Nowy Napis Co Tydzień #158 / Broń w ręku pisarza. Wywiad Iryny Feofanowej z Artemem Czapajem
Artem Czapaj jest ukraińskim pisarzem, tłumaczem i reporterem. Urodził się w Kołomyi. Prywatnie to mąż i tata dwóch synów. O ich wychowaniu napisał książkę «Тато в декреті» [Tata na urlopie tacierzyńskim], która zwyciężyła w kategorii „Książka Rodzica 2016” w konkursie portalu BaraBooka.
CzteryinneksiążkiCzapajatrafiałydofinałowejpiątkiwkilkuedycjachkonkursu„KsiążkarokuBBCUkraina”: «Подорож із Мамайотою в пошуках України» [Podróż zMamajotą wposzukiwaniuUkrainy] w 2011 r., «Червона зона» [Czerwonastrefa] w 2014 r., «Понаїхали» [Pozjeżdżalisię] w 2015 r. orazTheUkrainew 2018. The Ukraine znalazła się także między innymi wśród najlepszych ukraińskich książek w plebiscycie ukraińskiego PEN Clubu w roku 2018, najlepszych książek lat 2018–2019 według Instytutu Książki w Ukrainie oraz weszła na krótką listę nominowanych do Nagrody Miasta Literatury UNESCO. Podczas wojny na Donbasie Artem Czapaj pracował jako reporter dla czasopisma „Insider”. Dwukrotnie był finalistą konkursu dla dziennikarzy „Honor profesji”.
Orężem Artema Czapaja zawsze było słowo, ale 24 lutego 2022 roku zamienił słowo na karabin i teraz broni Ukrainy przed rosyjskimi okupantami. O tym, dlaczego dokonał takiego wyboru, jaki wpływ ta decyzja miała na niego i jego rodzinę, o wojnie i literaturze rozmawialiśmy z Artemem korespondencyjnie, pozostając w różnych krajach: on na froncie w Ukrainie, ja natomiast – w Polsce.
– Artemie, jesteś pisarzem i dziennikarzem, a oprócz tego człowiekiem, któremu nieobca jest tematyka wojskowa – studiowałeś w Akademii Służby Bezpieczeństwa Ukrainy i pracowałeś jako reporter w strefie ATO (Antyterrorystyczna Operacja na Wschodzie Ukrainy – red.). Biorąc to wszystko pod uwagę, czy przygotowywałeś się do wojny? Spodziewałeś się, że Rosja zaatakuje niepodległą Ukrainę, czy, podobnie jak ja, byłeś pewien, że do pełnowymiarowej inwazji nie dojdzie?
– Mówiąc szczerze, miałem tak negatywne doświadczenia z czasów Akademii, że byłem przekonany: nigdy więcej, za nic na świecie nie pójdę już na służbę wojskową. Jednak 24 lutego 2022 roku nastąpił dzień, który zmienił wszystko. Nagle moje ukochane książki – „Na Zachodzie bez zmian” Ericha Marii Remarque’a czy „Rzeźnia numer pięć” Kurta Vonneguta – okazały się nieadekwatne do naszej sytuacji. To są nadal dobre książki, tylko nic nie mówią o nas teraz.
Zawsze sobie powtarzałem: „Przecież to niemożliwe, żeby w XXI wieku w Europie doszło do realnej inwazji”. Nie wierzyłem, ale plecak alarmowy z dokumentami miałem przygotowany. Parę razy proponowałem żonie, żebyśmy wyjechali „na tydzień do rodziców”, tyle że nie wiadomo było, kiedy właściwie mielibyśmy to zrobić. 16 lutego, w dniu, na który wcześniej prognozowano atak, nic się nie stało – i wszyscy odetchnęliśmy. 22 lutego Rosyjska Federacja uznała pseudorepubliki w Donbasie – odetchnęliśmy, że „tylko to”. Gdybyśmy wyjechali, to na początku lutego, a do 24. i tak byśmy wrócili.
– Czy pamiętasz pierwszy dzień wojny? Jaki on był dla ciebie?
