27.01.2022

Nowy Napis Co Tydzień #136 / Lecieć ponad prozą życia

Pogasły światła nad filharmoniczną estradą, laureaci rozjechali się z koncertami po świecie, cichną pomału namiętne spory wokół ostatecznego werdyktu. Przez trzy październikowe tygodnie 2021 roku Konkurs Chopinowski rozpalał emocje nie mniej niż sportowe igrzyska. Dyskusje o tym, kto lepiej gra Chopina, toczyły się zarówno przy stołach i w radiowych studiach, jak i na rozgrzanych od komentarzy internetowych blogach oraz czatach. Kto najbardziej zasłużył na chopinowski laur? Miłośnik gokartów, fenomenalny Bruce Liu, czarodziej efektownego stylu brillant, czy młodziutka Eva Gevorgyan, utalentowana medalistka, z powagą na twarzy i apetytem na chopinowskie złoto? Rozwichrzony wizjoner Alexander Gadjiev czy śpiewający pięknoduch García García? Warszawski samuraj Kyohei Sorita, błyskotliwa Włoszka Leonora Armellini, a może wrażliwa Japonka Aimi Kobayashi lub Jakub Kuszlik, mistrzowsko władający chopinowskimi rytmami?

Zapoczątkowany niemal sto lat temu Konkurs Chopinowski miał służyć oczyszczeniu muzyki Chopina z dziewiętnastowiecznej maniery i nadmiaru sentymentalizmu. Promować dobre wzorce chopinowskiego stylu i upowszechniać twórczość kompozytora wśród pianistycznej młodzieży ze świata. Dziś to świat pokazuje nam w Warszawie, jakie kolory może mieć muzyka Chopina i jak o niej przekonująco opowiadać. Ubiegłoroczny konkurs, jak bodaj żaden w dotychczasowej historii, obrodził w fascynujące talenty i barwne osobowości. Oszałamiał i wzruszał, zaskakiwał i ekscytował. Postawił jednocześnie wiele pytań, na które odpowiedzi będą wyznaczały rozwój i przyszłość chopinowskiej interpretacji.

Róża Światczyńska: Mijają kolejne tygodnie od zakończenia Konkursu Chopinowskiego, najżywiej chyba relacjonowanego i komentowanego wydarzenia muzycznego ostatnich lat. Zdążyła pani odpocząć od konkursowych emocji?

Katarzyna Popowa-Zydroń: Rzeczywiście, ubiegłoroczny konkurs był wyjątkowo wyczerpujący. Nie dałam nawet rady zostać na koncertach laureatów. Następnego dnia po rozdaniu nagród pojechałam do domu, by skorzystać z paru dni wolnego i przygotować się do rozpoczęcia normalnej pracy w uczelni. Studenci czekali, a ja nie mogłam ich przecież zawieść. Zastosowałam więc Mozartowskie spa – pograłam trochę Mozarta i byłam już sobą (śmiech).

A co pani czuje dzisiaj na wspomnienie chwili ogłoszenia werdyktu i fali komentarzy, która nastąpiła potem? Satysfakcję, zmęczenie, zniechęcenie?

Chyba ulgę, że ten werdykt w końcu się narodził. Ale sama idea rankingu niosącego w sobie przesłanie, że pianiści na górze są lepsi od tych na dole, jest moim zdaniem chybiona. Nie da się jej bowiem zastosować w przypadku wykonań artystycznych, cały zatem sens tej klasyfikacji pozostawia wiele wątpliwości. Ostatni konkurs objawił tę prawdę w bardzo dobitny sposób. Chciałabym zdecydowanie zaprotestować przeciwko poglądowi, że wyróżnieni finaliści byli gorsi od tych nagrodzonych, ale taka jest, niestety, wymowa werdyktu. Można jedynie stwierdzić, że ci, którzy znaleźli się wyżej, spodobali się większej liczbie jurorów. Warto jednak pamiętać, że większość nie zawsze ma rację. Chociaż gdzie tu szukać racji?

