Nowy Napis Co Tydzień #145 / Komiks – chłopiec do bicia
Na komiksie znamy się tak dobrze, jak na medycynie i finansach, choć Bogiem a prawdą komiks, jaki jest – nie każdy widzi, a i mało kto wie. Komiks miał u nas zawsze zaciekłych przeciwników i równie gorących wyznawców. I jedni, i drudzy dość długo musieli się zadowalać samym niemal platonicznym uczuciem – tak miłość, jak zawiść były tu ślepe.
Kilka nieregularnie rzuconych na rynek po roku 1968 serii komiksowych w rodzaju Podziemnego frontu, Kapitana Żbika czy Klossa nie mogło, z powodu fatalnego wykonania, jawnego braku wyobraźni i nadmiaru dydaktyzmu, zachęcić przeciwników komiksu – cud, że nie odstraszyło wyznawców. Ci ostatni wykupili jednak wszystko i wykupywać będą zawsze w maniackim odruchu łapania komiksowych nowości dzięki utrzymującemu się w ich duszy stanowi ciągłego nienasycenia. Tego głodu zaspokoić nie mogły ani przeciwników przekonać doskonałe, choć w swej znakomitości samotne księgi Tytusa, Romka i A’Tomka, zwłaszcza że na kompromitację polskiego komiksu pracowały dzieła w rodzaju Janosika i obrazkowej historii o monachijskim sukcesie piłkarzy. Pojednanie stronnictwa pro- i antykomiksowego nie mogło się także dokonać na gruncie obecnego w podświadomości kulturowej nas wszystkich Koziołka Matołka (i Przygód małpki Fiki-Miki). Są to co prawda opowieści obrazkowe, ale nietypowe, bez charakterystycznych dymków, przynależne ponadto do czcigodnej kategorii retro, więc trudno zaliczyć je do gatunku.
Nasze dotychczasowe dokonania przemawiają raczej na „nie” niż na „tak” dla komiksu. W dodatku komiks zagraniczny dociera do Polski w ilościach mikroskopijnych, bez żadnej rozumnej selekcji, w podobny sposób jak przywożone przez turystów przyprawy do pizzy i bateryjne onanizatorki, i niektóre leki, i numery „Playboya”. Stąd lokalnym przeciwnikom rysunkowych opowieści, pozbawionym odporu w postaci dużej liczby zeszytów zarówno dobrych, jak złych, zdarza się wpadać w ton Katona, a rozmowy o komiksie w ogóle, bez żadnych podziałów i rozgraniczeń, przybierają charakter procesu niebezpiecznego przestępcy, a nie rozważań na temat nowego środka wyrazu, którym komiks jest w istocie. Nie tak bardzo zresztą nowym – wystarczy dokładnie obejrzeć skalne malowidła, arrasy, antyczne płaskorzeźby, egipskie rysunki lub choćby jeden z dziesiątków wariantów Drogi Krzyżowej w pierwszym lepszym kościele.
Telewizyjny program Trybunał Wyobraźni, powtórzony niedawno, był dobrym przykładem antykomiksowego zacietrzewienia wynikłego z braku kompetencji. Wyraźnie stronniczy przewodniczący „sądu” niedopuszczający do głosu rzeczoznawców i przerywający obronie, oskarżyciel z zapasem epitetów zamiast argumentów, zwolennicy komiksu o zakneblowanych praktycznie ustach, zmuszeni do zerojedynkowych, niczego niewyjaśniających odpowiedzi „tak” lub „nie” – oto parodia procesu bardziej demoralizującego widzów niż rozbite nosy i fruwające w powietrzu zęby z (niektórych!) obrazkowych historyjek
W ten sposób, jak często bywa, obrońcy kultury rozgrzeszyli sami siebie z jej braku. W zamęcie kulturowej czystki przepadły fakty bezsprzeczne. Te chociażby, że komiks, podobnie jak kino, jest rodzajem twórczości przemysłowej, że sporządzone według reguł komiksowej gry obrazkowe historie, wraz z charakterystycznymi dymkami, szczególną lakonicznością, dynamizmem i umownością akcji, niosą nowy rodzaj humoru, wyobraźni, nową treść, nową jakość nie do wyrażenia innymi środkami przekazu. A więc w sumie wzbogacają, nie zubożają kulturę. Oczywiście nie każdy zeszyt, nie każdy rodzaj komiksu w tym samym stopniu.
