Nowy Napis Co Tydzień #150 / Dorota Masłowska. Krempińskizm polskiej literatury?
O tym, że książki Doroty Masłowskiej od pewnego czasu przestały być wyłącznie lekturami, nikogo specjalnie przekonywać nie trzeba. Sięgają po nie osoby czytające książki podobne do tych, które pisze Dorota Masłowska, lub osoby interesujące się na co dzień zupełnie innymi książkami, a z różnych względów, od czasu do czasu albo regularnie, zmuszone czytać również książki, jakich zazwyczaj starają się nie czytać. Kolejne tomy autorstwa Doroty Masłowskiej to po prostu od pewnego czasu coś znacznie więcej, a może nawet coś zupełnie innego niż zwykła lektura – to wydarzenie towarzyskie, to pretekst do zagajenia przed seansem w kinie lub przed koncertem, to modny temat rozmowy w audycji radiowej, telewizji śniadaniowej lub na kanapie u popularnego prezentera. Dla niektórych to nawet socjologiczny probierz działający w myśl zasady: „powiedz mi, co sądzisz o Masłowskiej, a powiem ci, kim jesteś”; w pewnych kręgach Masłowską i jej kolejnymi dokonaniami wypada się bowiem – stosownie do światopoglądowej opcji – entuzjastycznie zachwycać lub gorliwie i szczerze oburzać. Czy i czym Dorota Masłowska sobie na to zasłużyła?
Mimo wciąż młodego wieku i dziewczęcego wizerunku pisarka jest już na polskim rynku wydawniczym równe dwadzieścia lat, a w swoim dorobku ma pięć powieści, trzy dramaty i kilka zbiorów felietonów. Udziela się też w różnego rodzaju przedsięwzięciach – teatralnych, filmowych, muzycznych. Kilka razy zabrała publicznie głos na temat ważnych, aktualnych wydarzeń społecznych, co stało się okazją do swoistego przeciągania liny przez spolaryzowane środowiska polityczne, chcące zapewne zdyskontować popularność młodej autorki. Ta jednak nie daje się przyłapać ni jednym, ni drugim na jednoznacznych deklaracjach poparcia, pozostając rzeczniczką wyłącznie Doroty Masłowskiej. Tak jest chyba również w jej najnowszym dramacie, którego prapremiera odbyła się 18 grudnia 2021 roku w warszawskim Teatrze Studio, a który w formie książkowej ukazał się właśnie nakładem Wydawnictwa Literackiego.
Reżyser spektaklu Marcin Liber i wcielająca się w postać Reginy Maja Pankiewicz wyraźnie akcentują feministyczny charakter sztuki i wątki przemocowe wobec kobiet – takie jak postać Dusidamka z Mokotowa czy Pana Kozełki
A mamunie kcielim obronić […] od tego Dusibobka całego, co chodzi i baby dusi. My mamuni nie damy
D. Masłowska, Bowie w Warszawie, Kraków 2022, s. 156–157. [2].
Krzywdy wyrządzone przez jednego mężczyznę naprawia więc – jak potrafi – inny mężczyzna. Czasami naprawia nawet krzywdy wyrządzone przez kobietę: odtrąconą i ośmieszoną przez koleżankę z wakacyjnego obozu Reginę przed próbą samobójczą ratuje wspomniany Plutonowy – ten sam, który niemiłosiernie poniewiera swoją żoną. z kolei absztyfikant Reginy – Pan Kozełko – jest tyleż sprawcą, co ofiarą damsko-męskiej rozgrywki.
Każdy stereotyp jest tu więc pułapką. Homoerotyczne skłonności wyszydza zarówno Dyrektor księgarni, jak i Judyta. Patriarchalne relacje w domu Krętka znajdują swój silny kontrapunkt w rodzinie Cioci Waci, której mąż – Wujek Jurek – to
[…] dość nalany mężczyzna tła. Koło pięćdziesiątki, podobny z grubsza do nikogo; kiedy spojrzeć na Ciocię, od razu wiadomo, że gra on tu (może z musu, a może dla świętego spokoju) trzecie, czwarte, a może nawet piąte skrzypce
Tamże, s. 47–49. [3].
