12.05.2022

Nowy Napis Co Tydzień #151 / Na łasce interpretacji. „Danton” Andrzeja Wajdy

Sprawa Dantona to dylemat. Jeśli przegramy – cała Rewolucja na nic. (Maximilien de Robespierre)

Od zachwytu do rozczarowania, od umiarkowanych pochwał do lodowatego dystansu czy może raczej – od zrozumienia do jego przeciwieństwa? Percepcja filmowej adaptacji sztuki Stanisławy Przybyszewskiej pełna jest, nomen omen, dramatyzmu i nagłych zwrotów akcji. Meandry interpretacji Dantona Andrzeja Wajdy zdają się nieogarnione, szukam więc drogowskazów, które mogłyby rozwikłać pełne sprzeczności supły percepcji.

Znaczące, że witryna internetowa, poświęcona twórczości polskiego reżysera, pod hasłem „Danton” kole w oczy przesiąkniętą rozczarowaniem recenzją z paryskiego „La Croix”:

Byłem pod wrażeniem intensywności dramatycznej, ale myślę, że film zbyt swobodnie poczyna sobie z rzeczywistością historyczną. Słabo przejawia się tu logika rewolucji i wcale nie widać sił społecznych, które poruszają tą parą dzieci rewolucji, Dantonem i Robespierre’em. Mam wrażenie, że film został zbudowany jako studium psychologiczne dwóch postaci. Pod tym względem jest to obraz bardzo szekspirowski, który przedstawia konfrontację dwóch psychologii, dwóch charakterów, dwóch typów ludzkich. […] Nie bardzo mogę rozpoznać w polskim aktorze osobowość Robespierre’a, mimo że aktor go uczłowieczaA. Chaussebourg, Un entretien avec M. Louis Mermaz „La révolution n’est pas à l’ordre du jour en France”, „La Croix”, 1983, cyt. za: Danton. Online: http://www.wajda.pl/pl/filmy/film25.html [dostęp: 5.07.2021].[1].

Przytoczona opinia francuskiego historyka naprowadza na pierwszy drogowskaz z pytaniem: „kto?”. Jak więc odtworzyć figurę odbiorcy po bez mała czterdziestu latach? Jeśli, co nie będzie niespodzianką, mając na uwadze choćby burzliwe losy samej produkcji, wskażemy palcem na Francuzów z jednej, i Polaków z drugiej strony? Wolny od rygoru rozprawy naukowej, do rozmowy o Dantonie zaprosiłem Krzysztofa Zanussiego. Zapytany o wyraźnie zdystansowaną, jeśli nie pełną rozczarowań reakcję Louisa Mermaza na film Wajdy jako na dzieło historyczne i polityczne, twórca Struktury kryształu powiedział:

To jest raczej przykład tego, jak jedna kultura posługuje się zagadnieniem zapożyczonym z cudzej historii. Oczywiście, Sprawa Dantona to przede wszystkim sztuka teatralna. Pamiętam wystawienie tej sztuki przez Wajdę w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Wzbudziła wówczas dreszcz emocji – niby chodziło o Francję i Francuzów, a przecież wiedzieliśmy, że chodzi o nas, mimo że autorka pisała tekst jeszcze w innych okolicznościach, ekstrapolując swoje wątpliwości i rozterki. Tak więc to, że ten utwór jest dla Francuzów w jakiś sposób nieswój, żeby nie powiedzieć – obcy, jest zamierzone. Tak miało być. W momencie gdy Sprawa Dantona stała się dziełem filmowym, i to jeszcze nakręconym we Francji z udziałem francuskich aktorów, ta „obcość” została głębiej ukryta. Ale ona musi istnieć, ponieważ Francuzi przyjęli inny sposób opowiadania o Wielkiej Rewolucji. Gdy doszło do obchodów jej dwóchsetlecia, pojawiły się pierwsze oznaki rewizji kanonicznego spojrzenia na Rewolucję jako na tryumf wolności nad despotyzmem, nowoczesności nad zacofaniem, rozumu nad zabobonem i wiarą, którą do zabobonów zaliczono. Ten płaski obraz, choć dwieście lat po samych wydarzeniach wciąż użyteczny politycznie, zaczął trzeszczeć w szwach. Zaczęto sobie przypominać, ile rzeczy po szaleństwie Rewolucji przekształciło się w ideę imperialną, którą rozwinął Napoleon. Gdyby w tamtych czasach pojawił się film Wajdy, byłby już zupełnie inaczej oceniany, spotkałby się z myśleniem pełnym wątpliwości. Trafił jednak na lata 80., kiedy te wątpliwości jeszcze się nie skrystalizowały, w związku z tym naruszał kanoniczny obraz. To oczywiście wzbudzało ukrytą irytację. Oto bowiem przyjeżdża jakiś cudzoziemiec i na podstawie tekstu jakiejś innej, nieznanej cudzoziemki opisuje jeden z dramatów w dogodny dla siebie sposób.

