21.10.2021

Nowy Napis Co Tydzień #123 / Filozof na wysypisku śmieci

Termin antropocen, pierwotnie wymyślony przez duńskiego chemika Paula Crutzena, miał dotyczyć wpływu działania człowieka na świat. Oto weszliśmy w epokę, w której człowiek jawi się potężny niczym siły geologiczne. Rzeczywiście: życie człowieka trwale zmienia i przekształca życie na Ziemi. Niektórzy powiedzą wprost, że nie tyle zmienia, ile dąży do jego bezmyślnego unicestwienia. Antropocen okazał się jednak pojęciem tak pojemnym, że poszczególni intelektualiści zaczęli doprecyzowywać termin w taki sposób, aby bardziej uwydatnić to, na czym się skupiali. Nie ma zatem jednego antropocenu, jest ich kilka, by wymienić jedynie kapitałocen, chthulucen, czy plantacjocen. Andrzej Marzec dodaje do tego swoją propozycję – antropocień.

Propozycja Marca zawarta w książce Antropocień – filozofia i estetyka po końcu świata wcale nie rozwiewa nadmiaru ujęć antropocenu, przeciwnie: mnoży je jeszcze bardziej. Autor jest tego świadomy i zaznacza we wstępie:

Antropocień jest wieloznacznym, a zatem żyznym pojęciem, które sprzyja bioróżnorodności. […] Antropocień to także kategoria opisująca czas niepokojącej, ciemnej ekologii, koncentrującej się na mrocznych i nieczystych aspektach współbycia, czyli toksycznych związkach. Nie ucieka od odpowiedzialności związanej z ludzką, destrukcyjną działalnością przemysłową, która od wieków kładzie się cieniem na pojęciu anthropos, utrudniając międzygatunkową współpracę. Jednak antropocień nie jest w żadnym wypadku nurtem krytycznym, zamiast szukania winnych oraz wzbudzania poczucia winy związanego z globalnym ociepleniem, ma za zadanie wywołać zaangażowanie oraz nawiązać bliskość z nie-ludzkimi innymi. To właśnie oni za długo pozostawali ukryci w zbyt długim cieniu rzucanym przez anthropos, dlatego najwyższy czas to zmienić! 

Andrzej Marzec zaprasza zatem czytelnika na jeszcze jeden koniec świata. Wykorzystując narzędzia filozofa, będzie przyglądał się instalacjom artystycznym oraz interpretował współczesne kino (na przykład Midsommar w reżyserii Ariego Astera). To dosyć ryzykowne, bowiem spokojnie mógłby pozostać w obszarze filozofii i zapełniać marginesy kolejnych wydań Heideggera. Zamiast tego opuszcza sferę komfortu i przenosi filozoficzne pytania na grunt znacznie mniej oczywisty.

Wejść w smugę własnego cienia

Metafora cienia okazuje się niezwykle pojemna dla rozważań. Cień może okazać się czymś wstydliwym, jak wtedy, gdy mówimy, że ktoś (coś) rzuca cień na jakąś kwestię. Cień może okazać się także narzuconą dominacją, spod której chcemy się wyzwolić i przemówić własnym głosem. Lista twórczych sposobów na użycie słowa „cień” stwarza naprawdę duży wachlarz możliwości, a Andrzej Marzec chętnie i przede wszystkim umiejętnie z nich korzysta. Jego Antropocień będzie dokładnie tam, gdzie wskazuje tytuł: między jasnym a ciemnym, wstydliwym i ujawnionym, rozpoznanym a ukrytym, uznanym i pozbawionym znaczenia. Największą jednak zaletą autora jest poszukiwanie nowych środków wyrazu, aby pełniej wykorzystać pole znaczeniowe epoki, na której życie i działalność człowieka położyły się długim cieniem. Marzec stosuje ciekawe zabiegi słowne, które tylko z pozoru wydają się grą językową. Dlaczego „wy-ginięcia” nie zastąpić „my-ginięciem”? Od razu zmienia to perspektywę w ten sposób, że problem przestaje być odległy i obojętny (jakieś majaczące na horyzoncie „wy”), a staje się bliski i „dotykalski”. Takich twórczych przekształceń jest znacznie więcej, jak chociażby „ludz-kość”, czy „rośl-inny”. Marzec, nie porzucając szkiełka i oka filozofa, stara się pytać o stan człowieka i powierzonego mu świata w sposób zaangażowany. Niejednokrotnie miałem w czasie lektury wrażenie, że autor otwiera szeroko okna w uniwersyteckiej pracowni filozofa, aby przewietrzyć nieco zatęchłą atmosferę, lub widziałem oczyma wyobraźni Marca przechadzającego się po wysypisku śmieci i sprawdzającego termin ważności pojęć filozoficznych.

