05.08.2021

Nowy Napis Co Tydzień #112 / Influencerka z misją. O filmie „Sweat” Magnusa von Horna

Kim jest influencer i czym jest influencer marketing? Wydawać by się mogło, że to terminy na wskroś współczesne, ściśle związane z drugą dekadą XXI wieku. Rodowód influencerów sięga jednak dalej, niż wielu przypuszcza – ich protoplaści obecni byli w naszej codzienności już dawno – czasem pod postacią aktora reklamującego w telewizji proszek do prania, czasem – piłkarza zajadającego się na wizji konkretną marką chipsów. Dynamiczny rozwój Internetu i mediów społecznościowych, a także postępująca komercjalizacja życia publicznego sprawiły, że liczba influencerów zaczęła rosnąć w ekstremalnym tempie. Sławnym, a zatem wpływowym, można teraz stać się bardzo szybko, właściwie w mgnieniu oka. Nie trzeba przy tym odznaczać się jakimiś specjalnymi zdolnościami – wystarczy mieć konto na Instagramie, Facebooku i Snapchacie (w ostatnich latach należy dorzucić do tej listy jeszcze TikToka) oraz niegasnące samozaparcie.

Fikcyjna bohaterka filmu Sweat Magnusa von Horna, Sylwia Zając, także skorzystała z nagłej eksplozji tego zjawiska. To młoda motywatorka fitness, „streamująca” swoje życie niemalże dwadzieścia cztery godziny na dobę. Poznajemy ją podczas intensywnego, pokazowego treningu w centrum handlowym. Kobieta znajduje się wówczas w swoim żywiole – biega pomiędzy uczestnikami, dopinguje ich, przytula, czasem pociesza, zachęcając jednocześnie do dalszego wysiłku. Kamera ledwo za nią nadąża, wyłapując fragmenty jej ciała – kawałki twarzy, ramion, bioder i spływający po nich tytułowy pot. Po zakończonym treningu wokół Sylwii zbierają się tłumy fanów. Każdy chce zrobić sobie z nią selfie, powiedzieć kilka miłych, choć banalnych słów, podzielić się spontaniczną reakcją. Bohaterka bombardowana jest ze wszystkich stron wyrazami miłości, co sprawia jej wyraźną satysfakcję.

zdjęcie

Sytuacja Sylwii powoli zaczyna się jednak komplikować. Magnus von Horn, będący jednocześnie reżyserem i scenarzystą Sweat, uwielbia bowiem przedstawiać swoich bohaterów w kryzysowych sytuacjach, obserwować, jak radzą sobie z konsekwencjami własnych czynów. W krótkometrażowym Echu (2008) byli to dwaj chłopcy, którzy podczas wizji lokalnej odtwarzali dokonane wcześniej morderstwo. W debiutanckim, pełnometrażowym Intruzie (2015) natomiast – nastolatek powracający do rodzinnej miejscowości z poprawczaka, w którym przebywał po tym, jak w afekcie zamordował swoją byłą dziewczynę. Sweat jest pod tym względem nieco mniej drastyczny. Sylwia nie musi mierzyć się z konsekwencjami zbrodni, a jedynie nieprzemyślanej publikacji – wrzuciła do sieci emocjonalne nagranie wideo, w którym podzieliła się ze światem dojmującym uczuciem samotności. Płacząc, opowiedziała o tym, jak bardzo brakuje w jej życiu bliskiej osoby. Filmik stał się bijącym rekordy popularności viralem, ściągając na głowę bohaterki liczne artykuły na portalach plotkarskich, niechęć ze strony jednego ze sponsorów, a także, co chyba najważniejsze, czatującego pod jej mieszkaniem stalkera, z którym związana jest najbardziej mroczna, zahaczającą gatunkowo o thriller część Sweat.

Dramaturgia filmu von Horna rozwija się bardzo naturalnie, konsekwentnie. Niezwykle precyzyjny scenariusz zbudowany jest wokół kilku istotnych elementów – konsekwencji emocjonalnego nagrania, urodzinowej wizyty u matki i planowanego, choć początkowo niepewnego, występu w „Dzień dobry TVN”. Wspomniane wątki wchodzą ze sobą w interakcję, przeplatają się w nienachalny, niewymuszony sposób (na przykład podczas wizyty w domu rodzinnym tematem przy stole jest zarówno upragniony występ w telewizji śniadaniowej, jak i śledzący Sylwię niebezpieczny stalker). Pod tym względem Sweat przypomina, choć wydawać by się mogło, że to kinematograficznie zupełnie przeciwległe bieguny, dzieła włoskich neorealistów. Skromne w budowie, skupione na bohaterach, sprawiające wrażenie podglądania wycinka z życia. Roberto Rossellini zwykł mawiać, że scenariusz filmowy powstaje niejako automatycznie – wystarczy starannie wyselekcjonować kilka elementów, a następnie przewidzieć, jakie będą następstwa ich zderzenia. Słowem, należy dać działać życiu. Oglądając Sweat można pomyśleć, że von Horn wziął sobie instrukcje włoskiego twórcy głęboko do serca.

