Nowy Napis Co Tydzień #123 / Nieuleczalne narracje
Niezależnie od tego czy tak jak Grecy uznamy, że choroba jest karą za zbrodnie przodków, czy może za Frankiem Lloydem Wrightem zobaczymy przekrój guza nowotworowego w siatce współczesnego miasta albo też po raz kolejny przeczytamy esej Susan Sontag o metaforyce choroby, jedno będziemy mogli stwierdzić na pewno: rak daje się wpisać w tak wiele opowieści, że niebezpiecznie oddziela się od realnych przeżyć osób chorujących. W powieści Cicho, cichutkoIgnacy Karpowicz podejmuje szereg literackich działań służących odzyskaniu tego doświadczenia – zarówno w skali makro (dla literatury), jak i w skali mikro (ku pamięci zmarłego przyjaciela). A że jest wyrobionym pisarzem, to niemal natychmiast udaje mu się udowodnić, że modyfikując uwiązany konwencją język, da się wyjść z niebezpiecznego impasu, wedle którego nowotwór należy do wszystkich po trochu, ale coraz mniej do samego chorego.
Podnosząca na duchu konstatacja? Nie byłbym taki pewien, skoro w gruncie rzeczy wniosek jest taki, że aby oddzielić się od nieszczęścia, trzeba mieć do czego uciec. A żeby pozwolić sobie na ucieczkę – należy najpierw zdobyć odpowiedni kapitał kulturowy. W powieści Karpowicza azylem chroniącym przed niewypowiadalnym szaleństwem śmierci jest gra językowa – bazująca na manifestowanej erudycji i na meandrowaniu po lingwistycznych drogach ucieczki od raka jako doświadczenia kolektywnego ku trwaniu w chorobie na własnych zasadach:
Przeżyliśmy tyle upokorzeń, że mieliśmy na świat wywalone. Żyliśmy swoje, obchodząc na ile się dało zewnętrzne oczekiwania. […] Sentymentalną stronę wszelkich rzeczy docenialiśmy, ponieważ wcześniej została bezwzględnie odrzucona i wyśmiana
I. Karpowicz, Cicho, cichutko, Kraków 2021, s. 21–22. [1].
Podkreślana na każdym kroku osobność wspólnego świata umierającego Misia i jego przyjaciela Pisarczyka jest doświadczeniem tyleż rozczulającym w lekturze, co ekskluzywnym po głębszym przemyśleniu – dostępnym tylko wybranym, którzy podobny kapitał kulturowy posiedli. Zapewne stąd w recepcji Cicho, cichutko utyskiwania na formalne bogactwo tekstu. W swojej recenzji Wojciech Szot napisał: „autor ani przez chwilę nie wyjaśnia nam, po co to wszystko mamy czytać, a język choć giętki zamienia się w efekciarską torturę, nie dając wytchnienia od ciągłych żartów, dowcipów, niby-ładnych zdań”
Być może stąd, że tym razem Karpowicz wykonuje wyjątkowo karkołomny gest, bo swoją brawurową frazę zaprzęga do walki, której w granicach literatury i sztuki mało kto był w stanie podołać. Cicho, cichutko jest w głównej mierze próbą przerwania hegemonii konwencjonalnego mówienia o nowotworze. Narrator staje w kontrze do wypracowanych pozycji, które obieramy za każdym razem, gdy potrzebujemy łatwo dostępnych przystani w obliczu przerastającego nas problemu. Kiedy mowa o chorobie i umieraniu, najłatwiej przystać na jedyny „bezpieczny” dyskurs, z eufemizmami i przemilczeniami w centrum. Problem w tym, że to, co ma być zbawienną fasadą, staje się zazwyczaj dehumanizującą namiastką czułości – mało szczerą i nieprzystającą do rzeczywistego doświadczenia odchodzenia. Stąd w bohaterach książki „uczulenie na ubogacający język”
Bo z czym tak naprawdę mamy tu do czynienia? Opowieść o naznaczonej odchodzeniem bliskiej przyjaźni Misia z Pisarczykiem rymuje się z Iwaszkiewiczem
Kiedy więc Karpowicz przekierowuje dyskurs z nie-swojej cierpiętniczej konwencji na ultraosobiste „wypracowanie ze śmierci”
Fasada budowana ze swoistej Karpowiczowskiej kpiny zajmuje tylko połowę objętości książki (niech za jej emblemat posłuży ten krótki fragment: „– Mam wygląd arystokraty? – zarzuca Miś. – Nie. Rak prostaty – reaguję automatycznie”
Koncepcje choroby jako kary mają długą historię i są szczególnie żywe w odniesieniu do raka. […]. Traktowanie raka nie tyle jako choroby, co jako demonicznego przeciwnika, czynią zeń chorobę nie tylko śmiertelną, lecz również wstydliwą. […] Każda choroba, której przyczyny są niejasne, a leczenie nieskuteczne, na ogół ocieka wręcz znaczeniem. […] Choroby uważane za wieloprzyczynowe (a zatem tajemnicze) kryją w sobie z kolei największy potencjał jako metafory zła społecznego czy moralnego
S. Sontag, Choroba jako metafora [w:] tejże, Choroba jako metafora. AIDS i jego metafory, tłum. J. Anders, Warszawa 1999, s. 62–65. [10].
To samo zło jest w Cicho, cichutko punktem zapalnym dla wątku wywiedzionego już spoza osobistych wspomnień autora, bliższego stylistycznie Sońce. Cała druga część powieści przeprowadza przez prowincjonalną sagę rodzinną – początkowo zagadkową i oderwaną od części pierwszej, a później sklejającą w całość achronologicznie prowadzoną fabułę. To tutaj Karpowicz rozgrywa spektakl rozpisany na wielkie tematy winy i kary. Na scenę wchodzi pozaracjonalna kwestia fatum, korespondująca z rozpoznaniami Sontag o chorobie jako odpowiedzi losu na zwichrowaną moralność. Według amerykańskiej eseistki zastosowanie metafory raka „równa się stwierdzeniu, że jakieś zdarzenie lub sytuacja jest bezwzględnym i nienaprawialnym złem”
Wybór takiej fabularnej ścieżki tworzy przedziwny splot prywatnych, autorskich emocji z czystą fikcją. Jeśli dodać do tego fakt, że część druga jest w istocie luźno oparta na rzeczywistej zbrodni połanieckiej, a część trzecia próbuje dodatkowo wpisać dwie poprzednie w porządek teraźniejszości z pandemią w tle, to nie sposób zamysłu Karpowicza nie uznać za co najmniej przeszarżowany. Zwłaszcza jeśli na jego poparcie pisarz wybiera niezbyt odkrywcze maksymy w rodzaju: „przecież każdy człowiek przypomina muchę w pajęczynie – nieodwracalnie złapany w sieć zależności”
Od raka jako problemu rozgrywającego się w języku, poprzez nowotwór jako metaforę, aż po chorobę jako wyzwanie dla cywilizacji – Karpowicz przeprowadza więc czytelniczkę i czytelnika przez literacką podróż tyleż naznaczoną sprzecznościami, co jednak w ostatecznym rozrachunku autentycznie przejmującą. Pytanie tylko, czy to wystarczający powód, żeby w jego nowej powieści zobaczyć powrót do formy sprzed lat. To, czy Cicho, cichutko podziała na społeczny problem związany z mówieniem o raku pozostaje otwartym pytaniem o trwałość tabu związanego z chorobą w polskiej kulturze i o możliwość jego przepracowania przez literaturę.
I. Karpowicz, Cicho, cichutko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021.