20.01.2022

Nowy Napis Co Tydzień #135 / Prywatne apokryfy. Motywy biblijne w polskim teatrze najnowszym

Nie ma dzisiaj w polskim teatrze twórcy młodego pokolenia, który poświęcałby szczególną uwagę tematyce biblijnej czy próbował zgłębiać ogólniejszą i zarazem delikatniejszą problematykę wrażliwości religijnej. Czy taka nieobecność wiąże się z poczuciem braku? Z pewnością nie jest niczym nowym – znikome zainteresowanie tematem obserwujemy od dłuższego czasuTaką obserwację, dotyczącą węższego zagadnienia, jakim jest obecność motywu Pasji, sformułował R. Węgrzyniak w kwietniu 2009. Zob. R. Węgrzyniak, Pasja, e-teatr.pl, http://www.encyklopediateatru.pl/artykuly/70826/pasja [dostęp: 1.07.2021].[1]. Jeśli jednak weźmie się pod uwagę fakt, że nadal ponad trzydzieści cztery miliony Polaków deklarują przynależność do któregoś z Kościołów bądź związków wyznaniowychBrak przynależności wyznaniowej deklaruje blisko 930 tys. osób, w przypadku około 626 tys. autorzy opracowania jej nie ustalili, natomiast ponad 2,7 mln odmawia odpowiedzi na pytanie o wyznanie. Dane podaję za ostatnimi badaniami Głównego Urzędu Statystycznego. Zob. Wyznania religijne w Polsce 2015–2018, pod kierunkiem P. Ciecieląga, Warszawa 2019, s. 29, https://stat.gov.pl/download/gfx/portalinformacyjny/pl/defaultaktualnosci/5500/5/2/1/wyznania_religijne_w_polsce_2015-2018.pdf [dostęp: 1.07.2021].[2], może to budzić lekkie zdziwienie. Reżyserzy i dramaturdzy rzadko zabierają głos w sprawach wiary i Kościoła katolickiego, zdecydowanie dominującej instytucji wśród organizacji religijnych w PolscePonad 32,9 mln zadeklarowanych wyznawców. Tamże.[3], podczas gdy zarówno najbardziej słyszalni hierarchowie, jak i duszpasterze w niewielkich parafiach nad wyraz często włączają się w debatę publiczną, także tę skupioną na sztuce. Wobec tych głosów sporadyczne komentarze teatralne sprowadzają się do milczenia lub krzyku. Jeszcze rzadziej na scenach pojawiają się biblijne toposy, stanowiące przecież mitologię dla obszaru kulturowego, do którego nieustannie aspirujemy, odcinając się tak od pogańskiej Północy, jak i od prawosławnego WschoduOd niedawna jako podstawowe składniki polskości konserwatyści wymieniają katolicyzm, republikanizm i łacińskość. Zob. D. Karłowicz, Ta karczma Rzym się nazywa, „Teologia Polityczna” 2015, nr 8, s. 15–26, https://teologiapolityczna.pl/dariusz-karlowicz-ta-karczma-rzym-sie-nazywa [dostęp: 1.07.2021].[4].

Postawą wobec tematów i twierdzeń religijnych, jaką da się najłatwiej zaobserwować w świecie teatru, jest agresywna krytyka, chwilami ocierająca się o skandal lub prowokację (co przy okazji daje pożywkę kilkorgu prawicowym recenzentom do powtarzania kłamliwych oskarżeń o zideologizowaniu współczesnych sztuk performatywnych). Inne podejście – z coraz większymi sukcesami artystycznymi – starają się promować od ponad dekady organizatorzy festiwalu Nowe EpifaniePierwotna nazwa festiwalu to Gorzkie Żale, co było nawiązaniem do kalendarzowej bliskości Wielkanocy.[5]. Lecz to specyficzne zjawisko. Trzon programów kolejnych edycji stanowią produkcje przygotowane na zamówienie kuratorów, będące efektem warsztatów, podczas których zaproszeni twórcy (w ramach swoistych seminariów) badają wskazane zagadnienie. Mnie natomiast interesują inne sytuacje – kiedy w te pełne trudności rejony artysta zapuszcza się niezależenie. Kiedy stara się uchwycić kilka perspektyw, próbując na przykład snuć opowieść, w której wobec istotnego dylematu natury moralnej przywoływane są również przykazania religijneZa tego rodzaju dzieło można uznać dramat Historia Jakuba. Tragedia w XXXIII epizodach T. Słobodzianka (Gdańsk 2017), którego prapremierową inscenizację przygotował O. Spišák (Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy, 17.03.2017). Ze względu na liczbę poruszonych w nim wątków wypadałoby poświęcić mu osobną analizę.[6]. Albo kiedy konfrontuje ze sobą prawa ludzkie z boskimi, co (u znanych nam początków) stanowiło przecież jedną z podstawowych zasad konstruowania tragedii, a tym samym i teatru.

Jako że tak niewiele jest teatralnych sporów o sprawy duchowe, przesadą byłoby mówienie o jakichkolwiek tendencjach. Ten obszar zagadnień autentycznie interesuje zaledwie paru dojrzałych artystów, których twórczość nadal pozostaje jednak zajmująca. W tym tekście przyglądam się wybranym spektaklom Agaty Dudy-Gracz, Piotra Cieplaka, Michała Zadary oraz młodszego od nich Jędrzeja Piaskowskiego. Żeby wyznaczyć sobie horyzont czasowy obserwacji, jako początek przyjmuję Milczenie o Hiobie z sezonu 2013/2014. Przedstawienie to może stanowić wyrazisty punkt odniesienia, ponieważ jego reżyser jest w najnowszej historii teatru polskiego jedynym tak długotrwale mierzącym się z problemem (także swojej) wiary, a wspomniany spektakl był jego ostatnią realizacją poświęconą w całości temu tematowi. Po nim – zgodnie z tytułem – zamilknął.

