09.12.2021

Nowy Napis Co Tydzień #130 / Dni bez pośpiechu i stanika [fragment]

11.03, środa

Podczas lekcji z 8d jedna z uczennic powiedziała, że od jutra nie idziemy do szkoły. Że tak napisała jej na przerwie koleżanka, która jest chora, siedzi w domu i właśnie ogląda wiadomości. Sprawdziliśmy – to prawda. Dzieciaki wiwatują, ja też się cieszę. Nareszcie nie będę musiała jeździć zatłoczonym metrem, w którym nie wiadomo, czy ten, kto kaszle tuż obok, kaszle z Powodu, czy bez. 

Na przerwie przekazałam radosną wiadomość angliście: „minister dba o nasze zdrowie, siedzimy w domach”, na co on, że nie ma się z czego cieszyć. Kolega od biologii (od biologii!) bełkotał coś, że taka społeczna izolacja nie ma sensu, że jest wprowadzona za późno, a w ogóle to jak on zrealizuje podstawę programową. Dramat. 

12.03, czwartek

Uczniowie siedzą w domach, ale nam kazano przyjść dziś do pracy, bo szkoła pełni funkcję opiekuńczą. Na 1000 dzieci przyszło jedno. W swojej pustej sali sprawdzałam kartkówki. 

13.03, piątek

Piątek trzynastego, ale nie ma co się spodziewać wyjątkowego pecha. Już jest nieszczęście… Znowu musieliśmy przyjść wszyscy do szkoły, w której ani jednego dziecka. Po co? Tym razem kazano nam sprzątać nasze sale i szafki w pokoju nauczycielskim. Podlałam kwiaty, przesunęłam okienko w kalendarzu. Zastanawiałam się, ile kartek z miesiącami trzeba będzie przełożyć, kiedy już wrócimy. Naprawdę chciałam sprzątnąć swoją szafeczkę w pokoju nauczycielskim, ale koleżanka obok tak coś burzliwie opowiadała, że aż pluła naokoło. Postanowiłam wrócić do domu. Niestety, metro zamknięte. Podobno na jednej stacji ktoś źle się poczuł, miał podejrzenie koronawirusa, właśnie wracał z lotniska. Taksówka do domu kosztuje 60 zł, nawet byłam skłonna wydać te pieniądze, ale żadna nie jechała, a dyspozytorki nie przyjmowały zgłoszeń. Czekałam na autobus zastępczy, bojąc się, że będzie zatłoczony. Nie był. Przejechałam nieczynne stacje, wsiadłam do wagonu. Pustawo, na szczęście. Piotrek kazał mi koniecznie zrobić zakupy. Zrobiłam. Głupio mi było kupować paczkę 24 rolek papieru toaletowego, ale została tylko taka. Zawsze czuję się niezręcznie, musząc paradować z papierem toaletowym po ulicy, nawet gdy paczka jest mniejsza. Kłóci mi się to z wizerunkiem kobiety eleganckiej. Cóż, kobieta elegancka też człowiek.

14.03, sobota

Mam lekką gorączkę, 37 stopni. To w sumie nawet nie gorączka, ale źle się czuję. Piotrek, zamiast mi współczuć i pytać: „kurczaczku biedny, jak się czujesz?”, śmieje się ze mnie, że jestem hipochondryczka. Ech.

15.03, niedziela

Nie poszliśmy do kościoła. Podobno w tygodniu do mojej szkoły przyszła kaszląca matka, która wróciła z Włoch. Po co? Bo była umówiona na spotkanie ze szkolnym psychologiem. Następnego dnia była już objęta kwarantanną. Boję się, że będę chora. Jak trwoga, to do Boga, ale lepiej pomodlić się w domu niż narażać innych.

