30.06.2022

Nowy Napis Co Tydzień #158 / Z Tyńca

Piątek, Prima Aprilis

„Cisza jest pełnią słowa”
Mnich kartuski

Tymi słowami przywitało mnie opactwo tynieckie. I od razu wiedziałem, że znalazłem epigraf do niniejszych zapisków. Motto bowiem jest dla mnie zapłonem do pisania, dopóki go nie znajdę, nie siadam do tekstu. A ostatnio nie chce mi się pisać… W epoce nadmiaru słów milczenie jest najbardziej odpowiednią postawą (i tak jest już za dużo książek, użalał się Julian Barnes w Papudze Flauberta, po czym napisał ich jeszcze ponad tuzin). Jeśli więc niekiedy naciskam na klawisze swojego laptopa, to tylko po to, aby zostawić Ci jakieś ślady, Najdroższa… Linie papilarne myśli.

Pozwól, że na początek wyjaśnię, czemu swoje listy z Polski zaczynam od Tyńca. Pierwszy raz byłem w Opactwie dziesięć lat temu na Triduum Paschalnym. Miałaś wtedy niespełna trzy latka i już wtedy pomyślałem, że chcę Ci pokazać to szczególne miejsce na mapie Polski. Miejsce, w którym pojąłem, że nie fortyfikacje – grube mury tudzież strome urwiska – ogradzają nas od fałszywej polityki i spiralnej konsumpcji, lecz wewnętrzny t y n! Reguła, która nakazuje zerwać ze sposobem postępowania tego świata. Toteż po dwóch latach pandemicznej histerii, która zdominowała nie tylko umysły i rozmowy, wypierając z nich wszelkie inne treści i przybierając najdziwniejsze formy literackie (któż dzisiaj czyta te wszystkie pandemiczne dzienniki), ale wręcz narzuciła kanony zachowania, pędząc ludzkie stada poganiaczem mediów i portali, aż tu raptem znikła. Ustępując nowemu hitowi wiadomości, czyli wojnie na Ukrainie.

– Nie dam rady – pomyślałem – pora uciekać, schować się w Tynieckim Opactwie, choć na jakiś czas odzyskać spokój ducha i uniezależnić tok własnego myślenia od wrzemiennychWrzemienny – od staropolskiego słowa wrzemię, czyli czas w negatywnym znaczeniu. W pozytywnym – stara polska mowa nie używała… Najstarsze zabytki polskiego piśmiennictwa posługują się słowem wrzemienny w znaczeniu doczesny, czyli ulotny, złudny, nieistniejący naprawdę. Szerzej pisałem o wrzemiu w Domu włóczęgi, wyjaśniając wtedy, że zostało użyte zarówno w Kazaniach Gnieźnieńskich, jak i w Psałterzu Floriańskim.[1] pęt. A może by na rekolekcje? Sprawdziłem program Opactwa. Od 1 do 7 kwietnia robią w Tyńcu rekolekcje z postem świętej Hildegardy z Bingen. Świętej Niemki nie znałem, choć słyszałem o Niej dużo dobrego – benedyktyńska mniszka, reformatorka Kościoła i życia monastycznego, egzorcystka, kaznodziejka, wizjonerka i pisarka, poetka, kompozytorka, prorokini. A w ogóle – s z a m a n k a, jeśli chodzi o znajomość różnych traw, naparów i procedur, Przyrody, jej sposobów leczenia… Różnorodne praktyki samowychodzenia z choroby. 10 maja 2012 roku papież Benedykt XVI mianował ją Doktorem Kościoła. To „podnosi rangę jej nauk do swego rodzaju drogowskazu dla wierzących” – pisała doktor Alfreda Walkowska we wstępie do czwartego wydania Powrotu do harmonii, wspaniałego wprowadzenia do świata świętej Hildegardy, klucza do tego labiryntu i przewodnika po nim. Pani Alfreda to osobny rozdział, zasługuje na oddzielny tekst, a post mi nie straszny, w niejednej głodówce brałem udział: w Świętym Krzyżu głodowaliśmy za Havla, a w Podkowie Leśnej za Chojeckiego i kogoś jeszcze, nie pamiętam. Później parę razy nie jadłem dla zdrowia, raz by się wyleczyć – udało się! Napisałem do Opactwa w lutym, zaraz po rozpoczęciu wojny na Ukrainie, odpisali, że niestety, nie ma już miejsc, lecz mogą mnie wpisać na listę rezerwową, jeśli ktoś zrezygnuje. I wpisali! A w przeddzień rekolekcji dostałem mejla z Opactwa, że jeśli nadal chcę, to właśnie zwolniło się miejsce. Tylko nie w starej Opatówce, gdzie poprzednio nocowałem (w jednej z cel Opatówki spał także papież Jan Paweł Wielki), lecz w części hotelowej z windą na pierwsze piętro do pokoju świętego Wojciecha. Sala konferencyjna – refektarz z kolumnami – na półpiętrze przez całą noc otwarta, można różne herbaty – malinową, miętową, szałwię, melisę lub skrzyp – świeżym wrzątkiem zalać. Następnym razem trzeba wziąć ze sobą termos, pierwsze, o czym pomyślałem wtedy. Że to odpowiednie miejsce, skąd można przejść na tamtą stronę. Zatrzymać się i ogarnąć – mówiąc dzisiejszym językiem. Albo też wreszcie poczuć, że do wyjścia się zbliżasz, w stronę zakończenia tego spektaklu – ostatni raz obróciłem się za siebie w kamiennej bramie, wchodząc na podwórze Opactwa.