Hiob

Dla Piotra Cieplaka Hiob to tajemnica. Sam sytuuje się w roli jednego z jego przyjaciół, którzy „usłyszawszy o wszystkich nieszczęściach […] siedzieli z nim w milczeniu siedem dni i siedem nocy, bo rozpacz ich była bardzo wielka”Fragment przekładu Cz. Miłosza; cyt. za: P. Cieplak, Przyjaciel Hioba – w teatrze, Warszawa 2017, s. 5, http://akademia.at.edu.pl/wp-content/uploads/sites/4/2014/09/autoreferat-p.-cieplak-habilitacja.pdf [dostęp: 1.07.2021].[7]. Choć nie kryje się ze swoją niewiedzą, jednocześnie nie odmawia sobie prawa do czytania biblijnej księgi na scenie, bo „przecież decyzje warsztatowe podlegają odrębnemu porządkowi i innym konsekwencjom niż deklaracje intelektualne, duchowe, filozoficzne […]”Tamże, s. 2.[8]. Do wspomnianych „deklaracji” Cieplaka mamy dostęp – jest jednym z nielicznych reżyserów, którzy publikują. W nieregularnych felietonach na portalu Teatralny.pl, w których ironicznie odnosi się do aktualnie trapiących go wydarzeń w naszym kraju, zdarza mu się od czasu do czasu uderzyć w nieco poważniejszy ton – długo by szukać drugiego człowieka teatru, który dzisiaj dzieliłby się na piśmie podobnymi przemyśleniami:

Kohelet jest dobry. Najpierw jest smutny, potem smutniejszy, potem jeszcze bardziej smutny, a w rezultacie okazuje się mądry. To jest księga Pisma Świętego, z którą jego redaktorzy mieli kłopoty przez setki lat. Włączyć czy nie włączyć? Uwzględnić czy nie uwzględnić? W jakiejś izdebce z glinianą podłogą albo raczej w skalnej grocie kilku, kilkunastu ludzi, prawdziwie natchnionych, jakkolwiek to dzisiaj brzmi, stwierdziło, że tak. Któreś z następnych pokoleń owych kilkunastu ludzi stwierdziło, żeby uwzględnić i włączyć. Księga Koheleta została spisana nie-wia-do-mo-kiedy, w sumie niedawno, jakieś trzy tysiące lat temu, ale myśl musiała rodzić się od samego początku zasiedlenia groty, odkąd pieczołowicie podtrzymywany ogień ogniska został pierwszy raz zalany przez deszcz. Więc ci najwcześniejsi nieogoleni i niewydepilowani ludzie musieli od początku kombinować: jak to jest, że staraliśmy się podtrzymać ogień, a nam zgasł?! Jak to jest z rozjazdem ludzkich intencji i rezultatów, trwałości i przemijania, logiki i braku logiki…?P. Cieplak, O kamieniach w sierpniowym ogrodzie, Teatralny.pl, https://teatralny.pl/felietony/o-kamieniach-w-sierpniowym-ogrodzie,1205.html [dostęp: 1.07.2021].[9].

Te słowa Piotr Cieplak zapisał właściwie niedawno, we wrześniu 2015. Wcześniej z Księgą Eklezjastesa spotykał się w teatrze trzykrotnie. Najpierw za granicą, w Słoweńskim Teatrze Narodowym w Mariborze (2002) wyreżyserował przedstawienie Jobowa Knjiga. Następnie za dyrekcji Krystyny Meissner we Wrocławskim Teatrze Współczesnym (2004) przygotował Księgę Hioba, gdzie „tekst w tłumaczeniu Czesława Miłosza, w wersji biblijnej rozpisany na głosy Hioba, jego przyjaciół i Boga […] stał się scenariuszem na aktorów i aktorki. Konkretnych, nazwanych z imienia”P. Gruszczyński, Tak naprawdę nic nie rozumiem, „Tygodnik Powszechny” 2004, nr 16, http://www.encyklopediateatru.pl/artykuly/1017/tak-naprawde-nic-nie-rozumiem [dostęp: 1.07.2021].[10]. Tak opracowana część Pisma Świętego stała się partyturą teatralną, której rytm nadawał akompaniament zespołu Kormorany, wchodzącego w skład stałych współpracowników reżysera. Dla Jacka Cieślaka z „Rzeczpospolitej” było to „widowisko rozpisane na narratora, aktorów zasiadających za orkiestrowymi pulpitami, chór współczesnych niewiast i rockową muzykę […]”J. Cieślak, Hiobowe wieści dla scenicznych monopoli, „Rzeczpospolita”, 9.12.2004, http://www.encyklopediateatru.pl/artykuly/6768/hiobowe-wiesci-dla-scenicznych-monopoli [dostęp: 1.07.2021]. [11]. Piotr Gruszczyński zanotował na łamach „Tygodnika Powszechnego” podobnie – że „wszystko przebiega jak koncert” i w efekcie reżyser „wyrywa się z teatru w obszar słabszej konwencji i większej rytualizacji, jakim może być koncert muzyki poważnej”P. Gruszczyński, dz. cyt.[12]. Powracające na zdjęciach z przedstawienia pulpity do nut potwierdzają możliwość odbierania przedstawienia jako swoistego koncertu – chociaż dziś więcej skojarzeń nasuwałoby się pewnie z tak zwanymi czytaniami performatywnymi.

Sześć lat późniejTeatr Narodowy w Warszawie, data premiery: 24.10.2013.[13] Cieplak postanowił powrócić do księgi biblijnej, której znajomości i lektury wcale nie uważa za rzecz oczywistą. Większości Hiob kojarzy się jedynie z powiedzeniem „marność nad marnościami”. Jaki jest jednak sens tej opowieści? Reżyser, przystępując do pracy nad nią po raz trzeci, odpowiedzi na to pytanie nie znał:

Uważam, że lektura Koheleta jest dla wybranych. Może nie dla mądrych, ale dla mądrzejszych. I że wybraństwa nie weryfikują ani stopnie naukowe, ani biskupie tiary. Takie wybraństwo nie przynosi puenty ani zwieńczenia, ani satysfakcji. „Nagi przyszedłem na ten świat i nagi powrócę…”. To jest wybraństwo dla wiedzy gorzkiej, która odwraca od się świata-mocarza, nazywa jego kruchość, opisuje siebie i świat z perspektywy mrówki, która mnie ugryzła, a ja ją zgniotłem…P. Cieplak, O kamieniach…[14]

Takie stanowisko można porównać do postawy egzegety, którego celem nie jest objaśnienie jako takie, ale sam proces ponawianej lektury i wynikającego z niej ciągłego objaśniania – może nawet nieco natarczywego. Jak Cieplak tłumaczył w jednym z przedpremierowych wywiadów: „Podstawowy powód mojego powrotu do Księgi Hioba jest taki, że to temat, którego nie rozumiem. Mam wrażenie, że przekracza możliwości reżyserskie, interpretacyjne. Przerasta nas. I o tym też będzie to przedstawienie”D. Wyżyńska, Pomilczmy o Hiobie, „Gazeta Wyborcza”, 25.10.2013, dodatek „Co jest grane”, http://www.encyklopediateatru.pl/artykuly/171530/pomilczymy-o-hiobie [dostęp: 1.07.2021].[15]. Wygląda to na deklarację teatralnej bezradności – lecz czy rzeczywiście nią było?