Mam wrażenie, że przemawia przez panią pewien sceptycyzm. Prawdą jest, że jurorzy znaleźli się w tym roku w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Historia Konkursu Chopinowskiego nigdy chyba nie notowała tak wielu różnorodnych talentów, jakie w tym roku pojawiły się w Warszawie. Prawdziwy embarras de richesse i zgodnie komentowany, bardzo wysoki poziom rywalizacji. Co sprawiało pani największą trudność w ocenie uczestników?

Właśnie ta różnorodność. Trochę inaczej niż redaktor Jakub Puchalski w „Tygodniku Powszechnym” (z którego opinią o rzekomym „chowie wsobnym” niekoniecznie się zgadzam) podzieliłabym wykonawców na kilka grup. Jedną tworzą muzycy atrakcyjni pianistycznie, drugą – poszukiwacze wzruszeń, kolejną – poszukiwacze pereł w warsztacie kompozytorskim Chopina, czyli konstruktorzy i innowatorzy, wreszcie – last but not least – tradycjonaliści.

Czy można rzec, że któraś z tych postaw estetycznych dominowała w konkursie? A może pojawiły się jakieś nowe zjawiska?

Mam wrażenie, że historia interpretacji utworów Chopina przebiega po linii spiralnej i teraz znaleźliśmy się piętro wyżej ponad tym, co działo się w muzyce sto lat temu. Wiadomo zresztą, że młodzi wykonawcy w poszukiwaniu inspiracji chętnie sięgają po nagrania starych mistrzów. Rodzaj swobody, nacisk na wirtuozerię, odwaga w zmienianiu tekstu, chęć wyróżnienia się za wszelką cenę i potrzeba zaskoczenia słuchacza to symptomy zbliżania się do jakiegoś punktu zwrotnego, kiedy być może znów będziemy potrzebować nowego profesora Żurawlewa (inicjator Konkursu Chopinowskiego – przyp. red.), żeby ochronić dziedzictwo Chopinowskie przed wynaturzeniem. Na razie wierność tekstowi kompozytora jest wciąż cenioną jakością, ale mam poczucie, że stopniowo słabnie i werdykt w pewnej mierze daje wyraz tej tendencji. Ba, nawet ja sama ulegam zachwytowi, słuchając Walca As-dur w wykonaniu zwycięzcy, Bruce’a Liu. Utworu, który już w ogóle nie był walcem Chopina, ale który był tak porywający, że trudno było mu się oprzeć.

Zdarzało się pani weryfikować swoje opinie o uczestnikach w trakcie konkursu lub po ponownym przesłuchaniu nagrania w pokoju hotelowym?

Oczywiście! Tym bardziej że w kolejnych etapach przesłuchań pianiści nie reprezentowali jednego, ustalonego stylu, co znacząco utrudniało mi utrzymywanie konsekwencji w ich ocenie. Próbowałam rozwiewać swoje wątpliwości, słuchając uczestników ponownie w internecie, ale wtedy rozterki pogłębiały się. Różnice w odbiorze na żywo i w nagraniu okazywały się jednak ogromne. Ostatecznie zrezygnowałam ze zdalnego odsłuchu i zdałam się tylko na odbiór w sali. Nieraz zdarzało się, że kogoś odrzucałam, a potem cieszyłam się, że jednak awansował i mogłam posłuchać go w kolejnym programie, w którym tym razem bardzo mi się podobał. W grupie finalistów było nawet kilka takich osób.

Długo państwo debatowali nad ostatecznym werdyktem. Dlaczego okazał się tak problematyczny? I czy jego kształt w pełni panią satysfakcjonuje?

Podstawowy sposób ustalania miejsc w finale polega na tym, że każdy juror składa do biura obliczeń swoją listę rankingową, gdzie 1 jest najwyższą pozycją, a 12 najniższą. Biuro oblicza wówczas średnie i przedstawia nam listę z nazwiskami, a jurorzy głosują nad jej zaakceptowaniem. Dwie trzecie głosów „za” wystarczy, żeby została ona oficjalnym werdyktem.