Każdy z panów, przypuszczam, mógłby więc sam wypełnić cały program pochwałą obrazkowych historyjek, ale organizatorzy z TV inaczej rozdzielili głosy i role. Stąd szarże nieposkromionej niekompetencji, wymuszone milczenie i wreszcie prezent ofiarowany widowni – możliwość podziwiania dżentelmenerii dyskutantów, którzy, mimo że zwaśnieni, na zakończenie ściskają sobie prawice… Śmiech na sali! Nieskazitelne maniery biorą się stąd, że – prawdę mówiąc – nie było żadnej różnicy poglądów. Zderzenie przed kamerami prawdziwych antagonistów, czego telewizja unika jak ognia – oto dopiero ryzykowny eksperyment, od którego mogłyby popękać bańki kineskopów.
Przeciwnicy komiksu przegapili świetność niektórych (na przykład francuskich czy włoskich) komiksów zagranicznych, co jeszcze można by im było wybaczyć, ale nie powinni zapominać o inwazji komiksu intelektualnego, komiksu czarnego, jakim od pięciu lat z górą błyszczą łamy naszej prasy. Nazwiska rysowników, takich jak Dudziński, Sawka, Chrobok, Lutczyn, Czeczot, Chodorowski i wielu innych zgrupowanych wokół najbardziej dla komiksu zasłużonego tygodnika „Szpilki”, znane są wszystkim. Andrzej Mleczko obsługujący kilkanaście chyba czasopism w tygodniu, ten Crumb polskiego dowcipu rysunkowego, sam jeden wystarcza, byśmy mogli wytrzymać spojrzenie niejednego komiksowego potentata.
Tymczasem na oczach wielomilionowej widowni dyskutuje się o komiksie w kategoriach: „ogłupia czy nie ogłupia?”, „upraszcza wzory stosunków międzyludzkich czy nie upraszcza?”, „zachęca do gwałtu czy nie zachęca?”, „upośledza mowę czy nie upośledza”? Do studia dla wzmocnienia argumentacji zaproszono panią psycholog – byłoby rzeczą naprawdę godną uwagi, gdyby psychologom pozwolono w podobny sposób i w tym samym studio wypowiedzieć się na temat niektórych przynajmniej pozycji tv… Na szczęście telewizja nie powtórzyła podobnego błędu pochopnej oceny wobec przypominającego swą poetyką właśnie komiks kina niemego – starych burlesek amerykańskich, francuskich, do których wszystkie cytowane pod adresem komiksu zarzuty również mogłyby pasować. W smakowitych odcinkach oglądamy te filmy na małym ekranie z wielką rozkoszą, nie mając (i słusznie!) poczucia kulturowego cofania się czy intelektualnej degrengolady.
*
W wielu kręgach niepojęta, selektywna ślepota na zalety komiksu trwa nadal; jednocześnie od ponad roku zdobywa polski rynek zeszyt komiksowy o zbliżonym do światowego standardzie, zwany „Relaxem”. Jest to trzydziestodwustronicowy magazyn opowieści rysunkowych niosący kilka obrazkowych fabuł (nareszcie podpisanych! – zmorą minionego okresu był polski knot komiksowy anonimowy), przyrządzonych przez różnych plastyków do różnych scenariuszy, co daje efekt wielości, jakiego nie zapewniały zeszyty monotematyczne. Towarzyszy temu i tekst eseju opisującego inwazję obrazu w dziejach kultury, i krótkie opowiadanie, i reklama płyt lub książek, i komentarz polityczny, i cykl prezentujący umundurowanie Wojska Polskiego, i komiksowy cytat w postaci najbardziej udanych historyjek prasowych, i rubryka listów od czytelników. Wydawnictwo jest obciążone, rzecz jasna, wieloma wadami í niedoróbkami, ale trzeba powiedzieć od razu, że duża ich część wynika ze statusu pisemka. „Relax” stoi bowiem na pozycji smętnego monopolisty zmuszonego praktycznie do godzenia czytelniczych gustów we wszystkich grupach wiekowych.
Rzecz znamienna, zeszyt pierwszy przynosił i obiecywał więcej, niż dały następne. Zwykle bywa inaczej, pismo rozkręca się w kontakcie z czytelnikami; tutaj, jak wynika z listów do redakcji przedrukowanych w kolejnych zeszytach, młodociani wymusili rezygnację z wielu podjętych w pierwszym numerze prób, które na terenie komiksu były doświadczeniem nowym, odkrywczym, oryginalnym. I tak poległa bez śladu propozycja błyskotliwego komiksu literackiego – wariacji graficznej na marginesie tekstu Morcinka o Maśloku Śmierdzirobotce. Podobnie po pierwszej frywolnej historyjce zaciął się na kilka numerów cykl „Tylko dla dorosłych”. Młody odbiorca i jego rzecznicy zdają się wymuszać tradycyjny typ komiksu o standardowej akcji i uniwersalnej, na pierwszy rzut oka rozpoznawalnej, bo w wielu krajach niemal identycznej kresce – takiej, jaką Roy Lichtenstein utrwalił na swych monumentalizujących komiks płótnach.
