18.11.2021

Nowy Napis Co Tydzień #127 / „Ale lepiej uwierz, Czytelniku, bo naprawdę tak było”

Chciałbym przytoczyć na wstępie jakieś frapujące anegdoty dotyczące życia i twórczości Harukiego Murakamiego, ale odnoszę wrażenie, że większość czytelników w Polsce już je zna: autor doznał olśnienia w wieku około trzydziestki w trakcie meczu baseballowego i właśnie wtedy odkrył w sobie wenę twórczą; przed rozpoczęciem fascynującej kariery pisarskiej prowadził z żoną klub jazzowy o nazwie „Peter Cat”, jednak postanowił postawić wszystko na jedną kartę i zwinąć interes, aby mieć czas na pisanie kolejnych książek; z uwagi na rosnącą popularność w Japonii – albo raczej związane ze sławą uniedogodnienia – wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie pracował na tamtejszym uniwersytecie; o miłości Murakamiego do muzyki klasycznej chyba też nie trzeba wspominać, gdyż wielokrotnie towarzyszy ona bohaterom jego powieści. Taka rekapitulacja wybranych wątków, jak już wyżej napisałem, wielu osób nie zaskoczy. Innymi słowy, można by do tej listy dodać sporo innych mikrohistorii zaczerpniętych z biografii, a i tak znajdą się czytelnicy, którzy te fakty będą znać na wyrywki. Nie będzie przecież przesadą stwierdzenie, że autor Norwegian Wood jest w świecie kultury popularny na miarę gwiazd rocka. I choć krytycy literaccy nadal będą się zżymać na zbyt przezroczystą, zbyt uproszczoną stylistykę języka czy ucieczkę od rzeczywistych problemów Japonii (czyżby zapomnieli o wydanym w tym roku w Polsce – a poświęconym zamachowi w Tokio – Podziemiu?), to wątpię, aby Murakami odszedł od wypracowanych przez siebie wzorców.

Także Pierwsza osoba liczby pojedynczej, o której chciałbym tym razem dla Państwa napisać, nie przynosi nic szczególnie świeżego. Z drugiej strony, czy ktokolwiek z fanów byłby zadowolony, gdyby Japończyk stworzył nietypową dla własnego emploi pisarskiego opowieść gatunkową, na przykład thriller szpiegowski? Szczerze wątpię. Podobnie było przecież ze Stanisławem Lemem: gdy tylko próbował eksperymentować, otrzymywał listy z prośbami o kontynuowanie dotychczasowej ścieżki pisarskiej. Zmierzam do tego, że nowy zbiór opowiadań stanowi rekapitulację motywów spotykanych u Murakamiego na przestrzeni lat i wydanie tej książki – podobnie jak przytaczanie po raz kolejny anegdot narosłych wokół jego osoby – nie jest szczególnie konieczne. Wniosek ten oczywiście musi przegrać ze stanem faktycznym, jako że „nieszczególnie konieczna” książka sprzedaje się w dużych nakładach, zaś doskonale znane fanom ciekawostki oznaczone hasztagiem #murakami docierają do coraz to pokaźniejszego grona czytelników.

Pierwsza osoba liczby pojedynczej nie jest  książką wybitną, jest natomiast książką udaną, choć nierówną: taką, po którą sięgną fani twórczości Murakamiego. Nie polecałbym jej jednak osobom, które przygodę z prozą Japończyka dopiero zaczynają. Gdybym miał wskazać książkę na tak zwany „dobry początek”, byłaby to z pewnością Kronika ptaka nakręcacza, ewentualnie zbiór opowiadań Wszystkie boże dzieci tańczą. Najnowsza pozycja autorstwa Murakamiego to lekko sentymentalny powrót do czasów młodości i nie każdemu ta sentymentalna tonacja może przypaść do gustu, choć właściwszym słowem byłaby chyba w tym kontekście „nostalgia”: za młodzieńczą naiwnością, marzeniami, przewagą romantyzmu nad pragmatyką dojrzałego życia i tak dalej. Spójrzmy na akapit, który rozpoczyna opowiadanie zatytułowane With the Beatles (s. 71):

Myśl, że dawne dziewczyny zrobiły się stare, wprawia mnie w przygnębienie, bo uzmysławia mi, że moje marzenia z młodych lat straciły już moc. Śmierć marzeń jest w pewnym sensie smutniejsza niż śmierć żywej istoty. Czasami nawet wydaje mi się to bardzo niesprawiedliwe.

