03.02.2022

Nowy Napis Co Tydzień #137 / Skok w XXI wiek

Sielanki docierają do polskiego czytelnika ponad dwie dekady po amerykańskiej premierze. W tym momencie Saunders ma status gwiazdy – zdobyty Booker, trasy promocyjne, a na blurbie widnieje nazwisko samego Thomasa Pynchona, który ogłasza, że w niniejszym tomie są opowiedziane dokładnie takie historie, jakich potrzebujemy. Krytyka literacka wskazuje, że Amerykańskie Południe ma swojego kolejnego wielkiego pisarza, który w błyskotliwych prozach opowiada biedę i upodmiotawia ludzi niezauważanych, żyjących na marginesie. Co więcej, sukces osiągają już uczestnicy seminariów Saundersa z creative writing, na przykład przetłumaczony na polski i wydany w 2018 roku przez Pauzę Daniel Magariel, który w debiutanckim Naszym chłopaku stworzył przejmujący, opowiedziany z perspektywy dziecka obraz toksycznej, uwikłanej w narkotyki męskości.

Dostajemy więc do rąk książkę pisarza-instytucji; kogoś, kto trzyma rękę na pulsie współczesności, kontynuuje dzieło takich autorów jak David Foster Wallace, Raymond Chandler czy Walter Abish. Wydawnictwo ZNAK zadbało o piękną, kolorową, rzucającą się w oczy okładkę, a czytelnicy, dzięki przekładowi Michała Kłobukowskiego, mają wgląd w pisarstwo Saundersa u progu XXI wieku.

Na światowy sukces amerykańskiego prozaika w znacznej mierze wpłynęła popularność Lincolna w Bardo – brawurowej, rozpisanej na wiele głosów historii ikony Stanów Zjednoczonych, która wykopuje ciało swojego kilkuletniego synka, aby przytulić je jeszcze jeden, ostatni raz. Wydarzenie to relacjonowane jest przez duchy zamieszkujące cmentarz, a narracja przetykana jest wycinkami z ówczesnej prasy, książek, materiałów biograficznych. W Polsce ciśnie się na usta porównanie do Mickiewiczowskich Dziadów i trzeba przyznać, że nie jest ono na wyrost, bo Saunders napisał książkę spektakularną, instant-kultową, dotykającą bardzo czułego nerwu swojego narodu. Udało mu się w niej wymieszać czułość, wywrotowy humor, demitologizację, całą gamę zróżnicowanych języków i historyczny research.

W jednym z opowiadań umieszczonych zbiorze 10 grudnia, także wydanym w Polsce,zostajenam drobiazgowo przedstawiona historia problematycznego, nadpobudliwego chłopca, który ratuje przed zamarznięciem i pewną śmiercią bezdomnego. Zmiany perspektyw narracji i zawikłana wyobraźnia bohatera utrzymują thrillerowe tempo, aby w puencie rozładować je pełnym czułości gestem bliskości między starszym alkoholikiem i młodym wrażliwcem. Ten zabieg dobrze przedstawia Saundersa, który uwielbia sięgać po tragifarsę, makabrę, postawiony na głowie humor jako narzędzia do uprawiania ciepłej, humanistycznej wręcz literatury. Czułość jest integralną częścią jego programu literackiego i w tym sensie można szukać porównań z prozą Davida Fostera Wallace’a. Autor Krótkich wywiadów z paskudnymi ludźmi byłby w tym zestawieniu eksperymentatorem, który podejmuje szereg zabiegów odkrywających sposoby generowania w literaturze szczerości i czułości. Saunders sprawia wrażenie bardziej klasyka współczesnej prozy amerykańskiej niż notorycznego eksperymentatora. Jego proza jest bardziej wykoncypowana i wygładzona, oparta na z góry założonym programie. Każdy wydany przez niego tekst to świetne współczesne opowiadanie lub świetna współczesna powieść, w których trudno doszukiwać się protokołów z eksperymentu czy charakterystycznej dla Wallace’a autorskiej, metaliterackiej neurozy. Saunders jest więc pisarzem gotowych produktów. Gwarancją komercyjnego sukcesu, świetnej zabawy i literatury najwyższej próby. To zarazem dobrze i źle.