[…]

17.03, wtorek

Pokłóciłam się z Piotrkiem, bo kazał mi iść do sklepu i kupić mydło antybakteryjne. Mówiłam mu, że wirus to nie to samo co bakteria, że wystarczy zwykłe. Pokrzyczał, obraził się, wyszedł. Wrócił z trzema kostkami jakiegoś żrącego antybakteryjnego specyfiku – tak, żrącego, po umyciu nim rąk mam czerwone, swędzące plamy. Wspaniale. Piotrek zadowolony z siebie, spełnił swoją misję. Nawet nie zauważył, jak schowałam mu te żółte, fosforyzujące kostki i na ich miejsce położyłam prawdziwe, delikatne mydło, które rodzice przywieźli nam z Ziemi Świętej. To znaczy z Izraela, jak dodaje Piotrek.

18.03, środa

Dzwoniła dziś do mnie Alicja, moja psycholog. Pytała, czy chcę umówić się z nią na sesję przez WhatsAppa. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że nie dam rady rozmawiać z nią w ciągu dnia, kiedy Piotrek pracuje za ścianą. Ciężko mi będzie swobodnie rozmawiać, w naszym mieszkaniu nie mamy drzwi – tylko do łazienki (bo po co do pokoju, do sypialni, skoro mieszkamy sami?). Taka moja designerska wizja. Ostatecznie umówiłyśmy się na rozmowę, zawsze mogę posiedzieć w samochodzie. Cisza, spokój, świeże powietrze i w miarę wygodny fotel, a co.

19.03, czwartek

100 dni do naszego ślubu. Garnitur wisi już w szafie, moja suknia w atelier – wybrałam gotową suknię z sesji zdjęciowej po modelce, krawcowa musi ją tylko zmniejszyć (tak, zmniejszyć w pasie), by idealnie na mnie pasowała. Podczas przymiarki kilka tygodni temu wbijała szpilki w materiał i nie tylko: „musi teraz pani uważać, żeby jeszcze nie schudnąć”. Schudnąć? Kobieto, jeśli schudnę, to całkiem zniknę i ta sukienka nie będzie mi już do niczego potrzebna.

Nigdy się nie odchudzałam, za to próbowałam przytyć. Byłam w tym celu nawet u dietetyka – teraz wiem, że bez sensu. Tamta pani powiedziała, że dużo łatwiej jest otyłemu schudnąć niż chudemu przytyć. True. W ogóle to nie podoba mi się ten trend obrażania nas, szczupłych. Wszyscy powinniśmy tolerować grubych, chwalić modelki plus size i tak dalej, ale chudzi? Out! Kolejny przykład do tezy „nie ma tolerancji dla przeciwników tolerancji”. Tolerujmy grubych, a chudzi niech przytyją i będą jak my, grubi, bo takich jest więcej. Ech. Niech każdy żyje długo, zdrowo i szczęśliwie, nosząc balast, jaki chce. 

[…]

30.03, poniedziałek

Chciałam pisać książki i mieć męża, to znaczy kogoś tak bliskiego, z kim będę na co dzień, na zawsze, kto będzie mnie codziennie wspierał i kochał. Taki miałam pomysł na siebie i na swoje życie. Świat się zmienia, wyspa śmieci na Pacyfiku stale się powiększa, temperatura rośnie, smog opada i dusi, a teraz ten wirus – na pewno to nie ostatnia epidemia. Czy wolno nam sprowadzać na ten świat kolejną istotę? Co jej damy? Mieszkanie w bloku i zanieczyszczone powietrze? Cień wieżowców zamiast drzew? Suszę i upały nie do wytrzymania? Może gdybyśmy zamieszkali hen, w Bieszczadach, byłoby jeszcze normalnie. Coraz częściej i śmielej o tym myślimy. 

