07.04.2022

Nowy Napis Co Tydzień #146 / Czerwiec 1983. Jan Paweł II w Polsce

Niewiele notuję, raczej biegam z jednego miejsca na drugie, spotykam się, gadamy, wymieniamy się spostrzeżeniami i komentarzami. Zastanawiamy się, czy dać znać Papieżowi o „Spotkaniach”, ale to już powinno się odbyć w Lublinie, w najgorszym razie w Warszawie. W Krakowie w glorii dumy i chwały chodzi cały „Tygodnik Powszechny”. Oni mogą się spodziewać specjalnych względów, zainteresowania, uwagi i wysłuchania. Trudno się dopchać do redakcji na Wiślnej, mają ważniejsze sprawy niż rozmowy z kimś takim jak ja. U dominikanów podobnie; jakaś mobilizacja, organizowanie grup, planowanie wystąpień, gestów, ustawiania się w pierwszym rzędzie. Nie bardzo wiadomo, gdzie jeszcze powędrować.

Nie mam telewizora, więc wystąpienia Papieża w Warszawie, Częstochowie czy Poznaniu docierają z opóźnieniem. Ciągle powraca obawa, że papieska wizyta będzie legitymizacją działań junty, WRON i generała Jaruzelskiego. Bo jakże to możliwe, by Karol Wojtyła, przebrany w białą sukienkę, odziany w wiśniowe buciki, witał się, wymieniał grzeczności, słuchał, z charakterystycznym gestem obróconej głowy, przywódców wojny z „Solidarnością”, ludzi, których podpisy znalazły się pod nakazami aresztowań, rewizji, prześladowań, mordów, rozjeżdżania czołgami naszych nadziei i złudzeń? Czy to możliwe? Czy on także nas zostawi w imię kompromisu, utrzymania dziwnego status quo, nietykalności tego co kościelne? Będzie prosić, kiwać głową, wysłuchiwać drewnianej mowy, udawać, że wierzy, że podziela, że także się troszczy? Potem wróci do Watykanu, a my do siebie. Milicjanci i sekretarze będą pić wódkę za to, że znowu nikt ich nie powiesił na latarni. A nawet dostali po pamiątkowym różańcu i po obrazku z polskim Papieżem.

Nie wiemy, na ile Jan Paweł II ma plan, na ile wykorzystuje swoje olbrzymie doświadczenie współistnienia z komunistyczną nomenklaturą, ale docierające fragmenty kazań oraz wywiadów i furia partyjnych bonzów świadczą, że jednak dzieje się coś niezwykłego, coś znaczącego w tym koszmarnym kalendarzu pomiędzy 13 grudnia i 16 czerwca.

21.06 Wtorek po południu

Idę na Błonia, Papież ma zostać przywieziony helikopterem. Zaczyna swój pobyt w Krakowie i ostatni etap w Polsce. Nie jest nas zbyt wielu, lądowisko przy zachodnim krańcu tej olbrzymiej łąki prawie w środku miasta, przyjemny chłód i można położyć się na trawie. Milicjanci szwendają się wzdłuż taśm oddzielających nas od miejsca lądowania, grupy nieznanych oficjeli zajętych rozmową z kilkoma księżmi, nie widać wszechobecnych dotąd oddziałów ZOMO. Pewnie nie dostali sygnału o planowanych „chuligańskich ekscesach” polegających na wystawianiu dwóch palców albo, co gorsza, machaniu biało czerwoną flagą z czerwoną nazwą związku zawodowego. Za to sporo jest nieumundurowanych. Niektórzy to pewnie obstawa gości, kilku to najgorsza banda tajniaków – wchodzących w tłum, niezwracających na siebie uwagi, niepowodujących żadnych odruchów obrony czy ostrożności; tylko po to, żeby nagle się ruszyć… Teraz to nie ma znaczenia, nadal jest spokojnie, popołudniowo i przyjemnie. Od północy zaczyna dobiegać warkot helikopterów. Nadlatują dwa. Lądują, wstajemy, klaszczemy, ktoś obok ma flagę biało-żółtą, ktoś inny biało-czerwoną. Nie ma żadnych innych symboli, a ja widzę jak kilku cywili nie patrzy w kierunku gości z nieba, ale pilnie obserwuje zgromadzonych przy lądowisku. Do grubych cielsk śmigłowców podjeżdża kilka czarnych limuzyn. W otwartych drzwiach jednego z helikopterów pojawia się postać w białej sutannie, krzyczymy, Papież schodzi po drabince, chwilę rozgląda się po okolicy, lekko pozdrawia dłonią nasz niewielki tłum i znika we wnętrzu samochodu; brum, brum i po chwili znikają w alei prowadzącej w stronę Starego Miasta. Dzisiaj chyba już nic się nie zdarzy. Skończyło się przedstawienie. No to się zaczyna!

