23.12.2021

Nowy Napis Co Tydzień #132 / Kod Dobrzańskiego

Po pierwszych przeczytanych wierszach Macieja Dobrzańskiego z tomu Coda oraz to, co po niej przyszły mi na myśl słowa Karola Maliszewskiego z jego świetnej książki krytycznoliterackiej Bez zaszeregowania. O nowej poezji kobiet: „Znowu ktoś spoza giełdy literackiej, człowiek mający tylko wiersze za i na usprawiedliwienie. I nieraz go usprawiedliwiają" K. Maliszewski, Bez zaszeregowania. O nowej poezji kobiet, Kraków 2020, s. 32.[1]. Po kilku latach intensywnego przyglądania się polskiej poezji współczesnej i jej autorom dochodzę do wniosku, że sytuacja obcowania z utworami, o których autorach nic się nie wie, jest najbardziej komfortową dla recenzenta, ale też chyba dającą najzdrowszy ogląd samych wierszy. Z tego punktu widzenia moja lektura najnowszego tomu poezji Dobrzańskiego była bardzo zdrowa, bo nie znałam ani poprzednich trzech tomów autora, ani jego samego. I nawet jeśli Bartosz Sadliński wskazuje w posłowiu na „kontynuację wątków rozpoczętych przez autora w pierwszych trzech tomach, jak i poszukiwanie nowych dróg w czwartym”, to jednak w moim odczuciu Coda… jest samodzielną opowieścią, do odczytania której (na szczęście) nie jest niezbędna znajomość poprzednich książek Dobrzańskiego. Ale co ważniejsze, jest opowieścią, której chce się słuchać i w pewnym sensie – chce się w niej uczestniczyć.

Kim jest ten, kto ją snuje („snuje” to dobre określenie dla tej poetyki, budzącej skojarzenia z misternie utkaną pajęczą siecią)? Jest kimś zanurzonym w realnym życiu, mieszkającym w jednej z poniemieckich kamienic Prudnika z żoną i dzieckiem, o których pisze najpiękniejsze wersy, mimo że „Boli jak cholera // ten pieprzony świat” (ACL (lub ballada o więzadle krzyżowym), s. 8). Mówi, że zamiast usiłować „dotrzeć do jakiejkolwiek pestki sensu” – „czasem lepiej po prostu popatrzeć” (Luty, działki, s. 34). I faktycznie, teksty Dobrzańskiego są jak odmalowane pejzaże, w których autor eksponuje pewne szczegóły. Chciałoby się powiedzieć – mało ważne dla większości, powszednie, oklepane. Ale poeta przez swoją uwagę właśnie im nadaje wartość, a raczej przypomina o ich wartości. Już w pierwszym wierszu tomu ustawia perspektywę czytelnika w kierunku tego, co widzi podmiot liryczny, co mija podczas rowerowej przejażdżki czy spaceru, kończąc wiersz słowami o sobie samym: „I byłeś nieistotny, // tak pięknie nieważny” (Wtedy, s. 5). A ponieważ później dowiadujemy się o tym, że podmiot pisze wiersze, mimo że wolałby nie, możemy znaleźć w tych jego słowach o błogosławionej „nieważności” echo wiersza Jerzego Harasymowicza Głogi:

Głogi głogi głogi
ni wiersza
ni człeka
ni ptak nie narzeka


Spokój
nie trzeba pisać
nie trzeba świata
sobą zachwycać

(GłogostanJ. Harasymowicz, Zielnik czyli wiersze dla wszystkich. Pascha Chrysta. Poemat wielkanocny, Kraków 1972, s. 38.[2])

Zresztą skojarzeń z poezją Harasymowicza mam więcej, na czele z umiłowaniem przyrody przez obu poetów. Chociaż w Codzie… nie znajdziemy Bieszczad, lecz Góry Opawskie, a ściślej ich echo dobiegające do ogródków działkowych, które przypomina o „istnieniu innego, pobliskiego świata” (Luty, działki, s. 34). I właśnie ten drugi świat – niemiejski i nawet niewiejski, świat poza słowami, niestworzony przez człowieka – wydaje się podmiotowi najbliższy. Jego piękno odnajduje w promieniach słońca, wietrze, księżycu, na torfowiskach, w lesie, gdzie „Wierzchołki gór układają się / w kłębowisko doskonale czystych myśli” (Oswajanie, s. 7) i gdzie siada „na pniu śliskim jak słowa”. Ta ostatnia fraza jest nie tylko przykładem doskonałego porównania, które – biorąc pod uwagę częstotliwość jego występowania w wierszach – wydaje się ulubionym środkiem poetyckim autora, ale również mówi wiele o jego stosunku do słów w ogóle. Autor nie przecenia ich wagi i ostrzega – może najbardziej samego siebie – przed zamieszkaniem w słowach: „ta sama próba napisania wiersza / i ostrzeżenie, by w nim nie zamieszkać” (*** [Znów ten sam pokój…], s. 46).