Za oprawę muzyczną znowu odpowiadały Kormorany, lecz na tym kończyły się większe podobieństwa z poprzednim spektaklem – tym razem nie chodziło o znalezienie właściwego rytmuBrak rzetelnych opisów spektaklu słoweńskiego, które pozwoliłyby na odniesienie się również do niego. Nie omawia go również (jedynie wymienia) T. Kornaś, który przygląda się wątkom biblijnym w twórczości Cieplaka. Zob. T. Kornaś, Apologie. Szkice o teatrze, Kraków 2017, s. 147–155.[16]. We Wrocławiu w biurowym fotelu jako Hiob zasiadał Henryk Niebudek, w Teatrze Narodowym jego miejsce zajął Cezary Kosiński, którego sceniczna tożsamość nie była jednak już tak jednoznaczna:

No właśnie, kogo gra Kosiński? Narratora? Piotra Cieplaka, który przeczytał w „Tygodniku Powszechnym” artykuł profesora Pawła Śpiewaka o Hiobie i postanowił powrócić do dawnych lektur? A może gra siebie, lubianego i znanego aktora średniego pokolenia, który potrafi autoironicznie zagospodarować tyczkowatą sylwetkę i zabawić się w nieprzewracającą się czaplę?M. Nowak, Krzyk o Hiobie, „Gazeta Wyborcza”, 14.11.2013, http://www.encyklopediateatru.pl/artykuly/172228/krzyk-o-hiobie [dostęp: 1.07.2021].[17].

Najistotniejsza zmiana w stosunku do poprzednich inscenizacji dotyczyła scenariusza. Reżyser tym razem nie tyle rozpisał tekst biblijny na kwestie, ile uczynił z niego zaledwie klamrę autorskiego opracowania fragmentów różnego pochodzenia: „Z Biblii są tylko wstęp i zakończenie, cała reszta jest współczesna, utkana z różnych fragmentów literackich i napisana specjalnie na użytek tego spektaklu”D. Wyżyńska, dz. cyt.[18]. Celem było znalezienie współczesnego języka, który byłby bardziej komunikatywnym zamiennikiem dla niedzisiejszego (w tym przypadku biblijnego) stylu. Cieplak już tak postępował (Albośmy to jacy, tacy…Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera w Warszawie, data premiery: 26.05.2007.[19]), a niedawno powrócił do tego sposobu (WyzwoleniaTeatr im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy, data premiery: 16.03.2019.[20]). Stąd w Milczeniu… pojawiły się między innymi wywiady z Markiem Edelmanem i Andrzejem StasiukiemZderzenie z niezrozumiałością, z P. Cieplakiem rozmawia E.D. Godziszewska, Teatralny.pl, https://teatralny.pl/rozmowy/zderzenie-z-niezrozumialoscia,77.html [dostęp: 1.07.2021].[21], opowiadanie Toona Tellegena oraz powstańczy, anonimowy Dziennik z bunkra Miła 34. Krytycy zwracali uwagę, że przez takie poszatkowanie wręcz ostentacyjnie zrywano w kilku miejscach spektaklu teatralną iluzję, co nazywali: antyteatralnościąP. Kencki, Szkice o Hiobie, Teatralny.pl, https://teatralny.pl/recenzje/szkice-o-hiobie,86.html [dostęp: 1.07.2021].[22], ponowoczesnym teatremT. Stankiewicz-Podhorecka, Ideologiczne zawłaszczanie Hioba, „Nasz Dziennik”, 2.11.2013, http://www.encyklopediateatru.pl/artykuly/171935/ideologiczne-zawlaszczanie-hioba [dostęp: 1.07.2021].[23], postdramatycznym rozhuśtaniemTak Cieślak określił aktorstwo D. Kluźniak. Zob. J. Cieślak, Wielki traktat moralny, „Rzeczpospolita”, 6.11.2013, http://www.encyklopediateatru.pl/artykuly/172190/wielki-traktat-moralny [dostęp: 1.07.2021].[24] lub opisowo – że to „przedsięwzięcie z pogranicza spektaklu, tańca współczesnego, instalacji wizualnej i koncertu”M. Nowak, dz. cyt.[25]. Aktorzy Teatru Narodowego wypełnili przedstawienie rozmaitymi formami„Każdy z aktorów/bohaterów robi to na swój sposób, więc i forma spektaklu jest mieszanką: teatru (genialnie brawurowy monolog Zbigniewa Zamachowskiego o bocianie czy przypowieść Dominiki Kluźniak o czapli, która nie potrafi się przewrócić), performance'u, wykładu, koncertu […] oraz czytanych fragmentów wywiadów […]”. A. Kyzioł, Swój Hiob, „Polityka” 2013, nr 45, http://www.encyklopediateatru.pl/artykuly/172185/swoj-hiob [dostęp: 1.07.2021].[26], co u jednych odbiorców budziło niechęć, dla innych zdawało się uwypukleniem osobności (i samotności?) postaci. Dla Patryka Kenckiego ta różnorodność była tak jaskrawa, że zarzucał spektaklowi niespójność:

Artyści, którzy na początku spektaklu siedzieli równiutko za stołem, dość szybko stają się rozsypaną konstelacją. Grają obok siebie różne przedstawienia. Łapiński bezsilnie rozpamiętuje śmierć kota. Monika Dryl uczenie analizuje obrazy Georges’a de la Toura. Dominika Kluźniak nagrywa w radiowym studiu Dziennik z Bunkra Miła 34. Zbigniew Zamachowski rozśmiesza widownię swojskimi opowieściami o naszych polskich, biało-czerwonych bocianach. Karol Pocheć czyta Stasiuka kpiącego z powszechnego przeświadczenia, że Jezus był Polakiem, a Tomasz Sapryk opowiada banalną, powszednią historięP. Kencki, dz. cyt.[27].

Różnice zdań obserwatorów zacierały się dopiero wobec finału. Odsłaniała się wtedy przyczyna, dla której scenograf Andrzej Witkowski ustawił widownię na scenie i skierował frontem ku sali. Skrupulatnie opisała to Anna Bajek:

Umieszczony przed publicznością ekran podnosi się, ukazując pustą widownię sali Bogusławskiego. Na platformie, w miejscu pierwszych rzędów, stoją aktorzy, śpiewają do mikrofonów. Nie widać ich twarzy, jedynie zarysy sylwetek. Poza delikatnym, niebieskim światłem padającym na nich od tyłu, panuje ciemność, w której rozlega się tubalny głos Stwórcy. W tych ostatnich momentach przedstawienia niezwykle odczuwalna staje się przepaść pomiędzy sacrumprofanum: Bogiem, udowadniającym swoją potęgę, a bezbronnym, buntującym się wobec boskiej obojętności człowiekiemA. Bajek, Gdy słowa przestają mieć znaczenie, „Didaskalia. Gazeta Teatralna” 2014, nr 120, s. 103.[28].