– Nie da się tego zapomnieć. Byliśmy w naszym mieszkaniu w Kijowie. Ja już parę tygodni wcześniej panikowałem przy każdym odgłosie fajerwerków. Wpadałem w paranoję. Moja żona się przez to niepotrzebnie denerwowała. A kiedy już się zaczęło i obudziły nas wybuchy, to wstaliśmy ze słowami: „To jest to”. Tej nocy spałem z dziećmi w namiocie na środku mieszkania – mieliśmy taką tradycję: od czasu do czasu spać w namiocie, żeby poprzytulać się przed snem. Wyciągnęliśmy stamtąd dzieci: „Dzieciaki, jedziemy do babci” – „Jak to? Teraz?” Oksana też się bała, ale działała przy tym bardziej konstruktywnie niż ja, bo – jak się okazało – już wcześniej umówiła się z matką chrzestną jednego z naszych dzieci, że ta wywiezie nas z Kijowa. 15–20 minut później jechaliśmy do niej w taksówce, a senny kierowca dziwił się: „Czemu od rana jest tyle ludzi?”
– Może przypomnisz sobie jakiś detal albo swoją myśl, coś, co usłyszałeś czy zobaczyłeś i najbardziej poruszyło cię w ten dzień?
– No, choćby to, że kiedy trzęśliśmy się na tylnym siedzeniu samochodu, obejmując dzieci, nie miałem absolutnie nic do powiedzenia. A jestem przecież „człowiekiem słów”. Znieruchomienie. Bezmyślny dzień. Dzień bez słów.
– Gdyby można było cofnąć się do tego czwartku, może zrobiłbyś coś inaczej? Bo ja na przykład żałuję, że tego dnia córeczka prosiła mnie, żeby zagrać z nią w grę planszową, a ja jej odmówiłam. I ta gra tam została, leży na łóżku – do tej pory nie wróciłyśmy do domu.
– Powiem inaczej. Pakowaliśmy walizkę i wiedzieliśmy, że najważniejsza rzecz, którą trzeba tam włożyć, to rękopis powieści fantastycznej, którą pisze mój starszy syn. Wiedzieliśmy, że to trzeba spakować. Tylko że nie mogliśmy zrobić tego wcześniej, a rano w panice oczywiście zapomnieliśmy. To była jedyna materialna rzecz, przez którą po kilku tygodniach, już w wojsku, po raz pierwszy płakałem. Ale miesiąc później udało nam się przekazać klucze przyjaciółce, która została w Kijowie, żeby opiekować się wszystkimi porzuconymi kotami na swoim osiedlu – i ona w końcu wysłała nam ten rękopis. Mój tata przepisał go na komputerze i plik przesłaliśmy za granicę, gdzie są moja żona i synowie. A rękopis został u moich rodziców.
– Zaprowadziłeś żonę i synów w bezpieczne miejsce i od razu poszedłeś zaciągnąć się do wojska, czy dałeś sobie czas na przemyślenie decyzji?
– Jechaliśmy do moich rodziców trzy doby. Zwykłe ta podróż pociągiem zabiera dziesięć godzin. Nie mając swojego samochodu, musieliśmy liczyć na przyjaciół i rodzinę, którzy wieźli nas na raty – trzeba przyznać, że solidarność w te dni była niesamowita, wszyscy byli dobrzy wobec siebie nawzajem. I tak, jeszcze w pierwszy dzień starszy syn, który więcej rozumie, powiedział: „Nie chcę, żeby cię zabrali na wojnę”. Objąłem go i odpowiedziałem: „Nie zabiorą mnie, bo sam pójdę”. I spróbowałem mu wyjaśnić, dlaczego. Na tyle, na ile mogłem – dziesięciolatkowi. Zresztą on wiele rozumie, ma rozwiniętą inteligencję emocjonalną. To bardzo empatyczny człowiek.
– Pisałeś na swoim Facebooku, że nikt z Twoich bliskich nie zdziwił się, kiedy wziąłeś broń do ręki i pojechałeś walczyć za Ukrainę. Czy mógłbyś trochę o tym opowiedzieć? Dlaczego ich to nie dziwiło, a ty sam byłeś zdziwiony ich nie-zdziwieniem?
