18.11.2021

Nowy Napis Co Tydzień #127 / Godzina Wu [fragment]

Marzec

Zakupy

Stoję przed wejściem do Biedronki, w odległości trzech metrów od obcego człowieka, choć zalecają metr, a inni dwa. Nie wiadomo w końcu ile, żeby przetrwać. Bo umrzeć można teraz w kolejce po mięso albo po papier toaletowy. Niektórzy, myśląc, że umrą po nas, zaopatrzyli się we wszystko, bo mieli na to dużo czasu i pieniędzy. Ja nie mam oszczędności, więc umrę w pierwszym secie. Dogrywki nie będzie. Może to nawet lepiej. Żeby tylko pochłonęło wszystkich, a nie wybiórczo. Nieważne już nawet kiedy, żeby tylko wszystko zniknęło, żeby nie zostawić po sobie płaczących i cierpiących.

 

Płyn do dezynfekcji drogi, a jeśli już jest gdzieś w sklepie, to zaraz znika. Nie wiem, czy ludzie piją ten płyn, czy kąpią się w nim? W końcu płyn dostałam od przyjaciół. Podali mi go przez płot, zanim zabarykadowali się na amen w swojej twierdzy. Oni są przykładem tych, którzy dłużej przetrwają, bo mają – pieniądze, dom, firmę.

 

Ja nie mam tych trzech gracji, ani nawet nie mam chłopa w domu, a bez chłopa, wiadomo. Siedzę więc sama z dziećmi i snuję plany na ewentualność szerszej pandemii, bo nie wierzę, że ona się zawęzi. Co do wąskości, miałam sobie zwęzić spodnie, ale do krawcowej iść nie mogę, więc chudnę, a spodnie spadają z dupy coraz bardziej. Do fryzjera też nie można pójść, zatem mam teraz własny salon w ciasnej i ciemnej łazience oraz lustro, które dostałam od Wu. A może należało do niej? W lustrze widzę swój prawy profil, ten ładniejszy, oraz lewy, który, mam wrażenie, starzeje się szybciej i staję się podobna do mojej matki. Nawet głos już mam jej. Mówię głosem mojej matki. To jeszcze bardziej mnie przeraża, bo wolałabym być rybą, w stawie pływać i głosu nie mieć.

 

Korpo

Codziennie, około dziesiątej rano, mam call. Mój starszy brat nie rozumiał tego słowa, bo nie pracuje w korporacji. U nas to słowo jest niczym Anioł Pański. Nigdy nie wiadomo, co nam ześle, bo wersji jest tyle, ilu mówiących. Nie jest zatem jasne, czy to będzie osiemdziesiąt, czy sześćdziesiąt procent oraz co nam będzie wolno, a co będzie trzeba. Opcji jest wiele – postojowe, choroba, urlop, opieka. Do biura przyjeżdżam tylko we wtorki na dyżur, aby po pracy zobaczyć Wu.

 

Zdrowie psychiczne

Wczoraj miałam terapię grupową przy użyciu komunikatora internetowego. Gdyby mi ktoś powiedział w dziewięćdziesiątym czwartym, że tak będzie, pewnie musiałabym zostać dłużej w szpitalu, bo takie historie to były tylko u Dicka. Terapeuci twierdzą, że to zupełnie nowatorska forma prowadzenia zajęć.

Nie mam problemu z izolacją. Terapeuta mówi, że doskonale sobie radzę. Dla mnie to jak dar z nieba. Na ulicach pusto, markety zamknięte. Mam wreszcie czas dla Wu i dzieci. Nie musimy nigdzie biec. Żyjemy leżąc.

 

Miłość

Teraz Wu nie może wyjść, pojechać, odejść. Nie ma busów. W weekendy nie jeżdżą. Więc kiedy się kłócimy, siedzimy tu razem zamknięci. Jedyne, co może zrobić, to wyjść na balkon i ostentacyjnie milczeć. Piątki są słodkie. Jakbyśmy się rok nie widzieli. Wu ma niebieskie oczy, lekko przymrużone, co sprawia, że zastanawiam się ciągle, co w tym spojrzeniu ukrywa. Pytam, czy mnie jeszcze kocha, czy mu się podobam. Wu mówi wtedy „Kotku”, ale nie wiem, czy w tym słowie jest potwierdzenie, czy głębsza tajemnica. To nie daje mi spokojnie spać. W snach przewijają się kobiety. Wu uspokaja mnie rano, że one są nieprawdziwe, że wszystkie je rodzę. A ja urodziłam przecież dwoje dzieci i nie przypominam sobie, żebym na świat wydała również dorosłe kobiety. Te kobiety są piękne i młode. W moim śnie Wu głaska je po udach i patrzy na mnie z uśmiechem, mrużąc niebieskie oczy. I tak codziennie, ja opowiadam mu sny, a on mruczy do telefonu „Kotku”, robiąc akcent na O, z czego wychodzi „kooootku”. I to ma mi dać poczucie, że nigdy mnie nie zdradzi.