W pokoju świętego Wojciecha na pierwszym piętrze zapadłem w krótką drzemkę. Śniłem ostatnie obrazy ze świata zostawionego za bramą. Teraz mogę godzinami obserwować, nie będąc Widzianym. Niezauważony. Incognito. Długo przyglądam się w samolocie dziewczynie, która nakręca makaron na widelec pod słońce, a ono się mieni w kropelkach oliwy, spływając po nitkach makaronu wprost do jej ust, ona zasię zachłannie je liże, językiem zlizuje i pochłania, pochłania, jak jamochłon.

Albo inny obrazek, z pociągu Wrocław–Kraków, intercity pierwsza klasa. Stanęliśmy po paru kilometrach od stacji, po czym ruszyliśmy w tył, z powrotem na dworzec. Głos z głośnika uspokajał, że to awaria elektrowozu, zaraz go wymienimy, a za utrudnienia w podróży przepraszamy. Na bocznym torze we Wrocławiu przestaliśmy sto dwadzieścia minut, po czym ostatni wagon odcięli, a pasażerów z tego wagonu przepchnęli do pierwszej klasy, która była niemal pusta. W moim przedziale jeden stary górnik siedział, bezgłośnie, a tu wparowały cztery turystki w średnim wieku i dawajże – jedna przez drugą – opowiadać, gdzie bywały na wyprawach rowerowych, rajdach, spływach i na pieszych pielgrzymkach. Dziś wszystkie cztery do Częstochowy pąciłyPąciły – od słowa pąć, w dawnej polszczyźnie pielgrzymka bądź droga pielgrzyma. Pącić zatem to pielgrzymować.[2], zastanawiając się po drodze, czy zdążą na obiad i utyskiwały, że kawy w pociągu nie roznoszą i dalej non stop, to o północnych fiordach w Norwegii, to o pustyni arabskiej na wielbłądach, w Jerozolimie wyklęły się na Żydów i tutaj nawet bezmowny górnik się włączył, żeby Żydów obsobaczyć, ale znowu się wyłączył, gdy przeszły do fińskiej sauny i wariacji na Samoa… Aż gdzieś na Śląsku, nie pamiętam, wsiadła rodzina… On się wkurwił słownie – bo tu, kurwa, mieli miejsca, a nie dość, kurwa, że czekają dwie godziny, kurwa, na wietrze, to jeszcze, kurwa, na ich miejscach jakieś baby, kurwa, siedzą, aż konduktor przybiegł i przeprowadził turystki do ostatniego wagonu. W przedziale zaśmierdziało, bo maluch się zbudził i nasrał w pieluchę, a mama, przepraszając za „podłożoną minę”, przewijała go na siedzeniu naprzeciw. Jeden kibel w naszej klasie był zamknięty z powodu awarii, z drugiego przelewało się na podłogę… Z muszli zwisała zużyta podpaska higieniczna. Na szczęście z tego wagonowego obrazu-koszmaru wyrwał mnie dzwon na Nieszpory.

Wyobraź sobie, Moja Doczeńko, że pierwszym psalmem, który mnie obudził, był Psalm 40, a dokładniej słowa:

i wysłuchał mego wołania.
Wydobył mnie z dołu zagłady, z błotnego grzęzawiska.

Potem, w pokoju świętego Wojciecha przed snem, porównałem ten fragment z tłumaczeniem Jakuba Wujka:

i wysłuchał prośby moje
i wywiódł mię z dołu nędzy i z błota iłu

i z Miłoszem:

i wysłuchał, kiedy wołałem.

I podjął mnie z dołu zagłady, z grząskiej topieli.

Przyznasz, że wersja benedyktynów z tynieckiego opactwa jest najładniejsza! Najmocniej trafia! Może dlatego, że słowa te recytują mnisi od świętego Benedykta, autora Reguły, która nakazuje zerwać ze sposobem postępowania tego świata.

Po Nieszporach odbyła się ostatnia wieczerza przed rozpoczęciem postu świętej Hildegardy, wedle scenariusza i w reżyserii prowadzącej pani doktor Alfredy Walkowskiej z Polskiego Centrum Świętej Hildegardy w Legnicy. Po kolacji spotkanie z panią Alfredą.

Wybieramy: post pełny (jedynie wywar warzywny dwa razy dziennie) lub papka jarzynowo-orkiszowa, której nie tykam, pozostając na wywarach jarzynowych, ziołowych herbatach i orkiszowej kawie. No i koper włoski. Daje kopa.