– Właśnie dlatego, że ja po Akademii myślałem, że nigdy w życiu nie pójdę do wojska, tak bardzo jest to „nie w moim stylu”. I sam dziwiłem się, że innej opcji (dla siebie) już w ogóle nie widzę. Ale kiedy pierwszego dnia u rodziców poszliśmy z żoną przejść się na miasto i wróciłem z wiadomością, ze jutro jadę na komendę wojskową (przyjęli mnie w ciągu 15 minut, choć wiem, że inni czekali długo), moja mama powiedziała: „Z jakiegoś powodu wiedziałam, że tak zrobisz”. A potem, kiedy rozmawiałem z żoną i niejako prosiłem ją o wybaczenie, ona powiedziała: „No przecież ty nie mogłeś nie pójść”. Zdziwiłem się, bo akurat zgodnie z przepisami mogłem. Ale ona dodała: „Nie, ja mam na myśli, że inaczej cały czas byś się męczył”.
– Pisarz ma swoją broń – słowo. Dziennikarz swoją – mikrofon, kamerę. Ty jesteś poza tym także wspaniałym fotografem, a wybrałeś właśnie karabin, by bronić Ukrainy przed Rosją. Czy możesz uzasadnić swój wybór? Czemu, jak to ujęła twoja żona, męczyłbyś się, gdybyś postąpił inaczej?
– U bohatera Lesia Poderewiańskiego jest takie zdanie: „Bo ja nie wierzę w siłę słowa, ja wierzę w siłę zręcznego wpierdolu”. I teraz właśnie uznałem, że mamy taką sytuację. A, i jeszcze z jednego powodu. Kiedy jeszcze jechaliśmy, pierwszego dnia, to nagle doszło do mnie, że jak zwykle swoim życiem zapłaci przede wszystkim „prosty lud”, a „tacy jak ja” będą mogli wymigać się i tylko coś tam gadać. Ta myśl wywarła na mnie silne wrażenie. Byłoby mi wstyd za siebie, gdybym tak zrobił. Zapragnąłem zostać „ludem”, powiedzmy tak. Tylko jak się okazało, nie jest to łatwe: w pierwszych tygodniach przyszło mi się odżegnywać od załatwianego mi stanowiska sekretarza prasowego, potem innego sekretarza od papierkowej roboty. Cały czas powtarzałem, że „strzelec to strzelec”, nie po to szedłem do wojska, by robić to samo, co robię w zwykłym życiu. Chciałem być zwykłym żołnierzem, bez „inteligenckiego” stanowiska – no i zostałem nim.
– Nie będę pytać, z czego składa się teraz twoja codzienność jako zwykłego żołnierza, lecz nie mogę nie zapytać o odczucia: jak czuje się swobodny twórca w wojsku, gdzie, jak wiemy, wszystko jest bardzo ustrukturyzowane, uporządkowane według surowych reguł, jest wiele ograniczeń, nie mówiąc o ciągłym zagrożeniu życia?
– Może przez brak doświadczenia, a może przez przypadek trafiłem tu akurat wtedy, kiedy było zapotrzebowanie na patrole. Przydzielono mnie do plutonu ochrony i służby patrolowej. Przekonałem się, że nawet wewnątrz Sił Zbrojnych Ukrainy można poczuć „winę ocalonego”: w porównywaniu z wieloma innymi mój pododdział jest stosunkowo „bezpieczny”. Owszem, zawsze może się coś wydarzyć, ale tutaj przez brak kontroli nad sytuacją zrobiłem się „matematycznie zabobonny” i cały czas uspokajam siebie tym, że na razie, jak to mówisz, zagrożenie mojego życia jest niewielkie. Większe jest prawdopodobieństwo wypadku samochodowego niż tego, że akurat ty trafisz na dywersyjno-wywiadowczy oddział wroga. A co do ustrukturyzowania, to czterdziestoletniemu człowiekowi już łatwiej pogodzić się z tym, czego nie da się zmienić, niż nastolatkowi, którym byłem, kiedy zrezygnowałem ze służby. W tym momencie nie to jest największym problemem. Grafik to grafik, dyscyplina to dyscyplina, byle tylko dało się odeprzeć ciemne siły.
– Czy coś teraz piszesz?