31.03, wtorek

Po wszystkich lekcjach online miałam wideorozmowę z moją psycholog, z którą spotykam się od jakiegoś czasu. Pomaga mi posprzątać w myślach. Nie są to porządki, jakie stosowała moja Mama: „to postaw tam, to wynieś, posprzątaj po mojemu”. Alicja każe mi brać przedmioty do rąk, oglądać, opisywać, opowiadać ich historię i wybierać dla nich nowe miejsce – tak widzę te nasze spotkania. Piotrek wyszedł z psem, dzięki temu w domu było cicho – prawie, bo korzystając z okazji wyjścia czworonoga, posprzątawszy wszystkie jego zabawki i inne akcesoria, włączyłam odkurzacz–robota. Czysto w mieszkaniu, czysto w głowie – tego mi było trzeba. Nie rozmawiałyśmy o aktualnej sytuacji, o pandemii, zamkniętych szkołach. Sama radzę sobie z tym tematem, dużo rozmawiam z Piotrkiem. Rozmawiałyśmy o energii, o tym, co mi ją daje, a co zabiera. Spisałam to nawet na kartce. Na minus: Facebook, meldowanie się/tłumaczenie się komukolwiek, za długie spanie, za późne kładzenie się, bałagan, nadmiar rzeczy, brak planu, za dużo komputera i telefonu, bałagan w lodówce (w lodówce? Tak, w lodówce też można mieć bałagan, jak np. dwa otwarte słoiki już zepsutych śledzi, na szczęście nie śmierdzą, bo są w słoiku i w lodówce). Na plus: przytulanie z Narzeczonym, spacer i zabawa z Psem, smaczny obiad, czytanie, sprzątanie, oddawanie rzeczy, dbanie o rośliny, urządzanie przestrzeni, cisza, prostowanie się (tak, tak, proste ćwiczenie na proste plecy – stajesz przy futrynie, opierasz na jej bokach ręce, wystawiasz jedną stopę za próg – i tyle, stoisz i się prostujesz), kąpiel, maseczki, ładne ubrania i wreszcie – napisanie wiersza i opublikowanie go. Choć postanowiłam, że do czasu ustalenia konkretnej daty wydania debiutanckiej książki nie będę za bardzo publikować w internecie. Nie będę wyprzedzać. Energia. Spisałam listę rzeczy, które chcę zrobić z najbliższych dniach. Wiem, niepotrzebny do tego psycholog. Nie mam ochoty spisywać tematów rozmów – dlatego kiedyś przestałam pisać dziennik, po kilkunastu latach codziennego pisania. Miałam dosyć tej narracji. Dopiero co poznałam Piotrka i nie wiedziałam, jak go opisywać. Wielka miłość od pierwszego wejrzenia – a co, jeśli skończy się po miesiącu i zostanę ze stertą kartek o płomiennym uczuciu, tak płomiennym, że wypaliło się po kilku tygodniach? Teraz wiem, że trzeba było pisać, opisywać te wszystkie niepewności, pierwsze randki, pocałunki. No nic. Kilkanaście lat pisania o bzdurach, ani zdania o najpiękniejszych chwilach ever. Dlaczego teraz piszę? Bo mam więcej czasu? Świat się zatrzymał? Ja? 

[…]

7.04, wtorek

Światowy Dzień Zdrowia. Tak.

Nie dopiszę: „he, he”, bo to mało śmieszne. Nie uniosę ironicznie brwi. Nieśmiało poproszę: „Klejnocie drogi, mój dom ubogi, oddany tobie, ulubuj sobie”. 

Sama nie wiem, jak minął mi ten dzień. Nijak. Najpierw lekcje z dzieciakami, potem obiad, rozmowa z psycholog, Piotrek wyszedł wtedy z Psem. Potem odebrałam książki z paczkomatu. I spałam. Śniło mi się morze i gigantyczny przypływ, woda zalała całą plażę, a jej poziom był tak wysoki, że sięgał do samego szczytu schodów. Co jakiś czas wraca do mnie ten sen. Według sennika znaczy, że mam nie kierować się tylko uczuciami, które mnie zalewają. Nigdy nie czułam takiej złości, jaką czuję od kilku lat w konkretnych sytuacjach. Nie chce mi się ich opisywać, wystarczy, że rozmawiam o nich z psycholog. Narracja płynie gdzieindziej.