– Nasz post, jak i wszystkie konferencje – będą miały miejsce w tym refektarzu, w miejscu namodlonym przez stulecia – rzekła na koniec kolacji pani Alfreda. – Tutaj odbywać się będzie nasze poszczenie. Nasz czas!

A na dobranoc każdy miał sobie zrobić lewatywę z herbaty, do wyboru: malina, mięta, melisa, szałwia i skrzyp. Tudzież cztery tabletki do ssania na noc. Aby się dobrze spało.

Sobota–Niedziela, 2–3 kwietnia

Nazajutrz obudziła mnie zima za oknem. Już po drodze przez Opolszczyznę jechaliśmy przez ośnieżony – niczym w bajce – las, jednak dopiero poranny wytrysk żółtej forsycji spod śniegu pod klasztornym murem, zza którego blikowała Wisła, zawiesił moje rozróżnienie zimowej od wiosennej pory. Miałem obie przed sobą, włócząc się rankiem (po Jutrzni…) wzdłuż rzeki i potem lasem do Kryspinowa. Pierwszy poranny spacer szczególnie wbił mi się w pamięć: mroźny rozświt, kałuże skute lodem nie-pękającym pod butami, a ściany klasztoru kamedułów na Bielanach świeciły się w słońcu wstającym nad bielańskim leśnym wzgórzem ponad szosą. Leśne fiołki pod Kryspinowem wystawiały swoje fioletowe łebki spod błękitnej szreni. Na łowisku bocznej odnogi Wisły paru rybaków moczyło kije.

Podczas tego pierwszego samotnego spaceru dotarło do mnie, że tak naprawdę do Tynieckiego Opactwa uciekłem przed własnym Ojcem, a Twoim Dziadkiem… Przed jego umieraniem! Obserwując bowiem od dawna proces rozkładu Ojcowego uma, poraża mnie bezsens głupienia. Boję się jego wyszczerzonego w głupkowatym uśmiechu b e z u m i a – jak w Lśnieniu. Pewnikiem Ty już filmów tego pokolenia nie oglądasz, ich książek nie czytasz. Jeśli w ogóle coś jeszcze czytasz…

Wracam do relacji z rekolekcji. Prowadził je ojciec przeor Konrad, absolwent – jak się okazało – polonistyki wrocławskiej, którą kończył parę lat po mnie. Pisał pracę u profesora Hernasa. To doszło do mnie później, ale już od pierwszej konferencji ojciec Konrad mnie zadziwił, podsuwając pod nos Czarną owcę, książkę siostry Małgorzaty Borkowskiej, współautorki zbioru kawałów w naszym klasztorze.

Ojciec Konrad na pierwszej konferencji objaśniał regułę świętego Benedykta dotyczącą postu. Przeczytał ją na początek w całości:

O zachowaniu Wielkiego Postu

Dobrze by było wprawdzie, by mnich w każdym czasie żył tak, jak należy żyć w Wielkim Poście, lecz tylko nieliczni mają taki stopień cnoty. Dlatego też radzimy, żeby przynajmniej w dniach Wielkiego Postu bracia zachowali nieskazitelność swego życia, usiłując naprawić w tych świętych dniach wszelkie zaniedbania innych okresów. Uczyńmy to wówczas w sposób godny, jeśli będziemy wystrzegać się wszelkich błędów, oddamy się zaś modlitwie zmieszanej ze łzami, czytaniu, skrusze serca i wyrzeczeniu.

Tak więc w tych dniach dorzućmy coś niecoś do zwykłych obowiązków naszej służby: dodatkowe modlitwy, ograniczenia w jedzeniu i piciu. Niechaj każdy ponad wyznaczoną sobie miarę z własnej woli ofiaruje coś Panu w radości Ducha Świętego, to znaczy: niechaj odmówi swemu ciału trochę jedzenia, picia, snu, rozmów czy żartów i niechaj wygląda świętej Paschy pełen duchowej radości i tęsknoty.

Każdy jednak powinien przedstawić swemu opatowi, co zamierza ofiarować, aby ofiara ta została objęta jego modlitwą i wolą. To bowiem, co dzieje się bez zgody ojca duchowego, zostanie poczytane za zuchwalstwo i zarozumiałość, nie za zasługę. Wszystko zatem należy czynić za zgodą opata.

Po czym omawiał, poświęcając każdemu akapitowi dobry kwadrans. Chodziło o każdy dzień, jak obrót śruby – dociskającej serce do podniebienia… A zaczął od Ukrainy, naszej wspólnej sprawy. Wszak już święty Benedykt był świadkiem Upadku Świata Zachodniego. Jak my!

Jakbyśmy ciągle gonili dzień, który minął. W poniedziałek próbujemy dogonić piątek, ciągle spóźnieni. Dlatego trzeba się zatrzymać, odrobić zaległości. Wielki Post – czas do nadrobienia. Zaczynamy być ludźmi czasu teraźniejszego (a nie spóźnionego), staramy się naprawić choć niektóre błędy.