22.06 Środa

W miarę wcześnie rano idziemy na Błonia; dzisiaj główna msza z Papieżem. W Krakowie są już rodzice, zatrzymują się u ciotki, to tuż obok Błoń, mogą łatwo przejść tam i z powrotem. Spotkamy się później na jakieś opowieści, może coś zjemy razem. Na razie jest trochę podobnie to tego, co było w 1979. Ulicami w nocy i nad ranem przesuwa się większy lub mniejszy strumień ludzi zmierzających do centrum. Idą cierpliwie, grzecznie, z uprzejmością i zrozumieniem; niektórzy zatrzymują się pod drzewami, na samym środku głównej arterii przecinającej miasto, odpoczywają, jedzą, śpią nawet. Czasem przejdzie grupa pod przywództwem rozentuzjazmowanego księdza wyposażonego w przenośny megafon i sprzęt pielgrzymkowy, czasem młodzież z gitarą i „oazową” piosenką na ustach.

Wydzielone sektory na Błoniach zapełniają się coraz bardziej. Widać ludzi, którzy obsiedli oddalony o kilometr lub dwa kopiec Kościuszki. Robi się gorąco, krążą wolontariusze z opaskami, porządkowi, milicjanci trzymają się z daleka. „Suki”, radiowozy, karetki pogotowia, transportery ZOMO ukrywają się w cieniu pobliskich uliczek – w kierunku placu Na Stawach, Cichego Kącika, nad Rudawą.

Papież już jest na Błoniach, pakują go do papamobile i wędrują ścieżkami pomiędzy ściśniętymi za drewnianymi barierkami ludźmi. Rośnie entuzjazm, ekscytacja, nawet odrobina radości. Rozpoczyna się msza, ledwo widzę ołtarz, ale to nie on mnie teraz interesuje, zresztą nie tylko mnie. Błonia są szczelnie zapełnione, potem mówi się o dwóch milionach uczestników, największe zgromadzenie w jakim kiedykolwiek braliśmy udział. Zaczyna się pierwsze czytanie i… nareszcie jest! Gdzieś spośród tłumu wznosi się na długim drzewcu biała flaga z napisem „Solidarność”. Po chwili druga i trzecia. Bez zbędnych haseł, sloganów, dodatkowych znaczków. Dookoła brzmi cichy pomruk, to tylko zwielokrotniony szept podawanych sobie informacji o kolejnych zakazanych symbolach powiewających dumnie nad masą zgromadzonych ludzi. Czasem flaga znika, po chwili ta sama lub podobna pokazuje się w nowym miejscu. Biję się w piersi – nie pamiętam, o czym mówił Papież – pamiętam taniec flag nad głowami, radość, gdy pokazywała się kolejna, zamieszanie, gdy któraś znikała, i stare, złudne przekonanie, że jest nas tak wielu, jesteśmy tak mocni, że damy sobie radę…

Kilka dni później Tadziu Szyma opowiadał swoją historyjkę: był w grupie osób, które miały składać dary w trakcie papieskiej mszy. Kiedy już zrobił, co trzeba, i zbliżył się do Papieża, by otrzymać błogosławieństwo, Karol Wojtyła, Jan Paweł II, objął go i szepnął: „Ja tu jestem dla was, ja dla was tu przyjechałem…”.

Wracam do mieszkania trochę odpocząć przed wieczorną wyprawą na miasto. Wtedy po raz pierwszy pojawia się refleksja – porównanie wizyty w roku 1979 i teraz. Wtedy, tak dawno, jakby w innym świecie, przyjazd Papieża Polaka był zabawnym i niewiarygodnym epizodem. Ot, jeden z polskich biskupów będzie teraz mieszkał w Rzymie, wystawał w oknie na placu św. Piotra i czasem mówił coś po polsku. Bo jakie to miałoby mieć znaczenie dla nas? Tutaj, wtedy, żyjąc tak, jak żyć mogliśmy, jak się udawało. Był niekwestionowanym duszpasterzem, a my owcami w powszechnej zagrodzie, był jak prawdziwy Ojciec Święty, a my jak dzieci, trochę pogubione, trochę wystraszone, ogólnie dość naiwne i niezbyt błyskotliwe. Ojciec i dzieci, pasterz i owce…

Za nami zwycięstwo w 1980, święto i rozpacz 1981, dramat 1982, dramat i ból 1983, przed nami dramat i ból następnych lat. Dorośliśmy, nie jesteśmy już dziećmi, nie jesteśmy owcami czy baranami, którym potrzeba kija i zębów psa, żeby się nie zgubić. Dojrzeliśmy, okrzepli, nie ominął nas strach, przemoc, łamanie sumień i konfrontacja ze złem. Może nie jesteśmy lepsi, mądrzejsi, uczciwsi, ale na pewno bardziej dumni, zahartowani, odporniejsi na kłamstwo, świadomi zagrożenia. W ciągu kilkunastu miesięcy wybraliśmy nowych przywódców, naszych nowych bohaterów i wzory do naśladowania – robotnik, nauczycielka, pisarz albo poeta, anarchista i artysta kabaretowy, rolnik i żołnierz, który odmówił wykonania rozkazu. Słuchamy Cię, Papieżu, biskupie krakowski, następco świętego Piotra, ale teraz także Ty powinieneś nas posłuchać, usłyszeć, poznać i zrozumieć… Zanim znowu coś wymyślisz, zanim znowu będziesz się spotykał z generałem, z oprawcą, z oszustem i ze zwykłymi sługusami tego durnego reżymu. Tak się zmieniliśmy, czułem to, już nie ojciec i syn, ale bracia, już nie pasterz i owce, ale dwa psy broniące tego co najświętsze przed wilkami. Tak sobie romantycznie myślę i poprawiam samopoczucie.

