24.03.2022

Nowy Napis Co Tydzień #144 / Talent i jego brak. O „Piosenkach o miłości” Tomasza Habowskiego

Jeżeli ocenialibyśmy polską kinematografię tylko pod kątem debiutów reżyserskich, to trzeba przyznać, że w 2021 roku zaprezentowała się ona całkiem nieźle, a przede wszystkim – różnorodnie. W Powrocie do tamtych dni Konrad Aksinowicz sięgnął po własne wspomnienia z dzieciństwa, przełamując nostalgię wyjątkowo gorzkim, momentami wręcz naturalistycznym obrazem ojca-alkoholika. Realizując Prime Time, Jakub Piątek przetworzył wstrząsające wydarzenie z 2003 roku – wtargnięcie z bronią do siedziby TVP i wzięcie zakładników – w ascetyczny thriller o podłożu moralnym, symbolicznie osadzony w sylwestrową noc przełomu wieków. Dawid Nickel przedstawił natomiast w Ostatnim komersie poetycką wizję współczesnego lumpenproletariatu – młodych ludzi, wychowanych na ławeczkach polskich blokowisk, ze smartfonem w jednej, a jointem w drugiej ręce. Choć każdy z tych filmów jest zupełnie inny, to każdy jest udany. Wszystkie razem stanowią dowód na wyłonienie się kolejnego pokolenia młodych reżyserskich talentów, które należy pielęgnować, nie szczędząc środków na następne autorskie projekty.

Miano najciekawszego polskiego debiutu ostatnich kilkunastu miesięcy należy się jednak filmowi, którego jeszcze nie wymieniłem, a który stanowi przedmiot tej recenzji. Piosenki o miłości Tomasza Habowskiego, bo o nich mowa, w przeciwieństwie do przywołanych wcześniej tytułów nie trafiły jeszcze do szerokiej dystrybucji kinowej bądź streamingowej, ale można je było zobaczyć na licznych pokazach przedpremierowych oraz podczas ubiegłorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, gdzie zatriumfowały w Konkursie Filmów Mikrobudżetowych (sekcji przeznaczonej dla produkcji, których budżet nie przekracza siedmiuset tysięcy złotych).

Skromnemu nakładowi finansowemu odpowiada, przynajmniej początkowo, równie skromna, kameralna opowieść. Na fabularnej planszy szybko pojawiają się chłopak i dziewczyna, a konkretniej Robert (Tomasz Włosok) i Alicja (Justyna Święs). On – syn znanego, warszawskiego aktora (Andrzej Grabowski), marzący o wielkiej karierze muzycznej, wyjściu z paraliżującego, ojcowskiego cienia i odcięciu się od pieniędzy rodzinnych, choć nie robiący w pożądanym kierunku żadnych konkretnych kroków. Ona – kelnerka pochodząca z Nowego Sącza, ledwie wiążąca koniec z końcem, ale obdarzona niezwykłym głosem i naturalnym talentem do pisania piosenek. Dzieli ich wiele, a łączą dwie, obecne już w tytule rzeczy: miłość i muzyka.

Przynajmniej takie wrażenia można odnieść podczas oglądania pierwszej, bardziej konwencjonalnej części filmu, skoncentrowanej wokół rodzącego się uczucia i ewoluującej relacji między bohaterami. Co istotne, zdecydowanie dominuje tutaj męska perspektywa. To Robert jest protagonistą Piosenek o miłości: to jego poznajemy jako pierwszego; to jego działania popychają akcję filmu do przodu. Jeżeli oglądamy na ekranie Alicję, to tylko w scenach, w których pojawia się również postać grana przez Tomasza Włosoka. Ma to zresztą swoje uzasadnienie fabularne. W związku bohaterów, niedookreślonym i niezdefiniowanym, to właśnie Robert zajmuje pozycję dominującą. Jest uparty i apodyktyczny, zżerany od środka przez ambicje, które pozbawiają go cierpliwości i każą nieustannie naciskać na Alicję w kwestii publikacji napisanych przez nią piosenek. Owszem, potrafi być sympatyczny i uroczy, czego najlepszym dowodem są sekwencje montażowe w formie kolorowych kolaży, zrealizowane przez Habowskiego i Weronikę Bilską (autorkę zdjęć do Piosenek o miłości) przy użyciu telefonu komórkowego – reżyser urozmaica w ten sposób elegancką, czarno-białą konwencję filmu, jednocześnie oddając intensywność oraz efemeryczność związku bohaterów; jego chwiejną, niestabilną podstawę. Relacja Roberta z Alicją od samego początku podszyta jest bowiem porażającym pragmatyzmem, dostrzeżonym zresztą przez bohaterkę, która nawiązuje do niego wyraźnie na początku jednej ze swoich piosenek: „Nigdy nie dzwonisz po nic…”. Świadomie bądź podświadomie, chłopak widzi w dziewczynie szansę na realizację wszystkich swoich największych pragnień (wydania płyty, uniezależnienia się finansowego, „prześcignięcia” ojca) i postanawia tę szansę, bez względu na cenę, wykorzystać. Innymi słowy: stawia siebie i swoje potrzeby ponad uczucia i emocje drugiej osoby.

