Nowy Napis Co Tydzień #016 / Refleksje nad lekturą powieści „Mrok i mgła” Stefana Türschmida
George Orwell powiedział ongiś, że największym złem, jakiego dopuścił się komunizm, nie były zbrodnie ludobójstwa czy łagry, lecz zanegowanie prawdy obiektywnej
Powieść Stefana Türschmida, Mrok i mgłę
Znaczenie tych wartości (których negacja oznacza świat naznaczony absurdem) zostało po raz pierwszy zakwestionowane pod koniec osiemnastego wieku, kiedy przeciwstawiono im wartości utylitarne. Wiek dziewiętnasty ów proces pogłębił, a w dwudziestym wieku podjęto próby całkowitego wymazania ich z cywilizacji. Próby te zostały podjęte przez niemiecki narodowy socjalizm i sowiecki komunizm. Pierwszy pojawił się trochę nieoczekiwanie, drugi natomiast znacznie dłużej dojrzewał w umysłach poszczególnych intelektualistów i grup europejskiej inteligencji, jednak efekt ich dzieła okazał się zbliżony. Była to nieograniczona pogarda dla człowieka, ufundowana na materialistycznym światopoglądzie oraz ateistycznej ideologii, zaprzeczającej czterem naczelnym wartościom: prawdzie, wierze, nadziei i miłości.
Komunizm okazał się bardziej niż nazizm wyrafinowany i uniwersalny, dotyczył bowiem w swych „mesjanicznych” ambicjach całej ludzkości. Nazizm natomiast z ogólnej pogardy wyłączał przynajmniej jeden naród czy jedną rasę. Komunizm był nieporównanie trwalszy od niemieckiego nazizmu – zdaniem wielu współczesnych myślicieli i filozofów cywilizacji trwa i działa do dzisiejszych czasów, choć w zmienionej i łagodniejszej postaci. Jego ideologiczne podstawy dobrze się mają w postmarksistowskich umysłach większości intelektualistów sytego materialnie Zachodu.
Takie ogólne refleksje nasuwają się, gdy po lekturze powieści Türschmida chcemy lepiej zrozumieć wszystko to, co zostało w niej przedstawione. W książce nie ma żadnych teoretycznych ani teoretyzujących wypowiedzi. Są tylko obrazy życia ludzi w komunistycznym państwie w określonym czasie historycznym. Wstrząsające, więc skłaniające do poszukiwania źródeł tego, co – wobec logiki i aksjologii utrwalonych przez wieki czy tysiąclecia – nie daje się pojąć. Pisarz przedstawia to, co było. A jest to obraz społeczeństwa poddanego absolutnej władzy, która w żywe oczy kpi z elementarnych norm etycznych – uprawia moralny horror i z szatańskim grymasem śmieje się ze wszystkiego, co ludzkie i co stanowi o godności człowieka. Do czytelnika oraz badacza literatury i kultury należy postawienie pytań: „dlaczego?”, „jak to było możliwe?” i próba odpowiedzi na nie.
Wróćmy do książki. Jej akcja toczy się w okresie największej katastrofy moralnej i społecznej bolszewickiej Rosji w latach 1936–1938 i późniejszych. Powieść skomponowana jest z dwóch paralelnych wątków. Jeden to ciąg obrazów i wydarzeń z życia dziewczyny o imieniu Sonia, wywodzącej się z rodziny komunistycznej. Drugi ma charakter polityczny i historyczny. Oba wątki przeplatają się ze sobą, tworząc rodzaj polifonicznego ciągu sekwencji.
Głównym bohaterem rozdziałów o treści historycznej i politycznej jest Józef Stalin. W jego cieniu przewijają się postaci najwyższych dostojników komunistycznego, totalitarnego państwa. Ta część powieści oparta jest na historycznych dokumentach. Autorowi należy się uznanie za wierne przedstawienie ich treści w taki sposób, iż tracą one charakter urzędowy czy kronikarski i nabierają literacko-artystycznego „życia”. Czytanie ich staje się przygodą nie tylko poznawczą, lecz także estetyczną.