O tym, że ojciec Konrad miał wiele wspólnego z filologią polską, podpowiedział mi przykład, którym zilustrował ostatnią z konferencji. Chodziło o początek Stepów Akermańskich, którego pierwsza wersja brzmiała:

Poznałem stepowego przestwór oceanu.

Potem Mickiewicz próbował tak i siak, ale dopiero w szóstej wersji tego wersu zbliżył się do pierwowzoru:

Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu.

Widać, że przebył długą drogę, powiedział ojciec Konrad, od samowiernego Homo sapiens do człowieka praktykującego post. „Poznałem”, to znaczy wiem, Wersal, wszystko przystrzyżone. „Wpłynąłem” zaś wyraża doświadczenie wygnania.

Rzuciłem okiem do polskiej wolnej encyklopedii i znalazłem w niej ojca Konrada Małysa, młodszego kolegę ze studiów. Ale to dopiero pod koniec rekolekcji. Natomiast od początku – można tak powiedzieć…? – oczarował mnie. Poczuciem humoru, głębią rozważań. Nie sposób przekazać ekwilibrystyki myśli ojca Konrada w skrócie haiku.

Jedno od razu poczułem, od pierwszego wejrzenia: że oto spotykam kogoś godnego zastąpić w moim życiu ojca Germana z Sołowek.

Oj, rozpędziłem się o ojcu Konradzie i zapomniałem, że dni odnotowuję jako rozdziały, lecz piszę później. Ciekawym, czy Ty to zauważysz. Czy dojdziesz do tego miejsca? Daj znać…

Wracam do postu cielesnego, czyli do porannego spotkania z doktor Walkowską. Śmiało można ją nazwać „nową Hildegardą z Bingen”. Albo: Alfredą z Legnicy.

Swój postny program rozpoczęła tak: w czasach wielkiego zamętu (pandemia covid plus wojna na Ukrainie) święta Hildegarda nas porządkuje. Od wewnątrz wyrzuca pierw to, co się psuje w środku, oczyszcza toksyny i pasożyty z naszych jelit. A przy okazji czyni istne cuda ze wszystkimi narządami, komórkami, nerwami i żyłami, dosłownie – cudotworzy! Podstawą jest – orkisz! Orkisz w diecie Hildegardy występuje powszędy w różnych formach, od rana do wieczora w każdej potrawie (aż do zatwardzenia, ale i to nie szkodzi, samo się wypróżni w swoim czasie!). Najważniejsza jest miara, to znaczy rytm. Ruch i wypoczynek. Czuwanie i sen. Post to siła uzdrawiająca. Operacja bez noża. Negatywną energię bilansuje mało jadła i dużo ruchu. Szukajcie pustyni – pani Alfreda podnosi głos – nie zagadujcie się, czas postu, czas rekolekcji to wasze święto, a nie głodówka protestacyjna. To post zanurzony w rekolekcjach. Nie dla wszystkich, bo niektórzy lubią chorować, pielęgnować się i cackać sami ze sobą. Bilans wypada prosty: osiemdziesiąt procent naszych chorób – to styl życia, dziesięć procent – genetyka i dziesięć procent – środowisko. Chorujesz, znaczy rozrabiałeś, nie od ciebie zależy, czy będziesz zdrowy… Tym bardziej, że wielu woli żyć chorobą, choćby Twój, Kochana, Dziadek.

Niedzielna konferencja ojca Konrada dotyczyła duchowego życia, czyli de facto życia przez cały czas, a nie tylko wtedy, kiedy nad tym medytujemy. Szkołą życia duchowego jest codzienność, porządek dnia, jego rytm. Na początku modlitwa benedyktyńska ora, potem labora, Jutrznią rozpoczynasz dzień. Śniadanie bez celebry, w miarę szybko, pół godziny i do pracy. Jeśli masz dobrze wytoczony rytm dnia, to zamieszkujesz pokój wewnętrzny. Lub spokój mieszka w Tobie. To najważniejsza myśl, którą przekazuję Ci, Kochana, z pierwszych godzin rekolekcji. Życie jest ciekawsze niż manga czy anime! Gdy Janusz Gajos, aktor, który grał Janka w serialu Czterej pancerni i pies (Twoja Mama była jego namiętną oglądaczką), otóż ten Gajos, już jako siedemdziesięcioparoletni aktor-legenda, rozmawiając z ojcem Leonem Knabitem, powiedział, żeby życie przeżywać z pasją. Jedynie wtedy ma ono sens.

Być panem swojej pracy, to skupić się na robocie, nie myśleć o tym, co przynosi prasa, media i portale społecznościowe. Praca musi zmęczyć, ale nie wykończyć, stąd na przykład przerwa na krótką modlitwę w południe, aby dać wytchnąć ciału po czterech godzinach trudu. Po obiedzie ni pracować, ni myśleć – obiad jest dla ciała – albo wyciągnąć się i drzemnąć, albo Przegląd sportowy przejrzeć! Codzienność daje wzrost duchowy! Świat jaki jest, jest szkołą duchowości. O tym powiada koniec Prologu Reguły.