Ostatnie słowa w spektaklu należały więc do Boga, którego decyzja o wystawieniu Hioba na próbę pozostawała niedocieczona. Po latach widać wyraźniej, że w Milczeniu o Hiobie najważniejsza była osobista perspektywa Piotra Cieplaka. Miał rację Maciej Nowak, snując domysły o roli Kosińskiego i możliwości widzenia w nim porte-parole reżysera. Kiedy uzna się to za pewnik, scenariusz przedstawienia przestaje być przypadkową składanką tekstów, a staje się osobistym świadectwem ostatnich lektur artysty. Na scenie Cieplak odtworzył ciąg skojarzeń, który akurat w tym momencie jego życia wywoływała lektura opowieści o Hiobie. To już nie była (jak w poprzednich realizacjach) inscenizacja biblijnej księgi, a próba przełożenia na ten tekst subiektywnej perspektywy. Deklarowane przez reżysera niezrozumienie i niewiedzę należało traktować z dystansem, bo Milczenie… było właściwie mapą myśli ujętą w formę różnorodnej wypowiedzi scenicznej.

Genesis

Dla Michała Zadary Pismo Święte to przede wszystkim zbiór opowieści. Lider Centrali również sięgnął do Starego Testamentu, lecz zrobił to zupełnie inaczej niż etatowy reżyser Teatru Narodowego. Różnice zaczynały się jeszcze przed teatrem sensustricto. Zadara jasno ogłaszał, że – jako ateista – podszedł do Biblii jak do przede wszystkim książki, jak do tekstu literackiego, który (nawet w tak spolaryzowanym społeczeństwie jak obecnie polskie) „niszczy podziały”Kapitan, z M. Zadarą rozmawia M. Strzelecka, „Uroda Życia” 2017, nr 10, https://nowyteatr.org/public/upload/files/Uroda-Zydia_-Michal-Zadara.pdf [dostęp: 1.07.2021].[29]. W sezonie 2017/2018 przygotował w Nowym Teatrze trzy przedstawieniaDaty premier: 1.09.2017 (Rdz 1–11), 7.12.2017 (Rdz 12–25), 23.03.2018 (Rdz 37–50).[30], które fabularnie nie wykroczyły poza Księgę Rodzaju i których zarówno współtwórcami, jak i głównymi odbiorcami miały być dzieci. Z intencji, by wytworzyć wrażenie wspólnoty oraz przypomnieć, co dla redaktorów biblijnego tekstu oznaczały tak podstawowe pojęcia (wartości) jak Dobro i Zło, wyniknęła decyzja, że najsłuszniej będzie pozostać możliwie blisko początku. Wpływ na nią mieli również widzowie, z którymi – jeszcze przed przystąpieniem do prób – zorganizowano rozmowy: „przekonaliśmy się, że […] tylko nam się wydaje, że znamy Stary Testament, nawet sam jego początek”Kapitan…[31]. Reżyser nie skorzystał z metody, w której unika (albo przynajmniej stara się unikać) jakichkolwiek skrótów w inscenizowanym utworze. Nadal pozostawał jednym z najuważniejszych czytelników wśród reżyserów, jednak tym razem priorytetem było uzyskanie możliwie czytelnego, inkluzywnego komunikatu:

Dla kogoś może być bolesne, że interpretujemy ten ważny tekst bez aury religijności. Ale odpowiem, że celem jest tworzenie możliwości rozmowy.

[…] nasz spektakl opowiada literaturę, która jest ważna dla wszystkich, również niewierzących, bo odnosi się do tego, jak rozumiemy podstawowe pojęciaTamże.[32].

Pierwszych jedenaście rozdziałów zrealizowano z naciskiem na stronę plastyczną. Był to swego rodzaju warsztat, w którym zaproszeni do współudziału widzowie mogli razem z aktorami namalować – i tym samym stworzyć – świat. W ruch poszły różnokolorowe farby, wielkie arkusze papieru; ciała małych i dużych widzów obrysowywano, wszystko działo się pod czułym okiem aktorów-animatorów (Paulina Holtz, Robert Koszucki, Barbara Wysocka) oraz Boga, w którego roli wystąpiła nastoletnia Julia LeszkiewiczMłoda aktorka, która dała się poznać teatralnej publiczności jako koryfeuszka w Ustępie, części wielogodzinnej, obejmującej całość tekstu inscenizacji Dziadów A. Mickiewicza, którą Zadara przygotował w Teatrze Polskim we Wrocławiu (data premiery: 20.02.2016).[33]. Bezwiednie powstawały plastyczne elementy, które posłużyły do zilustrowania opisu stworzenia świata. Reżyserowi udało się skonstruować paralelę między boskim i ludzkim aktem twórczym. Dla Szymona Kazimierczaka, recenzenta „Teatru”, kluczowe w tym rozwiązaniu były możliwości fantazji: „Zadara opowiedział de facto o teatralnym cudzie stworzenia, o tym, że dzięki sile wyobraźni każdy może wykreować swój własny świat”Sz. Kazimierczak, Wegański jogurt, Teatralny.pl, https://teatralny.pl/recenzje/weganski-jogurt,2202.html [dostęp: 1.07.2021].[34]. Prostota koncepcji skutecznie działała na widzów w każdym wieku. Dzieci poznawały biblijny początek niejako przy okazji wydarzenia podobnego po części do akcji edukacyjnej; dorośli mogli przypomnieć sobie przyjemność płynącą z nieskrępowanego operowania materiałami plastycznymi, co było jednak obudowane w intelektualną ramę, w której kolejnym etapom (wybieranie kolorów, tworzenie kształtów i tak dalej) nadawano fabularne znaczenia.