O Stalinie napisano setki monograficznych książek. Autor powieści natomiast przeczytał uważnie kilka z nich i według powtarzających się charakterystyk tyrana ukształtował literacki obraz jego osobowości. Niezwykle sugestywny to wizerunek genialnego polityka i zarazem jednego z największych zbrodniarzy w historii ludzkości.
Türschmid odtwarza przede wszystkim sposób myślenia i świat wartości Stalina. Możemy zobaczyć człowieka, który kieruje się logiką na usługach zła. Jego celem jest niczym nieograniczona władza. Wszystko cokolwiek i w jakikolwiek sposób mogłoby ją ograniczyć, likwiduje w sposób bezwzględny. Gdy dostrzeże u kogoś takie zamiary, niepotrzebne są mu dowody, choćby tylko prawdopodobne. Wystarczy cień podejrzenia. Ocena sytuacji dokonuje się nie na podstawie rzeczowych, obiektywnych przesłanek, lecz na podstawie wewnętrznych poruszeń własnej jaźni, graniczących z urojeniami lub wręcz przyjmujących ich postać.
Dla „Wielkiego Wodza” świat zewnętrzny jest ważny o tyle, o ile może mu posłużyć do ugruntowania i zmonumentalizowania własnego „ja”. Bardzo prymitywnego „ja”. Ten przerażający subiektywizm i aksjologiczno-moralny prymitywizm zwalnia go z jakiejkolwiek odpowiedzialności za świat, do kierowania którym został wyznaczony przez określony zbieg historycznych i socjologicznych okoliczności. A na ten świat składają się miliony ludzkich istnień. Stalin odczuwa wobec nich w najlepszym wypadku obojętność, a w najgorszym – pogardę. Jego jedynym celem życia i jedynym bóstwem jest władza. Polityka jako służba społeczeństwu jest mu najzupełniej obca. Jest to gra, w której można zdobywać coraz to większe obszary władzy dla nigdy nienasyconego własnego „ja”. Świat i historia stanowią okazję do zamanifestowania potęgi własnej woli, która bierze je w posiadanie.
W tym świecie nie ma przyjaźni. Ludzie otaczający Stalina mieli dla niego wyłącznie wartość instrumentalną. Jeśli ją tracili, stawali się automatycznie jego wrogami i zazwyczaj ginęli z jego rozkazów. W książce Türschmida ten bezgranicznie despotyczny rys osobowości Stalina uwydatniony zostaje już w pierwszym rozdziale w związku ze skazaniem na śmierć towarzysza i przyjaciela z czasów rewolucyjnej młodości, wielkiego komunisty – Siergieja Kirowa. To jego pierwsza wielka zbrodnia polityczna dokonana nie na wrogu komunizmu, lecz na współtowarzyszu. Autor powieści przedstawia psychologiczno-aksjologiczny problem Stalina – jego rozumowanie, dlaczego i jak trzeba pozbyć się Kirowa, który zyskuje popularność w szeregach członków Komitetu Centralnego partii i ma odwagę krytykować „Wielkiego Genseka” – następująco:
Wciąż miał przed oczyma wrzeszczących zwolenników leningradzkiego możnowładcy: „Kirow! Kirow!”. Kochał Kirowa, swego przyjaciela, ale nie mógł znieść wspomnienia owacji na jego cześć. Więc to Kirow jest teraz ich natchnieniem! Tego dnia nie przestał kochać Kirowa. Ale też zaczął go nienawidzić
Tamże, s. 12. [3].
Wyrażenie „kochał” w odniesieniu do Stalina może budzić zasadnicze wątpliwości. Czy on w ogóle był zdolny do jakiejkolwiek miłości? Rzecz w tym, że jakiś jej rodzaj nie był mu zupełnie obcy. O ile bowiem w odniesieniu do „przyjaciela” Kirowa można to uznać za autorską przesadę lub tylko pewną metaforę, to zupełnie wiarygodnie wyglądały jego relacje z córką Swietłaną, jedyną chyba osobą, którą naprawdę mógł kochać, o czym pisze autor (bardziej już przekonująco) w innym miejscu powieści. Choć i w tym wypadku można mieć wątpliwości, jak by z nią postąpił, gdyby odważyła się wątpić w słuszność jego postępowania wobec innych ludzi. Wiemy, że syna nie chciał uchronić od niechybnej śmierci w niemieckiej niewoli.
