04.11.2021

Nowy Napis Co Tydzień #125 / Hubert w poszukiwaniu ideału

Poszukiwanie ideału kobiecego piękna to topos bardzo głęboko zakorzeniony w dziejach kultury europejskiej. Sąd Parysa; wysiłki średniowiecznych trubadurów, by wysłowić wymykającą się zmysłowemu poznaniu istotę dworskiej miłości Trubadurów, zgodnie z etymologią: art de trobar – sztuka wynajdowania słów, mamy prawo nazywać dosłownie poszukiwaczami słów; słów właściwych do wyrażenia niewyrażalnego, czyli ideału miłości i piękna.[1]; barokowa ekwilibrystyka słowna i formalna; niezliczone romantyczne uwiedzenia i śmiertelne rozczarowania. Z listy tej można by ułożyć prawdziwą litanię, wybrzmiewającą naprzemiennym dwugłosem euforycznych zachwytów i jęków zawodu. A ponieważ lista pozostaje otwarta i co rusz pojawiają się na niej dzieła godne uwagi, najlepszy to dowód, że cel nie został osiągnięty – właściwego słowa, by wyrazić nieuchwytną istotę piękna, mimo światowej rangi zawodów i ogromnej konkurencji, nie udało się odnaleźć.

Skoro zatem nie udaje się słowem, to może należy posłużyć się innym medium? Muzyka, obraz? Owszem, podejmowano i takie próby – z niemałym czasem powodzeniem. Ale żeby obrazek? Czy to już aby nie zuchwałość? A właśnie taką odważną próbę zmierzenia się z tematem podejmuje młody belgijski rysownik, absolwent Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Gandawie oraz LUCA School of Arts w Brukseli, Ben Gijsemans w swoim debiutanckim komiksie z roku 2014, który właśnie teraz doczekał się polskiej premiery, i co więcej – jest to moim zdaniem próba nad wyraz udana. Belgia to prawdziwa potęga komiksowa na skalę nie tylko na europejską (o Tintinie czy Thorgalu zapewne słyszał każdy) i twórca z tego kraju po raz kolejny bardzo wysoko zawiesza poprzeczkę.

Hubert to po części praca dyplomowa Gijsemansa, dzięki której autor z wyróżnieniem ukończył studia, rozwinięta potem do pełnowymiarowego formatu. Opowiada ona, a właściwie pokazuje, historię tytułowego bohatera – samotnego mężczyzny w średnim wieku, mieszkającego w skromnej kawalerce na piętrze brukselskiej kamienicy. Jego kontakty towarzyskie ograniczone są do niezbędnego minimum, dzięki któremu człowiek uznawany za mizantropa nie jest jeszcze w opinii otoczenia gburem czy pospolitym chamem. Hubert jest zatem grzeczny, uprzejmy, ale z pewnością nie jest towarzyski. Obecność innych ludzi wyraźnie go deprymuje. Kontakty społeczne zastępują mu cotygodniowe wizyty w Królewskim Muzeum Sztuk Pięknych (Musées Royaux des Beaux-Arts de Belgique), gdzie godzinami kontempluje rzeźby i malowidła, fotografuje je aparatem cyfrowym, po czym po powrocie do domu z pietyzmem wykonuje ich kopie. Blisko czterystukilometrowa odległość z Brukseli do Paryża i ogólna niechęć do podróżowania nie jest też dla Huberta barierą, by – jeśli tylko poczuje pragnienie ujrzenia na własne oczy na przykład nagiej Olimpii Maneta – pojechać własnym samochodem do Musée d’Orsay i tego samego dnia wrócić do siebie.