Wybór, którego dokonuje – wykupienie za pomocą ojcowskich pieniędzy praw do tekstów Alicji – stanowi istotną cezurę fabularną Piosenek o miłości; decyduje o tym, że nie zamieniają się one w polską wersję Narodzin gwiazdy. Debiut Habowskiego zaczyna wówczas zmierzać w dużo ciekawszym, znacznie mniej oczywistym kierunku – staje się smutną historią artysty-pasożyta, który sam pozbawiony jest talentu i z tego względu, aby zaspokoić swoje górnolotne ambicje, zmuszony jest do żerowania na pracy innych. Robert przypomina tytułowego Przegranego z powieści Thomasa Bernharda albo Etienne’a, głównego bohatera Z perspektywy Paryża Jean-Paula Civeyraca. Całą trójkę łączy niedostatek umiejętności, wyeksponowany w konfrontacji z prawdziwym geniuszem uniemożliwiającym im spełnienie marzeń. Każdy z nich musi w pewnym momencie odpowiedzieć sobie na pytanie: co dalej? Każdy musi zdefiniować samego siebie na nowo, po cichu godząc się z tym, że artystyczny splendor, festiwalowe nagrody i międzynarodowa sława na zawsze pozostaną poza ich zasięgiem.

W przypadku protagonisty Piosenek o miłości brak kreatywności idzie w parze ze wspomnianym już wcześniej pragmatyzmem – Robert nie tworzy dlatego, że czuje wewnętrzną potrzebę kreacji albo, jak tłumaczył Vincent Van Gogh w znakomitym filmie biograficznym Juliana Schnabla, dlatego, że do niczego innego się nie nadaje, a próbował już w życiu wszystkiego. Nie, grany przez Włosoka bohater zajmuje się muzyką, ponieważ daje mu ona szansę na przyćmienie dokonań własnego ojca, wyemancypowanie się poprzez sztukę. Na Robercie ciąży presja znanego nazwiska, będąca w takim samym stopniu ułatwieniem (z którego młodzieniec, choć wstyd mu się do tego przyznać, kilkukrotnie korzysta), co dojmującym, trudnym do udźwignięcia ciężarem – zawieszoną na niebotycznej wysokości poprzeczką.

Nie mylił się zapewne Andriej Tarkowski, gdy w wyreżyserowanym przez swojego syna Andrieja A. Tarkowskiego (a jaka na nim ciążyła i wciąż ciąży presja?) dokumencie mówił o tym, że prawdziwy artysta zawsze powinien być bezinteresowny; tworzyć z potrzeby serca, nie mając względu na tak trywialne rzeczy jak pieniądze czy sława. U Habowskiego postępuje tak Alicja, zagrana z wielkim powodzeniem przez Justynę Święs, na co dzień wokalistkę zespołu The Dumplings. Niewinna i nieśmiała, pisze piosenki dla samej siebie i o sobie samej (treść utworów bardzo otwarcie koresponduje z wydarzeniami z jej codziennego życia), a następnie nuci je gdzieś na zapleczu niedużej, warszawskiej restauracji. O talencie, który posiada, nie myśli w kategoriach artystycznych czy finansowych. Traktuje go jak coś naturalnego – coś, co należy pielęgnować, ale nie należy się z tym nadmiernie obnosić. Dopiero znajomość z Robertem, choć zakończona w wyjątkowo gorzki i brutalny sposób, sprawia, że bohaterka postanawia zrobić ze swoich muzycznych zdolności praktyczny użytek. Kiedy w ostatniej scenie filmu Habowskiego widzimy ją po raz pierwszy na scenie, pewną siebie i przekonaną o skali własnego talentu, na naszych twarzach malują się podobne emocje co na obliczu przysłuchującego się występowi, gnębionego przez wyrzuty sumienia protagonisty. Uśmiech podziwu miesza się z głębokim oddechem ulgi – chociaż jedna dobra rzecz wynikła z tej nierównej relacji.