Małżonka komenderuje nim prosto i skutecznie, bez zbędnych pozorów czułości:
Ostrożnie! Ostrożnie! Nie tak przecież. Cholera, no! Chcesz, to do reszty go… cholerny nieudaczniku… Niedojdo ty jedna, ofermo…
Tamże, s. 47. [4]
Gdy Masłowska posługuje się cytatem ze swojej ostatniej, zekranizowanej niedawno powieści Inni ludzie, wkłada go w usta – a właściwie w taksujące Reginę spojrzenie – Romana, narzeczonego Judyty, zadbawszy o to, by nawet przez chwilę nie wydał się on czytelnikowi/widzowi lepszy od pogardzanej przez siebie kategorii ludzkiej. Przeciwnie, to poczucie urojonej wyższości tym bardziej go ośmiesza i poniża. Seksizm, homofobia, patriarchat, matriarchat, elita, plebs. Dla każdej ideologicznej tezy znajdziemy tu antytezę – oczywiście o ile nie będziemy czytać tego dramatu wybiórczo i tendencyjnie.
Jakkolwiek wypowiedzi Doroty Masłowskiej nie są bynajmniej bezideowe, a autorka wielokrotnie zajmowała/zajmuje wyraziste stanowisko w wielu istotnych kwestiach społecznych
Masłowska jest bardzo sprawną stylizatorką. Wyobrażam sobie, że byłaby świetnym kompanem do zabawy w podkładanie głosów. Naśladowanie – częściej przedrzeźnianie – głosów dresiarza, pracownika korporacji, ekspedientki, księdza czy milicjanta przychodzi jej z łatwością, wprawą i polorem. Całość podlana jest sosem dowcipu, czasem surrealizmu, co nadaje daniu nieco słodko-kwaśnego posmaku. Dwa zbiory tekstów z cyklu Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu[6] – będących autorskim połączeniem felietonu kulturalnego, pamiętnika i stand-upu – udowadniają, że pisarka bardzo swobodnie porusza się po labiryncie „ludzkich spraw” ukazanych w krzywym zwierciadle telewizyjno-kasetowej popkultury. Rozmaite Kuchenne rewolucje, paradokumentalne seriale, przeboje Beaty Kozidrak są dla niej tworzywem, językową surówką, z której magicznym nożykiem swojego talentu wycina zabawne kształty ozdobne.
Podobnie jest w Bowiem w Warszawie. Ponieważ akcja dramatu osadzona jest w epoce gierkowskiej, w pamiętnym roku 1976 – kiedy to podróżujący pociągiem przez stolicę komunistycznej Polski brytyjski muzyk, korzystając z przerwy technicznej, odbył swój legendarny, prawdopodobnie kilkudziesięciominutowy spacer po Żoliborzu, odwiedzając między innymi księgarnię Domu Książki przy Placu Komuny Paryskiej (dzisiejszy Plac Wilsona) i nabywając w niej płytę zespołu pieśni i tańca „Śląsk”, która zainspirowała go do napisania wielkiego przeboju Warszawa z wydanej kilka miesięcy później płyty Low – autorka w warstwie językowej wykorzystuje patenty z pochodzących z tamtego okresu komedii Janusza Kondratiuka czy Jerzego Gruzy. Na przykład kiedy siostry – Matka Reginy i Ciocia Wacia – licytują się, czyja córka ma lepszego narzeczonego, brzmią jak Ewa Szykulska i Ewa Pielach w Dziewczynach do wzięcia:
CIOCIA WACIA (krzyczy): Zresztą ten jej to jest
inżynier. Pracowity. Wytrwały. Ma meldunek.