Na podstawie zawartości dysku laptopa Huberta można odnieść wrażenie, że nie ma on jednego, ulubionego dzieła sztuki, a każdej z wykonywanych przez siebie kopii przygląda się krytycznie – jak drodze, która być może prowadzi do celu, ale z pewnością sama tego celu nie stanowi. Ideał jest bowiem – inaczej nie byłby przecież ideałem – tylko jeden i – znowu, jak to ideał – pozostawać musi niedosięgły. W przypadku bohatera jest nim mieszkająca po sąsiedzku, w przeciwległym budynku dziewczyna o perłowych włosach – jak z wielkiego przeboju węgierskiej grupy Omega. Okno jej położonego piętro niżej mieszkania jest motywem przewodnim komiksu Gijsemansa. Widzimy je trzynaście razy – w tym trzykrotnie za pośrednictwem medium cyfrowego. W trzech kadrach okno jest puste, zasłonięte lub właśnie zasłaniane. Na pozostałych dziewczyna najczęściej podlewa kwiaty stojące na parapecie. Piękna ogrodniczka – można by nadać tej ilustracji nieco kiczowaty tytuł, ale sekwencja ta bardziej koresponduje chyba z frazą Calderona z dramatu Życie jest snem: „Kwiatem jest tylko całe ludzkie piękno / Już noc zapada, kwiaty muszą zwiędnąć”P. Calderón de la Barca, Autos sacramentales, Wrocław–Warszawa–Kraków 1997.[2].

Podobnie dyskretny i taktowny Hubert, mimo największych środków ostrożności, płoszy Piękno, kotara zostaje zasłonięta. Bohaterowi pozostaje wspomnienie, cyfrowa kopia i próba rekonstrukcji ideału na płótnie.

W kamienicy Huberta jest jeszcze jedna kobieta, która bynajmniej nie daje się łatwo spłoszyć –i może właśnie dlatego nawet nie pretenduje do roli ideału, mimo że na ścianie jej mieszkania wisi reprodukcja Olimpii („ciekawy obraz”), mimo że jest ona gotowa, aby w każdej chwili wyruszyć w drogę do Paryża i mimo że otworzyła butelkę najlepszego wina, a w buduarze przybiera pozę modelki z obrazu Maneta. Nic z tego. Ideał jest tylko jeden i Hubert pozostaje w tej kwestii niezdarnie konsekwentny.

Bohater komiksu Gijsemansa bardzo przypomina mi naszego Stacha Wokulskiego. Ma podobnie introwertyczne usposobienie, skutecznie strzegące tajemnic przeszłości; jest w podobnym wieku, zapewne podobnie długo gromadził „kapitał uczuć”, który w każdej chwili mógłby zaprocentować, gdyby znaleźć dla niego odpowiednią lokatę. Bohater jednak nie zamierza, nie potrafi rozmienić go na drobne. Żadna więc Małgorzata Minclowa – chociaż żona, żadna Stawska – choćby piękna jak sama Helena, żadna hrabina Wąsowska. Ideał jest tylko jeden, nawet jeśli ukryty za podwójną kotarą.

Dzieło Bena Gijsemansa – choć formalnie, na pierwszy i każdy kolejny rzut oka, jest komiksem – wyrasta jednak z zupełnie innej tradycji. W niczym nie przypomina owych comic strips – komicznych pasków rysunkowych, które na początku dwudziestego wieku zabawiały czytelników amerykańskiej prasy codziennej. Dużo bliżej mu do rysunkowej historii malarstwa europejskiego. Oprócz wspomnianej już Olimpii Eduarda Maneta ze zbiorów paryskiego Musée d’Orsay na jego kartach widzimy monumentalny obraz belgijskiego symbolisty Constanta Montalda Fontanna inspiracji, eksponowany w holu brukselskiego muzeum, podobnie jak posąg Victora Rousseau Siostry iluzji; widzimy Ewę z obrazu Francesco Albaniego Adam i Ewa oraz kobiety z tryptyku Legenda św. Anny niderlandzkiego mistrza Quentina Massysa – z wyeksponowanymi postaciami jednej z przyrodnich sióstr Maryi, Marii Salome, i umieszczonej w prawym skrzydle umierającej babci Jezusa, św. Anny. Są tu postacie biblijne (Maryja, Dalila, Maria Magdalena) i sceny mitologiczne (Pola Elizejskie, Trzy Gracje); są przywołane – a właściwie zilustrowane – mniej lub bardziej znane dzieła malarzy włoskich, francuskich i niderlandzkich. Z niektórych autor robi erudycyjną zagadkę dla czytelników („Następnym razem trzeba będzie sprawdzić, kto to namalował”). Na kartach komiksu pojawia się także cytat filmowy – Gorączka złota Charliego Chaplina, której autor poświęcił całą planszę. Ta opowieść o daremnym poszukiwaniu szczęścia pośród srogich mrozów Alaski nieprzypadkowo zacytowana zostaje w momencie, gdy jasnowłosy ideał Huberta zniknął za podwójną zasłoną.