W pewnym sensie Piosenki o miłości są więc dość rzadkim przypadkiem filmu zrealizowanego „przeciwko” głównemu bohaterowi. Z tej strategii regularnie korzysta chociażby Nuri Bilge Ceylan, portretując w swoich dziełach ludzi niebudzących szczególnej sympatii, czasem nieznośnie pretensjonalnych (Dzika grusza), czasem zgorzkniałych i cynicznych (Zimowy sen), a czasem zamkniętych w sobie i zwyczajnie nieuprzejmych (Uzak). Podczas oglądania filmów tureckiego twórcy trudno nie oceniać postaw oraz poczynań bohaterów krytycznie, dystansując się tym samym od ich przeżyć i odcinając od Morinowskiego mechanizmu projekcji-identyfikacji. Podobnie jest w przypadku Piosenek o miłości Habowskiego. Główny bohater staje się w pewnym momencie postacią na tyle antypatyczną, że nie sposób jest się z nim dalej utożsamiać – zmianie ulega wówczas model percepcji widza. Perypetii Roberta nie śledzimy już w pierwszej, ale raczej w trzeciej osobie liczby pojedynczej – dlatego jego artystyczny upadek, choć z pewnością smutny i bolesny, nie budzi w nas wielu negatywnych emocji.

Wciąż możemy jednak głównemu bohaterowi współczuć, dostrzegając źródło zatruwających jego życie kompleksów. Habowski zachęca nas do tego, konsekwentnie rozwijając niezwykle istotny wątek synowsko-ojcowski. Wszystko, co Robert próbuje osiągnąć na polu artystycznym, można przypisać głębokiej potrzebie zaimponowania własnemu ojcu. Ten, bardzo krytycznie nastawiony do swojego pierworodnego, podczas uroczystego obiadu egzaminuje syna z wiedzy o teatrze, wypunktowując jego braki w wykształceniu, a o jego pasji muzycznej wypowiada się z dojmującą pobłażliwością: „Takich chłoptasiów jak ty, brzdąkających sobie na tych swoich instrumencikach, w Polsce jest tysiące”. Wydanie płyty, osiągnięcie sukcesu artystycznego i komercyjnego byłoby dla Roberta nie tylko okazją na wspomniane „prześcignięcie” ojca, ale również na symboliczne zdobycie jego miłości. Jak przecież konstatuje w O sztuce miłości Erich Fromm:

Miłość ojca jest miłością uwarunkowaną. Jej zasadą jest „Kocham cię, ponieważ spełniasz moje oczekiwania, ponieważ wypełniasz swój obowiązek, ponieważ jesteś taki jak ja” […] Jeżeli miłość ojca uzależniona jest od jakichś warunków, mogę coś zrobić, aby ją zdobyć, mogę na nią zapracować; miłość ojca nie leży, tak jak miłość macierzyńska, poza zasięgiem mojej kontroliE. Fromm, O sztuce miłości, tłum. A. Bogdański, Poznań 2021, s. 52.[1].

Choć publicznie się tego wypiera, podświadomie Robert chce zatem być taki jak jego ojciec. Nie próbuje robić kariery w innej branży – jak chociażby jego siostra-prawniczka, której osiągnięcia są ostentacyjnie ignorowane przez starego aktora. Chłopak wybiera pokrewną teatrowi i filmowi sztukę, aby dowieść swojej wartości na bliźniaczym polu – osiągnąć sukces, który ojciec mógłby zrozumieć i należycie docenić. Zresztą nie bez powodu to właśnie do „znienawidzonego” rodziciela udaje się Robert, gdy jego projekt muzyczny ostatecznie upada. Przychodzi ogłosić swoją artystyczną porażkę, otwarcie przyznać się do tego, że jest nic niewart. Wbrew oczekiwaniom otrzymuje od ojca szczere słowa pocieszenia – werbalne i mentalne wsparcie, którego się nie spodziewał, a którego bardzo potrzebował. Dopiero po tej rozmowie bohater znajduje w sobie siłę, aby przejść nad swoją klęską do porządku dziennego i dalej zajmować się muzyką – tym razem już nie na gruncie artystycznym, ale czysto komercyjnym, komponując utwory dla prominentnej agencji reklamowej.

O wyjątkowości debiutu Habowskiego świadczy jeszcze jedna, jakże istotna rzecz – tytułowe piosenki. Napisane i wykonane specjalnie na użytek filmu, są integralnymi elementami fabuły i zarazem osobnymi, małymi dziełami sztuki. Gdy w pamięci widza zaczynają zacierać się szczegóły historii, towarzysząca całości atmosfera wciąż jest na wyciągnięcie ręki właśnie dzięki muzyce. Ostatecznie to delikatny, hipnotyzujący głos Justyny Święs okazuje się bodajże najmocniejszym, a na pewno najbardziej reprezentatywnym dowodem na to, że mamy tutaj do czynienia z filmem naprawdę wysokiej klasy. Dawno nie było w polskim kinie tak dojrzałego debiutu reżyserskiego.

Piosenki o miłości, scenariusz i reżyseria Tomasz Habowski, 2022.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jan Brzozowski, Talent i jego brak. O „Piosenkach o miłości” Tomasza Habowskiego, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 144

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...