05.05.2022

Nowy Napis Co Tydzień #150 / Warmia, czyli nigdzie

W 2020 roku otrzymaliśmy debiut prozatorski Łukasza Staniszewskiego Małe grozy opublikowane przezWydawnictwo Literackie. Jak możemy dowiedzieć się z biogramu na okładce, autor przed napisaniem powieści znany był jako nagradzany twórca dramatów i słuchowisk radiowych. Teraz spróbował swoich sił jako powieściopisarz, co – trzeba przyznać – zdecydowanie mu się udało, choć nie bez pozostawienia pewnych wątpliwości i kwestii spornych.

Tytułowa wieś Małe Grozy leży na Warmii i powstała jako następczyni miejscowości Duże Grozy, której mieszkańców zdziesiątkowała zaraza. Sama Warmia jest w tym świecie „skalistą wyspą zawieszoną w powietrzu na sznurach wyplatanych z traw i wyschniętych zbóż” i „tkwi w przestrzeni pomiędzy Niebem a Piekłem”Wszystkie cytaty pochodzą z powieści[1]. Jej mieszkańcy to ludzie, diabły i upiory. O ich losach dowiadujemy się z krótkich rozdziałów-opowiadań składających się na zwięzłą powieść. Z tego typu rozwiązaniem konstrukcyjnym jesteśmy już oswojeni – może przyjść nam w tym przypadku na myśl Prawiek i inne czasy Olgi Tokarczuk. Co bardziej zaznajomieni z literaturą Warmii i Mazur czytelnicy mogą pomyśleć też o Małej antologii mazurskiej Wojciecha Marka Darskiego, czyli książce poetyckiej – na wzór Antologii Spoon River Mastersa – złożonej z monologów mieszkańców mazurskiego miasteczka.

Wiele napisanych już recenzji zwraca uwagę na to, że powieść Łukasza Staniszewskiego nie oferuje nam nic nowego w kwestii rozwiązań powieściowych, z czym nie ma powodu, by polemizować. Ta opinia nigdy nie była przytaczana jako zarzut, nawet stanowiła coś w rodzaju zalety, ponieważ – w rzeczy samej – obcowanie z czymś, co już znamy, może być podwaliną dla spokojnej i przyjemnej lektury. Jednocześnie dzięki rozwiniętej, baśniowej, momentami wręcz surrealistycznej wyobraźni autora, nie mamy tu do czynienia z czytadłem.

Na początku może zrazić pompatyczny wstęp, krótki rozdział pod tytułem Warmia. Niestety, autor momentami przesadza z mityzacją i zdaniami typu: „Podnieś rękę, przysłaniając sobie niebo. Wokół dłoni powstanie purpurowa obwódka, bo właśnie taki kolor ma tutejsze słońce”. Wygląda to wdzięcznie i malowniczo, ale – mimo prawideł realizmu magicznego i mityzacji rzeczywistości – czytelnikowi może wydać się nieco absurdalne. Co prawda autor szybko rezygnuje z takich niepotrzebnie wzniosłych, przekombinowanych momentów, ale to z kolei może skutkować lekkim otępieniem: dlaczego taki skomplikowany obraz pojawia się tak nagle i tak szybko znika z pola widzenia?

Wydaje się, że książka sporo by zyskała, gdyby nie była uparcie zakotwiczona w Warmii, ponieważ jedyne, co opisywane tereny i miejsca mają z nią wspólnego to lasy i jeziora. Podobny problem dotyczył książki Igora Jarka Halny, na przekór określanej przez media i wydawnicze działy promocji jako utwór realistyczny o Nowej Hucie, która jednak była w nikły sposób związana z tą dzielnicą Krakowa, a sama w sobie stanowiła przecież zbiór kapitalnych opowiadań kryminalnych.

