02.12.2021

Nowy Napis Co Tydzień #129 / Areszt na dziewiątym [fragment]

12 marca 2020

Dzieje się! Krążą pogłoski, że musimy zostać w domu. Zamkną szkoły i centra rozrywki. To możliwe? Jest informacja! Od poniedziałku praca zdalna. Jak? Co? Zabieram kalendarz, protokoły, żeby wiedzieć, co robić. Rozglądam się po kajucie tonącego statku. Co jeszcze będzie potrzebne? Nie będę mogła przyjść i wziąć niezbędnych rzeczy. Będzie zakaz wstępu do budynku.

24 marca 2020

Już wiedzą. Otrzymuję mejl: „turbo spalanie tłuszczu”, a przecież ja w fazie jego tworzenia. Znaczy, że wiedzą o moich ciastkach, ukrytych orzeszkach, podjadaniu chipsów… Skanują tłuszcz na biodrach i bezczelnie komentują.

25 marca 2020

Próbuję uciec w sztukę. Obrazy porozstawiane po całym mieszkaniu. Sztuka wchodzi „pod strzechy”. Raczej do bloku. Na dziewiąte piętro. Do dachu – strzechy – jeszcze cztery piętra! Maluję, zadając sobie pytanie, czy to ma sens.

A co jeśli wystawa nie odbędzie się zgodnie z terminarzem?

A co jeśli wystawa nie odbędzie się?

A co jeśli wystawa?

A co jeśli?

A co?

A!

Udaję, że jest normalnie. Musi być normalnie. Chociaż na moich oczach odbywa się wielkie sprzątanie piwnicy. Wywalanie rzeczy zbędnych, takich co latami utrzymywały się na podium z napisem „przyda się”. Tak naprawdę szukamy miejsca na zapasy. A jednak. Nic w tym złego, po prostu trochę więcej dżemu, konserw i mydła w domu. To nie problem.

Myślę o swoich szaroniebieskich obrazkach, że też takie w wyrazie mało wesołe. Trzymam się koncepcji sprzed wirusa. Robię ćwiczenia w aplikacji. Uczę się języków. Dużo wysiłku, mało efektu. Dziś zdania typu „Moja rodzina jest biedna”. Bieda odmieniana przez wszystkie przypadki. Czy tak będzie po kryzysie? Wczoraj utrwalałam słowa „died” i „muore”. Zdanie „Ludzie umierają na ulicy” mocno mną wstrząsnęło.

Robię naleśniki na innej mące niż pszennej. Brzydko się rwą przy przewracaniu – zupełnie jak kartka papieru. Tworzą się profile twarzy z podłym wrednym uśmiechem. Fiksuję?

26 marca 2020

Siadam do pracy zdalnej. Odpalam komputer, piszę tekst. W tle pralka wesoło podrzuca brudne ciuchy w wodzie z proszkiem. Mąż przytachał pudło z piwnicy. Będzie sprzątał poprzez przegląd, segregację i ocenę przydatności. Piszę, ale skupić się nie mogę, coś szeleści, coś przekłada. Znalazł moje rzeczy. Pada pytanie, moja wena do pisania o poezji też pada. Zaczynam się niezdrowo – jak na tę chwilę – interesować zawartością pudła. Wstaję, odnajduję dawno szukany program na CD, wisiorek od Lidki, dyplom za udział w przeglądzie artystycznym. Zabieram wszystko. Siadam do komputera, czytam tekst od początku, żeby wiedzieć, o co mi chodziło dwadzieścia minut temu. Wchodzę w klimat. Pralka właśnie skończyła prać i daje sygnał dźwiękowy. Zrywam się i zrywam nić prowadzącą do weny, i następne minuty spędzam na układaniu kompozycji ze świeżo upranej bielizny nocnej.

Myję jeszcze podłogę w łazience. Zdalna praca coś zanadto się oddaliła. Przybliżam się do komputera. Siadam i czytam rozgrzebany wątek. Niewygodnie, sucho w gębie… Może kawy? Wstaję i idę nastawić wodę.

27 marca 2020

Dałam się namówić. Byłam w sklepie. Smutno snuli się klienci, omijali się gładko, bez spojrzeń, jak lalki w teatrze. Potem malowałam, używając dużo zieleni, żeby zerwać z wcześniejszymi szarościami i błękitem. Niech już przychodzi ta wiosna, niech odbija się w wodzie.

I nie zastanawiam się nad sensem tego. Bez filozofii. Zwykła praca rzemieślnicza.

28 marca 2020

Sobota! Zawsze taka wyczekana, wytęskniona, szczyt góry, na którą trzeba się wspinać cały tydzień. Na kolanach, na łokciach. Emocje, kiedy już się dojdzie i padnie po całym tygodniu wspinaczki. Teraz jest inaczej. Sobota to właściwie każdy dzień tygodnia. Przyjmuję go bez emocji. Jest. Fajnie. Ale nie jest to wydarzenie na miarę toastu czy mowy powitalnej. Można z czystym sumieniem odrzucić e-pracę i zrobić tę różnicę. Tylko tyle. Aż tyle!

Siadam w oknie i patrzę na balkony sąsiadów. Wzrokiem uzbrojonym w szklane soczewki szukam objawów życia na planecie Ziemi, w bloku. Nic. Puste patio, choć pełne życia. Żadnego darcia japy, hałaśliwej jazdy na rowerze. Lampy rzucają spokojne proste cienie. Na kilkudziesięciu balkonach nie ma nikogo. Życia nie stwierdzam. Stoję długo w oknie, może dla kogoś z naprzeciwka ja będę formą życia i nadziei. Jesteśmy, czekamy na normalność.

Późnym popołudniem wyszły formy. Forma męska w czerwieni wytrzepała z balkonu obrusik, ściereczkę, ręczniczek. Forma męska w błękicie pali papierosa wyczekująco. Dwie formy żeńskie sadzą kwiaty, inną formę życia. Jedna forma dwunożna daleko, daleko ode mnie z formą czteronożną na sznurku sunie chodnikiem. Czarna taksówka podjeżdża pod garaż. Forma paląco-kopcąca zniknęła jak strzepnięty popiół z papierosa. Na pierwszy rzut oka, naprawdę nie dzieje się nic.

30 marca 2020

Malowałam, odbicia w wystawach sklepowych i kawiarniach. Były takie! Nie kawiarki, tylko kawiarnie. Dawno! To takie miejsca, gdzie przy stolikach, na krzesłach lub kanapach może siedzieć nawet piętnaście osób, trzydzieści też, więcej niż pięć! Naraz! I nie było za to kary! Część osób mogła siedzieć na zewnątrz, pod parasolami. Część we wnętrzu. Miejsca zajmowało się wybierając dowolnie. Czasem było tak ciasno, że oparcia krzeseł napierały na siebie uniemożliwiając przejście. Metr odległości? Dwa? Dlaczego? To był inny nowy wspaniały świat. I minął.

Mąż siedzi na podłodze i drukuje CV. Dziś dostał wypowiedzenie.

[…]

 

Dzienniki pandemiczne dostępne są w e-sklepie Instytutu Literatury.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Alicja Lampa, Areszt na dziewiątym [fragment], „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 129

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...