Część środkowa tryptyku działa się w świecie dźwięków. Twórcy przesuwali akcent ze zmysłu wzroku na słuch. Młodziutka Maja Amsterdamska, usadowiona pośrodku widzów, była didżejem-Stwórcą. Mając do dyspozycji gramofon, kilka płyt winylowych i głośniki, realizowała słuchowisko na żywo. Byliśmy w czasach pierwszych pokoleń ludzi, którzy odnajdywali się na ziemskim świecie po wypędzeniu Adama i Ewy z raju: „Z głośnika rozlega się głos Michała Zadary, który, jak szybko się orientujemy, chyba nie tyle czyta napisany wcześniej tekst, co raczej improwizuje starotestamentową historię skupioną wokół dziejów Abrahama, ale i zniszczenia Sodomy i Gomory”Tamże.[35]. I choć wydawać by się mogło, że taka skupiona forma, sprowadzona w głównej mierze do słuchania, będzie przede wszystkim wejściem w świat wyobrażony, niespodziewanie istotny okazywał się również opowiadający, na co w recenzji Wegański jogurt zwracał uwagę Kazimierczak: „W centrum drugiej części biblijnego projektu Zadary jest więc nie tyle sama historia Abrahama, co raczej metaportret dorosłego opowiadającego tę historię”Tamże.[36]. Liczne odautorskie dygresje reżysera, komentarze odnoszące się do biblijnej fabuły, ale też wcielanie się modulowanym głosem w różne postaci było teatralizacją sytuacji, w której trzeba uciekać się do różnorakich chwytów, by utrzymać uwagę wymagających słuchaczy, jakimi są dzieci. Chociaż mówca nie był obecny bezpośrednio na scenie, to właśnie oralny charakter narracji okazał się istotniejszy niż brzmieniowe (i fabularne) walory całości. Na pierwszy plan wysuwało się nie opowiadanie-utwór, ale opowiadanie-czynność.

Ostatnia część miała w sobie najwięcej z „normalnego” spektaklu. Reżyser zdecydował się przedstawić losy miłosiernego Józefa i jego braci poprzez zespół dorosłych i dziecięcych aktorów (Martina Rampulla, Robert Koszucki, Sean Palmer, Maja Amsterdamska, Marianna Mroczkowska, Antonina Nowakowska, Marcelina Nowakowska, Tadeusz Zarzecki). Dzięki prostym rozwiązaniom (śpiewane wspólnie piosenki, tekturowe plansze z tekstem, hieroglify budowane z ciał) udało mu się wciągnąć widzów w sam środek historii. Autorka teatralnego bloga „Okiem widza” tak opisała swoje wrażenia: „[…] wytworzyła się więź wspólnie przeżywanej przygody zapierającej dech w piersiach, ciepła, przyjazna atmosfera zabawy, oswajania światów egzotycznych, odkrywania znaczenia opowiadanych w spektaklu snów”[E. Bąk], BIBLIA. RDZ.37–50 CENTRALA NOWY TEATR FESTIWAL NOWE EPIFANIE 2018, blog „Okiem widza”, http://okiem-widza.blogspot.com/2018/03/biblia-rdz37-50-centrala-nowy-teatr.html [dostęp: 1.07.2021].[37].

Choć na tryptyk Michała Zadary składały się tak różne formy teatralne, nie przysłoniło to (i nie zniweczyło) intencji reżysera, by stworzyć przestrzeń do dialogu. Pokazał, że prostota środków i uruchomienie mechanizmu zabawy są w zupełności wystarczające do tego, żeby zbliżyć się do sensów zapisanych w początkowych rozdziałach biblijnej opowieści. Zarzucanie mu naiwności czy zbytnich uproszczeń byłoby zupełnym nieporozumieniem – wszak one były środkami prowadzącymi do założonego celu.

Święci

Dla Agaty Dudy-Gracz Biblia to jedno z wielkich źródeł opowieści. Swój teatr, w którym jest „zawsze za dużo kolorów i za dużo słów”Ł. Drewniak, K/196: Bóg i inne przypadki, Teatralny.pl, https://teatralny.pl/opinie/k196-bog-i-inne-przypadki,2438.html [dostęp: 1.07.2021].[38], wywodzi z tekstów dla naszego kręgu kulturowego istotnych (William Shakespeare, Mikołaj Gogol, Witold Gombrowicz, historie wojny trojańskiej czy Marii Stuart), lecz za każdym razem przepuszcza je przez filtr swojej wrażliwości. Efekty tego są różne – bywa, że trudno odnaleźć w autorskim scenariuszu pozostałości wyjściowej inspiracji, co często łączy się z zarzutami o grafomanię. Zdarza się jednak również, że podjęta przez Dudę-Gracz historia nabiera na scenie niezwykłej mocy. Tak było z reportażem Wiesława Łuki Nie oświadczam sięPierwsze wydanie: Warszawa 1981.[39]. Autor zrelacjonował w niej przebieg procesu sądowego, w którym uczestniczyła niemal cała niewielka społeczność lokalna Połańca, przez prawie dwa lata ukrywająca prawdę o mordzie dokonanym podczas wesela. Na jego podstawie powstał spektakl Będzie pani zadowolona, czyli rzecz o ostatnim weselu we wsi KamykTeatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu, data premiery: 25.03.2017.[40], który jest właściwie przypowieścią o przemocy i o tym, jak potrafi ona wymknąć się sprawiedliwości. Duda-Gracz przeniosła czas akcji wobec oryginału mniej więcej piętnaście lat wprzód, widząc w początku lat 90. ubiegłego wieku coś istotnego dla naszej historii najnowszej:

Uważam ten moment w naszej historii za punkt graniczny. Czas po rewolucji, o którym – cytując język z bajek – można by powiedzieć: »a potem żyli długo i szczęśliwie«. To jak z piękną przypowieścią biblijną o Łazarzu: wskrzeszenie zmarłego – cud! I tu opowieść się urywa. Dla mnie najważniejsze jest, co było dalej. Jak Łazarz wrócił do domu, zjadł śniadanie i wziął w ramiona żonę. Jak funkcjonował po tym, kiedy Cudotwórca już sobie poszedł. Jako żywy trup. Lata 90. to właśnie taki czas Łazarza. Wszystko od nowa, z piętnem tego, co byłoCyt. za: K. Niedurny, O czym trzeba milczeć?, „Didaskalia. Gazeta Teatralna” 2017, nr 141, s. 91.[41].