Jest jakaś fascynująca siła przyciągania miejsc, które stały się heroldami możliwego końca świata. Wyszukiwarki internetowe po wpisaniu hasła „abandoned places” oferują zdjęcia tyleż straszne, co piękne. Opuszczony diabelski młyn z parku rozrywki w Czarnobylu nie przestaje fascynować, choć nie do końca wiadomo, na czym polega jego siła przyciągania. Podobnie rzecz ma się ze zdjęciami „czerwonego lasu” z okolic Czarnobyla lub wprost ze strefy zamkniętej w Fukushimie. Czy patrząc na te zdjęcia, fantazjując o swoim pobycie w takich miejscach lub przeżywając emocje w trakcie oglądania serialu Czarnobyl, nie oswajamy się z estetyką nadchodzącego końca świata? Cóż w takim razie po nas pozostanie? Będą świadczyły o nas przedmioty – samotne, opuszczone i bezpańskie.

Współczesna kultura […] przyzwyczaiła nas do estetyki opustoszałych miast, pustych supermarketów, postindustrialnych terenów i wymarłych przestrzeni. Miejsca, które kiedyś umożliwiały beztroską konsumpcję, wcześniej pełne popkulturowych odniesień oraz sezonowych towarów (ulegających błyskawicznemu przedawnieniu oraz rozpadowi), nie są puste, lecz raczej konsekwentnie przejmowane przez nie-ludzkich aktorów. Te nawiedzone katastrofą i nie-ludzką obecnością przestrzenie zamieszkiwane są przez rośliny, zwierzęta, bakterie, zajmowane przez kurz, różnorodne mikroorganizmy oraz przede wszystkim przedmioty, rzeczy.

Postapokaliptyczne miejsca przerażają nieobecnością człowieka, ale zarazem fascynują zamieszkaniem przez nie-ludzi. Cisi, milczący albo do tej pory niewidoczni (bo niedostrzegani) towarzysze ludzkiego życia wychodzą z rzucanego przez człowieka cienia. W pustce pozostawionej przez ludzi roślinne istoty oraz mikroorganizmy poradzą sobie całkiem zadowalająco, materia nieożywiona zaś (zabawki, sprzęty domowego użytku, nasze drobiazgowo zbierane kolekcje) przetrwa tak długo, jak pozwolą na to zewnętrzne warunki. Śmierciorośliny są zaskakujące w swojej formie estetycznej. Zmienność, efemeryczność jest wpisana w ich naturę. To swoiste hybrydy, które powstały bez udziału człowieka – przynajmniej tego zaplanowanego. Wymykają się ludzkiej kontroli, jakby chciały powiedzieć: życie nie należy do was. Albo przynajmniej: nie należy tylko do was. Śmierciorośliny, cała ta przedziwna postapokaliptyczna flora udowadnia, że radzi sobie całkiem dobrze bez człowieka. A przede wszystkim: radzi sobie inaczej, niż chciałby tego człowiek. Ma swoją własną opowieść, strategię, historię. Przejmowanie przez roślinność obszarów końca ludzkiej egzystencji udowadnia, że człowiek nie jest ani początkiem, ani celem rzeczy – one istnieją dalej. Andrzej Marzec porusza się na płaszczyźnie filozoficznej i trudno nie dostrzec tu pytań iście metafizycznych: czy na końcu świata nie będziemy sądzeni właśnie przez to, co po nas zostanie, co nas przeżyje? Hałdy śmieci, nieśmiertelny plastik, śmierciorośliny?

Nie sobie żyjemy i nie sobie umieramy

Antropocień Andrzeja Marca to również próba przedefiniowania antropologii. Jeśli człowiek sprzeniewierzył się dzierżonej przez siebie koronie stworzenia (w istocie niszcząc świat, w którym żyje), to nie zajmuje już najwyższego miejsca. Jego „spadek znaczenia” wiązałby się z tym, że dopuszcza do głosu te istnienia, które do tej pory zmuszone byłyby milczeć. Nie-ludzie mają swoją opowieść, której należy wysłuchać. O tym, że nie jest to zwykłe bajdurzenie, przekonuje na przykład obserwowany od kilkunastu lat zwrot forensyczny. Coraz częściej w przypadku śmierci, zaginięcia czy wypadku na świadków powoływane są grzyby, bakterie, rośliny, zwierzęta. Składają swoje specyficzne zeznania, wobec których ludzie pozostają teraz niemi lub oniemiali. Powstaje pytanie – wcale niezepchnięte na margines rozważań – czy świadectwa nie-ludzi są bardziej wiarygodne od ludzkich? Pisząc jeszcze inaczej: czy kłamstwo jest właściwe tylko nam, ludziom?