Z mojego osobistego doświadczenia – a byłem wówczas w Paryżu i nawet, zdaje się, na planie u Andrzeja – pamiętam, że to barbarzyństwo Rewolucji Polacy wychwytywali szalenie łatwo, już w samej scenografii. Pamiętam deski ze sterczącymi gwoźdźmi, które były oparte o bardzo delikatne stiuki na ścianach, więc było wiadomo, że je zaraz zarysują. To jest symbol naszego doświadczenia, które dla Francuzów było dosyć odległe. Oni już o tej niszczycielskiej sile Rewolucji zapominali.

Pamiętam również projekcję z udziałem prezydenta Mitterranda, po której zapanowała niejasna atmosfera – nie było wiadomo, czy film wzbudził zachwyt, na który moim zdaniem zasługuje, czy jednak zwyciężył krytycyzm. Wiem, że Mitterrand z paroma osobami udał się do innego pomieszczenia, po czym wrócił z kurtuazyjnymi pochwałami. Wówczas też usłyszałem interpretację, że w oczach socjalisty Mitterranda Wajda raczej identyfikuje się z Dantonem jako przedstawicielem ludu, socjalistą właśnie, w opozycji do komunisty Robespierre’a, człowieka pełnego skrajności, zaślepionego ideą. Jest to oczywiście upogląd uproszczony, ale bardzo wówczas ze względów politycznych pożądany. Chodziło o to, żeby nie dopuścić do interpretacji, w której film potępiałby całą Rewolucję, ponieważ taka myśl wprawdzie nie byłaby obca Polakom, ale z pewnością była wówczas obca FrancuzomRozmowa z Krzysztofem Zanussim została zarejestrowana 3.07.2021 i, wraz ze zgodą na publikację, znajduje się w prywatnym archiwum autora artykułu.[2].