Auto myśli już kupić.MATKA (wrzeszczy): On też ma właśnie
szklarnie, ma inspekty.CIOCIA WACIA (zmienia taktykę: mówi nagle
cicho, dystyngowanie): Też poważny,
ale bez przesady, bo lubi zażartować,
pośmiać się. Wyższy od niej. To dobrze.
Facet musi być trochę wyższy.MATKA (trochę przestraszona, że kłamie,
ale idzie w to): Też… Postawny. Tęższy.
Ale również bardzo przyzwoity,
odpowiedzialny… z samych tylko warzyw
delikatesowych w zimie wyciąga ileś tam
tysięcyD. Masłowska, Bowie…, s. 67–69. [6].
Żargon Plutonowego Krętka albo Dyrektora księgarni może z kolei nasuwać skojarzenia z partyjną nowomową z filmu Przyjęcie na dziesięć osób plus trzy. Ale Masłowska umiejętnie podrabia również infantylne teksty ówczesnych bigbitowych przebojów („nie mów, że nie chcesz / nie mów, że nie chcesz, powiedz wreszcie okej! / kiedy tak patrzysz, kiedy tak patrzysz / to dobrze wiem, że chcesz”
Entuzjastycznie usposobieni wobec stylu i poczucia humoru autorki Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną recenzenci wskazują na jej językowe powinowactwo z Mrożkiem, a nawet z Gombrowiczem. Zastanawiam się jednak, czy nie pora już uznać, że Dorota Masłowska zdołała przez dwadzieścia lat praktyki literackiej stworzyć swój własny idiom stylistyczny – nawet jeśli to określenie nie pasuje do jej wciąż młodego wieku i wizerunku (Masłowska nie nosi okularów ani tym bardziej wąsów – jak Mrożek). w dramacie Bowie w Warszawie ten odcisk palca autorki znajdujemy nie tylko w dialogach – te mogą być przecież tylko zręczną stylizacją – ale również, a może przede wszystkim, w didaskaliach. To, co w klasycznym dramacie jest tylko techniczną wskazówką dla inscenizatora, tekstem dosłownie pobocznym, tu urasta do rangi głosu prowadzącego, pełnoprawnej narracji decydującej nie tylko o rozwoju zdarzeń, biegu fabuły, ale także stylistycznym kształcie dzieła. Ta sui generis narracja dramatyczna jest łudząco podobna do narracji powieściowej, znanej chociażby z Innych ludzi. Mimo podobieństw nie sądzę, bym mógł pomylić Masłowską z Mrożkiem czy tym bardziej z Gombrowiczem, natomiast Masłowską z Masłowską – z pewnością tak.
W szlachetnej sztuce ironizowania ważne jest, by jej ostrzem nauczyć się szermować obosiecznie – w przeciwnym razie będzie ona wyłącznie złośliwością. Czy Dorota Masłowska dojrzała już do autoironii? Niewykluczone. W Bowiem w Warszawie, którego akcja rozgrywa się między innymi w prestiżowej księgarni przy Komuny Paryskiej, silnie obecny jest również wątek autotematyczny. Jego rzecznikiem jest przede wszystkim Dyrektor Domu Książki i poniekąd Plutonowy Krętek – piszący po nocach swoją „literaturę niepiękną”. w scenie pierwszej aktu drugiego, będącej jednocześnie ekspozycją postaci Dyrektora, widzimy go, jak „boleśnie odpoczywa” w swoim zagraconym książkami i pustymi butelkami gabinecie. Połączenie tych rekwizytów jest nieprzypadkowe – Dyrektor to sfrustrowany pisarz, który swoją zawiedzioną miłość do literatury topi w alkoholu.