Jak jesteś młody, jesteś ociężały, będziesz stary – będziesz śmigał, powiedział ojciec Leon, śmigając na wózku inwalidzkim – a co? A nie? Konferencję zakończyła pani Marysia, która na pytanie operatora telewizji, co tutaj robi, dała mu widły do ręki, żeby sam gnój wyrzucił. Sztuka być, nie mieć! Z tym kładłem się do łóżka. Zdecydowanie lżejszy niż wczoraj.

Poniedziałek, 4 kwietnia

Zajęcia z Alfredą zaczynamy Mądrością Syracha: „Synu, w życiu doświadczaj samego siebie, patrz, co jest złe dla ciebie i tego sobie odmawiaj” (Syr 37, 27).

Według doktorów Gottfrida Hertzka i Wigharda Strehlowa, aminokwasy orkisza są zbliżone do aminiokwasów mleka matki. Zwróć też uwagę, że słowo „życie” jest zawarte w ziarnie „żyta”, a także w „żywności”, „odżywianiu”, czy „spożywaniu”. Doktor Alfreda najwyżej sobie ceni orkisz ozimej Oberkulmer Rotkorn z Niemiec, sama go hoduje. Mogę w czerwcu przyjechać do Legnicy, pokaże mi pole dojrzałego orkiszu… Wstępnie się już umówiliśmy. Do orkiszu w każdej postaci pasuje kasztan jadalny, zarówno pieczony, jak i w mączce, nieodzowny jest też Bertram i Galgant, przyprawy antywirusowe. Notabene już pierwszego dnia Alfreda pozbierała od wszystkich, tylko dla swojej wiedzy, kto i kiedy ostatni raz się szczepił przeciw covidowi. Podpisałem dużymi literami: NIE SZCZEPIŁEM SIĘ! Wymownie kiwnęła głową, odbierając kartkę.

W południe spotkałem w klasztornej księgarni swoją fankę z Hanoweru magister Isabelę Nawrot, prywatną nauczycielkę języka polskiego. Było tak: za moimi plecami, ciepłym, kobiecym głosem, ktoś zachwalał Elementarz Ewy Landowskiej – z dwoma zeszytami ćwiczeń z kaligrafii – wyróżniony trzema nagrodami w konkursie na Najpiękniejszą Książkę Roku 2020: za ilustracje, za projekt i Nagrodą Honorową. Odwróciłem się więc twarzą do mówiącej, pomyślawszy o Martuli. Kobieta, widząc mnie, spytała czy ja to Mariusz Wilk, a kiedy potwierdziłem, wydała okrzyk: O Boże, o Matko Boska, to niemożliwe. Ja czytałam wszystkie Pana książki, o każdej z nich rozmawialiśmy w literackim saloniku, na www.radioflora.de. Mogęli z Panem zrobić sobie selfie, koleżanki z Hanoweru umrą z zazdrości. – Może panienka z księgarni zrobi nas na tle półki książek – proponuję półkę Źródeł monastycznych, kupując przy okazji oba tomy Pism ascetycznych Ewagriusza z Pontu, nazywanego Filozofem Pustyni. (Uczył o Pustce niemal jak Saygo czy Basho, tylko innymi słowami). – Kogo tylko w Tyńcu nie spotkasz! – wykrzyknęła jeszcze na pożegnanie. Ja zaś stałem jak wryty w niedorozumieniu, jakże ona mnie poznała.

Ojciec Konrad zaczął dzisiaj od grzechu pierworodnego, który zgasił świecę (życia duchowego), dlatego musimy przypalać od zewnętrznego ognia – co powiedziawszy, zapalił na biurku świeczkę. Nawiązał znowu do Ukrainy, że za dużo jest paplaniny, a za mało milczącego współodczuwania, do czego dochodzi jeszcze brak jasności oraz lęk. Powtórzył, że święty Benedykt był świadkiem krachu cywilizacji śródziemnomorskiej i przykazał milczenie, bo tylko cisza może być odpowiedzią na tragedię, a nie bezustanna paplaninaTymczasem na łamach dzisiejszej „Gazety Wyborczej” tłustym drukiem wybito, jakoby Benedykt z Tyńca podczas rekolekcji głosił „prawdę” o uchodźcach z Ukrainy. Padły skandaliczne słowa o tym, że Ukrainki będą odbijać wam mężów. Według „Wyborczej” wierni byli wstrząśnięci. Reakcyjny ksiądz Jacek z Tyńca głosił, że rodzice, którzy oddają dzieci do żłobka, nie powinni się dziwić, kiedy zostaną przez nie oddani do domu starców. I tak dalej… Można by całą fabułę z tego wytkać.[3]. I owymże wtrętem o Ukrainie kończę pierwszą część naszych rekolekcji. Ciąg dalszy nastąpi.

