Nowy Napis Co Tydzień #135 / Spojrzenia
Mimo ciemnego nieba poranek był jasny. Śnieg zalegał na ulicach i skrzypiał pod butami. Jak co tydzień szedłem na poranną mszę. Zwykle było na niej mało ludzi. W kościele siadałem w stałym miejscu: na ławce w przejściu między nawami. Nie było to blisko ołtarza, choć raczej bliżej niż dalej w głąb kościoła. Pamiętam, że mszę odprawiał młody wikary Jan Żak. Lubiłem go. Lubili także inni, którzy chodzili na religię dla młodzieży dojeżdżającej. Msza odbywała się normalnie. Nic szczególnego. Parę razy zauważyłem, jak ksiądz spojrzał w moją stronę. W pewnym momencie bocznym wejściem obok ołtarza wszedł drugi młody wikary Jan Patykowski. Zauważyłem, że spojrzeli na siebie. Patykowski, który słynął z humoru, zwykle się uśmiechał, ale nie tym razem. Ich spojrzenia, twarze były poważne. Nienormalnie – jak ich znałem – poważne. I dobrze pamiętam to swoje zdziwienie. Wzrok księdza Żaka, gdy spojrzał w moją stronę, też mnie wtedy zastanowił. Msza się skończyła i wróciłem do domu.
Zaraz po śniadaniu przyszykowałem sobie magnetofon kasetowy, aby nagrywać piosenki, które były w Trójce o wpół do dziewiątej. Gdy nadeszła ta godzina, piosenek jednak nie było. Były piosenki wojskowe. Taka zmiana programu zaskakiwała. Wszystko wyjaśniło się o 9.00, kiedy na antenie przemówił Jaruzelski. I to tłumaczyło dziwne spojrzenia: Patykowski, wchodząc do kościoła, już wiedział, podobnie Żak, gdy odprawiał mszę. Patrzył na mnie dziwnie. Zrozumiałem… Byłem w wojskowej kurtce, tak zwanym moro, w wersji zimowej, czyli z ciepłą podpinką i kołnierzem.
Następnego dnia, w poniedziałek, musiałem pojechać do Legnicy, do szkoły. Zostały co prawda ogłoszone wcześniejsze ferie, ale nie wpłaciłem pieniędzy klasowych na bilety miesięczne – miałem taką funkcję w klasie i zbierałem na początku miesiąca pieniądze od wszystkich osób dojeżdżających. Do 10 grudnia miałem je przekazać do sekretariatu w szkole, ale zapomniałem – i zostałem z pieniędzmi. Wyszedłem z domu jak zwykle na poranny pociąg, który odjeżdżał z Jawora około wpół do siódmej. W pobliżu dworca, w kiosku Ruchu zauważyłem za boczną witryną ostatni numer „Tygodnika Solidarność”
Dojechałem do szkoły autobusem linii 3 i poszedłem do sekretariatu. Zastukałem. Otworzyłem drzwi. Wszedłem. Spojrzenie sekretarki: oczy gwałtownie się rozszerzyły, twarz stężała… „Dzień dobry. Chciałem zostawić pieniądze na bilety” – powiedziałem. Wyraźne westchnienie ulgi. Zrozumiałem ją: byłem w moro.
Wprowadzenie stanu wojennego kojarzy mi się ze spojrzeniami: skupionymi, poważnymi, z rozszerzonymi źrenicami, z lękiem. Nie chodziłem długo w tej kurtce. Kiedyś szedłem ulicą. Podjechała „suka”. Odsunęły się drzwi i jakieś ręce wciągnęły mnie do środka. Wylądowałam na podłodze. Potem była droga do Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Przesłu[1]chanie. Wypuszczenie. Bez kurtki.
13 grudnia 1981 roku miałem 15 lat. Mieszkałem w Jaworze. Chodziłem do pierwszej klasy Technikum Budowlanego w Legnicy.