Do filmów neorealistów zbliża Sweat również znaczące zawężenie czasu akcji obejmującego zaledwie trzy dni z życia bohaterki. W ten sposób von Horn nadaje całości pożądanego, dokumentalnego sznytu, potęgowanego dodatkowo przez charakterystyczną pracę kamery Michała Dymka. Reżyser i operator zgodnie podkreślają w wywiadach, że imperatywem formalnym podczas realizacji Sweat było stworzenie czegoś na kształt „kamery-psa” – widz cały czas powinien znajdować się blisko bohaterki, krążyć wokół niej, podglądać w przeróżnych, czasem bardzo prozaicznych (takich jak spacer z pupilem czy przeglądanie Instagrama podczas mycia zębów), sytuacjach. Dominują tu dynamiczne ujęcia z ręki bądź riga, nagłe zbliżenia wyłapujące bohaterkę z otoczenia. Wizualnie film von Horna znajduje się niesamowicie blisko amerykańskich dokumentów spod znaku Direct Cinema, choć zwierzęca (w tym wypadku: psia) analogia zaproponowana przez reżysera i operatora Sweat mogłaby temu przeczyć – twórcy należący do nurtu kina bezpośredniego uwielbiali bowiem porównywać kamerę nie do psa, ale do muchy siedzącej na ścianie. Założenie estetyczne jest jednak bardzo podobne: jak najbliżej, jak najintensywniej, jak najbardziej autentycznie. Łatwo wyobrazić sobie, że wokół odgrywającej główną rolę Magdaleny Koleśnik nie jest zgromadzona kilkudziesięcioosobowa ekipa, lecz dwóch, góra trzech filmowców, uzbrojonych tylko w lekką, mobilną kamerę i sprzęt do nagrywania dźwięku, wytrwale podążających za nią krok w krok.

Magnus von Horn zręcznie unika największej pułapki, w jaką mógłby wpaść, realizując film osadzony w codzienności influencerki – nie demonizuje swojej bohaterki, ani jej nie wyśmiewa. Podchodzi do niej niczym wytrawny dokumentalista, z empatią oraz wyrozumiałością. Interesuje go przede wszystkim to, co kryje się za publiczną maską Sylwii Zając – a jest to przestraszona, niepewna własnej wartości dziewczyna; trochę naiwna, ale szczera, o czystych intencjach; odnajdująca się znakomicie w świecie wirtualnym, w rzeczywistym zaś – bezskutecznie poszukująca autentycznych, wartościowych relacji.

zdjęcie

Niemalże fizycznie dotyka nas niezwykle długa, trwająca ponad dwadzieścia minut, sekwencja urodzinowego obiadu w gronie rodzinnym. Sylwia próbuje otworzyć się wówczas przed matką, niemalże wprost prosi ją o najprostszy gest miłości – zwykłe „kocham cię”. Odgrywana przez Aleksandrę Konieczną kobieta nie potrafi się jednak na coś takiego zdobyć. Pozostaje niewzruszona, oziębła, tak jakby nie do końca rozumiała, o co tak naprawdę chodzi córce. Pragnienie miłości i akceptacji ze strony rodzica, absolutnie podstawowe w przypadku każdego człowieka, nie może zostać zaspokojone. Rozszczepiona pomiędzy dwoma światami – przaśnym, post-PRL-owskim mieszkaniem matki w Łodzi i eleganckim, ale bezdusznym apartamentem w centrum Warszawy – Sylwia nigdzie nie czuje się jak w domu.

Bohaterka filmu von Horna jest wyjątkowo interesująca z jeszcze jednego powodu – przełamuje stereotyp influencera jako osoby cynicznej, egocentrycznej, skupionej tylko na zysku i stałym wzroście popularności. Sylwii naprawdę zależy na swoich fanach, zachowuje się w stosunku do nich jak czuła matka, być może przelewając w ten sposób na osoby trzecie uczucia, których sama nigdy nie doświadczyła (taka sytuacja na pewno ma miejsce w zażyłej relacji bohaterki z jej psem Jacksonem). Dba o to, co reklamuje. Gdy firma cateringowa przesyła jej, wbrew zawartej umowie, jedzenie w plastikowym, nieekologicznym opakowaniu, Sylwia dzwoni do jej przedstawicieli i tłumaczy, że nie będzie promować plastiku swoim nazwiskiem. Jest więc influencerką z misją – głęboko wierzy w to, co robi, choć sens swojej działalności tłumaczy, używając utartych frazesów i banałów o „rozładowywaniu się baterii ludzkiego organizmu”.

Oczywiście, również w prawdziwym, polskim krajobrazie mediów społecznościowych można znaleźć osoby, które traktują zawód influencera z podobną, godną podziwu (i nie ma w tym stwierdzeniu ani grama ironii) powagą. Dla mnie najbardziej szlachetnym przykładem na tym polu od dawna jest Wojtek Sawicki, prowadzący na Instagramie profil pod nazwą: lifeonwhlz. Chory na dystrofię mięśniową Duchenne'a influencer wykorzystuje media społecznościowe do walki o upodmiotowienie osób niepełnosprawnych. Udowadnia na własnym przykładzie, że pod względem marzeń, uczuć i problemów nie ma pomiędzy nimi a ludźmi fizycznie zdrowymi żadnej różnicy. Jego konto na Instagramie obserwuje obecnie dziewięćdziesiąt siedem tysięcy osób – ponad sześć razy mniej niż fikcyjny profil bohaterki Sweat.

Prawda jest jednak taka – i w tym doszukiwałbym się największej siły filmu von Horna – że Sweat można by obedrzeć z całego kontekstu związanego ze zjawiskiem influencer marketingu i wciąż byłby to znakomity, wciągający dramat egzystencjalny, opowiadający o tym, jak trudno jest stworzyć autentyczną relację w szalonym XXI wieku; jak łatwo popaść w samotność i na stałe zamieszkać w świecie wirtualnym, w którym miłość i akceptacja, a może raczej ich substytuty, są na wyciągnięcie ręki. Zwłaszcza, gdy ma się sześćset tysięcy obserwujących.

 

Sweat, scenariusz i reżyseria: Magnus von Horn, data premiery: 18.06.2021

plakat

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jan Brzozowski, Influencerka z misją. O filmie „Sweat” Magnusa von Horna, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 112

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...