W powieści Stalin, podjąwszy decyzję o uśmierceniu Kirowa, próbuje się sam przed sobą usprawiedliwić, odwołuje się do wyższych racji politycznych, niejako obiektywnych – służących państwu i komunistycznej partii:
Partii jest potrzebny samodzierżca, krajowi jest potrzebny car-gosudar, wielki i samowładczy. Ma budzić strach. […] Nie jest konieczne, żeby ludzie myśleli tak samo jak wódz. Konieczne jest, żeby się bali
Tamże, s. 13. [4].
I to on, Stalin, ma być tym samodzierżcą, carem, którego wszyscy mają się bać. Zdaje się, że to ostatnie zdanie odkrywa psychologiczną tajemnicę jego osobowości. Chodzi nie o to, aby wszyscy przyznawali mu rację, kochali go, ale o to, aby się go bali. A strach wyklucza wszelkie uznanie dla tego, kogo się boimy. W państwie ufundowanym na strachu ginie miłość i przyjaźń. Rodzi się wzajemna nieufność, następuje rozkład więzi międzyludzkich we wszystkich wymiarach społecznej rzeczywistości. Świat staje się koszmarem.
Türschmid nie omija tych wszystkich wydarzeń, które składają się na fenomen stalinizmu. Przedstawia je z pasją pisarza dobrze zaznajomionego z faktami historycznymi, mówi więc również z rzeczowością historyka. Styl jego pisarstwa został ukształtowany w szkole dziennikarskiej (przez wiele lat pracował w tym zawodzie). Jest to styl niemal reporterski. Autor nie stroni od przywoływania konkretnych liczb, dat i nazwisk osób uwikłanych w stalinowski teatr absurdu. Tak więc z kart powieści wyłaniają się kolejne postaci czołowych osobistości państwa sowieckiego, które po odegraniu swej historycznej roli, gdy przestają być potrzebni Wodzowi i zostają podejrzani o możliwość zagrożenia jego samodzierżawiu – zostają skazani na śmierć. Po Kirowie pójdzie na śmierć inny przyjaciel rewolucyjnej młodości Stalina – Sergo Ordżonikidze, Gruzin, jak i on sam. Miał odwagę myśleć o pewnych istotnych sprawach państwa i widzieć rolę partii nieco inaczej niż car-gosudar (który pragnienie władzy absolutnej za nic ma więzi międzyludzkie). Giną zasłużeni dla komunizmu przywódcy rewolucyjni – Lew Kamieniew i Grigorij Zinowiew. Giną wreszcie wszyscy, którym Stalin cokolwiek zawdzięcza. Bo on pragnie uchodzić za tego, kto bez niczyjej pomocy dotarł do najwyższej pozycji w państwie, a może i w całej historii. Wielkość i siła państwa mają pochodzić jedynie z jego woli i rozumu. Rozum Wodza jest nieomylny, a wola zawsze słuszna, z tej tylko racji, że to jest jegowola. Dlatego też nie podlega żadnym ocenom według miar dobra i zła. W każdym razie Wódz nie zawraca sobie głowy refleksjami nad problemem dobra i zła. Te dwie kategorie nie znajdują miejsca w jego ubogiej aksjologii, która ugruntowana jest tylko na niczym nieuwarunkowanej potędze jego woli. Ktokolwiek przeciwstawiłby się tej woli, musi zginąć.
Ten woluntaryzm ustanawia absolutną niezależność i brak odpowiedzialności władcy wobec świata, nad którym panuje niczym nienasycone złośliwe bóstwo. Satysfakcja z władzy jest tym większa, im bardziej ci, którzy jej podlegają, przeniknięci są strachem paraliżującym ich wolę przeciwstawienia się suwerenowi. I tu chyba tkwi źródło deifikacji tyrana – zastępuje on w świadomości poddanych Boga. Być może właśnie to powodowało paniczny lęk przed jakimkolwiek zamiarem zamachu na jego życie. Zamachu, który on obsesyjnie wietrzył w każdym niemal zachowaniu swoich podwładnych. Wszak Boga, a choćby tylko „boga”, się nie zabija, bo to by naruszyło porządek świata. Można i trzeba znosić jego gromy, ale przeciwstawiać się jego woli niepodobna.