Tymczasem w komiksie światowym i komiksach narodowych wiele się zmieniło. Obok „trzaskanych” do dziś standardów powstają przepiękne wizje przyrządzane przez najlepszych plastyków. Obok typowych scenariuszy o porwaniach, zasadzkach, ucieczkach i bitwach pojawiają się nowe wątki i nowi bohaterowie; powstają nowe mitologie (i antymitologie), a w niosących je obrazkach wiele jest halucynacyjnej grozy, erotycznej prowokacji i surrealistycznego piękna. Tu jako ilustrację wypada podać przykład doskonałych zeszytów francuskiego „Pilote” – dla „Relaxu” wzorca na razie niedościgłego, choć przecież żadne zapóźnienie nie musi trwać wiecznie. Musimy dużo się uczyć, i autorzy, i odbiorcy komiksu, by doskoczyć do najwyższego światowego poziomu. Pierwszą bowiem konsekwencją niedouczenia jest brak u nas plastyków i scenarzystów gotowych robić komiksy – stąd częste i wcale nie najlepsze w „Relaxie” opowieści z importu. Zdecydowana porażką był tu na przykład pomieszczony w zeszycie drugim i trzecim komiks braci Saudeków z Czechosłowacji o zamachu na Heydricha, kadrowany z polotem, ale zdradzający jednocześnie rękę rysownika zupełnie niestosowną przy temacie okupacyjnym. Zdecydowanym sukcesem jest najlepsza ze wszystkiego, co się ukazało dotychczas w dziewięciu „Relaxach”, krajowa historyjka z zeszytu pierwszego pod tytułem Spotkanie
Dobrą ilustracją trochę innych komiksowych kłopotów i nadziei jest postać Orient Mena, maskotki „Relaxu”. Orient Men, polska odpowiedź na amerykańskiego Supermana i jego różnonarodowe mutacje – ubrany w charakterystyczny kostium: pelerynkę oraz dziwną czapeczkę-maseczkę człowieczek, będący jednocześnie postacią nieuchwytnie słowiańską – podróżuje przez codzienność, uderzając nosem w przeróżne krajowe absurdy. Oto, wydaje się, dowcipne podjęcie mitologii światowego komiksu, której skrzydeł i ciężaru sami jesteśmy pozbawieni. Ale na tej drodze kryją się również niebezpieczeństwa. Kącik porad praktycznych tego samego autora (K. Baranowskiego), drukowany nieregularnie w tygodniku „Razem”, podobnie polega na przedrzeźnianiu codzienności wykorzystującym postać bohatera o wyglądzie i stroju… Wuja Sama, upowszechnionego przez naszą propagandę z lat 50. Jest to tym razem graficzna ekstrawagancja doprawdy niczym nieuzasadniona.
Rysowane przez Kobylińskiego i Rosińskiego opowieści piastowskie
To oczywiście nie wszystko. Pojawiają się nowe pomysły i nowi rysownicy – część z nich redakcja dokształca na specjalnych seminariach organizowanych we własnym zakresie. Niektóre pomysły i opowiastki czekają w redakcyjnych teczkach na lepsze czasy, kiedy młody czytelnik i jego wychowawca zyskają nieco wyobraźni i tyleż utracą pruderii. Może zresztą należy tu myśleć o specjalnych zeszytach nieprzeznaczonych dla dzieci? Tak czy owak zagrożony importem mogącym zabić jego inwencję, narażony na pokusy łatwego naśladownictwa odrywającego go od własnej kultury; prześladowany przez krytykę, dla której wyrzekanie na komiks stało się zabiegiem terapeutycznym pozwalającym jej wierzyć, że jest sama czymś lepszym, niż jest w istocie – polski komiks trzyma się i jak na razie nie chce ustąpić.
*
Komiks bywa porównywany z kinem, ale to komiksowi dane są praktycznie nieograniczone możliwości. Kino musi się liczyć z warunkami naturalnymi, z kosztami planu i scenografii, z dyspozycyjnością aktorów i granicą wytrzymałości kaskaderów. Dla komiksu jedyną granicą będzie poczucie przyzwoitości i inwencja tworzącego go artysty.