Niestety, w tym konkursie pierwsza lista nie uzyskała większości. Powodem była, po pierwsze, ogromna różnica między punktacją najwyżej ocenianego Bruce’a (Xiaoyu) Liu a pozostałymi uczestnikami. Zazwyczaj wskazuje to na konieczność pominięcia jednego miejsca, w tym przypadku drugiego. Jednak nieprzyznanie drugiej nagrody z reguły oznacza, że istniała tylko jedna gwiazda, a reszta była – powiedzmy – taka sobie. Ten konkurs z pewnością nie zasługiwał na podobną opinię. Po drugie, umieszczenie trzech osób na jednej pozycji też wywoływało opór, gdyż były to skrajnie różne postaci. Przystąpiono więc do drugiej próby kształtowania listy i głosowania bezpośrednio na nazwiska, dzięki czemu nastąpiło pewne przetasowanie miejsc.

Czy to „przetasowanie” miało wpływ na ostateczną kolejność finalistów?

Choćby w przypadku japońskiej pianistki Aimi Kobayashi. W efekcie tego głosowania znalazła się ona w grupie nagrodzonych, a nie wyróżnionych, jak wynikałoby z pierwszej listy. Był to dla mnie szczególnie radosny fakt, gdyż Aimi należała do moich ulubionych wykonawców i widziałam ją bardzo wysoko w finale.

Kto jeszcze należał do pani faworytów?

Wysoko ceniłam też Kanadyjczyka JJ Jun Li Buia, najmłodszego uczestnika konkursu, który już podczas eliminacji podbił moje serce. To muzyk niezwykle dojrzały, aż niebezpiecznie jak na swój wiek. Podczas konkursu jego sylwetka pogłębionego romantyka, operującego niuansami, ciszą i różnorodnym dźwiękiem nieco zbladła na tle „połykaczy ognia” i „po­skromicieli dzikich zwierząt”. Kiedy oddawaliśmy głosy na nagrodę za mazurki, on był moim wyborem.

Cieszę się, bo mnie ten pianista także bardzo się podobał. A kogo dotyczyły największe rozbieżności w ocenach jury? Kto prowokował skrajne sądy, wymagające dalszej dyskusji?

Tak naprawdę podczas konkursu nie było żadnych dyskusji, chociaż ludzie tak to sobie na ogół wyobrażają. Staraliśmy się nie wpływać na siebie wzajemnie. Gdybyśmy musieli w drodze polemiki uzgadniać werdykt, chyba nigdy byśmy go nie ustalili. Wychodzę z założenia, że wszyscy członkowie jury to doświadczeni muzycy i każdy ma prawo wyrazić swoją opinię w postaci oceny. Czasem były jakieś drobne różnice wrażeń, ale chyba nie dotyczyły one najbardziej kontrowersyjnych wykonań, jak Nikolaya Khozyainova czy Georgijsa Osokinsa.

Jurorzy nie dali drugiej szansy Osokinsowi, laureatowi wyróżnienia z 2015 roku, który robi już znaczącą karierę w świecie. Jego Chopin okazał się w tym roku zbyt kontrowersyjny?

Chopin Osokinsa jest mniej więcej tak samo kontrowersyjny teraz, jak był siedem lat temu. Wystarczy posłuchać jego wykonania Poloneza As-dur op. 53 w tym i poprzednim konkursie. W zeszłym roku Łotysz zagrał jeszcze bardziej w manierze staccato i... mocniej fałszował. Bardzo dobrze, że rozwija znaczącą karierę w świecie, ale na mnie nie robi to specjalnego wrażenia. Wyraźny rozwój artystyczny usłyszałam tylko w grze Aimi Kobayashi i Szymona Nehringa.

Wydaje się, że I nagroda pogodziła jednak wszystkich – jurorów, krytyków i publiczność. Wygrana Bruce’a Liu była dla pani sprawą od początku oczywistą, niebudzącą wątpliwości?

Kiedy musiałam ułożyć swoją propozycję rankingową, Liu znalazł się u mnie na drugim miejscu. Jego „podrasowany” Chopin mnie zachwycał, ale z drugiej strony budził sprzeciw, bo taki styl, bardzo atrakcyjny dla publiczności i z pewnością odpowiedni w przypadku młodzieńczej twórczości kompozytora, wydawał mi się w wielu dziełach z późniejszego okresu nienaturalny. Takie „upiększone” piękno, które stoi w sprzeczności ze świętą Chopinowską zasadą simplicité. Na prostotę jednak mało kto się w konkursie odważył, bo ona nie dociera już do naszych zmaltretowanych, zapchanych nadmiarem wrażeń uszu.