I dziś widać wyraźnie, że Danton jest u Wajdy mocno „uładzony”. U Przybyszewskiej bohater dokonuje swoistego coming outu, mówi wprost, że jego celem jest dyktatura, chce sięgnąć po pełnię władzy. U Wajdy nie jest to oczywiste. No właśnie – nieoczywiste. Czy coś jednak zabolało Mitterranda, który miał się rzekomo utożsamiać z takim, a nie innym portretem głównego bohatera? Być może to „interpretacja rewolucji i kruchość ofiary Dantona przedstawiona w filmie musiała rozczarować prezydenta”W. Szturc, „Danton”. Wektory interpretacji filmu Andrzeja Wajdy, „Przestrzenie Teorii” 2017, nr 27, s. 66.[3]. Trudno dziś, po tylu latach, kiedy samego Mitterranda spytać o to nie można, rozstrzygnąć tę kwestię. Jednak czy aby na pewno Andrzej Wajda wygładził wszystkie ostre kanty, w które tak obficie „Człowieka Dziesiątego Sierpnia” wyposażyła Stanisława Przybyszewska? „Wolisz, żeby polała się krew twoich przyjaciół?”, pyta Dantona przerażony nadchodzącą zgubą generał Westermann. Co na to „dobry” Danton Andrzeja Wajdy? Ano nic – w przeciwieństwie do postaci dramatu polskiej autorki chciałby rzec zadowolony François Mitterrand. Zgadza się, Danton nie przyznaje otwarcie, że jego życie warte jest więcej niż żałosna egzystencja kilkorga innych. Odpowiada jednak postawą, działaniem tak jednoznacznym, że będącym jasną zapowiedzią zguby przyjaciół. Wajda łagodzi słowa, nie czynyW innej scenie Danton rzuca jednak: „Każda wybitna jednostka stoi ponad masami”.[4]. A czyż Mitterrand – Danton nie poczuł się raczej jak Michel Hidalgo, ówczesny selekcjoner piłkarskiej reprezentacji Francji? Ten, widząc na ekranie, jak niemal on sam (to znaczy Georges Danton) po rozmowie z Philippeaux, a tuż przed rozpoczęciem posiedzenia Konwentu, motywuje swoich stronników niczym trener przed meczem piłki nożnej, który, innych posyłając w bój, sam zasiada na bezpiecznej ławie. To zgoła niepoważne – powie widz – czyż dwaj wielcy adwersarze Danton i Robespierre nie wygłaszają co rusz bon motów o wyższości dobra społeczeństwa nad dobrem kilku jednostek? Czyż nie o to właśnie chodzi? Tak czy inaczej, główna postać francusko-polskiego filmu zdaje się mimo wszystko niejednoznaczna, jej okrucieństwo i ośli upór sygnalizowane są przez Wajdę niemal podprogowo, ale nie można powiedzieć, że takich sygnałów reżyser nie wysyła. A przecież Andrzej Wajda był mistrzem subtelnych aluzji i symbolicznych sugestii, mało tego, tą mistrzowską delikatnością potrafił stawiać diagnozy radykalne i, jak pokazały reakcję odbiorców znad Sekwany, świadomie jednostronne. Mam tu na myśli początkową sekwencję scen. Wjeżdżający do Paryża Danton spogląda na stojącą, przykrytą płachtą gilotynę. Jego spojrzenie spoczywa na narzędziu kaźni niepokojąco długo, a i sama machina przedstawiona zostaje niby to w stanie spoczynku, niby to w gotowości do użycia, bowiem gdzieś pomiędzy ochronnym materiałem złowieszczo lśni bowiem śmiercionośne ostrze. I byłaby to aluzja nieznośnie czytelna, gdyby nie następująca po niej scena musztry kilkuletniego brata Éléonore, recytującego pod karcącymi razami siostry Deklarację Praw Człowieka i Obywatela. A więc nie jest to li tylko toporna zapowiedź kaźni głównego bohatera, ale również, jeśli nie przede wszystkim, swoisty przekład wzniosłej i szlachetnej przecież Deklaracji. Credo rewolucji – interprète Wajda tłumaczy w praktyce na „gilotyna”. I ten już raz błyskotliwie ukazany obraz – chłopiec recytujący pod przymusem Deklarację Praw Człowieka i Obywatela – posłuży Ringkomposition. Zatem po raz wtóry laureat Oscara powie – jasno i wyraźnie – co myśli o rewolucji, i chyba nie tylko o Wielkiej Francuskiej. Za ostro? Zbyt radykalnie? Wróćmy więc do prostych rozwiązań. W sukurs przychodzi Jan Klata:

Film Wajdy zubożył i spłycił bogaty materiał literacki […]. A przecież poza Dantonem i Robespierre’em jest jeszcze wiele innych ważnych ról. Nie mówimy, że Danton jest dobry, a Robespierre jeszcze gorszy od Jaruzelskiego. Nie przypisujemy nikomu stuprocentowej racji, bo to nieprawdziwe i nieciekawe. Byłoby także sprzeczne z dramatem Przybyszewskiej, którego wielkim atutem jest wieloznaczność postaci. Stawiamy pytania, czy zatrzymanie przemian oznacza ich zdradę, czy przywódca polityczny powinien być wizjonerem i pociągnąć za sobą społeczeństwo na skraj ryzyka, czy raczej demagogiem, który społeczeństwu schlebia i dogadzaJ. Cieślak, „Danton”: Klata kontra Wajda, „Rzeczpospolita” 2008, nr 72. Opinię Jana Klaty o filmie oraz o jego własnej teatralnej adaptacji Sprawy Dantona przytaczam bez cienia złośliwości. Spektakl Klaty spotkał się z zasłużonym uznaniem, uważam go za najlepsze przedstawienie dekady.[5].