– Nie, tylko od czasu do czasu posty na Facebooku albo jakieś notatki w telefonie na pamiątkę. Psychologicznie nie jestem w stanie. Coś obmyślam, fantazjuję o przyszłości, ale zacząć trzeba od tego, by wyjść z tego wszystkiego nie nadto straumatyzowanym. Pisać będę potem.
– O czym będzie twoja pierwsza powieść powojenna?
– Hmm, myślę, że teraz wszyscy będą mieli o czym pisać do końca życia. Trudne będzie nie to, jak znaleźć temat, tylko raczej jak nie zafiksować się na jednym i zajmować także czymś innym. Vonnegut, o którym wspominałem, pisał nie tylko o drugiej wojnie światowej.
– Jak uważasz, czego teraz najbardziej potrzebują czytelnicy: opowieści o wojnie, które dokumentują straszne rzeczy, jakich dopuszczają się rosyjscy żołnierzy na naszych ziemiach, czy raczej opowieści o pokoju, pozwalających się oderwać od tej rzeczywistości? Czy może i to, i to jest ważne?
– Na razie na swój użytek zdecydowałem, że najlepszym znieczuleniem są takie rzeczy: 1) humor, zwłaszcza brutalny; 2) te wszystkie przekleństwa i powiedzenia, które rozpoczął „russkij wojennyj korabl…”; 3) mitotwórczość. Patrzę na to, co oglądają i czego słuchają inni żołnierzy, i widzę, że mnie to też bardzo pomaga: piosenka z tekstem „Moskala nie ma, ni chuja nie ma, sama surowa ziemia”
– Czy masz teraz możliwość czytać książki? Jeśli czytasz, to co?
– Tak, mamy erę Internetu. Na początku czytałem książki elektroniczne od Yakaboo (jedna z największych ukraińskich księgarni internetowych – red.), teraz już wiadomo, ze ta wojna to nie jest sprint, tylko maraton, więc czekam, aż prześlą mi z mieszkania w Kijowie czytnik. Z jakiegoś powodu zacząłem czytać o obozach koncentracyjnych, o wszystkich tych przerażających rzeczach. Usiłowałem chyba odnaleźć sens w irracjonalności tego koszmaru. Pierwsza książka, którą przeczytałem, to „Człowiek w poszukiwaniu sensu”, bo akurat ona była w topie książek elektronicznych – pewnie nie ja jeden próbowałem teraz szukać sensu wobec bezsensowności tego, co robi Putin.
– Jak myślisz, jakie piętno odciśnie ta wojna na naszej ukraińskiej literaturze?
– Obawiam się, że w pierwszych latach zwali się na nas sporo śmiecia i rzeczy pisanych na fali koniunktury. Ale w długotrwałej perspektywie to wszystko wykrystalizuje się w mocne teksty. Przypomniał mi się żart z Internetu: „Dawniej wszyscy pytali: «Dlaczego tak dużo w literaturze ukraińskiej pisze się o cierpieniu narodu ukraińskiego?». W roku 2022: «A-a-aa…»”
– Czy wojna wywarła na ciebie wpływ jako na pisarza? Może teraz inaczej oceniasz to, co pisałeś wcześniej, i co innego planujesz pisać w przyszłości?
– Na razie nie potrafię tego jeszcze określić. Fakt, że wcześniej nie byłem przekonany do fantasy jako gatunku, a teraz nieoczekiwanie wciągnąłem się w Tolkiena. No bo pomyślałem, że i o tej wojnie jeśli kiedyś pisać – to może fantasy. O Mroku, który gęstnieje, o jego władcach, którzy gniją za życia, ale i o tych, którzy bronią świata przed Mrokiem, w których życiu liczy się „rok za pięć lat”. Obmyślam teraz swoją przyszłą powieść fantasy.
– Czy wojna zmieniła cię jako człowieka?
– Z jednej strony owszem, zmieniła, wywróciła na nice. Z drugiej, o czym już mówiliśmy, bywa tak, że chociaż sam siebie zadziwiasz swoim postępowaniem, to nie zadziwiasz nim swoich bliskich, którzy cię od dawna znają. Może więc jakiegoś mojego wewnętrznego fundamentu wojna nie naruszyła.