O wykonaniach Bruce’a Liu mawiano, że to Chopin XXI wieku. Czy jego gra, pani zdaniem, rzeczywiście wnosi nową jakość do chopinowskiej interpretacji?

Niestety, kiedy pewne gremia krytyków ogłosiły Nikolaya Khozyainova największym chopinistą młodej generacji, zaczęłam zadawać sobie pytanie, co to znaczy „chopinista”. Myślę, że to określenie ma inne znaczenie dla muzykologów, inne dla wykonawców i dla słuchaczy. Ale jeśli zastanowimy się, co jest zasadniczą wartością twórczości Chopina, co sprawia, że jest on uwielbiany na całym świecie, niechybnie przychodzi mi na myśl jego zdolność do poruszania odbiorcy. Kiedy słucham wykonania muzyki Chopina, oczekuję, że będę poruszona do łez, zostanę zachęcona do bezgranicznego zachwytu, do lotu ponad prozą życia. Niewątpliwie takie momenty w wykonaniach Liu były, ale zachwycałam się… wykonawcą, a nie Chopinem.

A dlaczego jury nie przyznało mu żadnej z nagród specjalnych? Czy także pani zdaniem Bruce Liu nie zagrał najlepiej ani sonaty, ani mazurków, ani poloneza, ani nawet koncertu z orkiestrą, po którym miał największą owację? Pani wychowanek, zwycięzca z roku 2005, Rafał Blechacz, otrzymał wszystkie dodatkowe laury.

Przyznanie tych nagród innym laureatom potwierdza fakt, że tegoroczny konkurs, przy całym bogactwie talentów, stał na bardzo wyrównanym, wysokim poziomie. Zaś to, że nagrodę za mazurki otrzymał Polak, a nagrody za poloneza nie przyznano (moim wyborem było wykonanie Poloneza fis-moll op. 44 przez niedopuszczoną do finału Koreankę Su Yeon Kim), świadczy o tym, że takich prawdziwych chopinistów wśród finalistów wcale nie było wielu. Te utwory są przecież najmocniejszą ekspresją polskości Chopina! Polonez to taniec, ale także idea polskości. W interpretacjach Poloneza Es-dur op. 22 górę brała wirtuozeria i kapryśność nad dyscypliną tańca. Polonezy op. 44 i 53 również oscylowały gdzieś między ociężałym dostojeństwem, sentymentalizmem a wirtuozerią.

W jednym z wywiadów powiedziała pani, że za dużo było w konkursie bardzo dobrych polonezów…

Ze względu na brak czasu nie chciałam wchodzić w szczegóły, więc tak rzeczywiście powiedziałam. I to w pewnym sensie było prawdą, bo wiele polonezów wywoływało zachwyt, z takich czy innych przyczyn, ale żaden nie okazał się dość zbalansowany i w pełni doskonały jako polski taniec, który zawiera w sobie całą gamę znaczeń patriotycznych

Mimo wszystko drzwi do światowej kariery stoją przed Brucem Liu otworem. Już teraz ma mnóstwo koncertów, za chwilę pewnie podpisze ważny kontrakt płytowy. Podobno dopiero wtedy zaczyna się dla zwycięzcy prawdziwy sprawdzian. Co będzie w nim, pani zdaniem, dla kanadyjskiego pianisty najtrudniejsze?

Nie wiem. Być może wie o tym jego nauczyciel Dang Thai Son. Dla zwycięzcy tak wielkiego konkursu zaczyna się trudny etap udowadniania, że się zasłużyło na tę nagrodę. Bycia nieprzerwanie w doskonałej formie. To trudne, ponieważ człowiek nie jest maszyną. Ta nagroda otwiera karierę nie tylko dla „chopinisty”, ale także dla pianisty i interpretatora wysokiej klasy. Na pewno nie warto zamykać się w szufladzie z napisem „chopinista”. Myślę, że Liu nie będzie miał z tym problemu.