 

Las zamknięty

Dzisiaj zamknęli las. Moje drzewa są już teraz zupełnie wolne od głosów ludzi i od ich ciężkich kroków. Ryby w stawie mogą być spokojne, bo nikt ich nie złowi. Ale zwierzęta muszą być czujne. Myśliwi mogą wchodzić do lasu. Las ma być otwarty w Wielkanoc. Ludzie wracając z kościoła, będą mogli znowu wydeptać ścieżki i trzymać się za ręce.

 

Dzieci

Rano patrzę na zaspaną i ciepłą, jak słodka bułka z pieca, córkę. To daje poczucie bezpieczeństwa. Rano mój syn się uśmiecha. Teraz wszyscy podłączamy komputery. Dzieci, bo mają lekcje, ja, bo pracuję zdalnie. Le podczas nauki śmieje się tak głośno, że i ja uśmiecham się pod nosem i myślę – miłość dzieci jest największą miłością, jaką otrzymałam. Nie wiem, czy od Boga, czy sama byłam jej stworzycielem.

 

Sport

Wu stwierdza, że musi schudnąć, choć ja lubię jego ciało. Uwielbiam, kiedy przywiera do mnie mocno całym sobą. Kupił sobie bieżnię. Boi się tylko, że hałaśliwe bieganie będzie doskwierać jego sąsiadce z dołu. Gdyby i mnie tak się bał, choć trochę. Wu nie je teraz dużo. Nie umie gotować. Zamówił takie śmieszne posiłki w pudełkach. Jest ich pięć. Misternie zapakowane w plastikowe pojemniki. Jakieś papki i kolorowe mazidła z owocami. To uruchomiło we mnie lęki, że nie będzie już wspólnych kolacji, a jak wszystko minie, nie będziemy wychodzili do restauracji, co przed zarazą było naszą rozrywką. A może tylko moją? Wu uspokaja, że w piątek zje ze mną kolację. Przygotowywanie posiłków, kiedy jestem sama, nie sprawia mi przyjemności. Tylko w weekendy, kiedy się spotykamy, uaktywnia się we mnie kucharz i czuję smak. Teraz gotując, liczę kalorie, żeby Wu nie czuł, że grubnie. Ja nie uprawiam żadnego sportu, a mimo to tracę na wadze, odkąd go poznałam. Nie wiem, może to daleko posunięte stany lękowe.

 

Papierosy

Palę, kiedy kłócę się z Wu i kiedy jest dobrze. Nie paliłam kilka lat. Zaczęłam, odkąd się poznaliśmy, i teraz nie umiem przestać. Próbuję nie kupować, ale kiedy rozmawiamy przez telefon, w głowie mam dym papierosowy. Zwłaszcza, gdy myślę o kobietach. Wtedy mogłabym wypalić całą paczkę naraz. Na balkonie trzymam białą porcelanową filiżankę, która służy za popielniczkę. Sąsiedzi też palą. Nasze kłęby dymu spotykają się w powietrzu zamiast nas – ludzi. Na trzecim piętrze nie mają popielniczki. Rzucają pety na trawnik pod balkonami. Jest ich tam już dość sporo. Zastępują kwiaty. Ten chłopak z trzeciego piętra chciał rzucić się pod samochód, ale nadjechała policja i zabrali go do szpitala. Leżał kilka dni w psychiatryku. W tym samym, w którym ja byłam, kiedy byłam piękna i miałam długie kasztanowe włosy. Lekarze nie mogli uwierzyć, że taka młoda dziewczyna chciała sobie zrobić krzywdę. Ja nie mogłam uwierzyć, że się obudziłam.

 

Soboty

Po miłosnych piątkach nadchodzą soboty. Krwawe rozdanie. I sprawdzam. Wu kłamie. Dla mnie, dla lepszego jutra. Odwożę go do domu. Jeśli sprawdzi nas policja, wiem dokładnie, co mówić. Takie role to pestka. Wu ma stopień. To nam pomoże. Ja mam pracę i ważny segregator z dokumentami na tylnym siedzeniu. W razie czego historia jest wiarygodna. Wu krzyczy, ja milczę. Chcę znowu odchodzić, uciekać. To potrafię. Nie umiem tylko potem, kiedy ochłonę, wejść w rzeczywistość. Bez niego nie umiem oddychać. W nocy mam zawał. Ale chyba urojony. Serce bije w rytm Kill the words zespołu D.R.I. Chyba nie muszę nikomu tłumaczyć, że nie mogę spać. Wu dzwoni, potem wyłącza telefon. Ja piszę, ale zaraz potem go blokuję. Potem Wu pisze, ale ja nie odpisuję. Na tej wojnie jesteśmy tak samo silni i podobnie słabi.

 

Niedziele

Trzeba wreszcie ustąpić. No przecież nie umiem usiedzieć w domu. Jadę do Wu. On przytula, tłumaczy. Jestem znowu małym zwierzątkiem. Mrużę oczy, żeby być jeszcze bardziej niewinną. Wu niesie mnie do pokoju. Jest cicho i dobrze. Nie pamiętam nawet, dlaczego właściwie jesteśmy pozamykani.

[…]

 

Dzienniki pandemiczne dostępne są w e-sklepie Instytutu Literatury.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Sylwia Jaworska-Domagała, Godzina Wu [fragment], „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 127

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...