Oglądam program o astronomii na żywo, Karol Wójcicki „Z głową w gwiazdach”. Może bardziej słucham niż oglądam. Zwykle czytam jego posty na Facebooku, dziś słucham o Super Pełni – to znaczy, że w tym samym czasie zbiegają się dwa zjawiska, jest pełnia i dodatkowo księżyc osiąga perygeum, czyli jest najbliżej Ziemi. Dzisiejszej nocy. Ponadto ta pełnia nazywa się Różowa – we wschodniej części Ameryki Północnej w kwietniu kwitnie różowa roślina phlox subulata, dlatego Indianie tak nazwali tę pełnię. Moje wiersze z debiutanckiej książki poetyckiej mają w tytułach nazwy indiańskich pełni. 

Jutro już środa, w czwartek i piątek nie ma lekcji. Trwa Wielki Tydzień. Słucham tego, co przygotowali dominikanie z Freta. Bardzo podoba mi się krótki cykl „Trzy postawy wobec śmierci Jezusa”. Wczoraj była Maria z Betanii, dziś Piotr, jutro Judasz. Ciekawa rzecz z Marią, namaściła ciało Jezusa na dzień Jego pogrzebu. Zwykle namaszcza się zmarłych, a ona jakby wcześniej wiedziała – bo uwierzyła, że On zmartwychwstanie. W niedzielę w czytaniu będzie mowa o tym, że kobiety przyszły do grobu Jezusa, żeby namaścić ciało, a Jego już tam nie było. Czyli tylko Maria Go namaściła. Poza tym zwróciłam uwagę na jeszcze jedną rzecz – w ewangelii jest mowa o tym, że jakby w poniedziałek do domu Łazarza przyszedł Jezus, ale też mnóstwo innych osób, które chciały zobaczyć go po wskrzeszeniu i podpytać, co jest po śmierci. Arcykapłani tym się zainteresowali i też chcieli pozbyć się Łazarza. Czy im się udało? Czy w Piśmie Świętym Jezus spotyka się z Łazarzem po zmartwychwstaniu? 

[…]

12.04, Niedziela Wielkanocna

Wszystko przygotowałam, nakryłam do stołu. Co prawda marzyła mi się gałązka forsycji w wazonie, ale szkoda mi było zerwać, poza tym nie chciałam specjalnie po to wychodzić z domu. A Piotrek nie wie, co to forsycja, więc i tak by nie przyniósł po spacerze z Psem. Do zielonej butelki włożyłam palmę, pierwszą i jedyną, jaką kupiliśmy podczas wspólnego mieszkania.

Potem zadzwoniłam do Taty, żeby złożyć im życzenia. Odebrał Wiktuś, powiedział, że niedługo siadają do śniadania i że już mi daje Tatę. Rozpłakałam się i rozłączyłam. Zamknęłam się w łazience i płakałam. Piotrek krzyczał, czy on nie jest moją rodziną, czy naprawdę nie jest ważne, że to nasze święta, i wyszedł z domu. Wrócił. Płakałam, ale już w pokoju. Każde siedziało osobno. Wtedy poczułam, czym jest izolacja. Trwało to chyba z godzinę. Potem usiedliśmy do stołu, zjedliśmy śniadanie. Piotrek mocno mnie przytulał.

Jest we mnie radość ze Zmartwychwstania. Czytam teraz Dzieje Apostolskie, zamierzam przeczytać całą Biblię. Może po to jest ta kwarantanna, żeby być lepszym? Rozwijać się duchowo? Zmartwychwstać wewnętrznie? Mnóstwo osób powróciło do swoich dawnych pasji, czyta więcej książek, spędza więcej czasu z rodziną, adoptuje koty i psy. Z drugiej strony przemoc domowa też wzrasta…

[…]

5.05, wtorek

Znowu musiałam spojrzeć do kalendarza, by przypomnieć sobie, jaki dziś mamy dzień. Pod koniec lekcji online jeden z chłopców z 8c powiedział: „miłego weekendu”. Zaśmiałam się, że dziś dopiero wtorek. Na co inny chłopiec: „On chciał, żeby pani się uśmiechnęła”. Nastoletni flirciarze. Przynajmniej jest wesoło i nie gadam do siebie w czasie tych zdalnych lekcji. W równoległej ósmej klasie muszę sprawdzać, czy na pewno mam włączony mikrofon, bo mówię, a oni wcale nie reagują. Pewnie są zbyt zmęczeni, za to bardzo podekscytowani moim pomysłem Klubu Filmowego. Dyrektor dał mi na to zielone światło, zaczynam od tego tygodnia. 