Wracając do werdyktu, okazało się, że wybór drugiej nagrody nie był już tak oczywisty. Podobno aż trzech pianistów otrzymało podobną liczbę punktów, skutkiem czego Hiszpan Martín García García znalazł się na trzeciej pozycji. Według regulaminu to pani głos decyduje w takim przypadku o układzie miejsc.

Regulamin daje mi prawo rozstrzygnąć o miejscu w przypadku remisu. Nie pamiętam dokładnie, jak wyglądały głosowania na trzecią nagrodę, ale z pewnością García García miał za sobą większość. Osobiście postawiłam na Aimi Kobayashi, chyba jako jedyna z jurorów, o ile dobrze pamiętam. Ogólnie byłam zaskoczona i smutna, że na pierwszej liście zajęła ona tak odległe miejsce.

A co by pani odpowiedziała tym, którzy uważają, że gra Hiszpana w kolejnych etapach – nawet w nagrodzonym wykonaniu Koncertu f-moll – była nieco „bałaganiarska” i przy wszystkich swoich zaletach został sklasyfikowany jednak trochę zbyt wysoko…

Powiedziałabym: „Też tak uważam”. Z tego, co wiem, García García nie zawsze i nie wszystkim jurorom się podobał. Jego wykonania, pełne życia i fantazji, były jednak często zbyt niedoskonałe pod względem pianistycznym.

A Alexander Gadjiev? To typ pianisty-wizjonera, zdaniem niektórych krytyków poszerzającego granice chopinowskiego stylu. Wydaje się, że jego II nagroda to przejaw dużej otwartości jury, tym bardziej, że jego gra nie była równie udana w każdym etapie. Czym panią do siebie przekonał najbardziej?

Wszyscy mieli lepsze i gorsze etapy, ba, lepsze i gorsze momenty w trakcie jednego programu. Dla mnie Gadjiev od początku jawił się jako bardzo poważny muzyk, którego nie pociągają ani wirtuozowskie sztuczki, ani tani sentymentalizm. Nie poddał się czarowi Kate Liu z poprzedniego konkursu, któremu uległa spora część uczestników, przeciągając nadmiernie fermaty i pauzy oraz operując ledwie słyszalnym dźwiękiem (niestety bez wdzięku Kate). On jest reprezentantem rosyjskiej szkoły pianistycznej, podobnie jak Gevorgyan, Khozyainov, Miyu Shindo i być może jeszcze kilkoro innych Japończyków, ponieważ kiedyś w Japonii pracowało sporo rosyjskich pedagogów, w tym legendarna Wiera Gornostajewa. Interpretacje Gadjieva były przemyślane formalnie, ich romantyczny duch tchnął autentyzmem i prawdą. Wcale nie miałam uczucia, że muszę się wykazać wielką otwartością, żeby wejść w jego chopinowski świat. Pamiętam, jak grał Poloneza-Fantazję, utwór, który jest najpoważniejszym sprawdzianem tego, na ile potrafimy wejść w chopinowską stylistykę. Polonez Gadjieva zrobił na mnie duże wrażenie. Tak samo określiłabym jego sonatę – jako idealne wyważenie treści i formy. On nie bał się doprowadzić wyrazu do jej granic, nie rozsadzając jednak przy tym całej struktury. Szczególnie podobał mi się jego Marsz żałobny, którego uroczysty nastrój nie stłumił smutku po stracie bliskiej osoby. Słuchając różnych interpretacji marsza, zazwyczaj mamy do czynienia z bezlitosnym dostojeństwem śmierci, zaś w środku z żałobnym bel cantem. Gadjiev zhumanizował, jeśli tak można określić, marsz, a w środkowym ogniwie dał piękny przykład wzruszającej prostoty, porzucając operową stylistykę. Może najbardziej zaskakującym był w jego interpretacji finał. Chopin nazywał go „finałkiem”. U Gadjieva był to jednak Finał. Taka wersja mi odpowiada. Wiadomo, że Chopin miał w sobie dużo autoironii i niekoniecznie musimy ten „finałek” traktować całkiem dosłownie.