Sielankach takżemamy do czynienia ze skomplikowaną historią akcji ratunkowej. Zaczyna się ona w głowie wracającego z pracy Morse’a. Mężczyzna jest przeciętniakiem wykrojonym ze społeczeństwa u progu XXI wieku. Saunders drobiazgowo relacjonuje drgania jego świadomości, wchodzi w zapętlający się bieg myśli nieszczęśliwej, pełnej żalu do świata i otoczenia osoby. Opowiadanie dzieje się na linii prostej i zaczyna tuż po wyjściu z pracy, nieopodal szkoły katolickiej, która stanowi pierwszy zapalnik neurozy. Morse nie wie, jak patrzeć na wybiegających z terenu uczniów. Jeśli będzie zbyt życzliwy, uznają go za pedofila. W innym przypadku będzie „starym zrzędą rozgoryczonym światem”, którym, jak sam przyznaje, rzeczywiście jest. Kiedy wyłaniają się kolejne fragmenty krajobrazu, świadomość Morse’a meandruje między niezliczonymi za i przeciw, a wnioskiem zawsze jest to, że jego życie jest nudne i nieudane, a on sam to grubas w średnim wieku z pryszczatymi plecami. W pewnym momencie Saunders decyduje się na powołanie równoległego bohatera. Jest nim Cummings, mieszkający z mamą facet, który w miasteczku uchodzi za lokalnego świra. Zmiana perspektywy napędza narrację, bo Cummings myśli jeszcze szybciej i w zdecydowanie bardziej skomplikowany, nienormatywny sposób. Obaj panowie podążają swoimi ścieżkami, Saunders żongluje perspektywami i nagle do świata opowiadania wkraczają dwie dziewczynki w identycznych sweterkach, które na tratwie zmierzają w stronę wodospadu, na pewną śmierć. Morse, który chciałby zostać bohaterem, żeby zaimponować żonie i dzieciom, kalkuluje, jak mógłby im pomóc i co by się stało, gdyby na brzegu rzeki była ekipa ratunkowa powierzająca mu specjalnie zadanie, któremu on nie jest w stanie podołać. W końcu okazuje się, że sprawa jest przegrana i dziewczynki na pewno zaraz zginą. Bohater przestaje myśleć i rzuca się do wody.

Czym jest ten skok? Gestem porzucenia swojej neurozy na rzecz pomocy bliźniemu. Efektowną puentą świetnie skonstruowanego opowiadania. Rzuceniem się w afekcie w rwącą rzekę. Decyzją zmieniającą życie. Aktem humanizmu. Jest też tym, co w przedziwny sposób łączy całą galerię postaci zaludniających Sielanki. Każdą i każdego z nich Saunders popycha do ekstremum podobnego sytuacji, w której znalazł się Morse. Wszyscy muszą błyskawicznie podjąć decyzję i wszyscy chcą zmienić swoje nudne życie. Aż wreszcie – wszyscy razem wskakują w XXI wiek jak w niebezpieczną, pieniącą się wodę, której nurt prowadzi do złowrogiego wodospadu.

Bohaterowie Sielanek to napaleni nieudacznicy, pocieszne miernoty, zanadto religijne świruski, żyjący w slumsach ludzie z metką white trash, nudziarze, aptekarki, striptizerzy i fryzjerzy z defektem stóp. Każdy i każda z nich dostanie od Saundersa fabularną okazję, aby się wykazać. Szansę implikowaną przez programową czułość. Woltę, na której mogą skorzystać, a my, dzięki świetnie skonstruowanym i opowiadanym historiom, przyjrzeć im się jak pod lupą i najzwyczajniej po ludzku współczuć – albo mieć ich w dupie.

Zbiór zaczyna się od tytułowego opowiadania Sielanki. Akcja dzieje się w symulakrze indiańskiej wioski. W krótkich, podawanych zgodnie z logiką montażu filmowego podrozdziałach wsłuchujemy się w historię mężczyzny mającego na utrzymaniu żonę i chorego syna. Jest on wzorowym pracownikiem korporacyjnie zorganizowanego przedsiębiorstwa turystycznego. On i jego partnerka mają mieszkać w jaskiniach z otworem do podglądania inscenizacji ich prymitywnych zwyczajów. Nad wszystkim czuwają przełożeni, którzy w opowiadaniu pojawiają się wyłącznie poprzez zapośredniczenie w listach i przesyłkach z dzienną porcją jedzenia, którą zazwyczaj jest gotowa do pieczenia nad ogniskiem koza. W pewnym momencie racje żywnościowe przestają docierać. Ci z góry w listach oznajmiają, że partnerka bohatera spisuje się niewystarczająco i mają za złe bohaterowi, że jej notoryczne przekraczanie regulaminu nie jest uwzględniane w jego ankietach codziennej oceny partnera. Mężczyzna staje przed dylematem – być kapusiem i ugrać coś w oczach przełożonych, żeby zapewnić rodzinie pewniejszy byt czy pozostać lojalnym wobec partnerki, którą w sumie bardzo lubi? Świat tego opowiadania jest absurdalnym dowcipem z korporacyjnej mentalności i zapisem realnego cierpienia osoby uwikłanej w system. Symulakra wioski Indian przypomina Najbardziej Obfotografowaną Stodołę Świata, którą powołał do życia w Białym szumie Don DeLillo, inny z czujnych obserwatorów kapitalistycznej Ameryki. Mamy tutaj bowiem kwik mas i tanią podnietę podszytą ludobójstwem rdzennej ludności jako mitem założycielskim kraju Forda.