8.05, piątek

„Ooo, proszę pani, nareszcie mogę powiedzieć miłego weekendu, cały tydzień na to czekałem”, powiedział jeden z ósmoklasistów, ten falstartowiec z wtorku. W takie dni jak dziś na nic nie mam siły. Znowu spałam po południu, Piotrek wyszedł z Psem. Wieczorem wyszliśmy razem, Pies dorwał jakiegoś nowego koleżkę i ganiał się z nim po krzakach. Wyglądało to przekomicznie, zupełnie jak gdyby bawili się w chowanego. Piotrek coraz częściej przebąkuje coś o drugim Psie, ale nie wiem, czy to dobry pomysł. Dwie smycze do ogarnięcia, może za jakiś czas dojdzie wózek z dzieckiem? Nie wiem, zobaczymy. Jestem zmęczona. Czego brakuje mi najbardziej? Wychodzenia z domu w ładnych ciuchach i dobrego samopoczucia z tym związanego. Przecież nie będę zakładać na spacer zamszowych czerwonych balerinek, zakurzą mi się w trawie albo Pies mi nadepnie brudną łapką. Ale do szkoły… Chodziłabym. Jeśli mam być szczera, to najbardziej brakuje mi tego strojenia się do pracy i kontaktu z uczniami. Nie tęsknię za porannym pośpiechem, przebywaniem w tłumie w metrze, dyżurami na przerwach. 

Na lekcji rozmawialiśmy o Tuaregach. Chłopcy mówili coś o trudnościach w kopaniu studni. Jeden powiedział coś w stylu: „na pewno była pani nad morzem i próbowała się pani dokopać do wody, wie więc pani, jak to ciężko, a co dopiero kopać po dziesiąt metrów”. Rozśmieszyło mnie to do łez. À propos morza, 13 maja mieliśmy jechać na klasową wycieczkę do Gdańska i do Sopotu. Zaplanowałam warsztaty w Centrum Solidarności, spacer po molo i leżenie na piasku. Podróż pociągiem. A tu… nie tym razem. Dzieciaki optymistycznie twierdzą, że pojedziemy we wrześniu. Ja mam inne przeczucia, ale mam nadzieję, że to one mają rację.  

[…]

2.06, wtorek

Dziś Czarny Wtorek – ku pamięci mężczyzny zamordowanego przez policjantów w USA. Podobno ten człowiek wyszedł po papierosy, chciał zapłacić czekiem, który sprzedawca uznał za podrobiony, więc wezwał policję. Mężczyzna nie stawiał oporu, mimo to policjanci skuli go w kajdanki i trzymali na ziemi, jeden przyklęknął na jego szyi. W ten sposób go udusił. Przerażające. I przerażające są statystyki – takie sytuacje są tam niemal na porządku dziennym, wystarczy, że masz czarną skórę. Tak, to wszystko w Stanach, tych samych Stanach, które dla jednych są amerykańskim snem, a dla innych oblanym krwią Indian krajem morderców. Pamiątka z kolonii. Pamiętam taki filmik na YouTubie, na którym rdzenni Amerykanie (nieliczni…) mieli powiedzieć, kim był Krzysztof Kolumb. Niektórzy płakali. 

