07.04.2022

Nowy Napis Co Tydzień #146 / Dwa razy papież

Kraków, 22 czerwca 1983

Razem z Michałem BukojemskimOperator filmów dokumentalnych, jeden z twórców filmu Robotnicy ‘80, poznany w więzieniu w Białołęce.[1] czekamy przed wawelską katedrą. Michał z kamerą ustawia się na schodach naprzeciwko, ponad głowami dziennikarzy, ja też staram się coś zobaczyć z bliska, ale trudno się przebić. Na Wawelu nie ma zwykłych pielgrzymów – jesteśmy tylko my, dziennikarze, a ściślej mówiąc nasz „pool”, czyli grupa wyznaczona na to akurat miejsce. Dziennikarzy jest kilka setek, ale są podzieleni, bo i tak by nie nadążyli za helikopterem, a zresztą muszą być na miejscu przed, a nie robić za ogon papamobile.

Czekamy, aż wyjdzie z katedry. Nagle szmer. „Jaruzelski jest na Wawelu!” – wiadomość wędruje z ust do ust. – „Będzie nadliczbowe spotkanie”. Nie wiadomo skąd ta plotka, ale już za chwilę robi się wokół mnie pusto. Wszyscy biegną pod dawne austriackie koszary. Michał też składa sprzęt i idzie na lepszą pozycję. Bez przeszkód wchodzę po schodach pod drzwi katedry. Jest nas trzech: prałat Bolonek, „borowik”Członek Biura Ochrony Rządu – jednej z formacji ochraniających papieża.[2] i ja.

– Strasznie długo się modli – mówię do prałata.
– Jest w skarbcu. Sprawdza, czy mu czegoś nie ukradli – żartuje Bolonek.
– Panowie, nie stójcie tak w samym wejściu – prosi „borowik”. W tym momencie uchylają się żelazne drzwi i wychodzi Jan Paweł II z obstawą.
– Ojcze Święty, modliłem się za Ciebie w więzieniu – mówię cały przejęty.
– Ja za was też – odpowiada papież. – Sam jesteś? A gdzie ta mała i rudy?
– W Paryżu – odpowiadam. – Boguś dostał paszport i wyjechaliBogusław Sonik (1953) i jego żona Liliana (1954, z domu Batko) byli aktywistami Duszpasterstwa Akademickiego „Beczka” w Krakowie, w czasie kiedy kardynał Wojtyła był częstym gościem u oo. dominikanów. Oboje zostali współzałożycielami Studenckiego Komitetu Solidarności. Sonik był internowany w stanie wojennym. W 1983 roku wyemigrowali.[3].

Przez chwilę rozmawiamy o „Beczce” i dlaczego nie uczestniczyłem w pierwszej pielgrzymce. Potem o więzieniach i czymś jeszcze, o czym z przejęcia natychmiast zapominam. Znów przybiega tłumek. Aparaty, mikrofony, kamery. Papież schodzi w dół otoczony ochroną i dziennikarzami wmieszanymi w dostojników. Znowu zostaję na schodach sam. Nawet „borowik” sobie poszedł. Nigdzie nie idę, bo i po co?

W biurze prasowym opowiadam swoją przygodę. Janek Dworak, Jarek SzczepańskiDziennikarze zamkniętego „Tygodnika Solidarność” akredytowani jako pracownicy pism kościelnych.[4] i koledzy z „Więzi”Miesięcznik katolicki, ważne pismo niezależne w PRL.[5] pytają o szczegóły. Nie umiem streścić rozmowy poza samym przywitaniem. Tłumaczę, że nie spodziewałem się, iż po pięciu latach zostanę rozpoznany i będę mógł rozmawiać o krakowskich czasach, jakby nie było między nami pięciu lat przerwy, tysięcy współpracowników papieża, dziesiątków tysięcy napotkanych VIP-ów oraz milionów pielgrzymów na świecie. Koledzy się ze mnie śmieją i tylko Jerzy Turowicz pociesza. „Niech się pan nie martwi; ja spotykam Ojca Świętego bardzo często, ale zawsze mam notesik i zapisuję rozmowy, bo za każdym razem jestem pod takim wrażeniem, że zapominam”.

***

W latach 70. byłem częstym gościem w pałacu. Kardynał przyjmował prawie codziennie, jeśli nie było wizytacji w terenie. Można było pójść na pierwsze piętro, usiąść na krzesełku między jakimś proboszczem a czcigodnym prałatem i czekać na swoją kolej, aby kapelan Dziwisz zaprosił na rozmowę. Zwłaszcza po maju ‘77 roku trzeba było informować kardynała o wszystkim, co się dzieje nie tylko w duszpasterstwie, ale i w Studenckim Komitecie SolidarnościPo śmierci Staszka Pyjasa, a następnie Staszka Pietraszko (jednego z istotnych świadków), spodziewano się dalszych morderstw opozycyjnych studentów oraz prowokacji wobec antykomunistycznej młodzieży. Odbywały się też relegacje z uczelni, dokonywano aresztowań na 48 godzin, zasądzano kary grzywny oraz stosowano inne formy zastraszania.[6]. W 1978 roku, po likwidacji „Norbertanek” Na poły katolicki, na poły opozycyjny klub dyskusyjny przy klasztorze sióstr Norbertanek w Krakowie na Salwatorze (1977/1978) oraz cykle wykładów. Pod naciskiem SB zlikwidowany przez proboszcza. Na temat działalności zob. „Spotkania” nr 4 (reprint: „Spotkania. Niezależne Pismo Młodych Katolików” 2019, nr 1–5, s. 491–500).[7], kilkakrotnie rozmawialiśmy o zorganizowaniu czegoś w rodzaju katolickiej wszechnicy w krakowskich duszpasterstwach. Program ruszył jesienią, ale bez naszego udziałuPowstało pięć tak zwanych wiodących duszpasterstw akademickich, w których odbywały się wykłady z różnych dziedzin humanistycznych: literatury, historii, nauki społecznej Kościoła itp.[8]. Ja zostałem wcielony do Szkoły Oficerów Rezerwy, a krakowski kardynał pojechał na drugie konklawe i nie wrócił.