W takiej sytuacji nasuwa się pytanie: jak dziś pisać literaturę regionalną? Małe Grozy Staniszewskiego są ewidentną fantazją na temat jego rodzinnego regionu (jak wiemy z okładki, autor spędził na Warmii całe życie). Jak i w przypadku Halnego Igora Jarka, blurby i biogramy zapewniają nas nie o tym, co rzeczywiście znajdziemy w książce. Tekst pod zdjęciem autora mówi: „magiczną wieś, którą z pasją opisał, odkrył dopiero kilka lat temu”. Ale jak mamy to rozumieć? Powinniśmy spodziewać się reportażu ze wsi? Badań terenowych w czytelni i w terenie na temat warmińskiego folkloru? Niewykluczone, że autor prowadził badania, o czym może świadczyć używanie fragmentów z pieśni ludowych w rozdziale Idź, nazbieraj jabłek. Jednak taki gest wciąż nie pozwala realnie odczuć, że to jest Warmia. Wydaje się, że to wymyślanie mitu, co zresztą obiecuje tekst na czwartej stronie okładki: „Jeśli Warmia nie miała dotąd swojej mitologii […] Łukasz Staniszewski wypełnia ten brak brawurowym debiutem”, ale kluczowe wydaje się tu słowo „jeśli”. Czy oznacza to, że faktycznie jej nie miała? Czy nie jest ona nam znana? Na pewno, jeśli myślimy o tych stronach, to częściej przychodzą nam do głowy Mazury niż Warmia, więc ewidentnie region ten potrzebuje bardziej efektownej reprezentacji. Ten eksperyment kojarzy się z Bestiariuszem nowohuckim Łapczyńskiej, która stworzyła mit Nowej Huty na podstawie swobodnej fantazji.

Wzorcowym przykładem pisania takiej literatury może być trylogia śląska Leszka Libery (Utopek, Buks Molenda, Testament Utopka). Autor na podstawie folkloru i nawiązań literackich do tradycji śląskiej odmalował fantazję na temat regionu twardo usadowioną w historii i umiejscowioną na mapie. Mimo wszystko nazwa miejsca musi się wiązać z jego położeniem i historią.

Tyle, jeśli chodzi o kwestię posługiwania się nazwą „Warmia”. W przypadku treści naprodukowanych przez wydawnictwo w celach promocyjnych oczywiście nie należy kierować zażaleń w stronę autora. Ale na odchodnym można jeszcze zwrócić uwagę na grafikę na okładce. Jest celna. Dobór kolorystyki, czyli czarne linie, szarość i biel jako niebo świetnie oddają barwy narracji Małych Gróz i ich wisielczy humor. Cieszą oko chałupy porozrzucane tu i ówdzie, narysowane delikatną kreską, zagrody, zwierzęta, a strach na wróble postawiony w najwyższym punkcie, na narysowanej grubymi liniami, samotnej skale na tle nieba, tylko dopełnia efekt (zresztą jest to postać, której poświęcony jest jeden z ciekawszych epizodów). Niestety, ta estetyka gryzie się z krótkim tekstem na pierwszej stronie okładki, według którego jest to „Opowieść z miejsca, gdzie nie ma dróg ani mostów. Jest tylko miłość. Dzięki niej możesz podróżować najdalej”. Niestety, miłości jest tu jak na lekarstwo. Jest za to zwierzęca chuć.

Natalia związana z Tomaszem Pawlikiem i zdradzająca go z Karolem Macięgą; Michał Toporek tworzący golema-kobietę, by mieć kochankę; Śmigło widzący w bańkach „gołe baby”; Karolina uprawiająca stosunek seksualny z magicznym strachem na wróble; Demon Huba, którego baby odwiedzają dla jego dwóch pokaźnych penisów i chutliwa Faustyna Gąska. To tylko niektóre epizody, gdzie pierwotna chuć jest siłą napędową akcji i przewodniczką bohaterów.