Na bezdrożach intelektualnej refleksji pojawił się generał Jaruzelski, którego chwacko doszukiwano się w obrzydzonym do granic Robespierze. Byłoby jednak nierozsądne zignorować jasne symptomy „spolszczenia” francuskiej z gruntu historii. Wspominał o tym w przytoczonej wypowiedzi Krzysztof Zanussi, ale przecież już pierwsze sceny – ludzie grzejący ręce przy koksownikach, długie kolejki stojące przed piekarnią, głód, wszechobecna kontrola – tworzą imaginarium, którego nawet ja, znający realia lat 80. tylko pośrednio, nie jestem w stanie zapomnieć przez cały film. Nie sposób również nie wspomnieć o faktycznej wizycie Gerarda Depardieu w biurach „Solidarności” Regionu Mazowsze i spotkaniu z przemęczonym, tracącym głos Zbigniewem BujakiemW. Szturc, „Danton”. Wektory interpretacji…, s. 67. Zob. też S. Kandulski, Niebieska jak niebo, biała jak wapno, czerwona jak krew. Cała prawda o rewolucji francuskiej… na podstawie filmu „Danton” w reżyserii Andrzeja Wajdy, „Człowiek i Społeczeństwo” 2012, nr 34, s. 168.[6]. Fenomenalny pomysł na zdarte podczas procesu gardło Dantona zawdzięczamy właśnie temu (jeśli wierzyć przekazom) spotkaniu. Ale uczepmy się jeszcze skrawka munduru pana Jaruzelskiego – niechże posłuży nam za pars pro toto zażelaznokurtynnych tropów. W czasie niedoboru Robespierre, niczym partyjny dygnitarz, dostaje prawdziwy chleb, co dziwi nawet jego samego. Nocne zebranie komitetów przypomina posiedzenie politbiura. Oskarżenie wobec Hérona – szefa tajnej policji, przez którego działalność „ojciec nie ufa synowi”, pojawia się u Przybyszewskiej podane „z drugiej ręki”, już po jego aresztowaniu. Wajda jednak konstruuje właściwą scenę oskarżenia w Konwencie, co bezpardonowo przywołuje poczciwe oblicza Aleksandra Sołżenicyna i Nadieżdy Mandelsztam, rozkładających na czynniki pierwsze nieludzki system oparty na totalnym rozpadzie zaufania nawet między członkami rodziny, co sprowadza na społeczeństwo terror najczystszego strachu. Pojawia się pytanie – i co z tego?

Dla nas jest to czytelne, ale dla zamożnej, mieszczańskiej Francji te sceny były egzotyczne. Bo jakże może zabraknąć bagietek? I to pomimo wciąż żywej, choć przecież sfabrykowanej anegdoty o Marii Antoninie. Ale ten problem powraca cyklicznie, bo o biedzie szybko się zapomina, a Wajda tę biedę przypomniał

– skomentował moje rozterki Krzysztof Zanussi. Przypomnę jeszcze wcześniej przytaczaną wypowiedź reżysera: „niby chodziło o Francję i FrancuzówReżyser zresztą, zdaje się, wcale nie rościł sobie prawa do uczenia Francuzów o nich samych. Katarzyna Mąka-Malatyńska świetnie pokazuje ten dystans twórcy: „Po latach Wajda wspominał, że na plan Dantona (1982) zaproszony został, dzięki staraniom Agnieszki Holland, Krzysztof Kieślowski. Jak twierdzi Wajda, w czasie zdjęć się jednak nie pojawił. Sądził, że młody reżyser korzysta z możliwości, jakie dawał Paryż – że zwiedza muzea, zagląda do galerii. Chciał udzielić mu rady, co warto w Paryżu zobaczyć. Kieślowski odmówił, ponieważ nie interesowały go muzea. Spędzał dnie w centrach handlowych: »Kiedy ja podziwiałem sztukę francuską, ażeby lepiej zrozumieć Francuzów – Kieślowski interesował się nimi samymi. Trudno się dziwić: jedyne dwa filmy dokumentalne, jakie zrealizowałem, miały za temat ludowe garncarstwo i rzeźbę Xawerego Dunikowskiego. Podczas gdy nasz wspaniały artysta obserwował personel w operze, ludzi widzianych kamerami przez dworcowy podgląd albo gadające głowy«”. Cyt. za: tejże, Dokumentalny świat Andrzeja Wajdy, „Przestrzenie Teorii” 2017, nr 27, s. 114.[7], a przecież wiedzieliśmy, że chodzi o nas”. W tym miejscu rodzi się pytanie, czy w tym „nas” możemy pomieścić się wszyscy? Czy wolno pozostawić François Mitterranda i Zbigniewa Bujaka w – zaprzeszłych z dzisiejszej perspektywy – latach 80. XX wieku? Czy wyjście poza zaklęty krąg interpretacji w kolorach narodowych flag przyniesie raczej pożytek czy też odbije się czkawką nadinterpretacji? Załóżmy tę pierwszą możliwość. Skorzystajmy z tego chwilowego zapomnienia.