Wieczorem jestem na Franciszkańskiej pod coraz sławniejszym papieskim oknem. Stoimy wpatrzeni w okno, atmosfera pikniku, raczej młodzi ludzie, milicja niezbyt widoczna. W końcu jest! Stoi w oknie zabezpieczonym metalową barierką, ustawione mikrofony. Tuż obok kardynał Macharski i ksiądz Dziwisz. Skandujemy: „Zostań z nami”, „Zaśpiewaj z nami”. Odpowiada powoli, chyba ma lekką chrypkę, raczej patrzy, niż stara się przemawiać. Po odśpiewaniu obowiązkowej Barki namawia do pójścia spać i odpoczynku. Skandujemy ponownie. Papież zaczyna wspominać swoją niedawną podróż do Ameryki Środkowej i tłumy, które w tylu miejscach skandowały „Bendición! Bendición!”. Podchwytujemy pomysł i skandujemy taką samą prośbę o błogosławieństwo „Bendición! Bendición!”. Po chwili okno się zamyka i rozchodzimy się. Jest chyba dwudziesta trzecia, a w mieście ciągle trwa atmosfera święta, zabawy, bycia razem.

23.06 Czwartek

Papież wyjechał na spacer w Tatry. Powoli docierają wiadomości, że to nie tylko spełnianie dawnych upodobań, to nie tylko podtrzymywanie góralskiej legendy i gest wobec Podhala. Podobno spotyka się z Lechem Wałęsą i jego rodziną. Informację potwierdza coraz więcej osób. To dobra wiadomość – reżym ugiął się przed żądaniami Papieża i zgodził się, na własnych warunkach, na uznanie Wałęsy, szeregowego obywatela, przewodniczącego nieistniejącej organizacji za osobę, która nadal i na całym świecie symbolizuje sprzeciw wobec komunizmu. Ładny gest, ma w sobie coś z żartu, sztuczki, utarcia nosa; można sobie tylko wyobrazić, jak ważny i doniosły stanie się w przekazach wszystkich zagranicznych dziennikarzy tworzących wędrującą ekipę JP II.

Jeszcze spotykamy się w mieście, gadamy, opowiadamy, powoli dociera świadomość, że od następnego dnia wszystko będzie jak przedtem, zostajemy sami, a wściekła władza może próbować wymyślić coś bolesnego, żeby pokazać. kto tutaj rządzi.

Nagle rozchodzi się pogłoska, że to jeszcze nie koniec, jeszcze się coś wydarzy. Po południu, tuż przed powrotem do Rzymu, Papież ma się spotkać na Wawelu z generałem Jaruzelskim. Po co? O czym oni mogą rozmawiać i komu zależało na tym spotkaniu? Przecież już się widzieli, rozmawiali niejeden raz. To dobry czy zły znak? Jednak, jak zawsze w przypadku tego Papieża, pojawia się nadzieja – ogłoszą amnestię, wypuszczą ludzi z więzień, przywrócą „Solidarność”, zniosą kartki na wódkę?

Po południu ustawiam się jak najbliżej wjazdu na Wawel od strony ulicy Bernardyńskiej. Tym razem szpaler milicjantów jest liczniejszy, gęsty i bez poprzedniego luzu jak przy ochronie samego JP II. Czekamy długo, tylko właściwie na co? Unosi się zabytkowa krata w bramie, powoli przesuwają się ciemne limuzyny, w jednej z nich wyczekiwana plama bieli, na tylnym siedzeniu niewielka postać przesłonięta przez ochroniarzy, ledwo widoczna przez przyciemniane szyby. Odjeżdżają, chyba teraz bezpośrednio na lotnisko. Koniec święta w krainie zakazanych świąt.

***

Znowu oblewam letnią sesję, wszystko dzięki Janowi Pawłowi II i Jego pomysłom na datę przyjazdu do ojczyzny. Przecież nie żałuję, we wrześniu i tak nigdzie się nie wybieram, to sobie postudiuję i zdam te cholerne egzaminy.

 

Tekst jest fragmentem książki Czas przeszły dokonany. Dzienniki, wspomnienia, szkice z lat 1976-1989, która zostanie wydana przez Instytut Literatury i Fundację Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego.

 

Tekst ukazał się w 11. numerze Kwartalnika „Nowy Napis“.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jacek Adamczyk, Czerwiec 1983. Jan Paweł II w Polsce, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 146

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...