Kiedyś kochał literaturę, pragnął sam być pisarzem znanym, obwieszonym medalami, jednak nie starczyło mu na to talentu czy przebiegłości; dziś książkami handluje. Sam mówi, że „zaledwie handluje”. Niech jednak ktoś obok powie, że zaledwie, to gotów dostać szału i zadręczać wywodami, dlaczego to wcale nie jest „zaledwie”, ale „aż”. AŻ! I że księgarnia to rzecz donośniejsza, niż jakieś tam pisanie po nic i dla nikogo
– czytamy
Uosobieniem takiej pisaniny „po nic i dla nikogo” jest Wojciech Krempiński – autor bestsellerowej powieści Wiosna nie nadejdzie nigdy. Dla Dyrektora to „atomowa wiśnia na torcie Głupoty”. Regina dobrze wie, że aby marzyć o posadzie ekspedientki, musi recytować z kartki najgorsze obelgi pod adresem tfu-rczości Krempińskiego:
[…] nieudane. Przegadane. Tanio sensacyjne. i bezmyślnie wulgarne. […] w stylu miałkie. Względem wcześniejszych powieści zwyczajnie wtórne
Tamże, s. 95, 98. [10].
Słowem: „literacka wydmuszka”. a jednak to właśnie proza Krempińskiego, choć nie zachwyca, jakimś – zupełnie niezrozumiałym dla Dyrektora – trafem jednak zachwyca. To Krempiński zbiera co rusz jakieś nagrody, udziela wywiadów, bryluje w spatifach… Rozmaite Stowarzyszenia Gryzipiórów Polskich będą robić z niego drugiego Henry’ego Millera:
Salony będą szeptać: Krempiński rzekł to. Spisywać, spisywać, notować! […] Ach, jak Krempiński pierdnął prześlicznie we „Współczesności”! Co za dźwięk, co za bolesna dogłębność, trzewność
Tamże, s. 99. [11].
Pomijając osobiste frustracje i zawodową zawiść – która każe rekwirować cały nakład powieści modnego autora i upychać go po wychodkach – Dyrektor nie może się zgodzić na niczym nieuzasadniony poklask, na loteryjność literackiego sukcesu. By nie być posądzonym o osobiste zaangażowanie, przekonuje:
To wszystko mówię z perspektywy
kogoś, kto trochę widział i wie, w tej literaturze
głębi żadnej nie ma.
To byłby może człowiek wielce utalentowany.
MOŻE. Jednak brakuje mu doświadczenia,
prawdy przeżycia kogoś, kto naprawdę żył.
Sama brawurowa forma nie wystarczy.
Tym zachwalaniem, ogłaszaniem go polskim
kimś tam robią tylko chłoptysiowi krzywdę.
W rezultacie stał się pieszczoszkiem jednych,
a kozłem do bicia drugich, by tak powiedzieć –
z a k ł a d n i k i e m swojego talentu…Tamże, s. 100–101. [12]
Brak głębi, niedojrzałość, formalizm, wykorzystywanie niewątpliwego talentu do żerowania na popularności medialnej – to zarzuty często formułowane pod adresem Doroty Masłowskiej… Czyżby Wojciech Krempiński był więc literacką figuracją samej autorki? Zręczne operowanie ironią opiera się na niedopowiedzeniu, dlatego w dramacie pojawia się też inny trop. Wyżywający się literacko w bezsenne noce w sekrecie przed żoną Plutonowy Wojciech Krętek w ostatnim akcie zjawia się odświętnie, po cywilnemu, ogolony i wyperfumowany w księgarni przy Komuny Paryskiej, by zapytać o powieść Wiosna nie nadejdzie nigdy. Podobno znajomy mu powiedział, że tu można kupić… Może więc Wojciech Krempiński to tylko pseudonim artystyczny milicjanta, który w swojej nocnej twórczości zdziera cienką warstwę gierkowskiego blichtru i odsłania szarzyznę życia w komunistycznym kraju za żelazną kurtyną – tak jak David Bowie w swoim niepokojącym przeboju. To jest właśnie autoironiczne niedopowiedzenie.
Dorota Masłowska, Bowie w Warszawie, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 2022.