Przy tej okazji powraca pytanie o dopuszczony regulaminem, a budzący głosy krytyczne wybór między sonatą a preludiami. Nadal podtrzymuje pani opinię, że to dobra alternatywa? Nawet jeśli poziom trudności tych dzieł jest porównywalny, czy nie sądzi pani, że warto sprawdzić, jak potencjalny finalista radzi sobie z budową tak wymagającej formy jak sonata Chopina?

Ma pani rację. Skonstruowanie cyklu Preludiów op. 28 tak, żeby robił wrażenie jako całość, jest jednak czymś zupełnie innym niż skonstruowanie sonaty. Zwłaszcza, że sam Chopin nie traktował tego utworu jako nierozerwalnej całości i wykonywał poszczególne ogniwa oddzielnie. Myślę, że pomysł z preludiami, którego notabene nie byłam autorką, zostanie raz jeszcze przedyskutowany przez Radę Konkursu.

A jak ocenia pani wykonania mazurków, czy tradycyjnie sprawiały one pianistom największą trudność? Miałam wrażenie, że w tym roku uczestnicy lepiej radzili sobie z odczytaniem ich złożonego charakteru.

Mazurki już od dłuższego czasu są lepiej wykonywane niż, na przykład, walce. Może pomogły lekcje prowadzone przez polskich pedagogów na całym świecie czy też filmik poglądowy z udziałem profesora Andrzeja Jasińskiego? Nie wiem, ale zdaje się, że mazurki w swojej wieloznaczności wydają się bliższe dzisiejszej młodzieży pianistycznej. W tym roku, w ramach tak zwanego podrasowanego Chopina, mieliśmy mazurki tak skoczne, że trudno było uwierzyć, iż pianista grając je, siedzi jeszcze na stołku. Ta przesada mnie raziła, choć pewnie dla większości słuchaczy okazała się atrakcyjna.

Żywe emocje wzbudziło zbyt niskie – zdaniem wielu – sklasyfikowanie siedemnastoletniej Evy Gevorgyan. Upominali się o nią nie tylko słuchacze i krytycy, ale też wybitni muzycy, jak Piotr Anderszewski czy niektórzy jurorzy. W ubiegłorocznym konkursie Jeune Chopin dojrzałością jej interpretacji zachwycała się między innymi Martha Argerich. Pani jednak stwierdziła w jednym z wywiadów, że Eva nie jest jeszcze chopinistką, w jej grze brakuje emocjonalnego wyrazu, ona sama nastawiona jest zaś raczej na autokreację. To chyba dość surowa ocena w przypadku pianistki, która w opinii wielu osób zasługuje na nagrodę?

Wypowiadałam tylko swoją opinię, którą sobie wyrobiłam na podstawie pięciokrotnego wysłuchania jej występów. Dla mnie ona jest atrakcyjną młodą dziewczyną, która z pewnością ma talent pianistyczny i pewnego rodzaju temperament, objawiający się zwłaszcza w wirtuozowskich fragmentach swego repertuaru. Na pewno włożyła dużo pracy w przygotowania i ma dobrego nauczyciela. To, że jest już w znanej agencji, ma potężnych promotorów i jest laureatką ponad czterdziestu konkursów młodzieżowych, nie wpływało na moją ocenę. Powiedziałabym może, że jeśli ktoś siedemnastoletni bierze udział w tylu konkursach, rzuca to światło na jego osobowość, ale od tego też starałam się abstrahować. Słuchając jej, nie doznałam, niestety, ani chwili wzruszenia. Akademicki format jej interpretacji wydawał mi się słabo wypełniony życiem i emocją, stwierdziłam więc, że ona nie jest jeszcze chopinistką. Nie wykluczam, że się mylę. Czas pokaże.

W finale znalazło się aż dwóch polskich pianistów, w tym uhonorowany IV nagrodą pani student Jakub Kuszlik oraz Kamil Pacholec, wyróżniony student profesor Ewy Pobłockiej. Obaj z Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. To duży sukces naszej pianistyki, największy od czasów zwycięstwa Rafała Blechacza. Czuje pani osobistą satysfakcję?