3.06, środa

Ile to miałam problemów, których nawet nie warto było określić tym mianem? Cała młodość: nie mam się w co ubrać, mam brzydką cerę, włosy się nie układają, jestem niewyspana, przemęczona, za mało zjadłam, nie mam czasu… Dlaczego nikt nie nauczył nas zdrowego dbania o siebie? Nikt nie powiedział, że zamiast wcierać w twarz tony chemikaliów lepiej się wyspać, zjeść owoce, wypić szklankę wody? Dlaczego nikt nie powiedział, w których kolorach i fasonach ubrań jest nam do twarzy, wyglądamy proporcjonalnie? Dlaczego nikt nam nie powiedział, jakiego typu mamy mieć ubrania, żeby mieć się w co ubrać? Że na kilka lat wystarczą dwie sukienki i pięć tiszertów? Dwie pary spodni i dwie marynarki? Że torebka wystarczy jedna mała czarna, a druga do pracy? Dlaczego nikt nam tego nie powiedział? Dlaczego przez lata gromadzimy rzeczy, które potem dosłownie nas zasypują i z którymi nie mamy co zrobić, bo tak szybko się niszczą? Dlaczego nikt nie nauczył nas jakości zamiast ilości? Że jeden kaszmirowy sweter jest lepszy niż pięć akrylowych, w których marzniesz całą zimę i wyrzucasz, gdy tylko zaświeci wiosenne słońce? Dlaczego nikt nas tego nie nauczył?… 

Czego nas nauczyli? Że ważna okazja = nowe ubranie. Że ważna okazja = nowe buty. Kolor włosów, paznokcie, makijaż. Urodziny = nowy krem, 20+, 30+, 40+, a potem już nikt nie liczy. Bo się nie liczy. Starsze panie kupują kremy nivea za kilka złotych, z taką emeryturą na tyle mogą sobie pozwolić. 

A tymczasem ludzie głodują. Marzną. Tracą wszystko w wojnie lub pożarze. Nie wiem, jak żyć w tym świecie. Wystarczy zamknąć okno wiadomości, a potem to w mieszkaniu? Nie wyściubiać nosa poza swój telefon? A jeśli coś oglądać, to tylko zdjęcia znajomych z wakacji? Koleżanek z dzidziusiami, pieskami, kotkami, bachorkami? Co się z nami dzieje?

6.06, sobota

Byliśmy u moich rodziców. Poszłam z Tatą na długi spacer, rozmawialiśmy o życiu, znów było jak dawniej. Chodziliśmy po lesie, on dużo opowiadał, ja słuchałam. Przypominały mi się powroty do Szymanowa, kiedy wiózł mnie 120 km i opowiadał o różnych rzeczach, a ja słuchałam. Wtedy często mi się zwierzał. Teraz też tak było. Każdy ma problemy, ale on sobie z nimi radzi, potrzebuje tylko pogadać, a nie moich rad czy wskazówek. Ja rozumiem i umiem słuchać. W pewnym momencie byłam bardzo wzruszona, tak bardzo lubię spędzać z nim czas. Pewnie brzmi to patetycznie, ale to prawda.

Piotrek chciał jechać z Wiktorem po lody do Miejscowości. Kiedyś były to najlepsze lody na świecie, teraz już się popsuły. Już dawno zmarła babcia, która je robiła, jej potomkowie coś zmienili w recepturze, pewnie żeby było można taniej wyprodukować i więcej zarobić. Rodzice mówili, że nie warto, żebyśmy lepiej poszli do sklepu w pobliżu i kupili masło – to znaczy lody „osełka”. Wiktor się buntował, że te gałkowe z Miejscowości nadal nam smakują, w końcu wstał od stołu i przyniósł… kostkę masła w pudełeczku, do tego dwie łyżki. Położył przed rodzicami i powiedział, że sami mogą zjeść to swoje masło. Może opisane nie brzmi śmiesznie, ale na żywo było, wszyscy potraktowali to jako żart. 

[…]

25.06, czwartek

Drogie Uczennice, drodzy Uczniowie,

jutro zakończycie rok szkolny i pożegnacie się z naszą szkołą. Niejedna łezka się zakręci i spłynie pod maseczkę, niejeden westchnie z ulgą. Muszę powiedzieć, że bardzo się z Wami zżyłam. Przez 4 lata wspólnie pisaliśmy ważny rozdział naszego życia – ja Waszego dzieciństwa, Wy mojej młodości. Za chwilę zacznie się kolejny. Życzę Wam wielu sukcesów, prawdziwych przyjaciół, motywacji do nauki i rozwijania zainteresowań w szkole średniej. Dziękuję za Waszą życzliwość, wyrozumiałość dla moich potknięć, entuzjazm, radość, energię i motywację do pracy. Sami wiecie, że bywało różnie, ale nasze lekcje będę dobrze wspominać – mam nadzieję, że Wy też. Napiszcie czasem, co u Was słychać, co robicie, jakie macie plany na przyszłość – będzie mi bardzo miło. Jeśli będziecie potrzebować rady, wskazówek – służę pomocą.

Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia jutro

26.06, piątek, zakończenie roku szkolnego

I spadła ta łza pod maseczkę, choć kiedy podeszła do mnie jedna z uczennic, akurat byłam bez. Ona też. Przytuliła się do mnie. Nie było to zbyt sterylne, ale bez przesady, jej uczucia i potrzeba pocieszenia były większe niż strach przed wirusem. Na szczęście dyrektora nie było pobliżu. Pamiętam, jak była w piątej klasie – jej koleżanki zaaferowane przybiegły do pokoju nauczycielskiego, bo płakała w łazience i nie chciała wyjść. Szukały wychowawczyni. Pani nie było, więc ja pobiegłam z nimi. Faktycznie, biedulka płakała, od razu ją przytuliłam, była wysoka, miałam jej głowę pod brodą. Zapytałam, dlaczego płacze. Bo dzieci się śmiały, że ma wszy, ale ona już nie ma, tylko miała. Stałyśmy tak głowa przy głowie, trochę śmiesznie, ale wbrew wszy–stkiemu musiałam przytulać tę dziewczynkę. Dziś też. Wtedy nie miałam wszy, dlaczego teraz miałabym mieć wirusa? Paranoja.

Moja klasa miała swoje zakończenie już o 8 rano. Teoretycznie i zgodnie z procedurami powinnam była ustawić ich w kolejkę przez cały parking i wzywać pojedynczo po odbiór świadectwa. I nie przyjmować kwiatów, bo na pewno zakażone. Ale ja chciałam inaczej. Przecież byliśmy na zewnątrz i wszyscy mieli maseczki. Ustawiłam ich wszystkich w pobliżu, podziękowałam za ten rok i życzyłam miłych wakacji. Każdemu dałam sadzonkę z roślinką, którą sama wcześniej wyhodowałam. Byli zaskoczeni, ale było im miło. 

Dostałam masę kwiatów: piwonie, hortensje, róże, frezje… Pachnie nimi całe mieszkanie. Nawet Piotrek wrócił z pracy z bukietem – bo dlaczego mam dostać kwiaty tylko od uczniów.

27.06, sobota

Dziś miał być nasz ślub. Świadkowa zapytała, jak się czuję z tą świadomością. Nijak. Od początku nie podobała mi się ta data, jakaś trudna do zapamiętania. 28.08 będzie o wiele lepszy. Obudziliśmy się oboje z bólem głowy, z niewyspania. Wczorajsza impreza skończyła się dla mnie koło 2.00. Najbardziej zapamiętam z niej pytanie kolegi wuefisty, „w tym alkoholowym upojeniu mam śmiałość zapytać – czy planujesz mieć dziecko?”. Wszyscy wiedzą o moim nadchodzącym ślubie, wszyscy wiedzą, że nie mam dzieci, za to mam prawie 30 lat. Żony kolegów i koleżanki w tym wieku były już (co najmniej!) po pierwszej ciąży. A ja nie, w dodatku już za rok będę nauczycielem mianowanym – co jest przecież dla nich dziwne, bo mianowanie zdobywa się zwykle dopiero w okolicach czterdziestki – po urlopach macierzyńskich i wychowawczych. Moja odpowiedź jest niezmienna: „może”. Nie czuję ogromnej potrzeby bycia matką, ale też nie odrzucam od siebie tej myśli. Jeśli będę miała dziecko, będę o nie dbać i je kochać, o ile miłość można zaplanować i sobie postanowić. Nie wierzę, że przychodzi automatycznie, tak samo jak nie kochamy rodziców ani rodzeństwa tylko dlatego, że są naszą rodziną. Oczywiście uczucia te są atawistyczne, ale może w zasadzie to atawistyczne nie jest uczucie miłości, a przywiązania do tych osób. 