– Na Facebooku dużo piszesz o żonie i synach, o tym, że najtrudniejsze teraz jest dla ciebie rozstanie z nimi. Czy możesz opowiedzieć o swoich uczuciach z nimi związanych i o tym, jak teraz się kontaktujecie?
– Wiesz co, przez wszystkie te miesiące dominuje we mnie to właśnie uczucie – tęsknota za rodziną. Mnie jako autora „Taty na urlopie tacierzyńskim” często pytano, czy pojawi się „Tata po urlopie tacierzyńskim”. Oto on, tata po urlopie – tysiące kilometrów od dzieci, z karabinem w ręku i pełen nienawiści do całej tej szajki, która namieszała w życiu milionom ludzi i odebrała je dziesiątkom tysięcy. Przy tym jestem skłonny uważać, że ta „szajka” to nie tylko sam Putin i jego otoczenie, a praktycznie całe chore, deprawowane przez wieki dyktatur rosyjskie społeczeństwo. Występujący w imieniu tych ludzi Dostojewski zawsze pisał, że nie da się usprawiedliwiać zbrodniarza trudnymi warunkami, w jakich dorastał: cóż, wydaje się, że taka jest prawda o Rosjanach. Mimo tego wszystkiego poparcie dla Putina rośnie, i to w perspektywie psychologicznej można zrozumieć, ale „zrozumieć” to nie znaczy „wybaczyć” – w żadnym razie. Oni ponoszą odpowiedzialność za Putinowski faszyzm w tej samej mierze, w jakiej Niemcy jako naród odpowiadali za hitleryzm. Owszem, są poddawani praniu mózgu, ale to ich nie usprawiedliwia. A co do relacji z rodziną, to możliwość komunikowania się przez wideo jest kolejną rzeczą, która wyróżnia tę wojnę. Widzę, jak ważne jest to dla wszystkich wojskowych dookoła. Ale oczywiście jest to erzac komunikacji – pozbawiony dotyku i zapachu.
– Twoi synowie są już dość duzi. Co oni mówią o twoim wyborze, by iść na wojnę? Moja córeczka jest jeszcze malutka i wiesz, jakie pytanie ona mi zadaje? „Czemu tata postanowił zostać wojskowym, czemu nie chciał być zwykłym człowiekiem?”. A jak twoje dzieci to odbierają? Jakie zadają pytania i co ty im odpowiadasz?
– Co do pytania twojej córeczki: nie jestem pewien, czy pozostawiono nam jakiś wybór. Zdaje się, że każdy człowiek postępował teraz zależnie od tego, kim był w danym momencie. Przynajmniej ja w ten pierwszy dzień żadnego dokonywania wyboru sobie nie przypominam. Wszystko było zupełnie oczywiste. Już potem, post factum, starasz się zrozumieć, czemu tak postąpiłeś. Wtedy nie było „czemu”. Po tym, jak zadałaś to pytanie, zrozumiałem, że ze swoimi synami o tym w ogóle nie rozmawiam. Tylko ciągle, co i rusz powtarzam im, że kocham ich nade wszystko na świecie, że są najlepszym, co przydarzyło mi się w życiu. Że moje największe szczęście – to jest to, że ich mam. Teraz napisałem to i znów płaczę. Może nie mówię o „wyborze” właśnie dlatego, że nie widzę wyboru. To trzeba było zrobić.
– Poznałam cię jako pisarza, kiedy moja przyjaciółka podarowała mi książkę „Tata na urlopie tacierzyńskim”, podczas gdy sama byłam na urlopie macierzyńskim. I ta książka zafascynowała mnie tym, że ty, mężczyzna, opisujesz dokładnie to samo, co czuję ja, kobieta. A skoro tak dobrze wszystko rozumiesz, to chciałabym zapytać: co byś powiedział takim jak ja kobietom z dziećmi, które uciekły przed wojną w różne zakątki Ukrainy i świata, i często winią się za to, że niewystarczająco dużo robią dla przybliżenia pokoju, bo „tylko wychowują dzieci”?