W Będzie pani zadowolona… artystka odwołała się do biblijnej postaci Łazarza jedynie kontekstowo. Niedługo po poznańskim przedstawieniu przywołała cały szereg świętych bohaterów. Najpierw przygotowała w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie spektakl Stary Testament – reanimacjaData premiery: 5.05.2018.[42], w którym przepisała kilka biblijnych historii(Adama i Ewy, żony Lota, Tamar, Judyty i Holofornesa, Zuzanny i starców, Dawida i Batszeby, Gedeona, Samsona i Dalili) w taki sposób, by kobiece bohaterki, często drugoplanowe, zaistniały jako „byty odrębne”Cyt. za: O. Katafiasz, Bardzo złe pomysły, Teatralny.pl, https://teatralny.pl/recenzje/bardzo-zle-pomysly,2410.html [dostęp: 1.07.2021].[43]. W tym wypadku jednak tytułowa reanimacja chyba nie zakończyła się sukcesem. Łukasz Drewniak bronił reżyserkę, wskazując jako główny wątek przedstawienia figurę Boga-Artysty (Zbigniew Ruciński), który był „jak malarz uwięziony we własnym obrazie”Ł. Drewniak, dz. cyt.[44]. Inaczej na sprawę spojrzała Olga Katafiasz. Krakowska teatrolożka rozwinęła problem zaobserwowanego już przez Drewniaka nadmiaru: „Każdy z członków obsady ma swój moment, monolog, rozbłysk, kulminację, dlatego spektakle Dudy-Gracz albo trwają za długo albo zgrzyta ich konstrukcja”Tamże.[45]. Dla Katafiasz jednak taka kompozycja nie znajdowała usprawiedliwienia:

Tyle że biblijne opowieści zostają tu tak dalece przetworzone, że trudno nawet mówić o ich reinterpretacjach – zostały po prostu na nowo napisane z zachowaniem imion postaci, ale już nie pierwotnych znaczeń czy sensów, dzięki którym weszły do kulturowej (a nie tylko religijnej) tradycji.O. Katafiasz, dz. cyt.[46].

Być może Dudzie-Gracz wydawało się, że starotestamentowe historie, które napisała na nowo, są tak rozpoznane przez widzów, że w trakcie przedstawienia będą oni mogli zastanawiać się nad dokonanymi przez nią przesunięciami. W większości niepochlebne recenzje każą jednak sądzić, że spektakl nie skłaniał do tego typu wnikliwego odbioru. Niemniej reżyserka postanowiła dalej eksplorować świat chrześcijaństwa i zwróciła swoje spojrzenie na piśmiennictwo hagiograficzne.

Wraz z aktorami toruńskiego Teatru im. Wilama Horzycy artystka zrealizowała niewielkie zdarzenie, które było jednocześnie zwieńczeniem warsztatów z zespołem oraz otwarciem V Festiwalu Debiutantów Pierwszy KontaktData premiery: 25.05.2019.[47]. Pomysł okazał się na tyle nośny i inspirujący, że został rozwinięty w „pełnometrażowe” przedstawienie. Ustawienia ze świętymi, czyli rozmowy obrazów – tak brzmiał ostateczny tytuł – powstało już jednak nie w Toruniu, a w Warszawie jako dyplom studentów wydziału aktorskiego Akademii Teatralnej. Zgodnie z nawykiem reżyserki spektakl zaczynał się jeszcze przed przybyciem widzów, a kończył po opuszczeniu przez nich Teatru Collegium Nobilium.

Wchodziło się prosto na scenę w świat kilkunastu świętych. Każdy z nich dźwigał na plecach duży kawał sklejki, który pełnił funkcję przenośnego tła dla jego bądź jej wizerunku. Jakby byli żywymi obrazami, które ruszały się, chodziły, ale przede wszystkim mówiły. Symultanicznie przedstawiali swoje historie – okoliczności, w jakich zostali świętymi. Mieszały się dziwaczne opowieści, a aktorki i aktorzy wyławiali poszczególnych słuchaczy z krążącego pomiędzy nimi tłumu widzów, ponieważ jak twierdziła Duda-Gracz: „Święci […] muszą o tę uwagę odbiorcy walczyć, bo bez wyznawcy Święty staje się bezrobotnym”Cyt. za: wypowiedź Dudy-Gracz ze strony internetowej Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi, https://www.teatr-jaracza.lodz.pl/festiwal-4k-rozmowy.html [dostęp: 1.07.2021].[48]. Wśród opowiadających byli między innymi: Święta Joanna D’ark (Kaja Kozłowska), Święty Archanioł Michał (Natalia Jędruś), Nieświęta Papieżyca Joanna (Barbara Liberek), Święte Dziecię Symforiana (Justyna Fabisiak) i Święty Gerwazy (Bartosz Bednarski).

Krwistoczerwone światło podkreślało jaskrawość kolorów kostiumów, swego rodzaju uwspółcześnionych wariacji na temat świętych wizerunków. Stąd Święty Mojżesz Etiopczyk wyglądał, jakby jego pustynią było ponure blokowisko, a Święty Stanisław w zwiewnej, różowej pelerynie i złotych butach odbiegał daleko od wyobrażeń na temat czasów piastowskich i ówczesnej mody. Ten widowiskowy, ale też intymny, opierający się na bliskim i bezpośrednim kontakcie z widzami początek przechodził najpierw w karykaturalną pielgrzymkę, a następnie w sekwencję scen dziejących się współcześnie. Podobnie jak w relacji między historycznym wizerunkiem plastycznym a jego teatralnym ucieleśnieniem (z udziwnieniem), tak i tutaj można było doszukiwać się fabularnych aluzji do hagiograficznych losów. Był konflikt między matką i córką, między grupą eliminujących się nawzajem pokrzykujących mężczyzn (Pięciu Świętych Braci Polaków), „szorstka i namiętna” przyjaźń między dwoma homofobami, debata o wyższości posiadających siusiaki nad ich nieposiadającymi wśród niemowlaków. Brzmi to zapewne dziwnie i takie też było chwilami w realizacji. W typowy dla siebie sposób Duda-Gracz pragnęła oddać możliwie jak najwięcej głosu każdej postaci, co – jak zwracali już uwagę przywołani wcześniej krytycy – skutkowało trudnościami z podtrzymaniem dramaturgicznego napięcia. Studenci z różną skutecznością utrzymywali uwagę widzów, czego wcale nie ułatwiała zmieniająca się, patchworkowa forma przedstawienia, w której skorzystano z różnych materii (pastisz, dramat psychologiczny, piosenki w różnych stylistykach, groteska…).

Jednak wysiedzieć te prawie trzy godziny było warto dla monumentalnej sceny finałowej, wypełniającej większość drugiej część. Trafialiśmy z pielgrzymki z różnymi postojami-scenkami na stypę. Zmarły (Jędrzej Hycnar) leżał na stole, dookoła zgromadziła się cała wieś. Wśród gości biegała zaaferowana i skrzekliwa siostra trupa (Elżbieta Nagiel), podczas gdy przy zwłokach rozpaczała małżonka (Barbara Liberek), która, jak się zaraz miało okazać, była brzemienna. W szczególną sytuację wmieszano jeszcze lokalną wywłokę (Kaja Kozłowska) i jej męża (Konrad Żygadło), który niezwłocznie – jeszcze przy trupie – zaczął myśleć o wżenieniu się w łaski świeżo upieczonej wdowy. Ponure zbiorowisko w czarnych, wyrażających żałobę chustach zaskoczyło przybycie Nieznajomego (Bartosz Bednarski), który zadeklarował pomoc i... wskrzeszenie umarłego. Jakie były tego konsekwencje? Na poziomie duchowym dobre, od strony spraw ziemskich złe – spod powierzchownego żalu powoli przebijały wzajemne pretensje, lokalne interesiki, a nade wszystko powszechna hipokryzja i zakłamanie.