Celne spostrzeżenie. A może zbyt wyraźnie silące się na mądrość z antologii złotych myśli? Prawdopodobnie młodszym czytelnikom, z oczywistych względów, trudniej będzie utożsamić się ze stwierdzeniami z powyższego akapitu. Starsi zaś doskonale poczują aurę tej – nie tak znów delikatnej – melancholii. Tak czy inaczej, ten eseistyczny wtręt dobrze przygotowuje grunt pod dalszą część opowiadania, według mnie najlepszego ze zbioru. Eseizacja to zjawisko dość popularne we współczesnej prozie, tyle że bardzo często odbywa się to kosztem narracji i fabuły. Murakami natomiast zanadto nie szarżuje: po krótkim wstępie od razu przechodzi do głównego nurtu opowieści:

Dobrze pamiętam pewną dziewczynę – a teraz już kobietę – ale nie wiem, jak się nazywała. Nie wiem też, gdzie teraz jest i co robi. Wiem tylko, że chodziliśmy do tego samego liceum i byliśmy w tym samym wieku […].

Prościej tego napisać się nie dało, ale taki styl jest przecież znakiem rozpoznawczym autora Norwegian Wood. Nie zaobserwujemy – zarówno w tym, jak i w innych opowiadaniach – formalnych eksperymentów: historia zaczyna się zwyczajnie – od przywołania zdarzeń z przeszłości, które ze względu na miniony czas zatarły się w pamięci narratora (jest nim zapewne sam autor) i można już tylko próbować przypomnieć sobie niektóre szczegóły, kluczowe dla rozwinięcia fabuły. Rzecz jasna nie do końca wiadomo, co należy do fikcji, a co do faktów, ale załóżmy dla własnej wygody, że większość z opisanych w książce zdarzeń miała rzeczywiście miejsce.   

Murakami zdecydowanie najlepiej prezentuje się w opowiadaniach, w których, zamiast nieco męczącej ckliwości, pobrzmiewa nuta ironii, dystansu i komizmu. Dlatego właśnie tak dobrze czyta się opowieść o gadającej małpie zatytułowaną Wyznanie Małpy z Shinagawy. Oto fragment ze stron 178–179:

Małpa zasunęła za sobą drzwi, pozbierała poprzewracane drewniane cebrzyki, włożyła do wody duży termometr i sprawdziła temperaturę wody. Patrząc na podziałkę, mocno zmrużyła oczy. Wyglądała zupełnie jak bakteriolog próbujący zidentyfikować nowy typ patogenu.

– Czy odpowiada panu temperatura wody? – zapytała małpa.

– Bardzo przyjemna. Dziękuję – odparłem.

Od momentu przeczytania tych słów każde nasze wizyty na basenie mogą być nie tak oczywiste jak do tej pory. Efekt komizmu wywołany jest bardzo prostym, acz skutecznym zabiegiem, wielokrotnie przewijającym się w literaturze: antropomorfizacją. Niby nic szczególnego, a jednak sugestywność opisu pozwala na identyfikację z bohaterem, który, otrząsnąwszy się z lekkiego szoku, ucina sobie pogawędkę z tytułową małpą. Sukces pisarstwa Murakamiego polega prawdopodobnie na tym, że absurd sytuacji potrafi przełamać drobiazgową koncentracją nad detalem: chodzi mu nie o to, aby rzeczywistość przesycić surrealizmem, ale o przedstawienie surrealistycznych zdarzeń tak, jakby naprawdę się wydarzyły – lub mogłyby się wydarzyć, gdybyśmy umieli wykorzystać potencjał naszej wyobraźni. Innym ciekawym opowiadaniem ze zbioru, w którym Murakami wykazuje się umiejętnością dystansu i delikatnej przekory, jest z pewnością Karnawał. Już sam początek brzmi obiecująco (s. 143):

Była najbrzydszą kobietą, jaką znałem, choć to stwierdzenie jest pewnie nie fair wobec niej. Na pewno spotkałem wiele brzydszych. Ale chyba nie ma przeszkód, żebym powiedział, że była najbrzydszą z kobiet, które zapisały się na dłużej w mojej pamięci, bo miałem z nimi bliższe kontakty.