Wtorek, 5 kwietnia

Poszukiwanie pustyni. Trzeba usłyszeć ciszę (bez telefonów, bez laptopów), nic nie musisz robić, masz być. Nic nie musisz. Jeśli Pan pozwoli, będziesz zdrów. Wyjdziemy stąd przemienieni.

Koper włoski. Bóg przebacza człowiekowi zawsze, człowiek człowiekowi czasami, natura nie przebacza nigdy. Krwawnik na krwawienie jest najlepszy, zarówno zewnętrzne, bo tamuje krew, jak i wewnętrzne – odpowiednio pity, leczy rany. Dobra jest także macierzanka piaskowa z płesznikiem i słodkimi migdałami (mogą być płatki migdałowe), kozieradka pospolita, od października do maja piołun w nalewce, absidium, covid po nim mówi „pas”. A już piołun z werbeną na szklankę wina leczy każde zapalenie, hyzop przyda się wszędzie, gdzie jest tłuste mięso. Trzeba też uzupełniać witaminę D, pić szałwię muszkatołową, pietruszkę w winie tudzież korzeń od obrzęków, gałkę muszkatołową lub miodunkę plamistą. Zali nie brzmi to jak zaklinanie? To recepty Alfredy z Legnicy.

Ćwiczenia Wielkopostne z ojcem Konradem

Święty Benedykt jest patronem wagarowiczów, Jego pamięć obchodzimy 21 marca, w Pierwszy Dzień Wiosny, kiedy uciekł ze studiów do modlitwy. Bo skupienie, modlitwa zamiast gadaniny, pogrążenie w ciszy – to nie ucieczka, ale wejście w siebie. Za dużo informacji, nie nadążamy z przetwarzaniem, stajemy się trybem w kołowrocie. Nasz człowiek wewnętrzny pozostaje skołowany… i tutaj ojciec Konrad wpłynął na suchego przestwór oceanu, bo na tym właśnie polega życie kontemplacyjne. Święty Benedykt także miał w sobie Stepy Akermańskie do przejścia. A wokół powszędy gadali, że kultura upada, że winowaty jest cesarz, niektórzy Hunów obwiniali, jeden przez drugiego ględził. Lecz gdyby tak zamknąć radyjko i wyjść… Benedykt trzy lata siedział w pustelni, by stawiać na gruzach od nowa… Najpierw należy wyłączyć smartfona!

Klasztor jest jak teatr: dziesiątki ról, nastrojowa scenografia, tu portal romański, tam kapitularz gotycki, i mury są czcigodne, jak czcigodna jest dyscyplina Reguły. Każdy może wejść do swojej pustelni – to nie wycofanie, a przezwyciężanie siły przyciągania własnego „ja”. „Ja”, które potrzebuje nowych wydarzeń, świeżej wciąż krwi, a więc wystarczy postem się opustoszyć, aby pokorę poczuć, już nie miłość, na którą teraz wszyscy usiłują się zsyłać, ale właśnie na pokorę. Przeczytajmy Hymn o Miłości

Gdybych mówił językami ludzkimi i anielskimi, a miłości bych nie miał, zstałem się jako miedź brząkająca
abo cymbał brzmiący.
I choćbych miał proroctwo,
I wiedziałbych wszystkie tajemnice i wszelką naukę,
I miałbym wszytkę wiarę,
Tak iżbych góry przenosił,
A miłości bych nie miał,
Nicem nie jest.
I choćbych wszystkie majętności moje rozdał na żywaność ubogich,
I choćbym wydał ciało moje tak, iżbych gorzał,
A miłości bych nie miał,
Nic mi nie pomoże[4]

…pod słowo „miłość” podkładając „pokorę”. Sensu Hymnu to nie zmienia. Hymn o miłości śpiewać będą jak Hymn o pokorze. Wyjść na pustynię można także w zgiełku, wystarczy się „odkleić” odpowiednim ćwiczeniem.

W nocy śnił mi się podpłomyk orkiszowy na oleju z szałwii z odrobiną wrzosowego miodu. Całą noc obżerałem się we śnie, ale rankiem czułem się lżej, wyraźnie lżej niż jeszcze wczoraj. Pani buchalter z prawej, co się trzy razy zaszczepiła, a ciągle się boi, że się zarazi, ona też jest tylko na wywarach, ale z każdym dniem robiła się bardziej pobudzona. Dobrze, że już kończymy, bo nie wiem, czym u niej mogłoby się skończyć. Spotkałem ją w sklepie klasztornym, podekscytowana biegała wokół półki z nalewkami, zastanawiając się, którą szefowi kupić w prezencie. Trzymała w ręku cztery „małpeczki”, każda inna, lecz jej podpowiedziałem, że lepiej zrobi, kupując pół litra jednej, a nie pięć różnych. Bardzo mi dziękowała.