Duda-Gracz konstruując tę odległą analogię pomiędzy bohaterami hagiografii a wymyślonym niby-reportażem, starała się pokazać tak wpisaną w żywoty świętych nierozwiązywalną ambiwalencję między tym, co ludzkie i przyziemne, a tym, co wynosi ich ponad zwykłych śmiertelników, jak i perspektywę zetknięcia się ze świętością, która zajrzeć może w najmniej spodziewane miejsce. Bo wspomniany przez inscenizatorkę „cud” był, ale cudotwórca, porozmawiawszy ze zmarłym i sprowadziwszy do świata żywych nienarodzoną jeszcze córkę (Justyna Fabisiak), został zamordowany. Wspólnota z wdzięczności tak bardzo nie wiedziała, co uczynić, że ostatecznie zdecydowała się na najgorsze.

Radio Jezus

Dla Huberta Sulimy (dramaturg) i Jędrzeja Piaskowskiego (reżyser) Jezus to element kultury popularnej. Nie musiał się pojawić na scenie Nowego Teatru, by rodzić rozmaite skojarzenia. Za nim trafiła na nią natomiast Katarzyna Kozyra (Bartosz Gelner), która w ramach przedstawienia powracała do swojego projektu artystycznego Szukając Jezusa. Była lekko przygarbiona, wzrok miała albo skierowany w dół albo rozglądała się niepewnie dookoła. Trochę włóczyła nogami. Mamrotała coś niewyraźnie pod nosem. Miała na sobie dwuczęściowy zielony kostium z kwiecistym wzorem, dużą torbę przewieszoną przez ramię, szeroki kapelusz i okulary przeciwsłoneczne. „Przepraszam, państwo tutaj też na nadejście?” – zwracała się nieśmiało do widzów. Zabawa językowa, oparta na niejednoznaczności „nadejścia”, sugerowała, że coś ma się wydarzyć. Zaczynało się czekanie. Wyglądany bohater jednak nie nadchodził i miał też nie pojawić się przez całe przedstawienie. Były słowa dookoła, ale nie stawały się ciałem. Bóg istniał jako część dyskursu.

Udało się Piaskowskiemu i Sulimie tak poprowadzić akcję, że mimo wielu nieoczywistości czy – jak mówili niektórzyZob. T. Stankiewicz-Podhorecka, Haniebna samowola i fałsz, „Nasz Dziennik”, 20.07.2019, https://e-teatr.pl/haniebna-samowola-i-falsz-a272962 [dostęp: 1.07.2021].[49] – absurdalnych pomysłów, boskość ani na chwilę nie ulatniała się z przedstawienia pod znamiennym tytułem Jezus. I to mimo tego, że zamiast Mesjasza (a może w jego imieniu?) pojawiał się Kosmita (Piotr Polak). Taki prawdziwy: z czułkami i mackami, z pokojowym przesłaniem. Potem zmieniał kostium na bardziej czerwony i przeistaczał się w Raka-kochanka Kozyry. Raka w rozumieniu chorobowym, nie zwierzęcym. Ryzykowny to pomysł, ale twórcy wykazali się dużym wyczuciem i nie przekraczali granicy dobrego smaku. Rak dla Katarzyny jedynie tańczył w trio dworski taniec do muzyki Georga Friedricha Händla. Tego typu specyficznego, chwilami wręcz montyphytonowskiego, poczucia humoru było więcej.

W filmie Szukając Jezusa Katarzyna KozyraWystawa Looking for Jesus. Interviews from the Archive, Städtische Galerie Delmenhorst w Niemczech, 10 IX–22 X 2017, kuratorka A. Palenga.[50] spotykała się z osobami cierpiącymi na tak zwany syndrom jerozolimski. To urojenie polegające na przekonaniu, że jest się jednym z bohaterów biblijnych historii, które budzi się w chwili przybycia do Ziemi Świętej. Kozyra-Gelner nie szukała tego rodzaju ludzi, ale ten kontekst wyjaśniał pomysł autorów. Tym razem nie musiała jednak tego robić, bo w spektaklu była otoczona przez postaci mające (na różne sposoby) dostęp do sfery nadnaturalnej. Pozostali bohaterowie nie mogliby być uczestnikami jej projektu filmowego, bo nie poszukiwali Jezusa ani w sensie artystycznym, ani duchowym, niemniej pragnęli czegoś więcej. Kosmita chciał się podzielić swoim inkluzywnym sposobem widzenia świata. Był przybyszem z daleka, z miejsca, gdzie nie istniał podział na „ja”, „my” czy „wy” – byty postrzegano jako jedność (koncept inspirowany książką Flatlandia, czyli Kraina Płaszczaków Edwina Abbotta). Mocująca się z ograniczeniami języka Metafora (Małgorzata Biela) nie ustawała w poszukiwaniu czytelnej przenośni. Pozbawiony muzyki, a jednak nią zachwycony Głuchoniewidomy (Bartosz Bielenia) opisywał naturę dźwięków w sposób zupełnie wyjątkowy. Współczesna wersja (między innymi poprzez niestroniący od wulgaryzmów język) Marii Magdaleny (Sara Celler-Jezierska) postanowiła jeszcze raz nadać swojemu życiu sens. To właśnie ona była najbliżej spotkania z tytułową postacią, która zawracała jej głowę w prowadzonym przez nią małym interesie-burdeliku przez… radio. Maria opowiadała zdumionej Kozyrze i Metaforze o głosie, mówiącym jej rzeczy trudne do pojęcia. Że jest skończona, ale nie ma granic. Że On jest daleko, ale zawsze przy niej… Odwdzięczała się zbawicielowi piosenką Beverly Craven.