Jeszcze bardziej kontrowersyjnie brzmi wiersz Las Żmijowy (s. 28), w którym podmiot mówi o niechęci do pisania wierszy:

Choć tego nie chcesz – pisze się wiersz: od momentu,
gdy przejechałeś obok stawu, poszukujesz metafory
na określenie widoku wędkarzy siedzących nad brzegiem
[…]
Choć tego nie chcesz – wciąż pisze się
wiersz. Wjeżdżasz na główny trakt.
Z lewej strony rzeka pobłyskuje,
jakby puszczała do ciebie rozlane
oko. Śmierć spotykasz przy wjeździe
na polanę, a właściwie ociera się o nią
twój rower: gołąb rozszarpany
[…]
I wiersz pisze się mocniej,
nawet zaczynasz tego chcieć.

Skoro autor dzieli się swoimi wierszami ze światem, można by potraktować to wyznanie za przekorne. Jednak myślę, że to nie tyle przekora, ile autentyczna walka z samym sobą o sens utrwalania za pomocą słów-wierszy tego, co się widzi i czego się doświadcza.

Myślisz o chłopcu Dlaczego zaczął pisać wiersze Dlaczego pisze
ten wiersz Dlaczego stał się

skurwielem.

(*** [Wiatr próbuje włamać się], s. 21)

Ważny jest kontekst wypowiedzi tych słów – podmiot znajduje się w kościele i wraca myślami do obrazu siebie z dzieciństwa. Czyżby wiersz stał się w tym przypadku swoistym rachunkiem sumienia? Lustrem dla samego podmiotu? Takie odnoszę wrażenie. Co nie znaczy, że w tym lustrze nie może przejrzeć się również czytelnik. Co warto podkreślić, autor nie nadużywa w Codzie… wulgaryzmów. Przeciwnie, pojawiają się one rzadko, dzięki czemu ich pojawienie się wybrzmiewa jeszcze mocniej. Dobrzański w ogóle nie nadużywa słów, chociaż większość jego wierszy nie należy do najkrótszych.

Siłą poezji Dobrzańskiego jest jej autentyzm. O jego wadze pisał Tadeusz Różewicz, przywołując słowa Stanisława Brzozowskiego: „«Aktorstwo w pisaniu. Jak nadużywaliśmy słowa jako naturlautu. Do niemożliwości». I to jest chyba najtrafniejsza diagnoza, jaką Młodej Polsce postawił jej krytyk. Aktorstwo w pisaniu. Choroba literatury. Największa choroba poezji”T. Różewicz, Przygotowanie do wieczoru autorskiego, Warszawa 1971, s. 35.[3]. Dobrzański jest wolny od tej przypadłości. Swój autentyzm buduje na podstawie intymnego klimatu spotkania. W Codzie… na pierwszy plan wysuwają się spotkania podmiotu ze światem przyrody i z samym sobą, ale zdarzają się też z innym człowiekiem. Jednym z piękniejszych wierszy Cody... jest utwór Bądź wierny, czekaj (s. 42–43), gdzie szczególnie wyeksponowana została intymność relacji z ukochaną kobietą. Tytuł jest parafrazą ostatniego wersu wiersza Zbigniewa Herberta Przesłanie Pana Cogito: „Bądź wierny Idź”. W wierszu Dobrzańskiego puenta jest zaskakująca:

Czekam na twój znak. Nieco bardziej śmiało. Przecież
już tu byłaś, już tu zwiedzałaś. To ja
w tobie nie byłem,

a i tak jest mnie tam więcej
niż tych, którzy byli.

Zapisuję to
w folderze „religia”.

Miłość zostaje podniesiona do rangi religii. I chociaż w innym miejscu podmiot deklaruje nienawiść do „optymistycznej poezji”, to wydaje się, że sam stał się takiej częścią.

Zostawić za sobą pracę,
dom i to umierające miasto.
Zostawić radio, telewizję, olać
gazety. Tych wszystkich zakłamanych
skurwieli niszczących Polskę

nazwać skurwielami. Zostawić.

Ten kraj to przecież wciąż jeszcze
słońce błyszczące między gałęziami,
ten śpiew w koronach drzew,
to pachnące powietrze,

Ty.

(Na przekór,s. 41)

Wierszy miłosnych jest w Codzie… jak na lekarstwo, ale to one nadają temu zbiorowi jasnego zabarwienia, skrywają „pestkę sensu” i – podobne lekarstwu właśnie – mają ozdrowieńczą moc. W jednym z nich zakochany podmiot wyznaje: „przyszło nam odkrywać nowy kod // w jakim porozumiewają się słowa” (15.12.2013, s. 9). A ja równie dobrze mogłabym odnieść to sformułowanie do swojego odbioru wierszy z Cody: przyszło mi odkryć nowy kod, w jakim porozumiewają się słowa, kod poezji Dobrzańskiego. I nie jest to wyznanie na wyrost.

 

Maciej Dobrzański,Coda oraz to, co po niej, Zaułek Wydawniczy Pomyłka, Szczecin 2021.


Okładka ksiązki

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Agnieszka Kostuch, Kod Dobrzańskiego, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 132

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...