Środa, 6 kwietnia

Wychodzimy z postu pieczonym jabłkiem z cynamonem. Na śniadanie orkiszowianka na wodzie (płatki, grysik albo ziarno), kasztany jadalne, żurawina, migdały, morwa, rodzynki, orzechy, bertram i galgant po połowie łyżeczki, łyżka cynamonu… Mąkę kasztanową przechowywać w lodówce, suszoną morwę można kupić na Placu Nankera. Na obiad: zupa z warzywami plus orkisz (siekany bądź grysik makaronowy), raz w tygodniu ryba. Kolacja jak obiad plus chleb orkiszowy do woli, codziennie kasztany i koper włoski, galgant, bertram po łyżeczce raz dziennie, babka płesznik, miód gruszkowo-ziołowy, zupa z nóżek cielęcych, tak zwana gicz cielęca, na osteoporozę, Diptam, mięta polej i mięta nadwodna, Silvesan – mieszanka z pelargonią na nocne pocenie, seleria – mieszanka z nasionami selera na bóle kręgosłupa, może być podawana z pigwą. Na nogi korzeń goryszu.

Z homilii ojca Konrada: jeśli jesteśmy wierni swemu sumieniu, jesteśmy wolni jak ta dziewczynka z szóstej klasy, która przyszła do spowiedzi, pytając, co ma robić, bo w jej otoczeniu przyjęto i wypić, i zapalić jointa, kto tego nie robi, jest podejrzany, nieswój, poza grupą. Z drugiej strony ona chciałaby pozostać sobą, a nie kroczyć na smyczy grupowego, kim by on nie był. Ojciec doradził, aby kierowała się jedynie własnym uczuciem, a jednomyślni z nią sami się pojawią.

Uczestnicy postu ożyli! Niektórzy wyraźnie podupadali już na duchu podczas poszczenia, dziewczyna z lewej, bodaj Monika, w ostatnim dniu rekolekcji wyznała, że bardzo lubi język rosyjski, otóż ta Monika po jednym dniu wywarów nieomalże zemdlała i Alfreda zaordynowała jej obowiązkowo dwa razy dziennie papkę orkiszową, ale niewiele to pomogło. Asia po prawej do końca się dzierży, z każdym dniem coraz przeźroczystsza, księgowa gdzieś spod Torunia, specyficzna polska wieś. Z początku mnie dziwiło, że poszcząc w Tyńcu, się nie nudzę, mimo że nie ma tu kompanów na poziomie Michnika, Kuronia czy Mikołajskiej, nie mówiąc o błyskotliwym Markuszewskim, przekornej Ance Kowalskiej i jeszcze bardziej przekornym Antonim Macierewiczu, a jednak z nimi się nudziłem, cały czas rozmyślało się o żarciu, natomiast tutaj o jedzeniu nie ma czasu pomyśleć. Konferencja goni spacer, a spacer konferencję.

Ostatnia konferencja ojca Konrada

Zasadnicze pytanie, gdy ma się pięćdziesiąt lat i więcej: dlaczego tak niewiele zdziałałem, przecież wiosłowałem tą łodzią, przecież ta łódź ma i żagiel, córka skończyła trzynaście lat? Musisz zatrzymać się na progu i pracować dalej nad miłością do żony – tym dasz energię córce. I tutaj ojciec Konrad jął opowiadać o swoim dziadku Innocentym Liburze i pokazywać artefakty. Zaczął od pokazania dziadkowej maszyny do pisania oraz ponad czterystu listów, które Innocenty pisał w sześciu egzemplarzach, przez kalkę, na każdym dopisywał ręcznie komentarze do konkretnego adresata, więc nie mógł tego zrobić na maszynie. Były to listy do jego dzieci, które już dorosły i wyfrunęły z rodzinnego gniazda. Dziadek co miesiąc pisał, co się dzieje u każdego z nich i rozsyłał taki rodzinny biuletyn pod postacią sześciu listów, dzięki którym po latach, na pogrzebie dziadka, kiedy się spotkali, wszystko o sobie widzieli. Dziadek był uparty, jak już coś sobie wymyślił, nie spoczął póki nie zrealizował. Tak było z książką Z dziejów domowych powiatu. Gawęda o ziemi rybnickiej. Nie chcieli mu wydać, wiadomo, w jakich czasach pisał. Wystarczyło, że dedykował „Bohaterskim obrońcom ziemi kresowej w hołdzie”, aby się przyczepili i nie dali zgody na druk. Ale w końcu dopiął swego i książka ukazała się nakładem Instytutu Śląskiego w Opolu w orwellowskim 1984 roku. Już pierwszym zdaniem Innocenty wyjaśnił swój zamiar: „Pisał kiedyś Adam Mickiewicz: panów rozmowa była to historyja żyjąca krajowa, a u szlachty – dzieje domowe powiatu”. Otóż książka Innocentego Libury to taka szlachecka gawęda o dziejach domowych ziemi rybnickiej. Choć zaczyna się od złóż węgla – skąd on się tutaj wziął? O tym, że dawno,

[…] przed milionami lat, okolice Rybnika były ciepłą n a d m o r s k ą krainą, porośniętą lasami drzewiastych paproci, skrzypów, lepidodendronów i innych, dawno już wymarłych drzew; jak wielokroć zamulało je morze, jak nawarstwiały się nad nimi coraz nowe osady i wyrastały nowe lasy; a pod ciśnieniem prasowały się i kamieniały owe zwały drzew, jak fałdowały się przez ruchy górotwórcze, spiętrzały i zapadały, tworząc tak dobrze znane górnikom uskoki i utworzyć w głębi ziemi pokłady cennego minerału. Znajdowane przez górników odciski zwierząt – to jakby dobrze zachowane fotografie z tamtych, niepojęcie odległych czasów.