Autor między wierszami wiąże moc erotyzmu z naturą i śmiercią. Opisuje te połączenia w bardzo wdzięcznym rozdziale Jętki. Centralną postacią jest tutaj Faustyna Gąska, ofiara swojego pożądania. W maju, kiedy wszystko, co miało się urodzić, już się urodziło, brzuchy kobiet się zaokrąglały, a starcy i chorzy odeszli z tego świata, widząc, że już nic ich dobrego nie spotka, pojawiają się jętki. Ich celem jest stosunek, rozpłód i śmierć po jednym dniu życia. Faustyna Gąska też miałaby być w tym świecie taką jętką. Po okresie chuci poczęła dziecko, ale nie był znany jego ojciec. W czerwcu urodziła, pozostawiła niemowlę i uciekła, kierowana swym pożądaniem, do sąsiedniej wsi, a z niej do jeszcze kolejnej. „Leciała zygzakiem przez świat, aż po swój kres” niczym kometa albo właśnie jętka.

Ten obraz niewątpliwie wywodzi się ze Sklepów cynamonowych Brunona Schulza, ważnego punktu odniesienia wobec Małych Gróz. Znana nam z opowiadania Sierpień postać Tłuji, uosobienia chuci, natury i śmierci, życia tak nadmiarowego w swojej energii i bogactwie, że aż nieznośnego, nie do uładzenia, prowadzącego do wytrącenia się ze świata, zatopienia i ulegnięcia przyrodzie i oddaniu jej się jako bezwolne ciało.

Jak ważny jest dla Staniszewskiego drobny nauczyciel z Drohobycza? Ewidentnie dominuje tu wytyczona przez niego linia pisania o swoich stronach i charakterystyczna wizja natury znana nam dziś z kontynuacji jej wątków zaprezentowanych przez Olgę Tokarczuk w Prawieku…, Malowanym Ptaku Jerzego Kosińskiego (postać chutliwej Ewki) czy wczesnych powieściach Magdaleny Tulli. Małe Grozy to ciekawa próba podjęcia tego nurtu poprzez skonstruowanie prostego, przyjemnego w lekturze tekstu. Oczywiście dla prostoty lektury nie zrealizowano wielu możliwości, jakie daje ta narracja, ale – jak już wspomniano – nie zawsze oczekujemy rewolucyjnych tekstów, czasem potrzebujemy przyjemności. Ponadto jest to wspaniały hołd dla klasyka. Może Małe Grozy mogą nas zachęcić, żeby wrócić na nowo do Drohobycza?

Chuć u Staniszewskiego nie jest wyłącznie schulzowska, jest też rabelaisowska. Ciekawe i udane połączenie. Zarysowana tutaj możliwość pogodzenia ludowej witalności i poczucia humoru z mistycznym pojęciem natury i pobudzenia erotycznego może rozbudzić na nowo artystyczne i intelektualne poszukiwania w tym zakresie.

W tym pogańskim raczej świecie znajduje się również miejsce dla katolickiego Boga. Swoją największą reprezentację dostaje w rozdziale Jazgarz, gdzie tytułowy bohater bez przerwy zanosi do niego modły, ale ich skutki są – ku rozpaczy chłopa – nie takie, jakich oczekiwał. Emisariuszem absolutu jest ksiądz Łukasz, który posiada zdolność zamiany w kruka i pod tą postacią „patroluje” wieś. Jest odseparowany od egzystencji i problemów mieszkańców i tylko w wyjątkowych przypadkach ingeruje w ich życie.

Co ostatecznie wyniesie czytelnik z lektury Małych Gróz? Na pewno miło spędzony czas i być może kilka znakomitych obrazów, do których można wracać. Niestety, samej Warmii jest tu niewiele, ale nigdy nie wiadomo – może powieść Łukasza Staniszewskiego rzeczywiście wprowadzi na polski „rynek wyobraźni” nowy region wraz z nową, wyobrażoną mitologią? O tym już zadecyduje przypadek i czytelnicy.

 

Łukasz Staniszewski, Małe Grozy, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 2020.

Małe grozy okładka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Filip Matwiejczuk, Warmia, czyli nigdzie, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 150

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...