– Wiesz co, akurat o tym mówiłem już i mojej żonie Oksanie, i przyjaciołom, którym opowiadałem o jej życiu za granicą. Naprawdę myślę, że jej jest trudniej niż mnie. Po pierwsze, musi sama ze wszystkim sobie poradzić: znaleźć źródło dochodu za granicą (tam potrzeby są większe), zmierzyć się z tamtejszą biurokracją, znaleźć mieszkanie w obcym kraju. I to wszystko z ciągle jeszcze małymi dziećmi. Ja teraz odpowiadam za drobne i proste zadania, i jeśli jestem na patrolu, to przeważnie tylko patroluję, jeśli stoję na straży – to nie trzeba tutaj wielkiego rozumu. Nie muszę myśleć, powiedzmy, o jedzeniu. A kobieta jednocześnie musi robić wiele spraw, i nie może się rozkleić, bo ciągle jest odpowiedzialna także za dzieci. Nie wolno jej opuścić rąk, nie może zapaść w letarg bezsilności, bo ma na głowie dzieci. To nie jest „tylko wychowuję dzieci”, tylko „aż wychowuję dzieci”. Raczej ja czuję się winny, bo do tej pory nie jestem pewny, czy to jest uczciwe – wziąć i pójść do wojska, podczas gdy ty musisz sobie jakoś poradzić sama z dziećmi.
– Jaki masz stosunek do mężczyzn, którzy nie poszli do wojska? Nasze społeczeństwo jest w tej kwestii podzielone. Jedni mówią: schowali się za spódnicami. Inni przypominają, że nie wszyscy nadają się do wojska. Co Ty na to?
– Mój stosunek jest ambiwalentny. Raz nawet wprosiłem się w związku z tym do psychoterapeutki-wolontariuszki. Z jednej strony jestem przekonany, ze walczyć trzeba dobrowolnie, bo nie my przynależymy do państwa, tylko państwo należy do nas. Ale z drugiej strony czuję, jak bliscy stają się dla mnie ci, którzy są ze mną w wojsku, podczas gdy między mną a innymi rośnie ściana. To „walczyć wyłącznie dobrowolnie” – to jest głos mojego rozumu, natomiast dystans wobec tych, którzy tego unikają – to jest głos moich emocji, z którymi niczego nie mogę zrobić, nawet po tej rozmowie z psychoterapeutką. Ale z czasem pewnie emocje ucichną, pozostanie ratio.
– Wszyscy marzymy o pokoju, a ty pewnie już nieraz wyobrażałeś sobie, co zrobisz jako pierwsze po tym, jak wojna się skończy?
– Pognam do dzieci albo sprowadzę je do siebie i będę przez miesiąc zabierać je wszędzie, dokąd tylko zechcą, odbierać, kiedy będą chciały, i być razem z nimi tak bardzo, jak się da. W każdej chwili, w której to tylko będzie możliwe.
– Naszą rozmowę przeprowadzamy, jak wiesz, dla Instytutu Literatury w Krakowie, i przeczytają ją też Polacy, którzy bardzo pomagają Ukraińcom (sama już to odczułam). Może jako człowiek, który broni teraz Ukrainy z bronią w ręku, chciałbyś coś powiedzieć Polakom?
– Dziękuję, bracia (ostatnie słowo Artem Czapaj celowo zapisuje po polsku – red.). Moi bliscy przejeżdżali przez Polskę i też odczuli tę pomoc. Ta solidarność jest wyjątkowa. Zarówno na poziomie społeczeństwa, jak i na państwowym poziomie także. Jestem pod wrażeniem tego, ile dzieci udało się uratować, nie sprawdzając drobiazgowo dokumentów, nawet o psa i jego szczepienia nikt nie pytał. Byle tylko umieścić ludzi, którzy tego potrzebują, w bezpiecznym miejscu. Dziękuję, bracia. Za wolność waszą i naszą!
– A co byś powiedział całemu światu? Gdyby można było wysłać wszystkim ludziom na świecie jednego esemesa, to co byś im napisał?
– Nie pozwólcie, żeby Mrok rozchodził się po planecie.
Rozmawiała Iryna Feofanowa, tłumaczenie: Ewa Goczał i Tetiana Pawlińczuk