Komiks jest tysiąckrotnie tańszy, a może być i szybszy, i bardziej dostępny niż kino. Większość odbiorców francuskich znała już komiksową opowieść o Barbarelli J.C. Foresta, zanim Vadim nakręcił według niej wersję filmową z Jane Fondą w roli głównej. Powrót do ulubionego filmu nie był nigdy i chyba przez dłuższy czas nie będzie rzeczą prostą. Do komiksu można wrócić, kiedy się chce, sięgając po prostu po zeszyt, który leży na półce. Komiks może więc, także w tramwaju lub autobusie, stanowić przedmiot intelektualnej kontemplacji – bez zakłócania (to ważne!) spokoju otoczenia.
Komiksowi, gdy jest odważny i gdy pragnie być błyskotliwy, udaje się wyprzedzać czas i dość wiernie odbijać przemiany obyczajowe. W historyjkach obrazkowych zdominowanych na przykład przez piękne rozpustne panienki dobrze przegląda się nowa jakość stosunków międzyludzkich. Panująca dziś jeszcze moda unisexu i zapomniane stosunkowo niedawno mini-spódniczki, zanim upowszechniły się w życiu, królowały dużo wcześniej na kartkach komiksów. Dysponujący nieograniczoną fantazją rysownicy przewidywali skonstruowanie latających maszyn, przeróżnych nowych broni i innych technicznych sztuczek, a także zdobycie Księżyca i odległych planet dużo wcześniej, nim poczęła się z tym wszystkim borykać na serio solenna myśl wynalazców i naukowców.
Komiks może być i narzędziem estetyzacji, i służyć do nauki języka. W tej ostatniej roli próbuje się go na zlecenie UNESCO używać w Afryce. Na tle naszych książek, trzebionych podstępnie z ilustracji przez poligrafię żądną ułatwień, komiks staje się ostatnim chyba publikatorem, w którym młodzież może zobaczyć i dzięki któremu zdoła zapamiętać wygląd Indianina, korsarskiego okrętu, budowle egipskiego grobowca i piastowskiego grodu.
Komiksowa narracja jest dobrą szkołą zwięzłości; wymóg ciągłego ruchu, rozwoju akcji, nieustannej zmiany planów, kątów widzenia wytwarza nowy rodzaj dramatyzmu. A przecież zostaje jeszcze właściwy komiksowi zmysł absurdu, fantastyczności, ironii i charakterystyczne dla najambitniejszych obrazkowych historyjek pastwienie się nad przyzwyczajeniami i mitami codzienności. Mimo to, gdyby komiks był jedynym rodzajem literatury branym do ręki przez młodego człowieka, fakt, być może należałoby wpadać w panikę. Ale panika byłaby tak samo na miejscu, gdyby ten młody człowiek zechciał poprzestać jedynie na telewizorze, na radiu czy nawet na samej tylko książce lub na galerii obrazów współczesnych.
Komiks w ogóle, co trzeba jednak powiedzieć mimo poprzednich komplementów, sprawia wrażenie medium niewykorzystującego wszystkich możliwości. Rzadko na przykład służy kinu, którego jest krewnym – komiksowe remaki arcydzieł światowego kina dodałyby zapewne komiksowi powagi w oczach jego najzagorzalszych krytyków, ale na przeszkodzie oprócz utrudnień technicznych stoją tu także zawiłości prawa autorskiego.
Komiks pastiszowy polegający na „ożywieniu” wazowego malarstwa greckiego, egipskich rysunków, azteckich rzeźb, na uruchomieniu wspaniałych światów, zapamiętanych ze sztychowych ilustracji do Verne’a, czy choćby dodaniu życia miniaturom perskim (indyjskim, tureckim) z Księgi z tysiąca i jednej nocy – oto kolejna propozycja pod adresem komiksu. Czy wykonalna? Komiks rządzi się swoimi prawami, akcja powinna być dynamiczna, bohaterowie zarysowani wyraziście, niepodobni do siebie, źli wyraźnie inni od dobrych… Komiks pastiszowy nie musiałby kolidować z tymi nakazami gatunku.
Na komiksie, jak uczy doświadczenie wielu krajów, a także już i nasze własne, można nieźle zarobić. Problem kulturowy – co za co i ile za ile? Już teraz, jak słychać, polski komiks, mimo że raczkujący, wygrywa jakieś międzynarodowe konkursy, bywa kupowany za granicą – także przez asów gatunku, Francuzów. Wystarczy, by wokół komiksu zgromadziła się większa jeszcze grupa ludzi, którym zależeć będzie na sztuce, na stworzeniu polskiej szkoły opowieści rysunkowej, na rozbudzeniu wyobraźni młodego i nie tylko młodego pokolenia – a może się zdarzyć, że polski komiks parę razy rzuci nas na kolana, zanim jeszcze zdążymy przestać go lekceważyć.
(Sierpień 1977)