Skoro więc jego wola nie podlega ocenie według obiektywnych zasad dobra i zła, to i poddany jej świat nie podlega tym zasadom. Można z nim robić wszystko. Nic nie jest dobre ani złe – jedno i drugie znika w obliczu owej woli, niejako rozpuszcza się w jej substancji. Wraz z obiektywizmem moralnym całkowicie znika obiektywizm prawdy. Bo i ona nie jest niczym innym, jak pochodną woli władcy. Ponieważ wola władcy jest z natury zmienna, więc nie może się wobec niej ostać obiektywność prawdy. A zmienna, nieobiektywna prawda przestaje być prawdą. Taki świat, pozbawiony prawdy i dobra, przedstawiony został w konkretnych obrazach w powieści Mrok i mgła. Spotykamy w niej nawet niemal sentencjonalne wypowiedzi, jak choćby ta: „NKWD się nie myli”. Słowa padają wtedy, gdy ktoś próbuje poddać w wątpliwość ewidentnie fałszywe oskarżenia ze strony tej instytucji, będącej zbrojnym ramieniem i narzędziem terroru Stalina. „Nie myli się”, czyli nie podlega żadnej weryfikacji ani tym bardziej falsyfikacji. A to dlatego, że ono samo – NKWD – jest źródłem prawdy. Prawdą jest każdorazowo to, co za prawdę podaje. Nie ma tu miejsca na jakiekolwiek sprzeczności logiczne, które miałyby cokolwiek znaczyć dla ustalania prawdy. Wszystko płynie, zmienia się w zależności od woli władcy oraz utworzonych i kontrolowanych przezeń instytucji.
W takim świecie przyszło żyć Soni Buriaginie, córce komunistów, ale komunistów uznających jeszcze prawdę obiektywną i dwuwartościową logikę. Takich ludzi Stalin nie znosił. Już Lenin miał powiedzieć, że „«rewolucjonistów po pięćdziesiątce trzeba wysyłać do praojców». Teraz potrzebni są posłuszni i sprawni wykonawcy”
Zanim jednak staniemy się świadkami jej dramatów, czytamy o tym, z jaką dumą i radością przyjmuje wiadomość, że jako jedyna niepełnoletnia zostaje przyjęta jako kandydatka do partii. A to głównie dzięki ocenionej jako celująca pracy pod tytułem: Jak kształtujemy nowego człowieka Kraju Rad? Więc Sonia już wie, że aby komunizm stał się w pełni rzeczywisty, w praktyce społecznej musi zostać ukształtowany nowy rodzaj człowieka. Gotowa jest zapewne w jego kształtowaniu brać udział. W ostatnich latach szkoły przeżywa swoją pierwszą miłość, która czyni ją szczęśliwą: „Jak cudownie jest żyć […]. Tak strasznie kocham życie. Kocham Borię, kocham cały świat. Kocham nasze przepiękne miasto [Leningrad – K.Ś.], kocham Związek Radziecki, nasz wielki i godzien podziwu kraj, w którym tak wspaniale się żyje”
Tak też się stało. Sonia została z siostrą i babcią. Tu jednak nie kończy się jej dramat. Do tragedii utraty najbliższych doszła inna tragedia. Stanęła przed trudnym wyborem: ocalić własne życie czy stać prawdzie i wierności wobec dobrego imienia rodziców. Jedno wyklucza drugie. Wyboru uniknąć nie można. Sonia bowiem po aresztowaniu rodziców nie złożyła przed organizacją partyjną na swojej uczelni tak zwanej samokrytyki, w której powinna uznać się za winną tego, że nie doniosła do NKWD na swoich rodziców. Za takie zachowanie i ona zostałaby aresztowana, podzieliłaby los swojej rodziny. Uświadamia jej to życzliwa opiekunka grupy studenckiej, błagając wręcz, aby dla ratowania swego życia to uczyniła. Sonia, po wewnętrznych zmaganiach, zgadza się wygłosić przygotowany przez jej opiekunkę tekst samokrytyki. Składając go, musiała potępić fikcyjne postępki rodziców, przypisać im winę – działalność przeciwko komunistycznemu państwu i partii. Tym razem przegrała moralnie, ale ocaliła swoje życie. Odtąd jednak miała żyć ze świadomością tej moralnej porażki. Zdradziła prawdę dla uratowania życia. Odtąd jej oczy będą się otwierały na koszmar komunistycznej rzeczywistości, na przerażającą zbrodniczość systemu władzy, który miał – jak wierzyły miliony ludzi – stworzyć raj na ziemi, a zrodził dla nikogo niezrozumiałe piekło.