Polska grupa była mocna. Zazwyczaj w półfinale było dwóch Polaków, później zostawał jeden. Tym razem w półfinale znalazło się sześciu Polaków, co jest ewenementem. Z pewnością należy to odnotować jako sukces polskiej pianistyki. Cała szóstka to laureaci różnych ważnych konkursów międzynarodowych, a Kuszlik był laureatem aż trzech z nich – Paderewskiego, Hilton Head i Top of the World. To oczywiste, że czuję satysfakcję.

Bezpośrednio po konkursie pojawiło się jednak wiele głosów krytycznych, postulujących reformę regulaminu, a nawet samego konkursu. Czy pani zdaniem warto coś w nim poprawić?

Na pewno. Myślę, że ten konkurs dał wszystkim bardzo dużo do myślenia. Z pewnością Rada pochyli się nie tylko nad programem następnego konkursu, ale także nad regulaminem i kilkoma innymi zagadnieniami.

Sięgając do pani osobistych doświadczeń, chciałam zapytać, jak wspomina pani konkurs z 1975 roku, który przyniósł zwycięstwo Krystianowi Zimermanowi, a pani jedno z wyróżnień. Krytycy bardzo komplementowali pani występy.

Nie ufam już swej pamięci. Byłam okropnie zestresowana i nie czułam się wystarczająco swobodna w swoich interpretacjach. Grałam „na poważnie” dopiero od siedmiu lat, a Konkurs Chopinowski nie był moim marzeniem od lat dziecięcych. Głównie przenikała mnie myśl, aby nie narobić wstydu mojemu profesorowi Zbigniewowi Śliwińskiemu. On wtedy po raz pierwszy zasiadał w jury i chyba bardzo to przeżywał. Ale pamiętam, że po ogłoszeniu mojego wyróżnienia powiedział mi, że to dziesiąte miejsce jest bardzo szczególne, ponieważ wiele osób, które zajęło tę pozycję, prowadziło później ciekawe życie w muzyce. Na przykład profesor Wiktor Mierżanow, został potem dobrym i uznanym pedagogiem. Oczywiście wiedziałam, kto to jest profesor Mierżanow, i nie bardzo wierzyłam, że taka przyszłość może być moim udziałem…

A co do konkursu, myślę, że na pewno nie stał on na tak wysokim poziomie technicznym. Grało też w nim zdecydowanie mniej uczestników. Oczywiście nie było Internetu, ale za to od drugiego etapu ludzie stali wzdłuż ścian w Filharmonii Narodowej, gdyż brakowało już miejsc siedzących, a w trzecim etapie środkowe przejście zapełnione było siedzącymi na podłodze młodymi ludźmi. Na scenę po występach leciały kwiaty, dziennikarze kręcili się wokół nas, podobnie jak dzisiaj. Bardziej pamiętam swoje emocje niż poszczególne fakty.

A czy dzisiaj laureatom Konkursu Chopinowskiego łatwiej zaistnieć w świecie? Jakie warunki musi obecnie spełniać młody pianista, by odnosić sukcesy koncertowe?

Myślę, że dziś bywa i trudniej, i łatwiej. Z jednej strony konkurencja jest gigantyczna, z drugiej istnieje tak wiele dróg do tego, by zaistnieć. Łatwiej nagrać płytę, można szukać kontaktu z agencjami, których teraz jest wiele. Istnieje mnóstwo festiwali, na których można spotkać kogoś wpływowego, pojawiają się sponsorzy, stypendia, to wszystko przedłuża okres, kiedy można się zajmować tylko swoją karierą i nie trzeba iść do pracy, żeby zarobić na życie. Nagrody w konkursach są biletem, bez którego nie można się udać w taką drogę, jeśli się nie jest wystarczająco zdeterminowanym. Ale to dopiero początek. W tym wszystkim sporą rolę odgrywa osobowość „kandydata” do kariery – oprócz bycia świetnym pianistą (co, mam nadzieję, wciąż jest bardzo ważne) trzeba umieć obcować z ludźmi, rozmawiać na różne tematy, najlepiej w różnych językach. Trzeba umieć się zachować, ba, nawet wyglądać dobrze. No i spotykać się z ludźmi. Metoda „siedź w kącie, a znajdą cię” kompletnie się nie sprawdza. Jeśli ktoś nie posiada tak zwanych social skills, to jest mu trudno. Świat w ogóle zrobił się bardzo trudny dla młodych ludzi…

Ubiegłoroczny konkurs był pierwszym obecnym na taką skalę w mediach i Internecie. Czy to ogromne zainteresowanie wpływało pani zdaniem w jakimś sensie na interpretacje i na komfort samych uczestników?