***

Pierwszą pielgrzymkę Jana Pawła II do Ojczyzny obserwowałem w niecodziennych warunkach. Po usunięciu ze Szkoły i degradacji do stopnia szeregowca przebywałem pod specjalnym nadzorem w 36 pułku piechoty. Oto fragment dziennika z tamtego okresuDziennik ukazał się jako książka Czerwone pająki. Dziennik żołnierza LWP (Warszawa 2017).[9].

Trzebiatów, 2 czerwca 1979

Muszę natychmiast wysłać ten list przez M. Po powrocie na kompanii zastałem kipiszKipisz – rewizja.[10] w moim łóżku i szafce. Jurek mi mówi, żebym uważał, bo coś się szykuje. To robota szefa kontrwywiadu i Pięknego„Piękny” – jeden z przydomków por. Krzysztofa Ładniaka, dowódcy 7 kompanii, w której odbywałem służbę wojskową.[11]. Rzeczywiście. Przychodzi Ładniak i mówi, że wobec mnie jest podejrzenie o chęć samowolnego oddalenia się z miejsca zakwaterowania i w związku z tym idę na osiem dni do anclaAncel – areszt wojskowy na terenie jednostki (gwarowe, z niem. anzl)[12]. […]

Trzebiatów, 20 czerwca 1979

Jak mi Ładniak oznajmił, że idę do ancla, to mnie zamurowało. Cios był potężniejszy, bo zupełnie nieoczekiwany. Nic nie odpowiedziałem. Dobrze, że zdążyłem dać Mietkowi list do Joanny z opisem ostatnich dni poligonuW LWP prowadziłem dziennik i wysyłałem do przyjaciół przez zaufane osoby.[13], bo Ładniak natychmiast odprowadził mnie osobiście do aresztu, a w anclu zrobili mi przepisową rewizję. Musiałem rozebrać się do podkoszulki i atramentu, jak nazywamy granatowe spodenki wojskowe. Właściwie szuka się żyletek i innych ostrych narzędzi, a poza tym zdaje się mundur, bo przysługuje czarne wdzianko więzienne. A mundur zabrał Ładniak i na pewno go przetrzepał. Zapowiedziałem skargę do dowódcy pułku, a nawet do prokuratora, ale „wódz” zaśmiał się pewny siebie. To jasne, że takiej decyzji nie podjął sam i ma wsparcie nie tylko artyleryjskie, ale i rakietowe. Ten ruch planowali od tygodni.
– Napiszesz po powrocie – uśmiechnął się na widok mojej bezsilnej wściekłości. – I jeszcze mi podziękujesz, bo cię nie będzie kusiła lewizna. Wszyscy wiedzą, że znasz papieża. Na pewno chciałbyś go zobaczyć.
To mnie uspokoiło. Nawet nie wiem dlaczego, ale cała złość nagle uleciała. Rzeczywiście, profosProfos – szef ancla.[14] poinformował mnie, że nie ma papieru, a zresztą pisanie pism nie przysługuje. Ma długopis, ale używa go do wypełniania książki raportów.

Wszystko jedno. Już po kilku godzinach zmieniłem zdanie. Nie będzie żadnej skargi. Te głupie trepyTrep – pogardliwa nazwa zawodowego żołnierza w LWP, nadana przez żołnierzy z poboru[15] miały pomysł, ale nie wzięły pod uwagę Boskiej opieki. Jesteśmy tu tylko we dwóch, bo nie ma innych aresztantów. Po wyjściu Ładniaka profos otwiera celę i zaprasza do swojego „biura”. Ma telewizor. Profos jest prostym człowiekiem ze wsi i chociaż się boi podpaść „za religię”, to przecież ogląda wszystko, co pokazują z pielgrzymki.

Przeżywa. Mimo że Jan Paweł mówi jak do ludzi, nie wszystko rozumie, więc robię za egzegetę. Palę jego papierosy, piję jego herbatę, i to ze szklanki, jak człowiek. Dostaję nieoszukane posiłki. I tylko wyjść nie mogę. Musimy też uważać na wartowników oraz ewentualne najścia oficera dyżurnego. A jedyna robota to codzienne posprzątanie ancla i zamiatanie przed budynkiem. Wtedy pilnuje mnie wartownik z giwerą. Do innych prac nikt mnie nie wysyła, bo „mógłbym uciec”. Ale ja nie mam powodu uciekać. Od czasu pobytu u kamedułów nie byłem na tak intensywnych rekolekcjach.

Tekst pochodzi z 11. numeru kwartalnika „Nowy Napis”.

Podwójne wydanie kwartalnika, poświęcone „Solidarności”, jest dostępne w e-sklepie Instytutu Literatury.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Józef Maria Ruszar, Dwa razy papież, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 146

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...