Do najbardziej wstrząsających rozdziałów powieści Türschmida należy rozdział przedstawiający miasto Leningrad podczas oblężenia wojennego. Autor posłużył się tu bardzo oszczędnym, dziennikarskim stylem. Wszyscy, którzy choćby pobieżnie znają historię drugiej wojny światowej, wiedzą, że oblężenie Leningradu należało do ciężkich jej momentów. Żeby jednak uświadomić sobie, jak to rzeczywiście wyglądało, trzeba posłuchać bezpośredniej relacji. Do takiej bezpośredniości zbliża się opowieść z tego rozdziału powieści. Doprawdy wstrząsająca to opowieść. Najbardziej chyba przejmującym obrazem jest sytuacja, w której wycieńczona matka, z powodu braku mleka, karmi głodne dziecko krwią
Sonia przeżyła czas blokady swego miasta, podczas którego doświadczyła koszmaru wojny. Następnie widzimy ją w Murmańsku, dokąd z Anglii przypływały konwoje dla wojska radzieckiego – żywność i uzbrojenie. Ona pracowała jako tłumaczka angielskiego. Zakochała się z wzajemnością w oficerze brytyjskim. Po wojnie wiele tłumaczek z Murmańska zostało skazanych na śmierć za to, że kontaktowały się z ludźmi z „kraju burżuazyjnego”, co rozumiano jako zdradę komunizmu i radzieckiej ojczyzny
W tym miejscu możemy zastanowić się nad ważnym motywem w tej powieści – motywem miłości. Dzięki niemu książka zdobyła i będzie nadal zdobywać szerokie rzesze czytelników. Jest bowiem atrakcyjna, jak każdy dobrze napisany romans. Ale czy ten motyw służy tutaj tylko uatrakcyjnieniu akcji? Dzieje miłości bohaterki wykraczają daleko poza ramy zwykłej czy niezwykłej opowieści romansowej. Stają się bowiem elementem dramatu historii. Dodajmy: historii tragicznej, w której tryby wpleciony był los znacznej części mieszkańców całego globu.
Miłosne historie Soni są w powieści przedstawione w taki sposób, aby uwydatnić nieludzki charakter systemu totalitarnej władzy, jej sataniczną moc niszczącą wszelkie normy ludzkiego współżycia. Powiedzieliśmy wcześniej, że powieść Türschmida można traktować jako zapis dramatu prawdy w komunistycznym systemie. Teraz możemy dodać: również dramatu miłości. Przypomnijmy, że pierwsza miłość bohaterki, szkolny kolega Borys (Boria), została aresztowana i stracona bez żadnych podstaw, z wyjątkiem co najwyżej niesprawdzonego donosu, i tylko dlatego, że tak postanowiło NKWD (a ono z natury swej „nigdy się nie myli”). Nieco później okazało się, że kochał się w niej jej wykładowca akademicki. I choć ona go nigdy nie zaakceptowała, to on zachował ją w swojej pamięci na zawsze i w sposób nadzwyczaj dyskretny, bez jej wiedzy, pomagał Soni w sytuacjach, z których w innym wypadku nie uszłaby z życiem.