Komiks jako literacko-rysunkową hybrydę w oczach krytyków dyskredytował bardzo często jego obrazkowy charakter. Żeby uwolnić się od tego infantylnego stereotypu, twórcy gatunku starali się na ogół dowartościować warstwę tekstową, czyniąc ją bardziej wyrafinowaną intelektualnie i autoteliczną w stosunku do ilustracji. Ben Gijsemans swoje ambicje komiksowe realizuje odwrotnie: jego praca to przede wszystkim milczące kadry. Z siedemdziesięciu pięciu plansz pięćdziesiąt trzy (71 procent) są pozbawione tekstu; na pięćset pięćdziesiąt kadrów aż czterysta sześćdziesiąt sześć (85 procent) jest niemych. Można zatem bez większej przesady powiedzieć, że to, co w tym dziele najważniejsze, dzieje się miedzy słowami.

Belgijski rysownik, mimo młodego wieku i niewielkiego doświadczenia, wykazuje się ogromną świadomością rysowniczego warsztatu, umiejętnie wykorzystując wszelkie formalne niuanse, by nadać im znaczenie dyskretnych komunikatów. O ile cały zeszyt utrzymany jest w nieco monochromatycznej kolorystyce sepii, wprowadzającej stylizację retro, sugerującą – podobnie jak elementy garderoby i całe milieu bohatera – jego nieco archaiczną osobowość, o tyle rzadkie obrazy miasta ukazane na czarno-białej, jakby odbitej w potłuczonym szkle rozkładówce podkreślają jego chaotyczne i przytłaczające oblicze, którego Hubert nie potrafi scalić, ogarnąć, poddać krytycznej refleksji – tak jak cierpliwie czekające na uważnego widza stateczne dzieła sztuki.

Aby nadać komiksowi artystyczny, rękodzielny charakter konweniujący z jego tematyką, autor zrezygnował z wielu elementów cyfrowej obróbki obrazu – zdecydował się na przykład na żmudne, ręczne przecieranie tekstury kadrów malarskich, które nie tylko je patynują, ale stają się również rozpoznawalną cechą stylistyczną.

Gijsemans pieczołowicie odtwarza długie, liczące nawet po kilkanaście kadrów, sekwencje ilustrujące najprostsze czynności bohatera, takie jak przyglądanie się obrazom w muzeum, cierpliwa wspinaczka po schodach kamienicy, przygotowywanie i spożywanie posiłku czy czytanie gazety. Podkreśla w ten sposób monotonię jego egzystencji, której jedyną esencją jest poszukiwanie ideału.

Paradoksalnie Hubert spłoszył obiekt swego platonicznego uwielbienia, próbując go utrwalić, pochwycić, zarejestrować – a teraz próba zrekonstruowania na podstawie cyfrowej fotografii wizerunku pięknej nieznajomej pozostaje jedyną dostępną formą obcowania z ideałem. Może tak już jest z ideałami, że dostępne są tylko we wspomnieniu i w westchnieniu. Tymi wspomnieniami i westchnieniami żyli przecież i Tristan, i Kordian, i Gustaw, i cała liczna „drużyna Wertera”. Również dlatego Hubert tak bardzo przypomina mi naszego Stacha Wokulskiego.

 

Ben Gijsemans, Hubert, tłum. A. Bienias, Poznań: Centrala – Mądre komiksy, 2021.

okładka komiksu


 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Tomasz Chlewiński, Hubert w poszukiwaniu ideału, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 125

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...