14.07.2022

Nowy Napis Co Tydzień #160 / Popyt na apokalipsę

Pewnie mógłbym uznać za czysty przypadek fakt, że gdy zaczynam pisać te słowa, spiker w kawiarnianym radiu entuzjastycznym głosem mówi o nowo odkrytej komecie, która już niedługo przeleci tak blisko ziemi, że będzie ją można obserwować gołym okiem. Na pewno jednak nieprzypadkowy jest zupełny brak poruszenia przy sąsiednich stolikach kawowych. Jakkolwiek niebezpieczna mogłaby być rzeczona kometa i jakkolwiek automatycznie radiowy news uruchamia zapisane pod powiekami obrazy zagłady, wciąż pozostają one jednymi z wielu fragmentów aktualizowanej od lat opowieści, która dawno straciła alarmujący impet.

Głównym założeniem książkowego eseju Ostatni ludzie. Wymyślanie końca świata Macieja Jakubowiaka jest skatalogowanie kulturowych tropów i popkulturowych źródeł stwarzających warunki, w których potrafimy kompulsywnie powtarzać sobie historie o rychłej apokalipsie, a przy tym niespecjalnie się nimi przejmować. Najłatwiej byłoby poprzestać na takim opisie książki Jakubowiaka: oto opowieść o różnorako pojmowanych końcach świata okraszona przykładami z popkultury. Ale to zdaje się niewystarczające (a co może świadczyć lepiej o książce niż to, że nie jest ona tylko tym, co wynikałoby z blurbu?). Ostatni ludzie domagają się głębszej lektury.

Czytam więc kolejne rozdziały i sprawdzam przywoływane przez Jakubowiaka tytuły jak hiperłącza. Filmy, seriale, książki. Sporo dzieł o statusie kultowym, ale chyba jeszcze więcej ekscentrycznych konceptów z niszowych tekstów kultury – trzeba trochę samozaparcia, żeby wgryźć się w każdy z nich. Po jakimś czasie porzucam tego rodzaju badawcze czytanie i tylko co jakiś czas googluję co ciekawsze fenomeny, takie jak epoka postnaturalna, maltuzjańskie widmo czy zmierzch antropocenu. Sam autor zdaje się zapraszać do poszerzania lektury, ale nie wymaga tego, żeby całość zrozumieć.

Czytam też Ostatnich ludzi nie jako zbiór ciekawostek o możliwych końcach świata, ale jako szeroko zakrojone błądzenie po niedoskonałościach ludzkiego umysłu – długo trwające i owocne poznawczo zdziwienie eseisty, że od wieków tak atrakcyjne było dla nas pisanie zakończeń. Nawet gdy opowiadając sobie o przyszłości gatunku ludzkiego, naturalniej, łatwiej, właściwiej byłoby zamiast kropki postawić przecinek, znak zapytania czy wielokropek. 

Skąd w nas właściwie ta niezaspokojona potrzeba kończenia świata? Niewykluczone, że to wszystko dla dobrej puenty. Apokalipsa to po prostu taka opowieść, która porządkuje inne opowieściM. Jakubowiak, Ostatni ludzie. Wymyślanie końca świata, Wołowiec 2021, s. 18.[1].

Jeśli więc dochodzić do istoty zamiarów Jakubowiaka, to nie poprzez wyliczanie omawianych przez niego wizji końca. Raczej poprzez sprawdzenie, co autor mówi o samej potrzebie snucia historii, o ich mocy i konsekwencjach.

***

Jakubowiak wypracowuje nieoceniającą metodę, w której pogardę wobec nawet najbardziej wydumanych wizji apokalipsy zastępuje eseistyczną ciekawością, a nadmiarowy niepokój związany z tematem – czysto badawczym sceptycyzmem. Z czytelniczej perspektywy jest to chyba jedyne właściwe podejście. Dostajemy tekst nietematyzujący swojej zdroworozsądkowości, ale wychodzący z niej wprost ku temu, o co nam wszystkim chodzi –kolejnej zajmującej historii o końcu, ale tym razem bez taniego straszenia. Dodatkowo autor wykazuje się zrozumieniem wobec tych, którzy jednak wolą postraszyć. Choćby dlatego, że sami się boją: 