Ano właśnie: „niepojęcie odległe czasy”, a jednak Innocenty Libura pisze o nich, jakby je przeżył. Potrafi skupić się i zajrzeć w głąb, jak przez lornetkę, na samo dno studni, ażeby tam dostrzec swoją twarz, odbitą w oku wody. Jak Jorge Luis Borges, który

[…] tak długo odmalowywał swój świat, zaludniał przestrzeń obrazami prowincji, królestw, zatok, okrętów, gór, wysp, ryb, pokoi, instrumentów, gwiazd, koni i ludzi, aż na chwilę przed śmiercią odkrył, że ów cierpliwy labirynt linii jest podobizną jego własnej twarzy.

Innocenty Libura napisał jeszcze Krokiem zdobywców, ale to nie miało szans ukazać się za komuny, była to bowiem opowieść o I Olkuskiej Drużynie Skautowej im. Tadeusza Kościuszki i jej roli w Bitwie Warszawskiej, w której Piłsudski odparł radzieckich bolszewików z Armii Czerwonej, tak zwanym Cudzie nad Wisłą. Książka została wydana dopiero w 2018 roku nakładem wydawnictwa benedyktynów (po śmierci autora, który odszedł w 1993 roku), w opracowaniu ojca Konrada i opatrzona jego przypisami. We wstępie benedyktyn pisze:

Jego zdaniem najważniejszy wymiar historii – to nie ten, który zapisują dopiero kroniki i podręczniki historyczne – ale ten mniej uchwytny – domowy i codzienny, w którym najważniejsze sprawy rodzą się, dojrzewają i rozgrywają w ludzkim sercu.

Sugerowałem, żeby wydał listy dziadka do dzieci, bo ich pomysł jest bardzo ciekawy, ale odpowiedział, że nikt tego nie zauważy. Jego dziadek nie był ani zbyt znanym piłkarzem, ani młodziutką polską tenisistką, ani seksowną sędzią Sadu Najwyższego, ani pijanym celebrytą na pasach dla pieszych. Jego dziadek pisał z głębokiego milczenia, a tego się dzisiaj nie słucha, to niemodne.

– A może właśnie słowo, które wypływa z ciszy, potrafi wybrzmieć w zgiełku?

Wieczorem było spotkanie z chlebem. Góralka pani Zosia upiekła i przywiozła do Opactwa pieczywo orkiszowe według zamówień naszych rekolekcjanów. Wraz z jej przyjściem zapachniało chlebem w refektarzu. Atmosfera się podniosła.

Wieczorem niektórzy oglądali Vision, film o Hildegardzie z Bingen zrobiony przez niemiecką reżyserkę Margaritę von Trotta ze znakomitą rolą Barbary Sukowej. Niestety głos był tak zniekształcony, że nic nie rozumiałem. Wolałem wcześniej położyć się spać. Jutro wyjeżdżamy.

Czwartek, 7 kwietnia

Ostatni spacer, pożegnanie z Tyńcem. Po śniegu ni śladu. Od rzeki znad Wisły podnosi się gęsta mgła. W szczelinie chmur po prawej błyska słońce i krwawo wycieka na Bielany. Po chwili klasztor kamedułów jak gdyby się unosi na smogu. Tam warto by się spotkać ze samym sobą po raz ostatni

Ostatnie spotkanie, rekapitulacja rekolekcji: żyć w ukryciu. Słynne epikurejskie lahte biosas. I jedna z mądrości Syracha na drogę:

Synu, w życiu doświadczaj siebie samego
Patrz, co jest złem dla ciebie, i tego sobie odmów!
Nie wszystko służy wszystkim
I nie każdy ma we wszystkim upodobanie.
Na żadnej uczcie nie bądź nienasycony
I nie rzucaj się na potrawy!
Z przejedzenia powstaje choroba,
A nieumiarkowanie powoduje rozstrój żołądka.
Z przejedzenia wielu umarło,
Ale umiarkowany przedłuży swe życie.

Z Tyńca do Wrocławia podrzuciła mnie autem Alfreda, jadąca do Legnicy. Mógłbym z nią książkę napisać, jako jej wyznawca. Jak ów mnich, spisujący mistyczne wynurzenia Hildegardy z Bingen.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Mariusz Wilk, Z Tyńca, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 158

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...