w których ludzie żyją, umierają, kochają, nienawidzą; są przy tym niesamowitymi eksponatami zarówno ludzkiej egzystencji, jak i polsko-polskiego kompostu społecznego. Poza kontekstem umiejscowienia, dostajemy Bawołka z całym inwentarzem gawędziarskiej swady, poetyckich zanurzeń, biblijnych i młodopolskich stylizacji oraz chropowatej faktury realistycznej, gdzie pełno siódmych potów, huku narzędzi, spracowanych rąk, opalonych karków, zatłoczonych autobusów, ujadających psów, bolących kręgosłupów, biletów miesięcznych, kiełbasy i pasztetowej, wódki i herbaty, drożdżówek i kawy zalewajki.
Adam Wiedemann w blurbie proponuje określać Furtkę przy dozorcy mianem nie powieści, a „czynu literackiego”. Jest to spostrzeżenie trafne i otwierające lekturę. Książka składa się bowiem z ponad dziewięćdziesięciu drzwi, które po otwarciu odsłaniają kolejne mieszkania pełniące funkcję odrębnych światów. W ten sposób „czyn literacki”, polegający na ustrukturyzowaniu świata poprzez dramaturgię drzwi, staje się doskonałym narzędziem realistycznego opisu.
Wszystko zaczyna się w ciemnej, pełnej krętych korytarzy piwnicy bloku na Azorach. Narrator poprzez gęsty strumień świadomości wyrusza w swoją podróż, której pierwszym celem jest gruntowny remont bloku, a drugim – poetycko-społeczne zanurzenia intensywnie przeżywającego i rejestrującego świat podmiotu mówiącego. „Ruszam przeciwko swojemu losowi i całemu światu”
Blok mieszkalny jako uniwersum to świetny i sprawdzony chwyt. Z tyłu głowy mam monumentalne Życie: instrukcję obsługi, eksperyment Pereca, który z paryskiej kamienicy uczynił źródło niekończącej się i zawieszonej w jednej sekundzie „tu i teraz” opowieści. Francuz za pomocą skomplikowanego algorytmu oraz ruchu szachowego skoczka wybierał kolejne mieszkania i z chirurgiczną precyzją opisywał wnętrza, żeby później pozwolić sobie na zamaszyste relacje z przeszłości mieszkańców, będące w jakiś sposób poruszającą kwintesencją ludzkiej egzystencji. U Bawołka skala jest mniejsza, ale metoda bardzo podobna. Obchód bloku odbywa się na dwóch poziomach. Pierwszy z nich to realizm brygady budowlańców. Waldi, Francuzik, Marchewka, Opływowy i reszta kompanów palą papierosy, irytują sprzątaczkę, tu coś pobrudzą i zapaskudzą, a tam pomogą starszej kobiecinie. Przychodzą na kacu i piją piwko, opowiadają o swoich żonach i problemach z erekcją, snują plany na przyszłość i wygłaszają poglądy dotyczące świata jako takiego. Pełno tutaj wciągających dialogów, opisów narzędzi i wykonywania fuchy. Bawołek świetnie sobie radzi w brudnym realizmie zapośredniczonym w etosie robocizny. Ale uwielbia też poetyckie zanurzenia i to one są drugim poziomem obchodu bloku. „Przedarłem się przez mgłę. To wcale nie jest śródziemnomorska wyspa, lecz krakowskie Azory, a kiedy pobłyskuje soczysta zieleń parku, wydaje się, że to Irlandia. Nic nie jest pewne. Nawet furtka, przez którą z trudem przecisnąłem się do klatki schodowej”
Drzwi jako dramaturgiczny zabieg funkcjonalizują się tutaj w podobny sposób jak w Pomarli. Tam każde kolejne imię osoby zmarłej otwierało nowy świat, po którym podróżuje narrator, charakterystyczny dla Bawołka samotnik na granicy snu i jawy, na przecięciu czasowości, z wielką potrzebą gawędy albo wzruszenia. Podanie imienia zmarłego lub zmarłej miało więc w Pomarli funkcję magiczną – otwierało kolejny, zaczarowany świat, możliwość tripu. W Furtce przy dozorcy przed drzwiami stoi zwykle cała brygada remontowa. Palą papierosy, coś tam sobie gadają i czekają na lokatora, który wpuści ich do środka. Co tam się dzieje i co skrywają kolejne drzwi? Realistyczna maszynka pracuje na naprawdę wysokich obrotach, wchodzimy bowiem do mieszkań, w których się umiera, cierpi na bulimię, szuka erotycznych doznań, maluje obrazy, gromadzi książki, trzyma agresywne psy. Do mieszkań obskurnych, mieszkań-ruin, mieszkań studenckich i menelskich, mieszkań będących rodzinnym gniazdkiem albo samotnią. Słyszymy górnolotne spostrzeżenia natury egzystencjalnej, rozmowy o niczym, dobre rady, katolickie uniesienia, narodowowyzwoleńcze marzenia, smutne losy i tyrady przeciwko wszystkim i wszystkiemu. Ludzie mają szare albo żółte twarze. Śmierdzą potem albo gotują pierogi z truskawkami. Przeżyli wypadki albo wrócili z emigracji, znaleźli i stracili miłość, wciąż mają nadzieję albo zajmują się hołubieniem jej braku.
I pośród tych ludzkich labiryntów on, ten, który opowiada historię, bo kupił sobie zeszyt i ołówek. „Nic i nikt mnie dzisiaj nie rozprasza, zatem widzę to coś, na co zwykle nie zwracam uwagi. Wyzwalam w sobie to, co niezniszczalne. Żeby lepiej rzecz ująć: wyzwalam siebie. Inaczej mówiąc: jestem niezniszczalny. Żeby nie powiedzieć: jestem”
W. Bawołek, Furtka przy dozorcy, Nisza, Warszawa 2021