[…]

28.06, niedziela

Rozdawaliśmy zaproszenia. Miło było zobaczyć dawno niewidziane osoby, poza rodziną: ulubionych Sąsiadów, ulubioną Fryzjerkę jeszcze z dzieciństwa, do której latami jeździłam razem z Tatą, ulubioną Panią od polskiego. Niektórzy pytali, czy ślub zmieni moje życie. Tak, bo nareszcie będziemy mogli przystępować do sakramentów. Nie, bo przecież nie będę niczyją własnością ani ubezwłasnowolniona. Będziemy tymi samymi ludźmi, dojdą nam piękne wspomnienia z pięknej uroczystości i ewentualnie obrączki na palcach, może trochę pieniędzy na koncie. 

Kwestia nazwiska? Kiedy dziewczyna młodo wychodzi za mąż, czeka na to całe życie, to dobrze jest, gdy zmieni nazwisko, bo to określa jej nową tożsamość i pozwala odejść spod skrzydeł rodziców. W zasadzie pewnie powinnam była napisać to zdanie w czasie przeszłym – kiedyś z pewnością tak było, choć pewnie w szerokich kręgach tak jest nadal. Nie w moim przypadku. 

29.06, poniedziałek

Pierwszy dzień urlopu. Czas odpoczynku. Teoretycznie. W praktyce – dzień organizacyjny, pierwszy w tym tygodniu. Załatwiam ślubne tematy, to znaczy umawiam fryzjerkę, piszę do rodziny prośby o adresy, dzwonię do jubilera. Tata koleżanki ma zrobić nam obrączki, powiedział, żebyśmy wzięli swoje–nie swoje złoto, tzn. kolczyki nie do pary, zerwane łańcuszki, obrączki po dziadkach, to ma obniżyć cenę obrączek. Taki walor ekonomiczny, ale dla mnie ważniejszy jest walor ekologiczny, lepiej wykorzystać to, co się ma. W mojej rodzinie nie ma zbyt wiele złota ani pamiątkowej biżuterii, ale mamy obrączkę po Piotrka dziadku – starą, szeroką, na pewno ją wykorzystamy.  

1.07, środa

Świat kręci się tak, jak gdyby koronawirusa już nie było, a przynajmniej jak gdyby nie stanowił zagrożenia. Dzieci zaczęły wakacje, dorośli zaczynają urlopy. Kończy się czas społecznej izolacji. Zamówiłam nowe kosmetyki, ulubione perfumy, znów zaczynam się malować – choć teraz delikatniej. Inaczej się ubieram – bardziej stylowo, z klasą. Chyba wyrosłam już z tych wszystkich spódniczek–podfruwajek, wypełniania szafy ilością zamiast jakością. Czuję spokój w sercu i to samo chcę mieć wokół. Za niecałe dwa miesiące nasz ślub. Obrączki zamówione – złote, cieniutkie, najprostsze. Wiem, że wzruszy mnie ich widok. Podobnie jak przymiarka sukni, na którą umówię się już niebawem. Nie chcę fajerwerków ani blichtru na wieczorze panieńskim, żadnych prezentów i badziewnych podwiązek. Pójdziemy w sierpniu do meksykańskiej restauracji na burrito i margaritę. Jeszcze nie wiemy, gdzie spędzimy przedślubne wakacje. Ważne, że razem.

Co zmienił wirus w moim życiu? Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się nie spieszyłam. I tak często nie chodziłam bez stanika. 

 

Fragmenty wyróżnionych oraz nagrodzonych tekstów nadesłanych na konkurs znajdują się w cyklu Dzienniki pandemiczne. Antologię Wiosnę odwołano można kupić e-sklepie Instytutu Literatury.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Aleksandra Dańczyszyn , Dni bez pośpiechu i stanika [fragment], „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 130

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...