Pozostałe sceny, rozgrywane w sali prób Nowego Teatru, były podobnie jednocześnie zagadkowe i bosko dowcipne. Nie zapomniano również o pewnej dozie poezji. Opowieść Głuchoniewidomego o ostatniej sonacie fortepianowej Beethovena, o jej pożegnalnym wymiarze zapisanym w nutach, była po prostu dojmująca. Zaczerpnięty z Doktora Faustusa Tomasza Manna fragment nadspodziewanie dobrze pasował do takiego wielorakiego scenariusza. To, że słyszeliśmy puszczoną cichutko w tle muzykę jednego z wielkich wiedeńczyków, służył tylko podkreśleniu trafności tego fragmentu. Subtelne i pozbawione zadęcia.

Taki też był cały Jezus. Sulima i Piaskowski nie nasadzili się na podniosłą opowieść, która – poza gronem ortodoksyjnie wierzących – byłaby pewnie nieznośna. Wiedzieli, że teatr to nie ambona. Przyjrzeli się funkcjonowaniu figury Jezusa z wielu stron i wyciągnęli z tych obserwacji autorskie wnioski. Humorystyczne, chwilami szalone, ale równocześnie przemyślane i układające się w przedziwną, ale jednak całość, która była, jak pisał Dariusz Kosiński, „przywoływaniem i wskazywaniem na pewną tęsknotę, marzenie, radykalną odmienność uosabianą przez Jezusa nie jako osobę boską i nie jako syna człowieczego, ale tego, któremu przynależy przyszłość”D. Kosiński, Teatra naiwne, „Tygodnik Powszechny” 2019, nr 28, s. 79.[51].

***

Chociaż opisane tu wyprawy w świat biblijnych wyobrażeń (i jego okolice) są bardzo różne i reprezentują dość marginalny wycinek współczesnego życia teatralnego, nie oznacza to, że tak było również wcześniej i że nie da się znaleźć dla nich ważnych poprzedników. Piotr Cieplak, od którego przedstawienia zacząłem szkic, na początku lat 90. ubiegłego wieku zaistniał jako reżyser między innymi za sprawą Historyi o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim Mikołaja z WilkowieckaTeatr Współczesny im. Edmunda Wiercińskiego we Wrocławiu, data premiery: 10.04.1993.[52]. Sięgając po ten utwór, odwołał się do praktyki reżysera, który wielokrotnie powoływał do życia na scenach polskich i zagranicznych świat biblijno-staropolski. Czynił to nie z powodów uduchowionych, a z głębokiego przekonania, że w tamtym języku i misteriach biją źródła polskiego teatru i bez pamięci o nich zatracimy istotną część naszej tradycji. Kiedy w 1998 roku Kazimierz Dejmek po raz ostatni pracował nad utworami staropolskimi (była to nieco zmieniona wersja scenariusza z roku 1975, który wcześniej, w roku 1969, miał mieć premierę w Teatrze Ateneum, do czego nie dopuściła cenzura), tak tłumaczył i jednocześnie podsumowywał swoją wieloletnią działalność:

Nie zamierzałem […] rekonstruować dawnego misterium z nieodłącznym dla takiej rekonstrukcji podkreśleniem jego cech historycznych, środowiskowych i elementów tragedii religijnej. Byłoby to, być może, zajmujące dla znawców i specjalistów przedmiotu. Usiłowałem uczynić z widowiska misteryjnego rzecz ogólnie pożyteczną przez uwypuklenie jego treści uniwersalnychDialogus de Passione albo Żałosna tragedyja o Męce Jezusa, program do przedstawienia, red. A. Majczak, (Warszawa 1998).[53].

Dla Dejmka ten świat był kodem komunikacji z widzami. Nie będzie chyba przesadą, gdyby zobaczyć w nim bardziej lokalną, na poły staropolską odmianę „Wielkiego Kodu”, o jakim pisał Northrop FryeZob. N. Frye, Wielki Kod. Biblia i literatura, tłum. A. Fulińska, przekł. przejrzał i wstępem opatrzył M.P. Markowski, Bydgoszcz 1998.[54]. Jeśli zarysuje się linię od ucznia Leona Schillera do wspominanych tu twórców, zmiana w podejściu do tematów około biblijnych, którą da się zaobserwować, to postępujące przejście od lokalności do prywatności. Przywołane przedstawienia to coraz mniejsze kody w skali mikro, wobec których każdorazowo trzeba było rozpoznać szyfrowanie. Zapowiedź Agaty Dudy-Gracz dotycząca jej „rozmów obrazów” mogłaby się znaleźć w programach do pozostałych spektakli: „Ustawienia ze Świętymi […] będzie narracją subiektywną”.

Do tych narracji dołączyła zupełnie niedawno perspektywa Jerneja Lorenciego, który powrócił do Torunia po owacyjnie przyjętej na Kontakcie Iliadzie, by przygotować spektakl Biblia: próbaData premiery: 4.05.2021.[55]. Przypomnienie historii Hioba w atmosferze pełnej skupienia i ascezy (najważniejszymi rekwizytami były kamienie, bochny chleba i popiół) ujmowało precyzją i stałym, niespiesznym rytmem. Ten „teatr o chlebie i wodzie”, jak całkiem trafnie ujął to Tomasz DomagałaT. Domagała, Teatr o chlebie i wodzie – o „Biblii. Próbie” Jerneja Lorenciego w Teatrze im. Horzycy w Toruniu, http://domagalasiekultury.pl/2021/06/04/teatr-o-chlebie-i-wodzie-o-biblii-probie-jerneja-lorenciego-w-teatrze-im-horzycy-w-toruniu/ [dostęp: 1.07.2021].[56], to jednak nadal kolejny pojedynczy głos. Wobec takiego rozsiania tego typu przedstawień mało kto przewidziałby, że to właśnie warszawski Nowy Teatr, za sprawą Jezusa Sulimy i Piaskowskiego oraz tryptyku Michała Zadary, okaże się miejscem, gdzie eksperymentuje się akurat w tym polu tematycznym. Dla młodszych twórców pozostaje natomiast kwestia poruszenia tematów już nie wprost wywiedzionych ze świata religijnych wyobrażeń, a odnoszących się do niego w sposób problemowy – jak na przykład zrobił to kiedyś Ireneusz Iredyński w Żegnaj, Judaszu. To wyzwanie dla dramaturgów i dramatopisarzy, którzy poza przypominaniem tej czy innej postaci musieliby jeszcze ponadto znaleźć takie ujęcie jakiegoś współczesnego konfliktu czy sporu, które pozwoliłoby wejść w dialog z tą częścią widowni, dla której ważniejszy od podejścia subiektywnego bądź krytycznego byłby namysł i zaduma nad bardziej uniwersalnymi problemami.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jan Karow, Prywatne apokryfy. Motywy biblijne w polskim teatrze najnowszym, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 135

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...