Jeżeli Danton nie jest Mitterrandem, a Robespierre – Jaruzelskim, to być może zdołamy uwolnić Wajdę od zarzutów jednoznaczności i spłycenia postaci. Ciekawe, że natychmiast, w grudniu 1982 roku, uczynił to zdecydowanie nie-Francuz, z pewnością Polak, ale żyjący od lat na emigracji Gustaw Herling-Grudziński (przy okazji reperując nieco nadszarpniętą konduitę oskarżanej o jeszcze inne „upupienia” bohaterów Stanisławę Przybyszewską):

Wspaniała jest wieloznaczność pięknego filmu Wajdy o Rewolucji Francuskiej. Tak, antyrewolucyjny. A równocześnie naładowany rewolucyjnym prądem wysokiego napięcia. Wajda uważniej niż inni przeczytał Sprawę Dantona Stanisławy Przybyszewskiej. Obiegowa opinia o jej dramacie głosi, że powstał z „zakochania się” w postaci Robespierre’a na fali historycznej „rehabilitacji” lat dwudziestych w duchu Mathieza; „zakochana” autorka „straciła głowę” dla bohatera swego romansu, z krzywdą dla jego antagonisty. Wajda też chyba częściowo uległ tej opinii, ale nie na tyle, by przeoczyć wymowę ostatniej sceny, rozmowy Robespierre’a z Saint-Justem. Zwycięski Robespierre jest w niej już w pełni świadomy, że zostanie niebawem pokonany przez zgilotynowanego Dantona. […] To, co nazwałem „rewolucyjnym prądem wysokiego napięcia”, przybiera w filmie Wajdy zdumiewająco sugestywną formę bezsennej pogoni za spełniającym się na pozór snem. Obraz terroru w Dantonie Wajdy czerpie podskórnie z doświadczeń kraju podbitego i zniewolonego przez spadkobierców rewolucji rosyjskiej. Obraz buntu sięga pośrednio do doświadczeń kraju, który wyzwolił się w ciągu kilkunastu miesięcy własnej bezkrwawej rewolucji. […] Danton ukazuje nareszcie całe mistrzostwo sztuki filmowej WajdyG. Herling-Grudziński, Dziennik pisany nocą. 1982–1992 [w:] tegoż, Dzieła zebrane, t. 8, vol. 2, Kraków 2018, s. 59–60.[8]. 

Przy słusznym zresztą uznaniu istotności wpływu polskiej sytuacji lat 1980–1982 i silnym akcencie, postawionym na zagadnieniu rewolucji (nie tylko przecież Wielkiej Francuskiej), znaczące, że sercem refleksji Herlinga jest przedostatnia scena filmu, w której Robespierre – świadomie! – nakrywa się prześcieradłem niczym trumiennym całunem. Tu dotykamy sedna, na którym zasadza się ponadczasowość i uniwersalność dzieła Andrzeja Wajdy – tragizmu sofoklejskiej proweniencji.

