04.03.2021

Nowy Napis Co Tydzień #090 / Zimno, coraz zimniej…

Gdybym miała nazwać książkę Amosa Oza Mój Michael (Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2020) jednym określeniem, nazwałabym ją – inną od wszystkiego, co czytałam wcześniej. O tej jej oryginalności decyduje przede wszystkim forma, ale w jakimś stopniu również treść. Chociaż mówiąc o treści mam na myśli głównie klimat, który autor buduje, bo sam temat – historia związku między kobietą a mężczyzną – jest przecież popularnym tematem powieści. Nie znam wcześniejszego przekładu z angielskiego autorstwa Urszuli Łady-Zabłockiej, ponoć porównując go z przekładem Agnieszki Jawor-Polak, która tłumaczyła tekst z oryginału, czyli z hebrajskiego, są to dwie różne książki. Zdając sobie jednak sprawę z wagi przekładu dla odbioru książki, zaznaczę na wstępie, że to, co napiszę, będzie oceną nie tyle samej powieści, ile powieści w tym konkretnym tłumaczeniu Jawor-Polak.

Sam autor w jednym z wywiadów nazwał Mojego Michaela książką bardzo ważną dla niego, bo była jego pierwszą powieścią (przypomnę, że zadebiutował w 1965 roku tomem opowiadań Tam, gdzie wyją szakale). Dużym zaskoczeniem była dla mnie informacja, że napisał ją mając dwadzieścia dziewięć lat. Chciałoby się powiedzieć: zaledwie dwadzieścia dziewięć lat, biorąc pod uwagę jego ówczesną wiedzę o związkach damsko-męskich (a ściślej – o niektórych z nich), do której dojrzewa się zazwyczaj (przynajmniej w moim przekonaniu) dużo później. I co tu dużo mówić – jest to wiedza gorzka jak piołun, wykładana ustami kobiety z dziesięcioletnim stażem małżeństwa, niespełnionej – to za mało powiedziane. Myślę, że nie nadużyję słów, jeśli nazwę ją osobą depresyjną, chociaż w książce nigdy nie pada słowo „depresja”, co najwyżej – „melancholia”, „smutek”.

W opiniach czytelników na jednym ze znanych portali literackich znalazłam takie sformułowanie o głównej bohaterce Chanie: „sama nie wie, czego chce”. Te słowa chyba najbardziej zmobilizowały mnie do napisania tego tekstu, bo przecież ani autor, ani książka tak naprawdę nie potrzebują kolejnej recenzji. Znawcy literatury już dawno włączyli ją do grona książek z wysokiej półki. Ale mnie nie wystarcza emblemat przeklejony przez literaturoznawców, dlatego mocuję się z nią na swój prywatny pożytek. Tak, pożytek, mimo że po lekturze epitet „pożyteczna” był chyba ostatnim, którym mogłabym obdarzyć tę książkę. Podczas całej lektury miałam poczucie przebywania w jednym pomieszczeniu z odbezpieczonym granatem, tyle że schowanym przed moimi oczami, co jeszcze bardziej potęgowało napięcie. Andrzej Bobkowski w Szkicach piórkiem napisał, że:

Dobra, prawdziwa proza jest jak […] odbezpieczone granaty, które autor daje czytelnikowi, którymi go wypycha, aby wybuchły w nim. Czym dłużej eksplodują, tym pisarz jest większy. Wszelkie wspaniałe eksplozje wokół czytającego mogą być wspaniałe, mogą na chwilę ogłuszyć, ale w końcu nie zostaje z nich wieleA. Bobkowski, Szkice piórkiem, Warszawa 2007, s. 81.[1].

Czegoś podobnego, jak owych wewnętrznych „eksplozji” rozciągniętych w czasie, doświadczam teraz, już po lekturze Mojego Michaela. A to – przynajmniej wierząc Bobkowskiemu – świadczy bardzo dobrze o tej książce.

Autor, ustami kobiety, prowadzi narrację bardzo flegmatycznie, a spokój i cisza są chyba najczęściej przywoływanymi przez niego słowami. Tyle że ich wartość wraz z upływem lat jest postrzegana przez główną bohaterkę diametralnie różnie. To, co na początku wydawało się jej błogosławieństwem, staje się przekleństwem. „Gdy mówił [jej przyszły mąż Michael], spływał na mnie spokój, podobny temu, jaki dotyka mnie po poobiedniej drzemce, spokój przebudzenia przed zmierzchem, gdy czas się zaokrągla i staję się miękka, ja i wszystko wokół mnie” (s. 20). Po kilku latach bycia przykładną małżonką, gospodynią domową i matką Chana napisze: „Być spokojną i mądrą: jakie to beznadziejne” (s. 197).