Użycie słowa „brzydka” w stosunku do kobiety nie ma na celu kpiny z politycznej poprawności. Nie ma też na celu znęcania się nad wykreowanymi postaciami. Narratorowi zależy raczej na odmalowaniu prawdziwej natury bohaterki, która nie była niezbyt piękna, ale właśnie wyjątkowa brzydka. Inne słowo po prostu nie byłoby adekwatne, świadczyłoby o hipokryzji. Niektórzy z polskich czytelników pamiętają być może powieść Patrycji Pustkowiak Maszkaron. Różnica między tą książką a prozą Japończyka jest zasadnicza: Murakami posiada zdecydowanie większy dar snucia opowieści, poza tym umie dystansować się – w momentach, gdy nie popada w ckliwość – wobec tego, co przedstawia we własnej prozie. Problemem jest natomiast jego skłonność do wniosków, czasami zbyt kojarzących się z aforystycznością à la Paulo Coelho: „Każda piękna kobieta ukrywa gdzieś coś brzydkiego, a każda brzydka kobieta ma gdzieś coś pięknego” (s. 145). Zgódźmy się – takie zdanie nie powinno wyjść spod pióra dobrego pisarza, za jakiego Murakami jest przez rzesze czytelników uważany. Uznajmy zdania tego typu za zwyczajny „wypadek przy pracy”, bowiem – na szczęście – nie ma ich zbyt wiele.

Warto podkreślić, że wszystkie osiem opowiadań, zgodnie zresztą z tytułem, jest napisanych poprzez użycie „pierwszej osoby liczby pojedynczej”. Jednak monologiczność, w odróżnieniu od wielu książek operujących tą perspektywą, nie sprawia tutaj wrażenia zanadto wsobnej, zamkniętej na to, co dzieje się „na zewnątrz”. Skoro już raz posłużyłem się przykładem z polskiej prozy, to po raz kolejny wyciągnę wnioski na podstawie rodzimych doświadczeń lekturowych: monologiczność często oznacza u nas brak partii dialogowych (choćby Trociny Krzysztofa Vargi: rzecz napisana ze szwungiem, ale mocno monotonna, dryfująca, a nie stawiająca opór językowi i rzeczywistości). U Murakamiego z kolei monologiczność otwiera się na świat zewnętrzny, na losy bohaterów i tak dalej. Innymi słowy, autor Kroniki ptaka nakręcacza nie decyduje się na użycie pierwszej osoby liczby pojedynczej dlatego, że nie potrafi inaczej, ale raczej dlatego, że taka metoda pozwala na lepszą introspekcję:

Ale te wspomnienia czasami wracają do mnie, prawdopodobnie po przejściu dalekiego, długiego tunelu. I zdumiewająco silnie mną wstrząsają. Podrywają w lesie opadłe liście, kładą wysokie trawy na łące, pukają do drzwi wszystkich domów, jak wiatr pod koniec jesieni (s. 171).

I znów ten nostalgiczny ton, którego nie mogę do końca zaakceptować, a jednak, mimo wszystko, czuć w powyższych zdaniach niewątpliwy autentyzm, oparty na doświadczeniach autora. Niby odległe wspomnienia potrafią po latach „wstrząsnąć” człowiekiem i wytrącić go z równowagi. Dodatkowy plus za ostatnie zdanie opowiadania, które celnie, za pomocą kilku prostych środków stylistycznych, potrafi wytworzyć zaskakująco mglistą, niejednoznaczną atmosferę.

Gdybym miał na zakończenie polecić Państwu tło muzyczne do lektury najnowszego zbioru opowiadań Harukiego Murakamiego, byłaby to muzyka Smashing Pumpkins: nastrojowa, melancholijna, przyjemna w odbiorze, nienachalna (żeby wymienić tylko garść epitetów). Takie właśnie są te opowiadania. Szkoda, że klamrę zbioru stanowią mocno przeciętne teksty: Do kamiennej poduszkiPierwsza osoba liczby pojedynczej. Jeśli czytelnik nie skupi na nich całej swojej uwagi, przygoda lekturowa na pewno przyniesie więcej pożytku. Pozostaje żywić nadzieję, że Murakami wróci jednak do swojej ulubionej formy prozatorskiej – czyli powieści – gdyż w niej czuje się chyba najlepiej i właśnie jako autora obszerniejszych pozycji chcę go przede wszystkim pamiętać. Oby nie sprawdził się scenariusz z opowiadania Wiersze zebrane o drużynie Yakult Swallows, gdzie można przeczytać takie słowa (s. 139):

No ale to nieważne. Nie będę myślał o pisaniu powieści. Zaraz zacznie się dzisiejszy mecz. Będę się modlił, żeby moja drużyna wygrała. A jednocześnie (w sekrecie) przygotuję się na to, że przegra.

Ciekawe, swoją drogą, kto tym razem okazał się zwycięzcą.

H. Murakami, Pierwsza osoba liczby pojedynczej, tłum. A. Zielińska-Elliott, Muza, Warszawa 2020.

okładka książki

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Piotr Jemioło, „Ale lepiej uwierz, Czytelniku, bo naprawdę tak było”, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 127

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...