Przywoływanie Antygony wydaje się pójściem na łatwiznę, proponuję jednak porzucić szkolne, od pokoleń wbijane do głów niczym Deklaracja… bratu Éléonore interpretacje i sensy. Konflikt między prawem boskim a ludzkim? To tak, jak byśmy poprzestali na utożsamieniu Robespierre’a z Jaruzelskim i Dantona z Mitterrandem. Można, tylko po co? Nie o tym prawił Wajda, nie o tym opowiadał Grekom w V wieku przed Chrystusem Sofokles. Jeśli przyjrzymy się uważnie Grecji klasycznej na tle ówczesnych, otaczających ją kultur, zobaczymy coś dziwnego. Coś tu nie gra, czegoś brakuje. Ten brak jednak okazał się zbawienny, ufundował nam bowiem Europę. Próżno szukać w Grecji okresu klasycznego (jak się okazuje, wcześniej również nie jest to łatwe) „świętej księgi” – rozumianej jako ogólnie akceptowalny system aksjologiczny, zbudowany na fundamencie objawionym. Objawionym, a więc będącym poza dyskusją, fundamencie, który rozstrzygałby kwestie pozornie nierozstrzygalne. Taką rolę, co oczywiste, pełniło u Żydów prawo Mojżeszowe i to wiara w jego nadprzyrodzony autorytet, a nie obiektywna nieomylność, nadawała mu status absolutnego i ostatecznego punktu odniesienia. Kultura Grecji klasycznej była takich – niekwestionowalnych – punktów odniesienia pozbawiona, czego przykładem okazała się choćby działalność sofistów. Jakby było mało problemów, V wiek przed Chrystusem to epoka gasnącej kultury oralnej, która, choć pozbawiona „świętej księgi”, dysponowała wcale efektywnymi metodami wygaszania konfliktów. Piśmienni Grecy epoki klasycznej stawali więc przed dylematami najwyższej wagi – jak rozstrzygnąć spór, w którym przeciwstawione sobie zostają dwie absolutnie równorzędne racje? Do jakiej instancji się odwołać? Ten brak „świętej księgi”, co najdobitniej pokazał właśnie Sofokles, pozostawia jedną i zarazem jedyną możliwą drogę – trzeba się jakoś dogadać, utrzeć stanowiska, bo nikt ani nic oprócz nas samych, tak jak możliwe było to w kulturze judaistycznej, nie rozstrzygnie sporu. Tak narodziła się w Europie demokracja. I o tym opowiada historia Antygony – o tragicznym zderzeniu dwu absolutnie równorzędnych racji. Chcielibyśmy już, jak obrońcy Dantona – rzucić się w geście Rejtana w sukurs szlachetnej córce Edypa. Albo może zgodnie z nowymi trendami w teatrze dramatycznym poklepać po ramieniu przygniecionego brzemieniem władzy Kreona. Tymczasem pozycje obu stron antycznego konfliktu są równorzędne – a więc w sensie ścisłym tragiczne. Sofokles pokazuje, jak trwanie w uporze, nienegocjowalna nieustępliwość prowadzi obie strony do nieuchronnej (sic!) zguby. To właśnie te passusy, przestrzegające przed trwaniem w ślepym uporze, a rozmywające się niestety i w szkołach, i na deskach teatrów, uważam za jądro Sofoklejskiej tragedii.

Nie żyw więc tego, ojcze, przeświadczenia,
Że tylko twoje coś warte jest zdanie;
Bo kto jedynie sam sobie zawierzy,
na swojej mowie polega i duszy,
gdy go odsłonią, pustym się okażeCyt. za: Sofokles, Antygona, tłum. Kazimierz Morawski [w:] Ajschylos. Sofokles. Eurypides. Antologia tragedii greckiej, Kraków 1975.[9]

– upomina Haimon swojego ojca Kreona. Wypowiedź syna rozpoczyna deklaracja wierności ojcu, jednak niechybnie pojawia się przestroga przed trwaniem w ślepym uporze. Takich przestróg Kreon otrzymuje więcej, ale, jak wiadomo, do samego końca pozostaje na nie głuchy:

Rozważ to, synu; bo wszystkich jest ludzi
Błądzić udziałem i z prostej zejść drogi;
Lecz mąż, co zbłądził, nie jest pozbawiony
Czci i rozwagi, jeżeli wśród nieszczęść
Szuka lekarstwa i nie trwa w uporze.
Upór jest zawsze nierozumu znakiem