Na interpretacje z pewnością wpływa swobodny dostęp do nagrań. Sama sobie zadawałam pytanie, jak grałby człowiek, który nigdy nie słyszał żadnego wykonania utworów Chopina. Ale to jest po prostu niemożliwe.

Natomiast wątpię, aby świadomość, że w chwili występu jest się słuchanym przez miliony na świecie, odgrywała dziś jakąkolwiek rolę. Człowiek na scenie tak skupia się na swojej „robocie”, że chyba nie ma czasu myśleć o takich zewnętrznych okolicznościach. Wydaje mi się, że to by bardzo przeszkadzało. Jest jeszcze jeden niebezpieczny moment w tej medialnej wrzawie – Internet roi się od wpisów, które mogą zakłócić samopoczucie artysty. Radzę swoim studentom, aby nie wchodzili na żadne strony komentujące ich występy. Nie powinni się kierować ani pochlebnymi, ani negatywnymi komentarzami. Grać pod publiczkę to zdrada wobec kompozytora i samego siebie.

Za trzy lata następny konkurs i kolejne emocje. Co powie pani tym młodym pianistom, którzy już teraz chcą się do niego przygotowywać?

Kiedyś przeczytałam, że tworzenie muzyki jest rodzajem uwalniania osobowości kompozytora w postaci dzieła. Ten pogląd przemawia do mnie bardzo silnie i dlatego uważam, że w przygotowaniu się do wykonywania utworów Chopina (i nie tylko) należy zrobić wszystko, aby osobowość twórcy stała się dla wykonawcy tak bliska, jak to tylko możliwe. Bliskość do stopnia identyfikacji (każdy w ramach swoich możliwości). Kiedy czytam książkę i myśli autora stają się moimi myślami, mam poczucie, że staję się w maleńkiej części tym autorem.

Podobnie, czytając utwór muzyczny, staram się zinternalizować go tak głęboko, że grając, będę miała poczucie bycia jego twórcą przynajmniej w takiej części, jaka jest dla mnie dostępna. Ten piękny zawód daje nam możliwość bycia, choćby i w niewielkim stopniu, Mozartami, Chopinami, Schubertami… Jeśli wykonywanie muzyki porównamy z aktorstwem, możemy czerpać ze szkoły Konstantego Stanisławskiego, gdzie jednym z podstawowych haseł było „świadome oddziaływanie na podświadomość”.

Muzyk istnieje na scenie po to, żeby dać słuchaczowi łączność z geniuszem. Jak długo będzie mi proponował siebie w szatach kompozytora, tak długo będę nieusatysfakcjonowana. Myślę, że człowiek jest najbardziej przekonujący, kiedy jest sobą. Ale z drugiej strony, jeśli wykonując utwór, mam szansę być choćby na chwilę kimś lepszym, dlaczego z tego nie skorzystać? Moja praca ze studentami w dużej mierze polega na ułatwieniu im zbliżenia się do kompozytora poprzez jego dzieło. Moją radą byłaby więc propozycja porzucenia siebie na rzecz kompozytora. Ale czy to jest rada na dzisiejsze czasy...? Czy to jest rada na konkursowe prezentacje?

***

Zachęcamy Państwa do obejrzenia nagrania z Konkursu Chopinowskiego zorganizowanego przez Instytut Literatury z okazji 210. rocznicy urodzin Fryderyka Chopina oraz pierwszej rocznicy powołania Instytutu.

W programie: recytacja poematu Fortepian Chopina Cypriana Kamila Norwida i wierszy nagrodzonych w V Ogólnopolskim Chopinowskim Konkursie Poetyckim przez Bolesława Brzozowskiego oraz recital fortepianowy Eligiusza Skoczylasa.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Róża Światczyńska, Katarzyna Popowa-Zydroń, Lecieć ponad prozą życia, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 136

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...