Trudno im się dziwić, ich świat skończy się za sprawą tego, czego nawet nie da się zobaczyć. Kiedy wreszcie do tego dojdzie, ich już nie będzie. Koniec zawsze będzie co najwyżej sprawą wyobraźni. Zastanawiają się często, czy przez to oni sami, ludzie przed końcem świata, nie są tylko fikcyjni. Może dlatego czasami, kiedy opowiadają swoje wyobrażone przygody, piszą w trzeciej osobieTamże, s. 190.[2]

W trakcie poszukiwania źródeł opowiadactwa wyjaśnia się więc zawarty w podtytule książki aspekt „wymyśloności”. Karmiona strachem obsesja snucia historii o końcu jest w oczach Jakubowiaka pełna paradoksów – tak bardzo o nas, a jednak ubierana w szaty trzecioosobowej fikcji; ekstremalnie nieprzyjemna, ale masochistycznie powtarzana; wynikająca z realnych przesłanek, tylko że za każdym razem w jakimś stopniu wymyślona. Bo jeśli jedyną pewną rzeczą jest to, że nastąpi jakiś koniec, to resztę trzeba sobie przecież dopowiedzieć. W tym momencie powstaje interesująca Jakubowiaka przestrzeń na dywagacje, proroctwa, ostrzeżenia, ale i oswojenia – „jeśli da się coś napisać, to jeszcze nie wszystko stracone. Dlatego przed końcem świata ludzie piszą”Tamże, s. 188.[3]. Być może tylko tak można sobie poradzić z ciągłym przedapokaliptycznym napięciem.

***

Już samo wyliczenie strategii takiego radzenia sobie z nieznanym wystarczyłoby na odkrywczy esej. Ostatni ludzie na tym się jednak nie zatrzymują. Traktują kolejne apokaliptyczne koncepcje jako pretekst do zbadania, o czym tak naprawdę myślimy, gdy mówimy o końcach świata. A wychodzi na to, że myślimy o naprawdę wielu fundamentalnych kwestiach.

Jakubowiak swoim tekstem włącza się chociażby w dyskusję o współczesnych dyskursach politycznych. Przekonująco działają tu fragmenty o wytwarzaniu poczucia „stanu nadzwyczajnego, który domaga się nadzwyczajnych działań i w którym nie ma już miejsca na ociężałe, ślamazarne, ale solidnie ugruntowane demokratyczne decyzje”Tamże, s. 145.[4]. Takie rozpoznanie, ale w wersji niepogłębionej, zbyt często stanowiło pożywkę dla nowej polskiej prozy, która sama lubuje się w narracjach schyłku – w myśl zasady, że nieudolne rządy to też swego rodzaju koniec świata, więc najłatwiej zrobić z tego dystopijną metaforę (niech Rona i nasze Miasto Radosława Figury posłuży za najbardziej jaskrawy przykładZob. I. Kierkosz, Prorocy u kresu fantazji [recenzja: R. Figura, Rona i nasze Miasto, Kraków 2021; M. Sokołowska, Imperium dzieci, Stronie Śląskie 2021], https://www.dwutygodnik.com/artykul/9773-prorocy-u-kresu-fantazji.html [dostęp: 12.05.2022].[5]). U Jakubowiaka podejmowany często w polskiej literaturze temat doczekał się spojrzenia z innej strony. Zamiast utyskiwania zmierzającego w stronę nachalnych apokaliptycznych przenośni mamy dekonstrukcję tej tendencji – wyważony głos eseisty, powstrzymujący się przed emocjami na rzecz trzeźwego komentarza.

Równie rozważnie brzmią tu refleksje o kapitalizmie w dobie poczucia schyłku. Autor wyczuwa, że system gospodarczy odpowiada za ogromną część nastrojów apokaliptycznych, przekłada więc język ekonomii kultury – konsumpcjonistyczny pęd wraz ze strategiami Netflixa, spieniężaniem ludzkich obaw, zamienianiem końca świata w produkt – na logiczną historię o popycie na katastrofę. Ten wątek tylko komplikuje, już i tak wielowątkową, narrację o schyłku: „nigdy nie można być pewnym, czy to jeszcze zmyślenie, czy już rzeczywistość, fikcje i fakty mieszają się tu bezczelnie”Tamże, s. 11.[6].