– mówi proszony o radę Tejrezjasz. Tu już narasta groza. Mówi ten, który wie – wieszcz. Ten, który mówi prawdę, przepowiada Kreonowi nieuchronną zgubę. Jest już jednak za późno, Kreon nie zamierza ustąpić. Przegapił moment krytyczny. Jaki? Być może była nim rozmowa z Haimonem wzywającym ojca do rezygnacji z uporu. Czyż nie takim momentem krytycznym, stwarzającym ostatnią szansę na wstrzymanie tragicznej maszynerii konieczności terroru, była bezpośrednia rozmowa Robespierre’a z Dantonem przy posiłku? Jeszcze można było się porozumieć i zatrzymać szaleństwo zadawania śmierci. Ale bohaterowie Dantona przypominają Kreona i Antygonę, i to podobieństwo uważam za mistrzowskie osiągnięcie Andrzeja Wajdy. „Skazujemy się na rządzenie terrorem. A terror to rozpacz… Dobro kraju wymaga od nas tragiczności”, mówi świadomy nadchodzącej katastrofy Robespierre. Ta tragiczność wzmocniona jest przekonaniem wyrażonym wobec kolegów z Komitetu: „Jeśli cofniemy się o krok, jesteśmy straceni”. Tertium non datur.

To właśnie od momentu rozmowy głównych bohaterów bogini Ananke przejmuje stery na planie Dantona. Zatrzymanie przez Robespierre’a listu z żądaniem stawienia się przed sądem świadków oskarżenia jawi się jako nikły epizod, drobna podłość władzy za kulisami ustawionego procesu, która nikogo nie dziwi. Promyk nadziei, który Przybyszewska roznieca w więzieniu w sercach oskarżonych za sprawą żony Desmoulinsa, u Wajdy nie ma szansy wzejść. Dowiadujemy się o nim pośrednio, znów po fakcie. Zduszenie w zarodku spisku Lucille zdaje się koniecznością. Zmuszony – pod karą, a jakże, śmierci – do pisemnego poświadczenia zawiązania spisku zostaje, o ironio, Legendre, ten sam, który po aresztowaniu Dantona ze swadą przemawiał w Konwencie w jego obronie. Machina tragizmu jest już nie do zatrzymania.

Pętla zaciska się, a groza narasta. Danton o Robespierze: „On wie, że jeśli mnie zabije, sam od tego zginie”. A przecież jeszcze nie przebrzmiały słowa tego, o którym mówi „Człowiek Dziesiątego Sierpnia”: „A więc, Fouquier: trzy dni minęły dziś; jutro Danton musi zginąć”. Tu z całą mocą Wajda intensyfikuje grozę nieuchronnej porażki obu stron, a czyni to w stylu iście Homerowym: czyż Achilles nie wiedział, że idąc w bój, nie uniknie śmierci? A jednak niepiśmienny odbiorca epickiej pieśni słuchał jej z zapartym tchem, choć nie miał najmniejszych wątpliwości, co oznacza śmierć Patroklosa odzianego w zbroję Pelidy. I podobnież wygląda koda filmowego arcydzieła Wajdy – choć głowa wciąż trzyma się na szyi Robespierre’a, jednoznaczność ostatniej sceny nie pozostawia najmniejszych wątpliwości, czyja krew dopełni biel szat i błękit nieba.

Tragizm w Dantonie Wajdy nie jest oczywiście moim autorskim odkryciem„Robespierre i Danton są przecież równie przegrani”. Zob. W. Szturc, „Danton”. Wektory interpretacji…, s. 63–64.[10], a głęboką być może więź z Antygoną dostrzegł też Krzysztof Zanussi, przy okazji wplatając ją w zagadnienie rewolucji:

Tu znów należałoby spojrzeć na Dantona z perspektywy „Solidarności”. A jest to cierpkie spojrzenie na rewolucję, która nie tyle nie spełniła swoich obietnic, ile nie mogła ich spełnić. Spojrzenie to pozostaje jednak w konflikcie z recepcją krajów demokratycznego dobrobytu, które z kolei nie mając „świętej księgi”, wyrzekają się pojęcia nie tylko tragizmu dziejów, ale nawet dramatyzmu dziejów wedle naiwnej recepty, zgodnie z którą wszystkiemu podoła rozum napędzany chyba tylko intuicją, skoro nie ma już owej „świętej księgi”. Ta księga we Francji rozsypała się definitywnie w roku 1968. I być może to właśnie w głowie miał Andrzej Wajda, bo przecież Danton powstawał w warunkach niesłychanie dramatycznych. Sam fakt, że powstał, jest wynikiem bardzo odważnej i dalekowzrocznej decyzji, żeby nie bacząc na porażki, w wyjątkowo trudnej sytuacji stanu wojennego kontynuować działalność artystyczną, bo przecież sztuka nie ma prawa zamilknąć nawet w tak ograniczonych warunkachCo ciekawe, zgoła inaczej rok 1968 postrzega reżyser wzmiankowanej już, również znakomitej adaptacji Sprawy Dantona Jan Klata: „Rozmawiając o rewolucji dziś, nie możemy pomijać doświadczeń XX wieku – zmian, które zaczęły się od studenckiej i hipisowskiej rewolty 1968 r. – uważa reżyser. – Jej akuszerami była młodzieńcza naiwność, hormony i rock and roll. Obyczajowe przeobrażenia staną się być może jeszcze ważniejsze, bo – jak pokazują ostatnie miesiące w Polsce – wydaje się, że weszliśmy w czas postpolityczny. Ludzie mają dość polityki, dlatego są w stanie zapłacić wysoką cenę, by już nigdy nikt ich nie ciągnął na barykady”. Cyt. za: J. Cieślak, „Danton”: Klata kontra Wajda…[11].

Połączenie Sofoklejskiego tragizmu z dynamiką rewolucji daje mieszankę wybuchową i, co chyba jeszcze gorsze, niezniszczalną, panoszącą się po świecie tak w czasach Robespierre’a, Przybyszewskiej, „Solidarności”, jak i dziś. A łączy je wszystkie – oprócz długiej listy elementów opisywanych w opasłych tomach przez specjalistów z różnych dziedzin – nieokiełznana maszyneria przemocy, tak charakterystyczna dla wszelakiej maści rewolucji, faktycznych i urojonych, która zdaje się ich cechą dystynktywną. Przemoc jest koniecznością, jest perpetuum mobile tym straszniejszym, że nie tyle nie można go zatrzymać, ile dynamika rewolucji nieuchronnie wprawia je w ruch. Porażające było wyznanie Sirajuddina Ahmada, rzecznika Talibów z doliny Swat, dotyczące zamachu na pakistańską dziewczynkę Malalę Yousafzai (mowa o późniejszej, najmłodszej w historii laureatce Pokojowej Nagrody Nobla), który z rozbrajającą szczerością przyznał: „Zostaliśmy do tego zmuszeni, bo mimo ostrzeżeń wciąż występowała przeciwko nam”. Nie mieli wyboru, więc strzelili. Trzy razy, w tym raz w głowę.

***

O Dantonie Andrzeja Wajdy można – i nawet trzeba! – napisać poważną pracę badawczą, która ujęłaby to wszystko, co dotychczas nie zostało ujęte w publikowanych opracowaniach. Może refleksja nad tym wybitnym dziełem filmowym nie skończy się nigdy, bo czyż ktoś dzisiaj przejmuje się stanem emocjonalnym francuskiego prezydenta podczas projekcji przed czterdziestu laty? Czy dla młodszych ode mnie zdarty głos Zbigniewa Bujaka okaże się czymś więcej niźli historyczną ciekawostką? Możliwe, że krótka i chaotyczna podróż przez rzeki i strumienie interpretacji, tych atrakcyjnych i tych niekiedy chyba zbyt pobieżnie i bezrefleksyjnie formułowanych, stanie się przyczynkiem do wnikliwej percepcji Dantona.

Ta zaś może być cenną lekcją w świecie błyskawicznie wydawanych osądów i rozprzestrzeniającej się jak wirus „postprawdy”, bo po prostu zmusza do głębszego namysłu. Tylko tyle i aż tyle.

Wypadałoby również dopełnić umieszczoną w nagłówku kwestię filmowego Robespierre’a: „Sprawa Dantona to dylemat. Jeśli przegramy – cała Rewolucja na nic. A jeśli wygramy… prawdopodobnie też”.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jędrzej Soliński, Na łasce interpretacji. „Danton” Andrzeja Wajdy, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 151

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...