Najbardziej jednak wstrząsającym epizodem miłosnym w życiu bohaterki jest ten, o którym wspomnieliśmy wyżej – gdy jej życie zostało ocalone za cenę życia innej kobiety. Ocalił ją znowu zakochany w niej wysoko postawiony enkawudzista, dokonując karkołomnych fałszerstw w dokumentacji, z której wynikało, że Sonia była skazana na śmierć. Trzeba było na jej miejsce aresztować i wciągnąć na listę straceń inną przypadkowo zatrzymaną kobietę. W tym celu zakochany enkawudzista Lejtin musiał dokonać ryzykownej dla siebie akcji podrobienia dokumentów. Mogło go to kosztować nawet życie, jednak miłość okazała się silniejsza niż śmierć. Dla Soni było to porażające doświadczenie, choć nie była winowajczynią, lecz ofiarą. Została ocalona, ale z piętnem „niezawinionej winy”. Ten rozdział powieści należy do najbardziej przejmujących i po mistrzowsku przedstawionych. Pomysł to nie zrodzony w głowie pisarza, lecz wywiedziony z szatańskiej logiki systemu stalinowskiego. Rzeczy tego rodzaju były wówczas czymś „naturalnym”, gdyż zgodnym z naturą owego systemu.
Türschmid nie ma sobie równych, kiedy przychodzi do ukazania ludzkich tragedii w świecie komunizmu. Ale nie popada w pesymizm – tym, co okazuje się silniejsze od „mroku i mgły” w zdeprawowanym świecie, jest właśnie miłość. Ona zwycięża. Jak już zostało wspomniane, Sonia podczas pracy w Murmańsku zakochała się w brytyjskim oficerze, za co groziła jej śmierć. Z tragicznego położenia wydobył ją zakochany w niej enkawudzista. Pisarz niebanalnie potraktował ten wątek. To nie tylko uatrakcyjniający lekturę zabieg kompozycyjno-fabularny, ale coś znacznie większego. To pokazanie siły miłości, która nie wygasa nawet w koszmarnej rzeczywistości totalitarnego systemu państwowego, sterowanego przez oszalałego władcę i jego bezwolnych współpracowników. Po przejściu przez piekielne kręgi tej rzeczywistości, przez cierpienia własne i cudze, wiara bohaterki w moralny ład świata ludzkiego nie została załamana, lecz wzmocniona. Była to wiara w prawdę historyczno-społeczną i moralną.
Ujrzała system komunistyczny jako coś przerażającego, żywiącego się bezwzględnym kłamstwem. Ujrzała też człowieka w jego niezawinionym cierpieniu. Współczucie dla niego jest obowiązkiem każdego z nas, a bohaterka podjęła ów obowiązek wówczas, gdy los – szczęśliwym trafem – rzucił ją do zachodniej strefy politycznego świata – do USA. Tam spotkała swojego ukochanego – Jenkinsa, oficera brytyjskiej marynarki, którego pokochała w Murmańsku. Tam też rozpoczęła dzieło ujawniania prawdy o Związku Radzieckim, Stalinie i komunizmie. Prawdy bardzo potrzebnej tkwiącym w złudzeniach zwolennikom komunizmu w Ameryce i wszystkim ludziom dobrej woli na całym świecie. W powieści nie ma już mowy o jej dalszych losach, nie jest powiedziane, czy będzie szczęśliwa. Gdyby tak było, zakończenie mogłoby się wydać nazbyt melodramatyczne
Mimo wszystko trzeba przyznać, że ukazana w książce miłość – niejednokrotnie poddana największej próbie moralnej i zakłócana tragicznymi wydarzeniami – okazuje się siłą, której nie może wyeliminować z ludzkiego świata żadna piekielna moc, nawet ta, która przetoczyła się przez Rosję stalinowską. Miłość jest bowiem silniejsza niż niosąca śmierć nienawiść. I tylko ona może ocalić świat, przywrócić wiarę w zwycięstwo dobra i prawdy.