We wspomnianych opiniach czytelników spotkałam się z zarzutami, że Oz źle nakreślił postać głównej bohaterki, i że niepotrzebnie uczynił ją narratorem. To jedno z pytań, które zadawałam sobie podczas lektury – na ile jest ona postacią wiarygodną? W Opowieści o miłości i mroku – trzydzieści cztery lata po napisaniu Mojego Michaela – sam autor podsunął nam odpowiedź na pytanie o to, co skłoniło go do uczynienia z Chany narratora. Wspominając o oczekiwaniach rodziców względem siebie, pisał: „Mama, jak mi się zdaje, chciała, żebym, kiedy dorosnę, wyraził za nią wszystko, czego jej nie było dane wypowiedzieć”A. Oz, Opowieść o miłości i mroku, Warszawa 2005, s. 312.[2]. Ale nawet gdyby odsunąć porównania do matki autora, które uwiarygodniają postać Chany, liczba podkreślonych przeze mnie fragmentów książki, które uderzyły mnie trafnością spostrzeżeń i były bliskie moim odczuciom, jest wystarczającym dowodem wiarygodności. To też powód do niepokoju – co dzieje się z kobietą, która nie wyraża wprost swoich lęków, pragnień, myśli, która tłamsi je w sobie, bo… „sama jest sobie winna”, bo nie chce usłyszeć od innych, że „sama nie wie, czego chce” albo „widziały gały, co brały”. W moim odczuciu Chana nosi w sobie jakiś brak, którego nie potrafi niczym zapełnić. Nosi w sobie niezgodę na to, kim jest (w dzieciństwie chciała być chłopakiem). Dla mnie ta książka to przede wszystkim studium psychicznego rozkładu kobiety. Co ciekawe, wydaje się, że autor nie podsuwa żadnej odpowiedzi, co na tej destrukcji zaważyło, w jaki sposób można było jej uniknąć, i nikogo za nią nie osądza. Chana, oskarżająca czasami męża o brak zrozumienia, wycofuje się z tych zarzutów i przeprasza go. Nie przeszkadza jej to jednak umieścić na końcu gorzkiej puenty odnoszącej się do jej związku z Michaelem: „Nie stanowimy jedności, jesteśmy osobni” (s. 304).

Na wstępie wspomniałam o oryginalnej formie. Mój Michael to zlepek trzech gatunków: powieści, pamiętnika i prozy poetyckiej. Bez wątpienia ta trzecia składowa jest dla mnie najbardziej intrygującą. Stanowią ją sny bohaterki, do których wraca na jawie, wplata w swoją pamiętnikarską opowieść. Wydaje się, że sen jest dla niej nie tyle wypoczynkiem fizycznym, ile psychicznym. W którymś momencie zaczyna powtarzać, że już od rana, po przebudzeniu, czuje się zmęczona. Powtarzalność i przewidywalność obrazu następujących po sobie dni są dla niej męczące. I właśnie to znużenie genialnie oddaje autor poprzez celowe powtórzenia zdań i nawet całych fragmentów. Buduje opowieść, która chwilami męczy, tak jak życie męczy główną bohaterkę. Nie dziwią więc te „nienawistne” komentarze czytelników, że książka „wieje nudą”. Oz opisał dokładnie „nudę życia”, poczucie bezsensu, którego doświadcza jego bohaterka, i które doprowadza ją do faktycznej rezygnacji z życia: „Nie biorę udziału. Leżę” (s. 294).

Próbowałam znaleźć odpowiedź na pytanie, czy autor lubi Chanę i niestety nie znalazłam argumentów na „tak”. W powieści przywołuje za to często zimę, pisze o chłodzie dłoni, domu, Jerozolimy. I tak też odbieram Chanę – jako chłodną, chociaż ten chłód nie ma nic wspólnego z tak zwanym zimnym wyrachowaniem. To chłód dochodzący z samych trzewi kobiety, która nie czuje się kochana i – jak przyznaje – sama zatraca umiejętność kochania.

Mój Michael nie należy do lektur łatwych i przyjemnych, ale nie potrafiłabym go nazwać ani nudnym, ani źle napisanym. Książka przynosi wiele przejmujących metafor, którymi najłatwiej zdobyć moje czytelnicze serce. Przywołam jedną z nich:

Na gałęzi figi rosnącej na podwórzu wisiała od lata zardzewiała miseczka. Może jakiś od dawna nieżyjący lokator wyrzucił ją kiedyś z okna na wysokim piętrze i spadając, utkwiła w gałęziach. Gdy się tu wprowadziliśmy, pokryta rdzą miseczka już wisiała za kuchennym oknem. Minęło cztery, pięć lat. Nawet zimowe wichry jej nie strąciły. A w święto Rosz Haszana stałam rano przy zlewie i na własne oczy widziałam, jak miseczka się zsuwa z gałęzi. Nie zrzucił jej wiatr, kot ani ptak nie poruszyły drzewem. Zadziałały potężne, nieznane mi prawa. Dojrzał moment. Metal rozsypał się, naczynie stuknęło o ziemię. Napiszę tak: przez te wszystkie lata widziałam idealny spokój tam, gdzie cały czas trwał podskórny, ukryty ruch (s. 125).

Książka kończy się wizją głównej bohaterki-narratorki, w której wysyła ona dwóch braci – kolegów z dzieciństwa – ze skrzynką materiałów wybuchowych, żeby coś wysadzili. Nie wiemy, co i po co, ale wybuch następuje. Wizje i sny dają pole do wielu interpretacji. Zdaje się, że Amos Oz pozostawił to pole bardzo szerokim. I być może również dlatego Mój Michael broni się mimo upływu czasu.

Amos Oz, Mój Michael, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2020.

Okładka książki

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Agnieszka Kostuch, Zimno, coraz zimniej…, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 90

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...