Inny dylemat przeżywa bohater opowiadania Winky, który na samym początku trafia na konferencję popularnego w całym kraju coacha. Bardzo chciałby zostać człowiekiem sukcesu i żyć swoim życiem, ale przeszkadza mu w tym niezbyt rozgarnięta siostra, którą w pewnym momencie przygarnął pod swój dach. Coach każe mu nazwać problem po imieniu i mężczyzna dochodzi do wniosku, że jego siostra powinna się po prostu wyprowadzić i wtedy wszystkie jego problemy znikną oraz otworzy się przed nim droga do sukcesu. Równolegle obserwujemy, jak siostra o imieniu Winky krząta się po domu i chce jak najlepiej przywitać swojego brata, kiedy ten wreszcie wróci. Z całą pewnością można ją nazwać kochającą niezdarą i kiedy bohater wraca do domu i chce jej oznajmić, że musi się wyprowadzić, z czystej ludzkiej tkliwości coś w nim pęka i zostawia on wszystko na swoim miejscu, tak jak było przed wizytą na konferencji. W tym opowiadaniu Saunders ironicznie mierzy się ze światem coachingu, ale zamiast doprowadzić ironię do momentu wyższościowej kpiny, woli opiewać parę zwyczajnych, lekko pokracznych bohaterów. Dla niego oni są solą życia, a coaching to śmiechu warta praktyka zadufanych, odrealnionych bubków.

Kolejną z postaci, która nic nie dostała od życia, jest bohaterka Morszczyna. Z relacji krewniaka-striptizera dowiadujemy się o jej zmartwychwstaniu. Po śmierci poprzez nagłe wystraszenie kobieta wraca do slumsów, w których żyła całe życie, siada na fotelu i oznajmia, że tym razem ma plan, wszystko się uda i ona oraz jej zapatrzona w telewizję rodzina wreszcie będą żyli na poziomie. Ta zombie-farsa jest czułościowym hymnem na rzecz white trashów, ludzi, którzy żyją w getcie, jedzą podłe żarcie z puszki i oglądają najgłupsze programy w telewizji. Żonglowanie konwencjami, zwroty akcji i nieporadne próby zrozumienia sytuacji przez narratora wprowadzają ludzkie ciepło do niebezpiecznego osiedla, a zmiany perspektyw pełnią w Morszczynie rolę realistycznego opisu. Bez fałszu i uprzedzeń spacerujemy po okolicy, słyszymy urywki small-talk, strzępy codzienności. Efektowne pisanie nie jest tutaj celem samym w sobie, gra toczy się bowiem najpierw o szerokość i dokładność opisu getta, a potem o wyzwalającą dawkę czułości. Saunders jest jednak najbardziej afirmatywny w opowiadaniu pod tytułem Koniec Oszołoma na tym świecie. Najpierw drobiazgowo rekonstruuje trasę rowerową tytułowego bohatera po osiedlu domków jednorodzinnych, a potem doprowadza do kraksy sakralizującej młodego ofermę. Tekst z jednej strony jest przewodnikiem po charakterystycznym świecie amerykańskich białych domków, a z drugiej – kolejnym programowym wyznaniem Saundersa co do wyboru bohaterów i ich afirmowania. W zbiorze znalazło się też miejsce na love story. Nieszczęście fryzjera zaczyna się od szeregu fantazji erotycznych mieszkającego z matką drobnego przedsiębiorcy w ortopedycznych butach, a kończy na nieporadnej randce z niezbyt atrakcyjną kobietą. Czy para odnajdzie miłość i szczęście? Saunders nie daje jednoznacznej odpowiedzi, woli natomiast drobiazgową pracę w strumieniu zgnębionej abstynencją seksualną świadomości.

Ostatecznie Sielanki to sześć podobnych stylistycznie i programowo opowiadań. Saunders w sensie ścisłym, taki, który podejmuje niewiele ryzyka, ale dzięki niesamowitej wyobraźni i sprawności zróżnicowanego warsztatu daje czytelnikom nie lada frajdę i wgląd w Amerykę u progu nowego tysiąclecia, które niebawem ma przynieść zamachy na World Trade Center, przyspieszający w kierunku katastrofy kapitalizm, erę alienacji i nowych technologii. Czytanie tego zbioru jest straszne i śmieszne, satysfakcjonujące i pokazujące pewien etap twórczej drogi autora Lincolna w Bardo.

George Saunders, Sielanki, tłum. M. Kłobukowski, Kraków 2021.

okładka

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Mateusz Górniak, Skok w XXI wiek, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 137

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...