Niezależnie od tego, czy Jakubowiak opowiada akurat o politycznym, ekonomicznym, czy też teologicznym wymiarze apokalipsy; pyta o antynatalizm w kontekście katastrofy ekologicznej albo przegląda Internet w poszukiwaniu memów o depresji klimatycznej – za każdym razem w tle pobrzmiewa jeszcze jedna, być może najbardziej alarmująca refleksja. Przez schemat myślenia opowieściowego (wszystko musi mieć początek i koniec) umyka nam to, co nie mieści się w tym schemacie – że świat nie skończy się naraz, tylko będzie rozpadał się fragmentami. Jeśli miałbym powiedzieć, po co czytać Ostatnich ludzi, to chyba przede wszystkim dlatego, żeby nie stracić tego faktu z oczu i w porę odejść od koncepcji „jedynej opowieści”:

[…] uciekając przed nadciągającym końcem, odrobinę zwalniamy, a jego nadmierna bliskość sprawia, że odechciewa nam się biegu. Wtedy apokalipsa przestaje być odległą abstrakcją, trzymanym gdzieś z tyłu głowy powodem, by się starać; staje się za to jedynym obiektem wartym uwagi, jedynym tematem, jedyną troską. Jedyną opowieściąTamże, s. 184.[7]

***

Jest jeszcze jeden, bardziej przyziemny powód, czyli najbardziej osobisty fragment książki. Skoro w efekcie nadmiaru opowieści nastąpiła inflacja końców świata, ponieważ widzieliśmy tyle filmów i czytaliśmy tyle książek o upadku ludzkości oraz – jak w anegdocie z początku tego tekstu – nie reagujemy już na powtarzalne apokaliptyczne historie, to co mogłoby być naprawdę dotkliwym końcem? Odpowiedź, do jakiej dochodzi Jakubowiak, jest w swojej kameralności najbardziej spektakularna: to musi być coś nieatrakcyjnego, czego nie da się ubrać w opowieść jak z popkulturowych metafor końca świata. Gdy autor ostatecznie określa się wobec końców, znów robi to w najodpowiedniejszy sposób w kontekście tak rozbuchanego tematu – przechodząc do skali mikro.

Kiedy wszystkie końce świata zostały już odmienione przez wszystkie przypadki, kiedy skatalogowane i usystematyzowane zostały wszystkie zagłady oraz ostatnie wydarzenia z ostatnich ludzkich żyć – wtedy właśnie następuje rozdział najbardziej przyziemny, a przez to też najbardziej przejmujący. To rozdział o śmierci matki, który całą tę trzystustronicową opowieść o rzeczach przecież dosyć abstrakcyjnych sprowadza do najpotrzebniejszego w tym kontekście odkrycia. Nawet jeśli nie nastąpi spektakularna apokalipsa jak z hollywoodzkiego filmu, to w każdym ludzkim życiu będą końce świata mniejsze, kameralne, a przez to właśnie najbardziej dotkliwe. Mimo że nie pada tu ani razu fraza „koniec świata”, waga ostatniego rozdziału jest równie duża, co siła fragmentów o wątkach katastroficznych, być może nawet większa w swej niewypowiadalności. Bo czy da się skatalogować śmierć własnej matki?

Tę ostatnią historię autor opowiada więc ze wszystkimi ograniczeniami, z jakimi o podobnych rzeczach można mówić. W jego wersji Różewiczowskiej poetyki „ściśniętego gardła” momenty zaniemówienia są zastępowane przez obcą frazę – powtórzenie tego, co o śmierci matki już w literaturze napisano. Jak gdyby tym ostatnim rozdziałem chciał ostatecznie potwierdzić wszystko, do czego sukcesywnie dochodził w całym tekście: że o jakkolwiek pojmowanych końcach świata nie da się dziś opowiadać inaczej niż w formie centonu – wypowiedzi złożonej z obcych cytatów.

Funeralna końcówka jest więc w książce Jakubowiaka logicznym punktem dojścia. U podstaw jego konceptu stoi przecież myśl o powtórzeniu oraz o tym, po co i z jakim efektem opowiadamy sobie wciąż te same historie. Popyt na apokaliptyczne wizje wynika z tej samej potrzeby, która każe nam przeżywać ostatnie pożegnania w znajomych ramach rytuału. Przyswojone słowa są najłatwiejsze do wypowiedzenia. Ostatni ludzie przekonują, że warto nie tracić z oczu innych wersji opowieści.

 

M. Jakubowiak, Ostatni ludzie. Wymyślanie końca świata, Wołowiec 2021.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Igor Kierkosz, Popyt na apokalipsę, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 160

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...