Oto refleksje, jakie mogą nasunąć się czytelnikowi powieści Mrok i mgła. Na temat okresu stalinowskiego i historii komunistycznej Rosji napisano już bardzo dużo książek naukowych i beletrystyczno-historycznych. Szczególnym zainteresowaniem cieszą się opowieści tych autorów, którzy opisują własne przeżycia z czasu pobytu w łagrach, więzieniach czy na zesłaniu. Poraża w nich autentyzm i niemożność zakwestionowania opisanych wydarzeń
Zauważyli to czytelnicy. Z ich opiniami można się zapoznać w Internecie – jest ich bardzo wiele, są entuzjastyczne i z reguły rzeczowe. Najczęściej są to głosy ludzi młodych lub w średnim wieku, którzy poza pochwałami dla artyzmu książki, podkreślają jej walory poznawcze. Ogólną, abstrakcyjną wiedzę o stalinowskim terrorze nasza inteligencja na ogół posiada (choć nie jestem tego całkiem pewny). Ale z tym, jak wyglądało życie i umieranie w tamtym czasie, nikt nie jest w stanie zapoznać się inaczej, jak tylko doświadczając opisów konkretnych wydarzeń. Trzeba jednak, aby były one dobrze podane – jak u Türschmida.
Po przeczytaniu książki możemy się poczuć bogatsi nie tylko erudycyjnie, lecz przede wszystkim duchowo, lepiej ocenić swoje miejsce w świecie i zrozumieć istotę ludzkiego losu. Przyszłość dla tak przerażających rzeczy nie jest bynajmniej na zawsze zamknięta. Wręcz przeciwnie. Wiele wskazuje na to, że świat nam współczesny staje się coraz mniej zrozumiały pod względem moralnym. Nasuwa to myśl, że zło jest wpisane w historię rodzaju ludzkiego, a wszelkie totalitaryzmy są tylko pewną jego postacią
Stalinizm i hitleryzm doczekały się różnych interpretacji, prób zrozumienia i wyjaśnienia ich istoty na gruncie myślenia naukowego. Wiele ma tu do powiedzenia psychologia jako nauka empiryczna oraz historia i socjologia. Dzięki nim można więc odczytywać mechanizmy psychologiczne, jakimi rządziły się wola i rozum Stalina czy Hitlera. Ale żadne tłumaczenie i wyjaśnianie tego rodzaju nie uśmierzy naszego poznawczego nieukontentowania, gdy pragnienie naszej wiedzy zaczyna się nie od pytania o sposoby działania rodzącej zło machiny psychologicznej czy socjologicznej, więc nie od pytania „jak” to się dzieje, lecz od pytania „dlaczego” tak się dzieje, skoro to, co się dzieje, zaprzecza wszelkiej racjonalności i moralnej oczywistości.
Ale to jest już problem dla teologów i filozofów. Pisarz beletrysta nie musi tak głęboko wnikać w tę problematykę. Może jednak spełniać niezwykle ważną rolę, przedstawiając w sposób właściwy sztuce literackiej skutki obecności i działania w świecie tych niepojętych sił zła. Literatura czyni to od wieków, a powieść Türschmida kontynuuje tę tradycję.
Jeśli wybiegłem poza bezpośrednią treść książki, to dlatego, aby uświadomić, jakie w niej tkwią możliwości formułowania problemów do pogłębionej, a nawet bardzo głębokiej analizy i dyskusji. Problemów, które autor niekoniecznie zamierzał naświetlać, może ich nawet nie przewidywał, ale które znalazły w jego dziele godne miejsce. Do takich problemów należy odwieczny problem zła. Ukazany w powieści dramat prawdy wiąże się jak najściślej z problematyką moralną, z dramatem dobra – jego totalnym zagrożeniem. Tak bardzo realnym we współczesnym świecie, który wiarę zastępuje zwątpieniem, nadzieję zbywa milczeniem, a miłość w odwiecznym znaczeniu tego słowa odsyła do lamusa niemodnych pojęć.
Mrok i mgła powinna znaleźć się na liście obowiązkowych lektur dla szkół średnich. Uzasadniają to niezwykle ważne treści historyczne oraz wielka problematyka moralna, z którą młodzi ludzie powinni się intelektualnie zmierzyć, zanim staną przed koniecznością podejmowania konkretnych wyborów w swoim życiu. Powieść jest zaprzeczeniem wszelkich nihilistycznych tendencji obecnych w kulturze współczesnej, naznaczonej „dyktaturą relatywizmu” (Joseph Ratzinger). Przywraca gasnącą pamięć o podstawowych wartościach, bez których cywilizacja prawdziwie ludzka nie może istnieć. To znakomita, prawdziwie antypostmodernistyczna powieść!