Skoro będziemy – być może – sądzeni na końcu świata przez przedmioty i rośliny, a świadectwa nie-ludzi wydają się być wolne od kłamstwa, to czy nie zostajemy roz-poznani przez przedmioty? To bardzo ciekawa koncepcja Marca. Na swój sposób jest to jakby druga strona popularnego przekonania, że na końcu będziemy sądzeni z miłości. Rzeczy stają się, jak pisze Marzec, antropowskazem, czyli antropocentrycznym lustrem. Nie-ludzie wydają się ożywiani i uśmiercani, dopóki istnieją w naszym obszarze. Przemawiamy do rzeczy, chwalimy lub zaklinamy, podczas gdy nie wydaje się, abyśmy to my byli im potrzebni. Mówiąc jeszcze inaczej: obarczyliśmy je naszymi historiami, ale nie jesteśmy gotowi usłyszeć ich własnych. Świetnie wypunktowuje to Andrzej Marzec, gdy bierze na swój filozoficzny warsztat Rzeczy, których nie wyrzuciłem Marcina Wichy. Ten ostatni pisze:

I przedmioty już wiedziały. Czuły, że wkrótce będą przesuwane. Przekładane w niewłaściwe miejsca. Dotykane cudzymi rękami. Będą się kurzyć. Będą się rozbijać. Pękać. Łamać pod obcym dotykiem.

Czy rzeczy mogą stać się pełnoprawnymi bohaterami, uczestnikami naszego życia? To pytanie także wybrzmiewa w Antropocieniu. Co wtedy mogłyby nam powiedzieć, jakiej nauki – o życiu lub śmierci – udzielić?

Pytania po końcu świata

Antropocień – filozofię i estetykę po końcu świata szalenie trudno zrecenzować. Książka zwyczajnie wymyka się grzecznej i uporządkowanej lekturze. Prowokuje do współmyślenia, stawiania własnych pytań. Do pisania na marginesie, stawiania wykrzykników. Podkreślania fragmentów. Andrzej Marzec prezentuje imponujący przegląd współczesnej filozofii zaangażowanej w życie tu i teraz, ale nie jest to praca tylko kompilatorska. Przeciwnie: Marzec wchodzi w twórczy spór z filozofami, rozwija ich koncepcje tam, gdzie część z nich się zatrzymała. Bogactwo myśli, skojarzeń, podszeptów intelektualnych jest tak duże, że Antropocień staje się lekturą wielokrotnego użytku. To, co zdecydowanie wyróżnia tę książkę od jej podobnych, to wyjście Marca w stronę współczesnej kultury. Liczba przywołanych filmów, ich rozpiętość gatunkowa (od horroru do nowatorskich dokumentów) i geograficzna (od kina azjatyckiego do skandynawskiego) musi onieśmielać – to fakt. Jednocześnie autor Antropocienia zyskuje przez to sympatię, jako nieoderwany od życia, zmumifikowany w akademickiej bibliotece filozof, ale człowiek z krwi, kości i temperamentu, żywo reagujący na otaczający go świat. Największą zaletą Antropocienia pozostaje dla mnie śmiałość poszukiwań wyrażania siebie. „My-ginięcie”, „ludz-kość” czy „rośl-inny” to nie tylko zwykłe słowotwórstwo, ale udana próba budowania przestrzeni porozumienia dla wszystkich chcących podjąć temat kolejnego końca świata i tego, co po nim.

Andrzej Marzec, ten facet od rzeczy, gadający do rzeczy, proponujący wyprawę do wnętrza rzeczy, zostawia czytelników z niepokojącym przesłaniem:  

[B]ądźmy bardziej nie-ludzcy, nie bójmy się spokrewniać, gdyż prawdopodobnie nic gorszego niż anthropos nie jest już w stanie nam się przydarzyć. Przyszłość oraz wspólnota, która nadchodzi należy do przedmiotów. 

Oto teraz pozostaje nam podjąć wyprawę do wnętrza własnego Królestwa Szuflandii i Szpargaliów. 

 

Andrzej Marzec, Antropocień – filozofia i estetyka po końcu świata, PWN, Warszawa 2021.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Cielecki, Filozof na wysypisku śmieci, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 123

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...